Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Chciała zrobić to ze mną

miała do mnie słabość

a przecież znacznie starsza była

bardziej doświadczona

 

Wiedziałem, że mam pozwolenie

by wdrapać się za nią po schodach

w mieszkaniu zerwać z niej wszystko

aż plusk rozgrzanych ciał

wyrwie z ust głośny jęk

 

Szansa stoi przede mną

patrzy wyrozumiale, czeka

wtem

staje się niezdecydowana

zamiana ról

teraz to ona domaga się prośby

wypatruje mojego „a może byśmy”

 

Jestem prawie pewien

że chciałaby, żebyśmy

że nie poczyta mi tego za

bezczelność

 

Nie odezwałem się jednak słowem

to Słowo przemówiło do mnie

uciszyło ciało, włączyło

sumienie, miłość, Ewangelię

 

Już nie chcę niczego zaspokajać

teraz wejdę po schodach

i nawrócę panią

na Prawdę

Opublikowano (edytowane)

Pewien ksiądz, który napisał nie przyszedłem pana nawracać, został uznany za jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich poetów. To co najbardziej przebija z jego poezji, to ogromna pokora, której zdecydowanie brakuje mi w powyższym tekście. Myślę, że nie tylko dlatego, że był księdzem wolno było mu tak napisać. Wydaje mi się, że próby nawracania osób, które zdecydowanie tego nie chcą, są skazane z góry na niepowodzenie. Mówiąc szczerze, to jeśli jest ktokolwiek, kogo nawracać chciałbym, to jestem ja sam. Dlaczego nie znajomi ateiści, wyznawcy innych religii lub innych odłamów chrześcijaństwa, "sataniści" lub zwyczajnie pogubieni? Powodów jest bardzo wiele.

Pozdrawiam

 

 

Edytowane przez Sylwester_Lasota (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Czy jest ktoś, kto poznał do końca??? Jeśli możliwe byłoby takie poznanie, to zbędna byłaby wiara.

Ale zawsze można rozmawiać, to prawda. Z tym że rozmowy z ludźmi z innych środowisk kulturowych lub choćby światopoglądowych bywają bardzo trudne. Tutaj oczywistość staje się nie oczywista (parafrazując tym razem księdza Twardowskiego), z czego wielu "nawracaczy" zdaje się nie zdawać sobie sprawy.

Moim zdaniem próby nawracania osób, które nie odczuwają takiej potrzeby są podobne do prób leczenia alkoholika na siłę i podobnie jak one są z góry skazane na porażkę.

 

A wracając do wiersza. Jest takie chińskie powiedzenie: nie zrywaj owocu, którego nie będziesz mógł zjeść, nie pieść kobiety, której nie będziesz mógł posiąść. Wiem, że to nie do końca odpowiada sytuacji przedstawionej w powyższym tekście, ale... mówiąc szczerze, nie chciałbym słyszeć myśli, kobiety, "która miała nadzieję", a tym bardziej dyskutować z nią o metafizyce :))))

 

Wszystkiego dobrego :)

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...