Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Rodzice dopiero dzisiaj opowiedzieli, jak to było na początku w naszej osadzie, kiedy to się zaczęło. Że po jakimś czasie zdecydowano o wyznaczeniu dodatkowego terenu, w najładniejszym z możliwych miejsc. Obsadzono wokół owocowymi drzewkami. Nie zmarniały. Są tam nadal.

 

Pamiętam pierwsze dziecko, z którym miałam styczność. Nie chciałabym mówić o szczegółach, bo to dla mnie bolesne, ale miało pewne cechy, które w miarę dorastania, były  bardziej widoczne i mniej ludzkie. U jednych wcześniej, u innych później. Rodzice kochali jak umieli, chociaż w pierwszej fazie miłości, wzbudzało wstręt i obrzydzenie. A może cały czas. Tego nie wiem.
 
Takich dzieci rodziło się coraz więcej. Zdrowych też oczywiście. Te unikały zabaw z odmieńcami. Ja zresztą też.  Do dzisiaj mnie sumienie dręczy. Dopiero po jakimś czasie przyzwyczajenia,  sytuacja uległa zmianie. Z reguły bardzo wesołe i pomocne, u większości wzbudzały sympatię, chociaż zapewne życia łatwego nie miały. Może właśnie dlatego i prawie bez słowa sprzeciwu, przeznaczono kawałek ziemi, na szczególnie ozdobny cmentarz, gdyż dość szybko umierały. Przeważnie między siódmym, a dziesiątym rokiem życia.

 

Chociaż zdarzają się wyjątki, które żyją dłużej.
 
Teraz już tyle grobów, że pomału trzeba myśleć o powiększeniu terenu, ale tylko w jedną stronę. W kierunku wschodu słońca, gdyż cała reszta, jak wspomniałam, otoczona jest jabłonkami, a na każdym grobie, podobizna owada z jakim dziecko było związane. Niektóre rysunki są koślawe i trudno rozpoznawalne. Nie każdy ma odpowiedni talent. Czasami się zastanawiam, dlaczego owadów, a nie podobizny dzieci? Muszę kiedyś rodziców zapytać, ale ogólnie mało pytam. Duszę w sobie wiele spraw i tak już zostanie.
 
Dzisiaj właśnie jabłonki zakwitły blado różowo. Kwiaty na grobach także ślicznie wyglądają. Niektóre obrazki przytulają kwiaty. Wiele zależy od wiatru. Całość tworzy ładny, lecz zacieniony tęsknotą, specyficzny klimat. Tym bardziej, że dzisiaj pojawiły się nowe cienie. Nie tylko drzew i nasze. Całkiem malutkie, lecz bardzo żywotne. Od dłuższego czasu, raz w roku, nagle przylatują, by krążyć nisko nad cmentarzem. Jeszcze żaden z nas nie widział samego momentu pojawienia.
 
Są ich setki, lub nawet tysiące. Niektórzy wierzą, że są to dusze zmarłych dzieci, lecz na każdą przypada pokaźna ilość owadów, a każdy symbolizuje jakiś dobry uczynek lub uśmiech, który ofiarowały innemu dziecku. Niektóre lądują nam na chwilę na rękach. Mamy je skierowane w stronę cmentarza, jakbyśmy chcieli dotknąć tajemnicy, poprzez którą wielu ma nadzieję, że właśnie na nim, przysiadła cząstka duszy ich dziecka.
 
I nagle ta ciemna, lecz w naszych umysłach, jasna chmura, chowa się w kwitnących drzewach. Słychać jedynie głośny szum, kiedy ocierają skrzydełka o lśniące, delikatne płatki. Po jakimś czasie, wracamy do domu.
 
Rano nie ma po nich żadnego śladu. Cisza i spokój. Jakby w ogóle ich nie było. Szczerze powiedziawszy, wielu jak co roku zaczyna wątpić, nie wiedząc za bardzo, co o tym myśleć. Przecież to może być zwykły zbieg okoliczności, że akurat w tym czasie tyle tutaj przylatuję. A może widzimy i odczuwamy coś, czego tak naprawdę nie ma? Ale żeby wszyscy w tym samym czasie? Chociaż ja nadal czuję na ręce, ślad chrabąszcza, co wczoraj wieczorem na niej usiadł. A później na dłoniach rodziców.
 
Dodam na koniec, że stanowię jeden z niewielu wyjątków. Mam wrażenie, że żyję poza kres przeznaczenia, ale coś czuję, że już niedługo nowy grób zajmie obszar między jabłonkami. Cmentarz Owadów stanie się moim domem. A czy będę w tej… chmurze? Tego nie wiem.
Wiem natomiast, że mam chitynowy pancerz na grzbiecie. Byłyśmy bliźniaczkami.

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...