Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bajka o Liściance i Gałązku


Rekomendowane odpowiedzi

Inna wersja,

oraz bez: się.

Nie lubię tego wyrazu:)

 

 

Słonecznego popołudnia w samym środku leśnej krainy, uformowani zostali: Liścianka, z samych liści, oraz Gałązek, z gałązek. Wzajemna miłość od pierwszego potknięcia o wystający korzonek, rozkwitała niczym kwiaty na przyleśnej łące. Robili to często, bo cóż innego czynić w takim miejscu. Tyle drzew, że tylko las zasłaniały dla wspólnego podziwiania. W czasie miłosnych figielków w podmuchach wiatru, tańczyli bez opamiętania namiętnie pomieszani, tworząc jedną, wirującą całość. Zwierzęta z uwagi na letnie rozleniwienie, a niektóre z nudów, przychodziły i stawali wokół, z zaciekawieniem obserwując całą kotłowaninę.

 

Niejeden roślinożerca, chętnie by trochę zakochanych podjadł, lecz był doszczętnie skołowaciały wiercącą plamą. Pewien rogacz tak głową kiwał, że poroże sobie zaplątał, w przeróżne supełki. Obiad ochoczo wirował, trącał drzewa w kawałeczkach spojrzeń przybyłej publiczności, czyli jednym słowem do grzecznego zefirka było raczej daleko. Zresztą dziwne odgłosy też odstraszały. Szczególnie o dziwo mięsożerców. Chociaż tych akurat guzik obchodziła roślinność przed nosem, co piruety wyprawiała. Ale z daleka spoglądali. Szczególnie gdy zziajani po polowaniu, ledwo dyszeli. Dodatkowy wicher powstający w wyniku szalejącej miłości, przyjemnie chłodził spocone ciało. A zatem wszyscy byli zadowoleni. Do czasu.

  

Razu pewnego, Liścianka i Gałazek, stali trochę oddaleni od siebie, szeleszcąc czule. W ogólnej wesołości, fruwały: źdźbła trawy, szyszki, liście oraz żywe myszy. Sympatyczne gryzonie, tak przyjemnie łaskotały miękkimi futerkami. To zależało oczywiście od tego, w które miejsce gryzoń szybował po rzuceniu. Właśnie najbardziej śmieszna mysz, odwalała kawał dobrej roboty, gdy nagle złowieszczo runo zadrgało i co tam jeszcze nie wiadomo.

  

MegaMech przybył. Ogromny, złośliwy walec. Wielka trwoga zaszumiała w mieszkańcach leśnej krainy. Tak wielka, że wychodziła poza granice bajki. Cielsko zgniło zielone, złowieszczo lepiące, a mech ostry na końcach. Można by rzec: kłębowisko giętkich brzytew. Uciążliwa podłość polegała w dużej mierze, na wiecznym zatykaniu. Zwierzakom zapaskudzał uszy, kwiatom oblepiał łodygi, a ptaszki przerabiał w locie na zatrwożone, piszczące kulki. Niektóre spadały na ziemię, a wiele pierzastych kamieni, bez resztek wszelkiego życia.

 

Ponadto przetaczał cielsko między drzewami, zdzierając pomarszczone kubraczki, gdyż posiadał też inny rodzaj mchu. Twardy, większy i zaczepliwy, jak stalowe druty. Nie było to przyjemne i nieuciążliwe, gdy takie łajdactwo obierało pnie do gołej okrągłej gładkości. A biedne grzyby z zatkanymi rurkami i sklejonymi blaszkami, mogły jedynie pokiwać w udręce kapeluszami, wytrzepując wnerwione robaki z ocalałych dziurek. Był bezlitosną bestią, podobny do trąby powietrznej, bez zwężenia dolnej części. Czasami przystawał i tylko szyderczo patrzył włochatymi źrenicami, na skutki swoich poczynań. Złowieszczy mechaty rechot, rozbrzmiewał pod mechatym wąsem.

  

Lecz Liściankę i Gałązka przegapił. A niby taki lump spostrzegawczy.

  

Zakochani postanowili zniszczyć uciążliwego potwora. Szeleścili wzajemne propozycje, aż nagle przypomnieli sobie o wkładaniu korzonka w dziurawy listkek. Już wiedzieli w jaki sposób pokonać wstrętnego rozbujnika.

   

Zaczęli wirować w szalonym pędzie, naładowani akumulatorami miłości, spotęgowanej wytyczoną misją. Szybciej i szybciej. Raźniej i raźniej. Aż wiórki leciały zupełnie skołowane. Dzięcioły przestawały stukać, by posłuchać roztańczonej kanonady. Zwierzęta nie przyszły. Widocznie coś przeczuwały. Taniec szalony i diabelnie rytmiczny, dudnił bez lęku i trwogi pod sklepieniem koron. Zarówno pod względem wykonywanych czynności, wydawanych dźwięków i wzajemnych uczuć. MegaMech takie wygibasy, to już musiał zauważyć i go normalnie zamurowało i jeno ciało pulsowało cuchnącą zielenią. Miłość? Wariactwo? Epidemia jakaś czy co? Co to w ogóle jest? Dlaczego nie kochana, przydatna złośliwa nienawiść? Aż zielone kłaki stępił z obrzydzenia, takim niesmacznym widokiem.

  

Wtem nastąpiło apogeum. Euforia bezlitosna. Wlecieli prosto w obrzydłe, zielonkawe, bezduszne cielsko. Zaczęli wewnątrz wirować, jak zakochani porąbani. Wpadli w rezonans. Roztańczona, witalna miłość, rozrywała od środka upierdliwe ciało. Wir trojański czynił spustoszenie. Rozrzucał wokół strzępki potwora, uderzając dodatkowo o pnie, wystające korzenie i ogłupiałe krasnoludki, jeżeli akurat ktoś w nie uwierzył. Porąbaniec wył jak pijany wilk do stada księżyców. Szumiał udręką przeraźliwą. Walc, który mu zafundowali, był jego łabędzim śpiewem. Ostre jak brzytwy kawałki mchu, fruwały po kniejach. Niejednemu zwierzęciu wleciały do oka lub w inną część ciała. Wiele gałęzi i liści zostało odciętych, agonalnymi, latającymi drgawkami. Straty były widoczne na ściółkowej dłoni.

 

### 

 

Liścianka i Gałązek nie przeżyli.

Zmieleni zupełnie, wylecieli na zewnątrz.

Zapewne gdzieś tam są.

Nie w takiej postaci jak dotychczas.

Posłużą jako użyźnienie ziemi,

Może kiedyś wyrośnie z niej: nowa ta sama miłość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...