Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

@Tomasz Kucina Tomku zakładam że to tylko dyskusja akademicka, Ciebie trzyma przy bogu katolickim... co? Tradycja rodzinna? Oj Tomaszu to chyba trochę za mało, a gdyby rodzice, dziadkowie się mylili, robili to z wyrachowania, to co?

Ty też chcesz to kontynuować? Ale tak wcale nie musiało być, bo wiara jest subiektywna. Tak, różaniec jest dla mnie symbolem, ale jest także krzyż, Trójca Przenajświętsza i wiele innych dewocjonaliów. Dlaczego napisałem o różańcu, a no dlatego że mamy go w domach na co dzień. Obserwowałem swoje życie rodzinne i nie tylko i zauważyłem wielki szacunek do tego elementu wiary. Był lub były w wyznaczonych miejscach w domu, wisiały przy domowych ołtarzykach, obrazach Świętych itp. Pamiętasz Świętą Inkwizycję, handel sztucznymi relikwiami który kwitnie do dzisiaj, kto to robi lub robił? Tak, tak przedstawiciele Twojego kościoła katolickiego, a pedofilia w kościele - nie wstydzisz się tego? Ja to raz na zawsze rzuciłem, mam Boga któremu zaufałem, nie ubranego w ludzkie szaty... słowem mój - jedyny.
 

Miłego dnia Tomaszu.

Opublikowano

@beta_b Betko bo jest to mantra, pewien symbol w innych wiarach też takie były, nawet w pogaństwie, gdzie zabijano małe dzieci i składano w ofierze. Problematyczne jest to "odwrócenie myśli" - no bo po co odwracać komukolwiek myśli jak jest nasz i odmawia różaniec. Gdyby podsuwano wierzącemy inny atrybut,innej wiary to rozumiem. Ci co mają różaniec w ręku robią to w określonym celu, żeby pogłębić wiarę, nawet jak w założeniu ta wiara jest zła, błędna czy nieakceptowalna przez większość. Betko można by tak godzinami, ale powiedz, po co?

Dziękuje za miłe słowa o moich rymach okalających, piszę z tymi rymami ponieważ są najtrudniejsze, a ja lubię niestandardowe wyzwania.
 

Pozdrawiam, pięknej pogody za oknem życzę.

Opublikowano

@[email protected] Z odwróceniem myśli - chcę powiedzieć, że gdy przychodzi myślotok, połączony z emocjami np. z lękiem, złością, żalem itp. (nie (mówiąc o natrectwach) fala myśli własnych zalewa - mechaniczne odmawianie pacierza wycisza. Dla wierzących to może być wsparcie z nieba, dla reszty forma medytacji, przesunięcie uwagi na inny obszar. "Mechanicznie" jako przenośnia, samokontrola/samodyscyplina umysłowa. bb

Opublikowano (edytowane)

Grzegorz, jeszcze tylko ten jeden komentarz z mojej strony, bo robi się stromo między nami, a tego nie pragnę...

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie Grzegorz, nie akademicka. To swobodna, niezobowiązująca, nie narzucająca się nikomu pogawędka pod wierszem

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tak wiara jest subiektywna. Zgadza się. Mój kierunek katolicki to wolna wola, świadomy wybór i szacunek do tradycji. Nie zakładam nawet, że moi antenaci mogliby się tu mylić. Subiektywność wynika przecież z własnej woli. Więc wszystko tu jest uzasadnione --> wynika z moich decyzji. 

Rozumiem. różaniec traktujesz tylko jako przedmiot „dewocjonalny”. Po prostu w zbyt oczywistym wymiarze potraktowałem twój utwór. Bowiem zasugerowałem się twoimi odpowiedziami na sugestie komentujących. Głównie odpowiedzią na komentarz Waldemara, sądziłem, że odpowiadasz realistycznej perspektywie - okazało się że jednak nie. Ok. PRZYJMUJĘ DO WIADOMOŚCI

Na ziemi, to Jezus założył Kościół Apostolski a Kościiół Rzymsko-katolicki jest kontynuatorem tych zasad, wszak Papież KK jest namiestnikiem Świętego Piotra. Inkwizycja nie jest moim sumieniem wiary. Inkwizycja to historia kościoła, ja w historię nie wierzę, wiarą dla mnie jest kanon. A kanon to niezmienność praw wiary. I ustanowionych zasad i przykazań Boga i nauk Syna Bożego. Mylisz historie z wiarą. To niezależne pojęcia. 
Współcześnie W moim Kościele ja nie słyszałem by ktoś handlował relikwiami. Relikwie w Kościele są wystawiane i powszechnie dostępne, czasowo (w zależności od potrzeb), lub dostępne bez ograniczeń. 

Mam się wstydzić za PEDOFILI? NIECH SAMI SIĘ WSTYDZĄ ZA WŁASNE CZYNY! Pedofilia w kościele jest największym złem, i z tym kościół powinien walczyć. Natomiast to  że to zło istnieje to nie oznacza że ja NIE MAM SZANOWAĆ KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO JAKO INSTYTUCJI STRZEGĄCEJ KANONU WIARY. TO ZNACZY PRAWA I PRZYKAZAŃ. Pedofilia w kościele dotyczy ludzi a nie instytucji kościoła. Nie bronię pedofili w kościele. Skoro minęli się z powołaniem powinni wziąć odpowiedzialność, nie ja jako statystyczny katolik muszę tym obarczać sumienia. Ale pedofilia jest przecież dokładnie w każdym innym zawodzie, i o tym się nic lub mało mówi. Jest tylko problem ludzi w kościele, gdzie indziej problemu nie ma. I to wydaje się mnie niesprawiedliwe, że tak li tylko się to zło analizuje. To musisz chcieć zauważyć. Pedofil może równie dobrze być twoim kolegą z pracy. Jeżeli przykładowo się stanie, to mają zamknąć cały interes u ciebie? Od egzekwowania prawa w kościele i w ogóle prawa ja nie jestem. Więc to nie jest do mnie twój punkt widzenia. Nie oznacza to, że Instytucja Kościoła w zakresie kanonu wiary ma u mnie budzić wątpliwości. Nie! Uważam, tu osobisty punkt widzenia. Że nie ma takiego „sita” które zagwarantowałoby stu procentową skuteczność w rozwiązaniu problemu, na ale skutecznego „sita” nie ma w innych dowolnych zawodach świata. 

 
PODSUMOWANIE:

Grzesiek, w pierwszym komentarzu ja wypowiedziałem się tylko co do możliwości  wykorzystania przez Boga narzędzi w postaci znanych nam praw fizyki  w PRAPRZYCZYNIE WSZECHŚWIATA, CZYLI CO DO JEGO NARODZIN. Napisałeś wiersz pod którym w komentarzach próbuje się ciebie podważyć, podważyć twój punkt widzenia, że to Bóg stworzył wszechświat, ba sam snujesz takie przemyślenia, gdzie wielki wybuch ustawiasz naprzeciw Bogu. Komentujący pod twoim wierszem wyczuli zwietrzyli tu pole do skrytykowania twojego punktu widzenia - co do omawianej praprzyczyny wszechświata - i przy okazji skrytykowania twojego tekstu, stawiając tezy - że nauka przeczy Bogu. Próbowałem trochę ciebie wybronić z tej sytuacji. SZKODA ŻE TEGO NIE CHCESZ ZROZUMIEĆ - tylko mnie antagonizujesz. No ale w podziękowaniu dostałem twoją krytykę moich subiektywnych perspektyw rozumienia wiary. DO KTÓRYCH MAM PRAWO. Za ten permanentny kierunek twoich antagonizmów więc już teraz podziękuję. I kończę dyskusję pod tym tekstem. 
 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Tomasz Kucina Bardzo było mi miło Ciebie wysłuchać, proszę Cię tylko o jedno, otóż mnie nikt nie musi bronić, zrobię to sam, ja adwokatów nie potrzebuje. Po tematach tylko się prześliznąłeś, gdzie zło - to nie ja i nie mój kościół. Kościół i historia... toż to rozbieżne tematy, nie mające nic ze sobą wspólnego. Czyżby hipokryzja Tomaszu? O to Cię nie posądzałem. Wiesz ile zła ta instytucja zrobiła w historii właśnie, mam o tym nie pamiętać... zabraniasz mi? Jak to się nazywa hi...hi... no tak znów ta hipokryzja, zło nie ja, to oni. A wierni siedzą w bagienku od lat, ba od wieków.
Wierzę w Boga i nikt mi tego nie zabroni... nikt absolutnie nikt, nie wciśnie mnie do żadnej wiary malowanych bożków.
Naliczyłem ich już około tysiąca, a który stworzył świat? Może mi powierz? A może to wyścigi na bogów który lepszy, który najwięcej ściągnie do siebie wiernych. Twoja wiara przoduje, masz satysfakcję - 33,43 % - wielkie chrześcijaństwo z krwią na rękach. Na szczęście inni są jeszcze gorsi, konkurencja jak na giełdzie nowojorskiej. a duszyczki piskliwie potakują i dają datki, które są sednem sprawy.

Pozdrawiam, po co ja to piszę, jeszcze mój jedyny Bóg się na mnie pogniewa i mnie skasuje.

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Grzegorz, ty mnie chcesz przeciągnąć po wszystkich epokach i ciągle w polaryzacji do Wiary katolickiej. W polaryzacji krytycznej. A przecież sam napisałeś ten tekst o sprawach "wyższego pułapu" - a teraz ja mam się bronić pod twoim wierszem z zakresu własnych estetyzmów co do katolicyzmu? To nie jest jakieś nadużycie? Co ja zrobię, że tak czuję świat. To nie mam prawa być formalnym katolikiem, bo tobie katolik, ksiądz, kościół jako kanon nie odpowiada. Odpowiedz mi tylko na to pytanie? WOLNO MI CZY NIE DO CHOL..Y?!

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

PRZECIEŻ CAŁY PROBLEM POLEGA NA TYM, ŻE JA CI WIARY W TWOJEGO SUBIEKTYWNEGO BOGA NIE ZABRANIAM, TO TY CIĄGASZ BOGA KATOLICKIEGO PO WSZYSTKICH LUPANARACH. CO CI SIĘ WYKLUJĘ W GŁOWIE NEGATYWNEGO TO W TYM SZUKASZ PORÓWNAŃ DO KATOLICYZMU. 

 

To nie widzisz, i nie rozumiesz, że ja mam też subiektywny punkt widzenia i walisz w moje wartości estetyczne. Pisz o treści swojego utworu - A NIE O MNIE OPOWIADASZ. A JA SIĘ BRONIĘ. TO TEN SYBIEKTYWNY BÓG CI PODPOWIADA DO UCHA, BYŚ PISAŁ O MNIE? Jakieś przewartościowanie zasad komentowania tu stosujesz. 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Tomasz Kucina Tomku mój "subiektywny" - ufff ,Bóg - jak piszesz, podpowiada mi że bronisz czegoś czego obronić się nie da, pisałem o tym przed chwilą pod Twoim wierszem i nie będę się powtarzał. Ludzie zaczynają się ateizować, uciekają od chrześcijaństwa, zwłaszcza protestantyzmu, wiesz że Niemcy kiedyś protestanckie, teraz już są w większości ateistyczne. Taki mamy klimat. Lepiej w nic nie wierzyć niż dostawać baty we własnym kraju od uchodźców islamskich - sprytne nie.


Dobranoc, religijnych snów Ci życzę o diabełkach i aniołkach.

Opublikowano

@valeria Valerio, trafnie to ujęłaś... Bóg jest w nas, tylko czy wszyscy mają tego świadomość, kreujemy Jego wizerunek u innych, nawet tego nie wiedząc. Wyręczmy go w naszym postępowaniu, w naszych uczynkach... chcemy być lepsi, tylko odwróćmy sytuację dlaczego inni chcą być gorsi?

Miłego dnia Valerio.

Opublikowano

chodzi o troskę o które się troszczymy, przynajmniej piątkę Bóg podpowiada, żeby mieć przyjaciół:) piątkę oznacza łaskę. kłania się ewangelia Marka, o sparaliżowanym i niosących go czterech.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Mistrzunio wie, co mówi !    Pozdraiwam 
    • @Berenika97 Świetne ! 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Dziewczyny są teraz gorsze od chłopców, szczególnie tych femboyów.
    • @Waldemar_Talar_Talar miłość składa się często z odmiennych kwantów i o to są liczne spory miedzygatunkowe, ja ostatnio odkrywam krzemowe życie, z krzemem jako nośnikiem spokoju.
    • „Siedemdziesiąt dziewięć… Jak to możliwe? Przecież było osiemdziesiąt”. Zaniepokojony Wiórek przeliczył swoją rezerwę orzechów jeszcze dwa razy. – Siedemdziesiąt dziewięć. Dobrze policzyłem. Jeden zginął albo ktoś go ukradł – mruknął pod nosem. Ostrożnie zamknął drzwi do komórki, w której ledwo mieścił się zapas orzechów, i zaczął przeszukiwać wszystkie kąty domu. – Nie ma… – stwierdził z narastającym niepokojem. W pośpiechu założył wełniany szalik i wyszedł na zewnątrz. Był początek grudnia – zbiory na zimowe zapasy dawno się skończyły. Wiewiórki przesiadywały w swoich domach, rzadko wychylając nosy na wietrzną pogodę. Wiórek chwycił się cienkiej gałązki, żeby nie poślizgnąć się na grubej, mokrej konarze, na którym stanął, i uważnie spojrzał w dół. – Jest! – zawołał. Pod dębem leżał jego orzech. – Ciekawe, kiedy mi wypadł… – zamruczał, ostrożnie schodząc z drzewa. Nagle zatrzymał się w pół kroku. – O, popatrz, jaki ładny orzech włoski. Idealny na choinkę! – powiedział chłopiec stojący przy drzewie. – Tak, kochanie, masz sokole oko – przytaknęła mama. Chłopiec podniósł orzech i schował go do kieszeni. – O nie! – zaniepokoił się Wiórek, patrząc, jak ludzie oddalają się z jego osiemdziesiątym orzechem. – Co się stało, Wiórku? Wyglądasz na zestresowanego – odezwał się Rutek, sąsiad, który przysiadł obok. – Ukradli mi orzech. Nie mam teraz czasu na rozmowy. Muszę go odzyskać – wyjaśnił Wiórek, zsuwając się pazurkami na ziemię. – To tylko jeden orzech! Przecież masz ich pełno… – krzyknął za nim Rutek. Wiórek jednak już go nie słyszał. Ruszył w pościg. Na szczęście dom ludzi znajdował się blisko lasu. Gdy chłopiec wraz z mamą zniknęli za zamkniętymi drzwiami, Wiórek wdrapał się na parapet jednego z okien. W salonie przy dużym stole siedziały dzieci, wyraźnie uradowane przybyciem chłopca. Ten pokazał im orzecha i coś tłumaczył, lecz wiewiórka nie słyszała ani słowa. Po chwili mama postawiła na stole wielkie pudło pełne najróżniejszych przedmiotów. Dzieci zaczęły rozkładać sznurki, farby, nożyczki, żołędzie, kasztany i inne orzechy. Na widok tych ostatnich Wiórkowi zaświeciły się oczy. „Ooo… jakie ładne. Orzechów nigdy za wiele. Może i te uda mi się zabrać” – pomyślał, pocierając zmarznięte łapki. Zeskoczył z parapetu i przyczaił się przy drzwiach. Gdy tylko się otworzyły, wślizgnął się do środka. Uderzyło go przyjemne ciepło i zapach świeżo pieczonych bułeczek. Mama właśnie stawiała je na stole. Dzieci chwyciły po jednej, robiąc przerwę w pracy. Wiórek przyjrzał się uważniej temu, co tworzyły. Zdumiony zauważył, że jego orzech zmienił się nie do poznania. Pomalowany, z uśmiechem, oczkami i patyczkami, wyglądał jak mała laleczka. Przy głowie przywiązano sznureczek, by można było zawiesić go na choince. Radosna atmosfera robienia świątecznych ozdób ścisnęła Wiórka za serce. Sam nie rozumiał dlaczego. – Zaraz przyjdą po was rodzice. Dokończymy jutro. Ubierajcie się – powiedziała pani domu do dwóch chłopców i dziewczynki. Kiedy wyszli z opiekunami, w salonie został Staś i jego młodsza siostra. – Stasiu, pozbierajcie wszystko do pudełka. Pomożecie mi przy kolacji – poprosiła mama. – Popatrz, mamuś, jaki piękny pajacyk! Będzie śliczny na choince! – zawołała dziewczynka, unosząc ozdobę. – To mój pajacyk! Ja znalazłem orzecha i pomagałem go robić! – zaprotestował Staś. – Przestańcie. Pajacyk jest wasz wspólny. Odkładamy wszystko na jutro i sprzątamy stół – ucięła mama, zabierając ozdobę. – Wasz ludzik poczeka tutaj. Za tydzień zawiśnie na choince. Zawiesiła pajacyka na uchwycie przy drzwiczkach kominka. Po kolacji, gdy domownicy opuścili salon, Wiórek z ulgą wyszedł z dusznej kryjówki. Orzeszek uśmiechał się w świetle nocnej lampki. Zanim jednak po niego podszedł, pobiegł pod stół i posilił się kilkoma okruchami – po długim czekaniu był bardzo głodny. – Mam cię – szepnął. Ostrożnie zdjął ludzika z kominka, a potem zajrzał jeszcze do pudełka, by zabrać dodatkowego orzeszka. Zadowolony, z pajacykiem i orzechem pod pachą, schował się pod schodami, by doczekać rana. – Śpij dobrze, Lutku. Rano musimy się stąd wydostać – powiedział, kładąc się wygodnie obok swojego nowego i, prawdę mówiąc, jedynego przyjaciela.   – Mamo, Staś schował mojego pajacyka! – Po pierwsze, to nie twój, a po drugie – nigdzie go nie schowałem. Wiórek przetarł zaspane oczy. Kłótnia dzieci wyrwała go z głębokiego snu. – Dzień dobry – szepnął z uśmiechem do Lutka, spoglądając ukradkiem w stronę salonu. Przed kominkiem stała Zosia, z policzkami mokrymi od łez. – Co się stało? Jeśli żadne z was nie wzięło pajacyka, może bawił się nim kot? – mama uklękła przy córce i otuliła ją ramieniem. – Kot! Słyszałeś, Lutku? Musimy się szybko ewakuować, bo inaczej marny mnie tu los czeka… – wyszeptał Wiórek zaniepokojony. – Mruczek siedzi na zewnątrz, na parapecie – dziewczynka wskazała drobnym palcem okno. – Może był tu wcześniej. Rano kilka razy wychodziłam na podwórko. Zbierajmy się, pojedziemy odwiedzić tatę – odpowiedziała mama łagodnym głosem. – A ja właśnie chciałam mu pokazać pajacyka… – Przecież tata śpi, więc go nie zobaczy – wtrącił się Staś. – Ale słyszy… Mogłabym mu opowiedzieć, jak wygląda – broniła się Zosia. – Skoro śpi, jak miałby słyszeć?! – krzyknął Staś drżącym głosem. – Lekarze tak mówią, żeby nas pocieszyć. Tata śpi głęboko i… może już się nie obudzi… Chłopiec pobiegł na górę, zatrzaskując za sobą drzwi. – Czy to prawda, co on mówi? – Zosia znów się rozpłakała. – Lekarze mówią, że tato niedługo się obudzi, a oni nie kłamią. Bądźmy dobrej myśli. Staś bardzo tęskni, dlatego mówi tak w żalu i złości – mama przytuliła córkę, po czym poszła uspokoić syna. Wiórek słuchał z mocno bijącym sercem. Ogarnął go niepokój – inny niż ten związany z kotem. Przypomniało mu się dzieciństwo. Nie pamiętał mamy. Tata opowiadał, że pewnej wiosny wpadła do rzeki. Odpłynęła tak daleko, że nie potrafiła odnaleźć drogi powrotnej. Zdążyła jeszcze uratować Wiórka, wyciągając go na brzeg, zanim porwał ją silny nurt. Do dziś Wiórek czytał jej listy, choć wiedział już, że pisał je tata. – Wyszli… – wyrwał go z zadumy dźwięk zamykanych drzwi. W jego stronę rozległo się ciche stąpanie puszystego czworonoga. Wiórek chwycił Lutka i orzech, próbując ukryć je głębiej pod schodami. Nagle na ogonie poczuł miękkie opuszki kociej łapy. – Aj! – zawołał, uderzając głową o belkę. W podskoku wyszarpnął swój rudy pióropusz spod pazurów Mruczka i zwinął się w kłębek. Przed jego pyszczkiem zabłysły jak dwa księżyce piękne, kocie oczy. – Psyt… Uciekaj! Jestem twoim kuzynem… tak jakby. A kuzynów się nie zjada! – wyszeptał, pstrykając kota w nos. Czarny pan domu, zamiast uciekać, ożywił się jeszcze bardziej i delikatnie klepnął Wiórka łapą po głowie. – Nie mam wyjścia… – mruknął Wiórek, rzucając orzech jak najdalej. Mruczek pobiegł za nim, a wiewiórka czmychnęła po schodach na górę, zatrzaskując za sobą pierwsze napotkane drzwi. Różowo-beżowe ściany, lalki i misie przyjemnie go zaskoczyły. – Pokój Zosi… – szepnął z uśmiechem, wciągając dziecięcy zapach unoszący się w powietrzu. Kot nie dawał za wygraną. Po chwili dobiegł na górę i skacząc, próbował dosięgnąć klamki. Okno w pokoju było lekko uchylone. Wiórek ucieszył się na ten widok. – Chodź, Lutku. Będziesz musiał wdrapać się ze mną – powiedział do przyjaciela, zupełnie zapominając o osiemdziesiątym orzechu. W drodze do okna zatrzymał go dźwięk otwieranych drzwi. Zwinnym skokiem wskoczył z Lutkiem do szafy. Mruczek bezszelestnie wśliznął się za nim, grzebiąc łapkami wśród ubrań. – Mruczek! Kici, kici! – rozległ się głos z korytarza. Kot obwąchał jeszcze raz tkaniny, jakby chciał zapamiętać to miejsce, po czym pobiegł za wołaniem domowników. Wiórek wygrzebał się ze stosu ubrań i z ulgą wciągnął głęboki oddech. Po chwili do pokoju wbiegła Zosia. Przytuliła się do największego misia, jak do twierdzy bezpieczeństwa. – Zosiu, zejdź proszę. Pomożesz mi ze Stasiem przygotować obiad? Zrobimy naleśniki. Co ty na to? – zapytała mama. Z kuchni dobiegał zapach cynamonu i wanilii. – Staś miał rację… Tata nas nie słyszy… – wyszeptała dziewczynka. – Słyszy, tylko nie ma jeszcze siły dać nam znaku – odpowiedziała mama, gładząc ją po włosach. – Nasze słowa dodają mu sił. Wkrótce przemówi. – Na pewno? – Na pewno, Zosiu. – A znalazłaś mojego pajacyka? Bardzo chciałabym zabrać go następnym razem do szpitala… – Jeszcze nie. Poszukajcie go ze Stasiem, a ja zacznę obiad. Zabrała Zosię w ramiona i zeszła z nią na dół. – Dobrze, że zamknęły drzwi, Lutku. Kocurek nie będzie nas stresował. Trochę smutna ta historia z dziećmi i ich tatą… ale to nie nasza sprawa, prawda? – wyszeptał Wiórek, szukając potwierdzenia u przyjaciela. – Nie do końca, kochany Wiórku – odezwał się nagle tajemniczy głos. – Ach! Kto to?! – zawołał, rozglądając się w miękkich smugach światła. – Jestem przed tobą. Wiórek przetarł oczy z niedowierzaniem. Na przemalowanym orzechu ożyły oczka, a na jego twarzy pojawił się ciepły, serdeczny uśmiech. – Jak to możliwe? Przecież byłeś tylko orzechem… – wyszeptał onieśmielony Wiórek, z lękiem przyglądając się Lutkowi. – Nadal nim jestem. – Czy to dzięki temu wszystkiemu… – Wiewiórka z zakłopotaniem wskazała na dorysowaną buzię i doczepione patyczki. – Nie. To nie dlatego, że zrobiono ze mnie pajacyka. Ożywiło mnie twoje ciepło, Wiórku. Odkąd twój tato zachorował, przed nikim jeszcze tak nie otworzyłeś serca – wyjaśnił Lutek. – Skąd wiesz o moim tacie i o tym, że… – głos Wiórka zadrżał. – Drzewa widzą i pamiętają wszystko. Moje drzewo rośnie niedaleko twojego domu. Często zbierasz tam orzechy. Pamiętam, jak tato bawił się z tobą w naszych liściach i uczył cię skakać po gałęziach. Czasami, w naszym cieniu, czytał ci listy od mamy. Pamiętam też dzień, w którym zachorował – i jak z troską zbierałeś do późna w nocy orzechy, bo bałeś się, że zabraknie ich na zimę. Przez chwilę Wiórek myślał, że to sen. Poczuł się tak, jakby ktoś bez pytania o zgodę zaglądał w głąb jego serca. Bezradny jak małe dziecko, usiadł naprzeciwko Lutka. Wielkie łzy spływały po falbance różowej sukienki. Milczał, patrząc na pajacyka, jakby pragnął, by ten dokończył rozpoczętą operację otwartego serca. – Dlaczego mi o tym mówisz? Byłem wtedy bardzo samotny. Nikt mi nie pomagał – szepnęła w końcu wiewiórka po długiej chwili ciszy. – Nikt nie pomagał, bo nie chciałeś pomocy. Byłeś dumny. – Byłem już dorosły. Nie chciałem, żeby ktoś wtrącał się w nasze sprawy. – Duży czy mały – to bez znaczenia. Czasami wszyscy potrzebujemy wsparcia. – Do czego zmierzasz, Lutku? – Wtedy tato był z ciebie dumny. Radziłeś sobie wspaniale. Ale myślę, że dziś nie byłby szczęśliwy, patrząc na twoje życie… – Dlaczego? – Bo jesteś sam. – Nie ma w tym nic złego… – Może nie. Ale masz tyle okazji, by spędzać czas z przyjaciółmi. – Przy wspólnych wieczorach zapasy szybko się kończą… – Nie potrzebujesz już tylu orzechów co dawniej. Te czasy minęły, Wiórku. Musisz nauczyć się dzielić tym, co masz. Przyjaźnie tego potrzebują. Inni też dzielą się z tobą tym, co mają. – Oni na pewno mają więcej ode mnie. – Nie sądzę. Gromadząc bez końca orzechy, próbujesz wypełnić pustkę w sercu. Za każdym razem, gdy ta pustka boli, biegniesz po kolejnego orzecha. Na chwilę robi się lżej, a potem znów coś uwiera – tutaj, między żebrami, prawda? – pajacyk lekko szturchnął wiewiórkę patyczkową łapką w pierś. – Opowiadasz bzdury. Jestem po prostu zaradny. W moim domu nikogo nie potrzebuję. Wystarczą mi przelotne spotkania w lesie – oburzył się Wiórek. Krytykę znosił z trudem. – Rozumiem. Nie będę już nalegał… Zanim jednak wyjdziesz, proszę cię o jedno: zostaw mnie na łóżku Zosi – powiedział łagodnie Lutek. Wiórek poczuł smutek. Chciał powiedzieć, że Lutek należy do niego i że zabierze go do domu… lecz pajacyk nie był już tylko orzechem. Był Lutkiem. – Nie smuć się, Wiórku. Pomyśl o Zosi. Mam ważną misję. Pojadę z nią do szpitala, a ona będzie opowiadać o mnie swojemu tacie. – Dobrze, Lutku. Czy będę mógł cię odwiedzać? Może zawieszą cię na choince? – Na pewno. W końcu do tego jestem stworzony… pajacyk na choinkę – szepnął z uśmiechem. Wiórek przytulił go delikatnie. Ogarnęło go ciepło, dawno zapomniane – ciepło bliskich serc. Ostrożnie wyszedł z szafy, zerknął na drzwi i szybko podbiegł do łóżka. Wspiął się na poduszki i ułożył Lutka wygodnie między misiami. – Powodzenia. Przyjdę po świętach – wyszeptał. – Do zobaczenia, Wiórku. Wszystko się ułoży. Obiecaj mi tylko jedno… Wiórek zatrzymał się na parapecie. – Słucham. – Gdy następnym razem zapragniesz pobiec po kolejnego orzecha, zaproś do domu kogoś z lasu. Choć raz. – Zgoda – uśmiechnął się. Pomachał pajacykowi i zeskoczył na dach. Po powrocie do domu, chociaż wszystko było poukładane jak przed wyjściem, od razu zabrał się za porządki. Kiedy już wszystko poprzestawiał i poodkurzał, zajrzał do komórki. – Nigdy nie wiadomo… Od dłuższego czasu zapowiadają srogą zimę… – mruknął pod nosem i wyszedł na poszukiwanie dodatkowych orzechów. – Witaj, Wiórku, nie było cię cały dzień. Znalazłeś swojego skradzionego orzecha? – przy stosie mocno brązowych liści przywitał go Rutek. Wiórek otrzepał się z liści, lekko zakłopotany. – Znalazłem, lecz zostawiłem go dzieciom. – Słusznie postąpiłeś. Masz ich mnóstwo, a dzieci na pewno zrobią z nim coś dobrego. – A co ty właściwie robisz o tej porze? Jest ciemno – zapytał po chwili krępującego milczenia Rutek. – Wyszedłem na spacer… Jeśli masz ochotę, zapraszam do siebie na herbatę – zaproponował Wiórek, dotrzymując obietnicy danej Lutkowi. Rutek z entuzjazmem przyjął propozycję, zaskoczony zachowaniem Wiórka. Od dawna próbował go lepiej poznać, lecz było to wyjątkowo trudne przy skrytym i – jak chodziły plotki – skąpym charakterze wiewiórki. – Zapraszam cię na sobotni obiad, będą też inni sąsiedzi – zaproponował Rutek po herbacie, przed wyjściem do domu. – Bardzo dziękuję, ale… – Nie ma żadnego „ale”. I nic nie musisz przynosić – nalegał Rutek. – Sobota o trzynastej – powtórzył i wyszedł zadowolony, nie pozostawiając Wiórkowi czasu na odpowiedź. Wiórek po jego wyjściu przeliczył orzechy. Do herbaty przyniósł dwa. – Siedemdziesiąt siedem… – mruknął pod nosem, zatrzaskując drzwi od komórki. Spędził tak miły wieczór w towarzystwie Rutka, że tym razem mało przejął się liczbą pozostałych orzechów. Pomimo wielu wahań w sobotę włożył kilka orzechów do lnianej torebki i poszedł na zaproszony obiad. Zaskakując siebie samego oraz gości, po posiłku zaprosił wszystkich na świąteczny obiad do siebie. Od tej pory do drzwi jego domu coraz częściej pukali przyjaciele, a on coraz rzadziej wychodził jedynie na poszukiwanie nowych orzechów. Przed Nowym Rokiem z niecierpliwością pobiegł do domu, w którym został Lutek. Tym razem nie był sam. – Mija, przestań, bo nie dobiegniemy tam do zachodu słońca… – burknął, otrzepując się ze śniegu, którym obrzucała go po drodze nowa towarzyszka. – No dobrze… Daleko jeszcze? Zimno mi w łapki. – Za rogiem następnej ulicy… Na rzucanie śnieżkami jakoś nie jest ci zimno – odpowiedział Wiórek, trafiając Miję małą kulką śniegu. Kiedy dobiegli na miejsce, z mocnym biciem serca Wiórek wdrapał się na parapet. – Jest… Lutek! – krzyknął szczęśliwy na widok błyszczącego w blasku świec pajacyka. Lutek siedział wygodnie na kominku. Tuż obok bawiły się dzieci w towarzystwie siedzącego w fotelu mężczyzny. – Popatrz, tato, zbudowałam nowy pałac… – zza szyby dobiegł radosny głos dziewczynki. – Tato… – szepnął zaskoczony Wiórek, ocierając ukradkiem łzę wzruszenia. Mija w milczeniu ścisnęła jego dłoń, udając, że nie widzi łez. Wiórek tylko jej opowiedział o pajacyku. Z milczenia obojga wyrwał ich tajemniczy głos: – Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo jestem szczęśliwy na wasz widok, Wiórku. Wiewiórki rozejrzały się wokół, po czym spojrzały na Lutka. Pajacyk z błyskiem w oku lekko się uśmiechał. - Lutku… a gdybyś ty wiedział… – zaczął Wiórek, lecz ciepły, znajomy głos nie pozwolił mu dokończyć. – Wiem wszystko, co widzę w twoich oczach, drogi Wiórku. – Czy chcesz, abyśmy cię stąd zabrali? Ich tato wrócił… – Przebudził się, kiedy Zosia o mnie opowiadała. Teraz traktują mnie tutaj jak króla – zażartował Lutek. – Poza tym widzę, że masz znacznie ciekawsze towarzystwo niż orzechowy pajacyk. Odwiedzajcie mnie, kiedy tylko macie ochotę. – Dobrze, przyjacielu. Dziękuję ci za wszystko – rzekł Wiórek, posyłając Lutkowi uśmiech wdzięczności za przebudzone serce. Odtąd już nigdy nie czuł się samotny. Na początku następnej zimy, zamiast codziennego przeliczania zapasów, wieczory spędzał na zabawie ze swoimi dziećmi i pakowaniu świątecznych prezentów.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...