Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane

273807760_dwudziestolecie1.png.6df1ef34c505827614f1db21b6d0b3e2.png

                   graphics CC0

sobota.png.84f1961117840f5fc208428e42079fdc.png

 

(powaby międzywojnia)

 

 

pan prezydent Mościcki jak zawsze szykowny
w wysokim błyszczącym cylindrze top hat
w lakierkach — białych rękawiczkach

 

życie Warszawy urocze teatrum
na balu mody w Hotelu Europejskim
Loda Halama zostaje królową nocy
a cudna Nina Andrycz wychodzi na scenę
w asyście
autorów dramatycznych
w sobotni wieczór
posrebrzany księżyc podświetla motylki
krawaty wystawowych manekinów
z przeszklonych witryn
gorliwi bawidamkowie
uśmiechają się
do swych asystentek
plastikowych emancypantek
sztywne atrapy upozorowane na ludzi
powab ich fildekosowych pończoch
trwoni powszechne zaufanie
mentalnie to zimny syntetyk
męskie polimery ożyły całkiem na serio
całuśni — przystojni — lekko dramatyczni
w kieszeniach z jedwabną chusteczką
suszą zęby
do damskich żelowych autochromów
vis-a-vis
fabryka braci Pawelskich
w zakładzie ajentów i fotografii kolażu
z przeszklonych gablot
sztuczne zakurzone baronessy
trafiają cyklicznie do chromowni
era robotów spowita pełną parą
pewność związków w trwałość opiewa

 

mentalnie gawiedzi bliżej do Sieradza
gdzie imć Antoni Cierplikowski

 

golarzy konsulem zwany
tnie jak idzie młode dziunie na chłopczyce
mecenaski sztuki
napoleonki ondulacji
powabnie wyginają
ciała w śmiałych pozach francuskich
kuszą hultai
rasowa kokietka
niedojrzałemu kochasiowi
zalotne oczko puszcza
panny dziobate — panny pryszczate
ciągną do stolicy
i golą frajerów
pozornie niedostępne
w małej czarnej
od Coco Chanel — za całus zdobytej
żyją sobie pożywnie
pod szklanym rozpylaczem
zafascynowane Luxtorpedą
ostrzarką brzytew
kieliszkiem absyntu

 

jutro znów ktoś da się oczarować
akrylem szorstkiego tartanu
na korcie tenisowym Legii
kolejny napalony stołeczny amator
koszulki polo
stylu preppy i mikstów
w loży rozkmini
minispódniczkę
sunącej po nawierzchni Susan Lenglen
w przypadkowym rozkroku

 

i dziś wieczorem stolica piękna
ma własne Suchodolskie — praktyczne panie

 

poetów nawiedzonych
nagabują metresy
malarze pędzlują pieszczotą płótna
rzeźbiarze stroszą dłuta
matematycy w „Kresowej”
obliczają
prawdopodobieństwo przeżycia
upojnej nocy w „teatrze Bagatela”
młodsze zadziorne pokolenie
oddane sprawniej nagości
z gracją schodzi po schodach
sceny w „Morskim oku”
w apogeum
rewia w marabutach
ogólnie szyk — blef— blichtr
a życie na prywatkach?
na korbę patefony
bakelitowe odbiorniki
na płycie szelakowej
argentyńskie tango rozpieszcza pary
ulicę dalej klasyczna sceneria
Warszawa Mieczysława Fogga
okólnik barytonów — tang milonga
koniecznie
bez tańca brzucha jak w kultowej „Oazie”

 

już późno
z wieży zegarowej kuranty biją
noc oparem grawituje mgłą

 

przymyka rzęsy
opada pudrem w zaułkach
ciemnych bramach
migocze brylantyną
z męskiej pomady
rozgrzywia się przedziałkiem
w chytre lisie futerka zagląda
wtedy
obłe dekolty surowych dam
nurtują ciała liryczne

 

kto tam wie
w czym się obstaluje uczynna noc?
u Gałka może zaświecą latarnie?

 

zaradni kręcą interesy
na Placu Marcelego
tata Tasiemka pobiera haracze
i kadzą mu: królu złoty!
owalny plafon pławi miejscowych apaszów
dzielnica podszyta dreszczem
nie szukaj tu luksusu i promocji
a między Marszałkowską a Nowym Światem
weselni promują swing i jazz

 

w Alejach Ujazdowskich
bogactwo detali
aluminiowe felgi
chevroletów — opli — i buicków — lśnią
silniki charczą zaworami w głowicach
overhead valve na topie
za kierownicą
umięśniony model w pilotce
obok luba z bukietem róż
wyjadą do Monte Carlo
pragną glamouru

 

na deser finisz
od francuskiego hugenoty
pod płaszczem z szewronu
na miękkiej podszewce
jakaś urocza materia
pod rękę z nastrojowym
apologetą filozofii
masyw umięśnionego ciała
w sile wieku
wychodzą
z domu mody Bogusława Herse
na Marszałkowskiej — szał!

 

spoglądają w lustra okien
w kamienicy przepychu
windy wędrują po piętrach
budynek ogrzewa własna elektrownia
w sobotnim tyglu
związki zasila kabel elektryczny

 

poczuj ów klimat!
noc już chowa się za czarnym garniturem
frędzlem — bufką — cekinem

 

szum płaszczy i peleryn
Jadzia Smosarska z Jurkiem Pichelskim
na Starówce
w ulicznym życia pragnieniu
więc może: „Dwie Joasie” a „Trzy serca”?
jazda do kina!

 

bohema przywiązana do tradycji
choć ceni
naszyjniki i kolie
suknie z żorżety
tweedowe graniaki z czapką na bakier
kwiatki w butonierkach
laski i parasole
bo moda wiąże się ze sztuką
to jednak
co Rzeczpospolite i biało-czerwone
będzie zawsze dla nich
jak supeł trwałego zobowiązania

 

opery — rewie — teatry
różowo i niebiesko
widownia
w tiulowych szalach „relief kali”
pachnąca mimozą

 

alabastrowe ciała artystów
wykwitają brokatem
lecz jakieś okrutne przeczucie targa
stołecznym pospólstwem
girofle-girofla nuci im
antywojennym manifestem
i wierzą w powonienie

 

orientalny zmysłowy shalimar
rozproszony po tłumie
zza aksamitnej kurtyny
jest tylko tanim efektem

 

całkiem nudne życie w detalach
scena i garderoba
garderoba i wybieg
jakaś kiecka
rankiem wkładana przez głowę
nocą zadzierana od kolan
z rozporkiem czy bez — czy to ważne?
w mniemaniu młodszych panów
kobieta konweniuje z namiętnością
puder — szminka
lusterko w satynowym puzderku
z zatrzaskiem
ozdobnym kamieniem
tyle z życia! przybijaj stempel!
stolica tętni
wyznacza trendy
kształtuje rytuały społeczne

 

a ludzie przeciskają się ciasnymi uliczkami
po cichu — nad ranem

 

doktoranci uniwersytetów
klezmerzy
grający do kotleta
rytualni klarneciści
melodyjni atrakcyjni
odsztyftowani w filcowy homburg
przywieziony z Hesji
z jedwabną tasiemką
nad podwiniętym rondem

 

pospolici łowcy awansów
topazy savoir-vivre’u
z wyuczonym wdziękiem
wrażeniowi i romantyczni
ci inni — spod ciemnej gwiazdy
chojracy spod kina
niedogoleni
zapuszczeni jak Wagnera „golemy”
wyznawcy Gustava Meyrinka
w pospolitych fedorach
rondo uchylasz palcem wskazującym
kikujesz — marszczysz czoło
do zjawiskowej kokietki w fotoplastikonie
twoja jest wolna Wola


 

Tomasz Kucina

Tomasz Kucina

273807760_dwudziestolecie1.png.6df1ef34c505827614f1db21b6d0b3e2.png

                   graphics CC0

sobota.png.84f1961117840f5fc208428e42079fdc.png

 

(powaby międzywojnia - poemat liryczny)

 

... a pan prezydent Mościcki jak zawsze szykowny

 

w wysokim błyszczącym kapeluszu

 

w lakierkach i białych rękawiczkach

 

życie Warszawy to urocze teatrum

na balu mody w Hotelu Europejskim

Loda Halama zostaje królową nocy

a cudna Nina Andrycz wychodzi w asyście

autorów dramatycznych

w sobotni wieczór

posrebrzany księżyc podświetla motylki i krawaty

bawidamków z żurnali

uśmiechających się

z przeszklonych witryn

do fildekosowych pończoch

naciągniętych na damskie nogi manekinów

plastikowych emancypantek

sztywne atrapy od obcego testosteronu

fingująją chłodny syntetyk

dokując z profilami przechodniów

z precyzją szwajcarskich zegarków

a męskie polimery ożyły całkiem nie na serio

całuśni przystojni lekko dramatyczni

w dłoni z jedwabną chusteczką

suszą zęby

do żelatynowych autochromów

z fabryki braci Pawelskich to vis-a-vis

- zakład ajentów i fotografii kolażu -

literalnie

pozdrawiają

swe sztuczne baronessy

zakurzone w przeszklonych gablotach imidżu

 

potencja Warszawki

 

mentalnie zmierza do Sieradza

 

gdzie imć

 

Antoni Cierplikowski zwany królem golarzy

tnie jak idzie młode dziunie na chłopczyce

to mecenaski sztuki

napoleonki ondulacji

powabnie wyginają

ciała w kuszących pozach francuskich

w sukniach wyszywanych cekinami

puszczają zalotne oczko

do namierzonych

i niedojrzałych emocjonalnie kochasiów

cudowne - drastyczne i dziobate

ciągną tłumnie do Warszawy

mozolne - perfidne niedostępne

silikonowe syrenki - od pasa w dół

w małej czarnej

od Coco Chanel - niedopite

 

dzisiaj wieczorem

 

stolica lirycznie wzruszona

 

ma własne Suchodolskie i praktyczne panie

 

poetów nawiedzonych nagabują metresy

malarze malują je oczami

rzeźbiarze stroszą dłuta

warszawscy matematycy obliczają

prawdopodobieństwo upojnej nocy

młodsze zadziorne pokolenie

oddane sprawie w dziele ruchu

schodzi po schodach rewii w marabutach

z bakelitowych odbiorników

nam gra

na patefonach

Warszawa Mieczysława Fogga

baryton i tango Milonga

cóż

sport to taniec czasami dance macabre

kolejny

stołeczny napalony amator mikstów

rozmyśla w loży o „La Divine”

o Susan Lenglen w minispódniczce

rozkraczonej przypadkiem

na korcie tenisowym Legii

 

robi się późno

 

noc oparem grawituje z mgłami

 

przymyka rzęsy

 

opada pudrem w zaułkach

i ciemnych bramach

migocze brylantyną

z męskiej pomady rozgrzywia z przedziałkiem

chytre lisie futerka

obłych dekoltów

kto wie?

Natali- u Gałka jest już może latarnią?

nie ważne i pozorne!

owalny plafon podświetla ulicę apaszów

ich lica

w aluminiowych felgach

chevroletów buicków i opli – lśnią

umięśnieni modele w pilotkach

z bukietami róż

za nimi

nastrojowi anty_apologeci

wierzący w masyw plastycznego ciała

to modni panowie w sile wieku

wychodzą jeden po drugim

z domu mody Bogusława Hersego

na ulicy Marszałkowskiej

w szyby okien

tej ogromnej kamienicy przepychu

czasem stukoczą gołębie z...

paryskim przekąsem i... z klasą

jadą parami do nieba

windy szybują po piętrach

budynek ogrzewa własna elektrownia

 

w tym sobotnim śnie świat nagle zawirował

 

a noc zagląda

 

do czarnych garniturów płaszczy i peleryn

 

podszywając się w słodycz

jakoby

Jadzia Smosarska z Jurkiem Pichelskim

na Starówce

w pragnieniu życia ulicznym

bohema - zarodkiem sztucznego aromatu

maklerzy to Arsen Lupin

cechują naszyjniki i kolie

zapach szklanych ogrodów

poddusza spelunki

znów

czulą zmysły noski z pasmanterii

białe kwiatuszki w butonierkach

dyplomatycznych marynarek

wszystko tu perfekcyjne i dopasowane

nieco sztuczne – lecz piękne

bo Rzeczpospolite – biało-czerwone

to kocham szczerze - chcę w nadmiarze!

w teatrach operach i rewiach

raz różowo a raz niebiesko

girofle-girofla

oniryczna tancerka blenduje pierś z kolorem

po scenie w walcu wirując

z ambitnym przystojnym danserem

życie filuje gdzie się da

sumptem protokołów

wyraziste w metaforach i metamorfozach

pozorne!

 

gdzieś na balach jedwabiu

 

dziewczę z Milanówka wychodzi z kokonu

 

przeobrażając się w motyla

 

i wręcza

bukiet kwiatków pani prezydentowej Mościckiej

tiulowe szale „relief kali” pachną mimozą

w tropiku widowni

szyldkret w alabastrowych sukienkach

kwitną z brokatowym cyklamenem

rankiem wkładane - przez głowę

nocą zadzierane - do góry

krzyczą rozporkiem z żeńskiej części widowni

w mniemaniu młodszych panów

ubranych nieco jaśniej

bo na szaro - kobieta tchnie namiętnością

i nie ma nic z szarości

lecz nawet dla samczej wiary

świat to zasady

puder plus szminka

lusterko w torebce

staniki ich kobiet są melodią dress code

stolica tętni i o tym opowiada

ci panowie

snują klasycznymi uliczkami

z melodii i natchnienia

komunikują w prezencji i aparycji

mężczyźni zbratani z klezmerami

grającymi do kotleta

saksofonów rytuał

niesie song po zaułkach

panowie tak melodyjnie atrakcyjni

co któryś i kolejny przysposobiony

w filcowy homburg

przywieziony z Hesji z jedwabną tasiemką

nad podwiniętym rondem

odsztyftowani doktoranci uniwersytetów

polityczni łowcy awansów

topazy savoir-vivre'u

kłaniają się przechodniom

z wyuczonym wdziękiem mizdrzą do ślicznych kobiet

 

tak całkiem wrażeniowo i romantycznie

stolica kwitnie pod następnym kapeluszem

 

chojracy przy kinie jak Wagnera „golemy”

z Gustava Meyrinka

w pospolitych fedorach

rondo uchylasz wskazującym palcem

 

kikujesz zimno i marszczysz czoło

 

do zjawiskowej kokietki

 

ze Śródmieścia lub Woli - jest prawie twoja! ;)

--



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
    • @Naram-sin  zmieniłam. Po powtórnym czytaniu- druga strofa coś mi nie tak, czasem nie widzi się po sobie. Dziękuję
    • @Maciek.J Nasza Polska jest piękna= cała. dzięki @Robert Witold Gorzkowski dziękuję @Naram-sin  dziękuję.   @Alicja_Wysocka dziękuję @Jacek_Suchowicz piękny Twój wiersz @Roma, @Rafael Marius, @Andrzej P. Zajączkowski dziękuję bardzo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...