Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Brylantowe światło


Arsis

Rekomendowane odpowiedzi

 

Ogród, godz. 7:00:00 (wg. czasu Hiroszimy) – rozmowa

 

 

― Mamo, czy widzisz te piękne, lśniące motyle?
― Widzę, moje dziecko.
― Mamo, kilka dni temu śniłam, że zabiorą nas do przepełnionego brylantowym światłem nieba.
― Już dobrze, Maiko, jestem przy tobie. Teraz odpoczywaj. Musisz nabrać sił.
― Mamo…
― Tak, kochanie?
― Midori powiedziała mi, że mam ładne włosy.
― Bo jesteście dwiema kroplami tej samej wody.
― Uśmiechasz się, mamo…
― Jak mogłabym się nie uśmiechać do ukochanego dziecka.
― Mamo…
― Tak?
― Uwielbiam, kiedy mnie gładzisz po głowie, rozczesujesz kosmyki…

 

 

(Nagle ― rozniósł się zza okna hurgot!)

 

 

― Ach, ten Kenji! Jeździ wokół domu na rowerku, który podarował mu przedwczoraj tata. Pewnie znowu straszy ptaki!
― Kenji, to łobuziak, ale jest dobrym dzieckiem. Twoim najdroższym bratem…

 

 

 „Enola Gay”, godz. 8:30:00 (7:30 wg czasu Hiroszimy) – przygotowanie

 

 

Dwunastu ludzi wie, że za 46 minut ― odciśnie swoje piętno. Zmieni życie społeczno-polityczne… Dwunastu ludzi… ― a szczególnie, bombardier Thomas Ferebee.

 

 

Ten dwudziestoczteroletni chłopak marzył o karierze baseballisty. Był nawet zawodnikiem Boston Red Sox. Jednakże los zdecydował inaczej. Od początku wojny zdążył już zaliczyć kilkadziesiąt lotów bojowych nad okupowaną Europą. Następnie wrócił do Stanów Zjednoczonych, aby prowadzić szkolenia pilotażu. Wiosną 1944 roku dołączył, jako major, do 509 Grupy Bombowej. Inicjator całego przedsięwzięcia, pułkownik Paul Tibbets, niezwykle starannie kompletował załogę mającą dokonać pionierskiego ataku jądrowego.

 

 

Zatem, siedzi teraz, pochylony, obserwując uważnie krzyż celownika Norden, krzyż ― mający zdecydować ― o czyjejś śmierci…

 

 

*

 

 

Załoga ma pełne ręce roboty. Dowódca samolotu, pułkownik Paul Tibbets, oraz drugi pilot, kapitan Robert A. Lewis, uruchamiają automatycznego pilota o nadanym mu przez załogę wdzięcznym imieniu „George”. „Automatyczny, czy nieautomatyczny, musi być jednak nieustannie kontrolowany” ― myśli Tibbets, ustawiając pułap 1500 metrów, po czym zamyka oczy… ― głęboko wzdycha. Czuje całe zmęczenie ostatnich dni… Spogląda za siebie… Widzi pracujących przy bombie zbrojmistrzów: kapitana Williama S. Parsonsa i jego asystenta, podporucznika Marvisa R. Jeppsona. Parsons… ― zdejmuje bardzo powoli zabezpieczenia… ― podłącza przewody… ― Robi to delikatnie, jakby dotykał wrażliwego ciała pięknej kochanki… Tibbets zasłania dłonią oczy… Zostaje oślepiony jaskrawym blaskiem wschodzącego słońca, które ― niebawem ― eksploduje 250 metrów nad ziemią. Lecz ― teraz czeka spokojnie… ― zamknięte w trzymetrowej długości i siedemdziesięciocentymetrowej szerokości, pomalowanym czarnym matem walcu z kwadratowym, ogonowym usterzeniem, jakże charakterystycznym dla bomby. Nazwano ją „Little Boy”, czyli dosłownie „Mały Chłopiec”, ponieważ faktycznie przypomina swoim kształtem cherlawego chłopca, ale ― pozory mylą. Masa tego potwora przekracza cztery tony, choć sam ładunek będący przede wszystkim uranem U-235, waży jedynie ― 64 kg… 64 kg, które eksplodują z mocą ― piętnastu tysięcy ton trotylu…

 

 

*

 

 

O godzinie 8:40 (7:40 według czasu Hiroszimy) osiągają wysokość 9500 metrów. Podnoszą ciśnienie, włączają ogrzewanie… Na zewnątrz jest – 23 C º. Technicy pokładowi, sierżanci: Wyatt E. Duzenbury i Robert H. Shumard, studiując skomplikowane rysunki techniczne, trącają dla żartu siedzącego obok młodego radiowca Richarda H. Nelsona, ściskającego dłońmi pałąk milczących chwilowo słuchawek. Nawigator, kapitan Theodore „Dutch” van Kirk, radiooperator, porucznik Jacob Beser, oraz, sierżant Joe S. Stiborik, klną dosadnie, naprawiając szwankujący wciąż radar… Jest jeszcze tylny strzelec, sierżant George R. „Bob” Caron. Odizolowany od reszty załogi, przygotowuje aparat fotograficzny, aby móc wykonać serię, jakże ważnych zdjęć, będąc jednocześnie gotowym odeprzeć atak nieprzyjacielskich myśliwców…

 

 

*

 

 

Zniecierpliwienie narasta, a jego kulminację ma przyćmić jaskrawy potok brylantowego światła, przekraczający wszelkie wyobrażenia… Doświadczyli tej potęgi niecały miesiąc temu. Pustynię Jornada Del Muerto, co po hiszpańsku oznacza „droga umarłego”, rozjaśnił wybuch bliźniaczego prototypu „Little Boya”, nazwanego prześmiewczo „Gadget”. Teraz ― tego typu ładunek ― mają wypróbować bojowo ― unicestwiając tysiące ludzi…

 

 

Thomas Ferebee ― wypatruje prześwitu… Chmury złośliwie zasłaniają cel… Powrót z bombą ― wykluczony, mimo że dowództwo dopuściło możliwość takiej awaryjnej opcji, gdyby pogoda uniemożliwiła zrzut. Zresztą ubywa im paliwa. Muszą, zatem ― znaleźć jakąkolwiek szczelinę, lukę, wyłom…

 

 

 „Enola Gay”, godz. 8:15:19 (wg. czasu Hiroszimy) – zrzut

 

 

Kiedy powoli tracą nadzieję, pęka niespodziewanie biała, mgielna powłoka. Dostrzegają widły rzeki Ota, w samym centrum miasta, oraz ― przypominający literę „T” ― most Aioi, łączący oba brzegi rzeki i wyspę ― utworzoną przez dwa dopływy. Ferebee uznaje ten most za doskonały cel…

Dowódca samolotu wydaje rozkaz zrzutu. Bombardier natychmiast odłącza celownik. „Sygnał radiowy się skończył” ― oznajmia krótko Tibbets…

 

 

Rozchodzą się klapy podłogi… Puszczają specjalne uchwyty… Pierwszy ― bojowy ładunek atomowy ― opuszcza komorę bombową… Początkowo ― tnie ze świstem powietrze… Jednak mały, pomocniczy spadochron już wyciąga główny… Ładunek wyhamowuje… Spada teraz powoli, majestatycznie ― pod rozwartą, ogromną czaszą, dając czas załodze „Enola Gay”… Trwa to długo… ― niemiłosiernie długo… Samolot ― utraciwszy przeszło cztery tony ― podskoczył gwałtownie… Tibbets wyłącza „George’a”… Nurkuje… Kładzie maszynę niemalże na plecy… ― Ucieka zawczasu przed falą uderzeniową… Cała załoga zakłada spawalnicze gogle… Niczego nie widzą, ale niebawem ― dostrzegą coś więcej ― niż światło…

 

 

Ogród, godz. 8:15:32 (wg. czasu Hiroszimy) - trzydzieści sekund do wieczności

 

 

― Mamo…
― Tak, córeczko?
― Opowiesz mi…? Chcę zapomnieć o bólu, choć… ― przez chwilę…

 

 

„Kwiaty wiśni ― dojrzewają nie tylko w słońcu,

dojrzewają również w wietrze, który otula je i głaszcze.

A kiedy ― białe motyle ― spadną z nieba na ścieżki ogrodu,

powstaną drgające refleksy w głębokiej trawie.

Nim jednak do końca powstaną ― znikną na początku ―

jak ― nasze głosy ― uśmiechy nasze…”
 

Ogród, godz. 8:16:02 (wg. czasu Hiroszimy) – wieczność

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

(Włodzimierz Zastawniak, lipiec, 2014)

 

 

***

 

 

Bibliografia:

 

 

Richard Rhodes (1986): Jak powstała bomba atomowa (przekład: Piotr Amsterdamski) Zysk i S-ka Wydawnictwo (2000)

 

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @egzegetaNie ma sprawy Wiktorze. Wiktorze, czy z tego tomiku wierszy zakosztujemy kunsztu pisarskiego Twoich dzieł? 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...