Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Fragment Listu


Rekomendowane odpowiedzi

Cześć. To tylko ja. Chyba w całości lub nie. Jeżeli masz tyle cierpliwości co ostatnio, to czytaj. Jeżeli nie, to chociaż napisz, o czym nie przeczytałaś. No dobra. Tyle wstępu.

 

Trudność to dla mnie wielka, zwyczajne zdania z pióra mego na papier bezpowrotnie spuszczać. Aczkolwiek, chociaż zwyczajność lubię, propagując ją jak umiem, bez udziwnień moja pokręcona dusza, obyć się nie może. Niezwyczajnie pisząc o zwyczajności i prostocie kwadratowych kół, takich i owakich, zawikłanie i pomieszanie w umysłach sprawić mogę, a nawet bojkot wielu moich wypocin. Moją jaźń, też siłą rozpędu, takimi czy innymi sprawami wypełniam, jak gdybym koślawym grzebieniem, swoje włosy w nieuzasadnionym kierunku przeganiał. No cóż. Żyję jakoś na tym pięknym świecie, co wokół roztacza swoje połacie, pośród bliźnich moich, zwierząt, roślin różnorodnych, rzeczy ożywionych i martwych, dalekich horyzontów i niewyśpiewanych piosenek.

 

Napisz proszę, co się w twoim życiu zmieniło. Co zyskałaś, co straciłaś. Czy odnalazłaś swoją szczęśliwą gwiazdę na nieboskłonie Twoich ścieżek. A jeżeli nie, to masz w tej chwili szukać choćby z nosem przy ziemi, tej Twojej upragnionej gwiazdy. Jeżeli się poddasz, to już zostaniesz na dnie wąwozu niemożliwości, opłakując swój los. A gdy źli ludzie ciebie podepczą, to nadstaw im jedną siedemdziesiątą siódmą część policzka. Bez przesady rzecz jasna. Pamiętaj, taką samą miarą będziesz osądzona, jaką ty innych sądzisz. Ile szczęścia dajesz, na tyle zasługujesz. O cholera. Co za banały mi się wymsknęły. Pociesza mnie fakt, że kiedyś, przed laty, też coś mi się wymsknęło i nie narzekałaś. Pozostań przewrotną ale nie strać równowagi. Pamiętam, że często błądziłaś wzrokiem po ogniu, a myślałaś o rześkim strumyku. To mnie w tobie fascynowało. Nieokiełzane myśli, wiecznie związane w supełki, które wielu próbowało rozplątać, bez widocznego skutku. Jeno się spocili i tyle.

 

Przesyłam Tobie taki śmieszny przerywnik, dla odprężenia umysłu.

 

twoje zwłoki są w rozkładzie

twoje ciało gnije już

twoją trumnę sosenkową

pokrył zacny cudny kurz

 

twoje czarne oczodoły

białej czaszki perłą są

a piszczele szaro złote

jak diamenty ślicznie lśnią

 

No i co? Zaraz Tobie weselej. Przyznać musisz. Oczywiście tekst nie dotyczy Twojej osoby. Kiedyś tak, jeżeli nie dasz się spłonąć. Póki co wolę Ciebie obleczoną w ciało. Ładne i zgrabne zresztą. Ale dosyć tych słownych uciech. Musisz jednak przyznać, że ci lżej na duszy.

 

Tak bardzo Tobie współczuję, że masz jeszcze siły na czytanie tych moich ''mądrości''. Tym bardziej, że nie czytam wszystkich twoich ale jestem przekonany, że ty czytasz moje sądząc po tym, co odpisujesz. Wiem, wredne to z mojej strony. Mam jednak pewność, że nie wyznajesz zasady: coś za coś. Ja też jej nie wyznaje. Wolę coś twojego przeczytać, jak prawdziwie chcę, niż czytać na siłę, gdy naprawdę: nie chcę.

 

To byłoby dowodem braku szacunku i lekceważenia Twojej osoby. Mam trochę pokręconą psychikę w wielu sprawach. Do niektórych podchodzę: inaczej. A zatem pamiętaj: nie wszystkie moje listy musisz czytać. Na pewno się nie obrażę. Nawet nie wiem jak to czynić. Aczkolwiek zdarza się, że żałość odczuwam wielką, do suchej nitki białej kości. Proszę, poniechaj zachwytów nad tym co piszę, bo jeszcze przez Ciebie na liściach bobkowych osiądę znudzony, a to na mym zdrowiu, odbić się może... a to z kolei na braku moich listów. Czy naprawdę jesteś przygotowana na tak dotkliwą stratę? To jeno żart niewątpliwie.

 

Dzisiaj znowu jestem latawcem, który się wzbija i wzbić nie może. Ciągle ogon wlecze po ziemi. Znowu lecę nie do góry, ale w bezdenny dół, w długą ciemną przestrzeń. Głębiej i głębiej, dalej i dalej. Światło mam głęboko w tyle, ale jeszcze trochę kwantów na plecach siedzi. Nieustannie widzę przed sobą własny cień. Ścigam go, bo nie mam innego wyjścia. Wyjście zostawiłem daleko nade mną. Kiedy to się wreszcie skończy. Raz na zawsze. Na zawsze z wyjściem i na zawsze z wejściem. Co będzie po drugiej stronie, skoro potrafię tylko spadać. Kiedyś, gdy mogłem opierać się o jasne ściany, to były mi obojętne. Teraz już mi nie sobą. Co z tego, skoro teraz mijam je tak szybko. Są tylko smugami antynadziei.

 

Nie czytaj mojej pisaniny, jeżeli nie chcesz. Zrób kulkę i wyrzuć do ognia. Niech spłonie. Nie pogniewam się. Nawet już nie wiem, jak smakuje gniew.

 

Stoję oparty o ścianę. Widzę lecącą w moim kierunku strzałę z zatrutym ostrzem. Nie mogę się ruszyć. Znowu ktoś mnie przykleił do otynkowanych, ułożonych w mur cegieł. Stały się częścią mnie. Ciężarem, którego tak naprawdę nie dźwigam, a jednak odczuwam, jako zafajdany kleisty los. Nagle zdaję sobie sprawę, że nie zabije mnie żadna strzała, tylko kupa duszącej gruzy. Tańcząca kamienna anakonda, pragnąca mnie udusić i wycisnąć: całe poklejone wnętrze, żebym mógł je na spokojnie obejrzeć i przemyśleć. Wystawiam ręce na boki. Nic z tego. Odepchnięcie niemożliwe. Czerwone cegły pod skórą tynku, pulsują niczym krew w tętnicy.

Nagle przypominam sobie. To z własnej woli posmarowałem się klejem i oparłem o niby szczęśliwą ścianę. Jakiż wtedy byłem pewny swoich możliwości. A jaki głupi i naiwny. Myślałem, że oderwę się w każdej chwili. Gówno prawda. Sorry.

 

Nogi nadal zwisają poza parapet mnie. Zasłaniam stopami uliczny ruch i mrówczanych ludzików. Wyciągam ręce przed siebie. Zasłaniam chodnik. Rozkoszny wietrzyk szeleści w moich wspomnieniach, przerzucając kartki niewidocznej księgi. Nagle zasłaniam wszystko przezroczystością. Tylko spod prawego rogu wyłania się dziwna postać. Widzę ją wyraźnie, pomimo dużej odległości. Pokazuje mi środkowy palec. To pani Nadzieja. Zaczyna świtać mi pomysł. Zaraz na nią skoczę i jej tego palucha złamię. Odzyskam wiarę we własne siły i lepszy los.

 

Pomału kończę na dzisiaj... z pseudofilozofią. Na drugi raz napiszę bajkę. Na przykład o człowieku, który po swojej śmierci musi całą wieczność leżeć w trumnie na własnych rozkładających się zwłokach, jako pokutę za grzechy, które popełnił. Cały czas będzie tam jasno, a zmysł zapachu nie zostanie mu wyłączony. Oczu nie będzie mógł zamknąć, leżąc twarz w prawie twarz i żadnego spania. On sam nie ulegnie rozkładowi z uwagi na ciasnotę. No nie! Nie przejmuj się. To jeno metafora. Dla rozluźnienia powagi. Pomyśl o kwiatkach na łące. O modrakach i kaczeńcach, makach i pasikonikach. Jak ładnie pachną. Białe baranki płyną po błękitnym oceanie, do złotego portu, barwy słońca, otulonego szatą horyzontu, w kolorze pomarańczy.

 

Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że jest sprawą niemożliwą, by nie wypełnić czasu całkowicie. Nasze poczynania przyjmują kształt czasu, w którym się znajdują. Z tym tylko, że istnieją różne rodzaje: cieczy i naczyń. Największa klęska jest wtedy, gdy takie naczynie rozpadnie się na wiele kawałków i już go nie można z powrotem posklejać, bez względu na to, ile czasu zostało. A jeszcze gorzej, gdy są to naczynia połączone i tylko jedno ulegnie destrukcji a drugie zostanie całe lecz i tak rozbite.

 

Jeżeli przeczytałaś to moje pisanie, to fajnie. Jeżeli nie, to też.

Napisz proszę. Może przeczytamy, a może nie.

 

Aha. Na koniec przerywnik.

 

{Miłość}

 

zanurz się

w naszym świecie

lecz zabierz

butle tlenową

z powietrzem

może być różnie

ty ze mną

a ja z tobą

 

dd

 
 

 

 

 
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Dekaos Dondi  Nie wiem, czy tego się spodziewałeś, ale czytałam śmiejąc się :))) Tylko te zwłoki w rozkładzie... Lepiej chyba prochem marnym nad łąkami pachnącymi kwiatów kolorami, niż zwłokami w rozkładzie ;) Choć kiedy przyjdzie czas, będzie nam to zupełnie obojętne, czym... ;)

Pozdrawiam :)

Edytowane przez Victoria (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...