Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Od zawsze fascynowały mnie Anioły - wspaniałe istoty i opiekuni ludzi. Od kiedy pamiętam, chciałam usłyszeć Ich głos, a najbardziej chór całych anielskich legionów. Słyszałam, że mają piękny, delikatny, wręcz kojący głos, którego można słuchać w nieskończoność. Od dzieciństwa, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Anioła na obrazie, wiszącym nad moim łóżkiem, pragnęłam znaleźć się pod Jego jedwabistymi skrzydłami, pod którymi znika strach. Kiedy uświadomiłam sobie, że to niemożliwe, zaczęłam marzyć, by zobaczyć Je, choćby z daleka, w długich, białych szatach...

Rozdział I: Anioł

Doktor oddalał się od nich coraz bardziej, idąc w głąb długiego korytarza. Sylwia wiodła za nim wzrokiem.
„Bardzo mi przykro... Bardzo mi przykro...” – W głowie dziewczyny, niczym echo, odbijały się ostatnie słowa jego kwestii.
Czuła w sobie pustkę. Ogromną pustkę, w którą się zapada...
Będąc w ramionach starszego brata, który zawsze odpędzał strach, po raz pierwszy czuła się niebezpiecznie.
Obraz przed jej oczami pokrył się mgłą. Teraz, zamiast doktora w białym fartuchu, widziała tylko malejącą, białą plamę. Nie mogła i nie chciała zatrzymywać dłużej łez. Pozwoliła im płynąć. Zawsze wierzyła, że razem z łzami spływa to, co je wywołuje. Teraz w to zwątpiła. Płakała, a jednak nie czuła się ani trochę lepiej.
Najchętniej wykrzyczałaby wszystko to, co czuje, cały swój ból, ale wiedziała, że nie znalazłaby słów na jego opisanie, każdy wyraz wydawał się zbyt łagodny. Z jej ust zaczął wydobywać się tylko cichy szloch.
- Uspokój się... – Szepnął do niej Łukasz, jej brat. – Będzie dobrze...
„Będzie dobrze...” – Przemknęło jej przez myśl. – „Każdy tak mówi, kiedy jest źle i wie, że nie będzie lepiej...”
- Ale... Ja nie potrafię bez niej żyć... – Powiedziała łamiącym się głosem.
- Damy radę.
- Tak? – Spytała z ironią, wyrywając się z jego objęć. – Jak to sobie wyobrażasz? Zachowujesz się tak, jakby śmierć mamy wcale cię nie obchodziła – Chciała krzyczeć, ale ściśnięte gardło jej na to nie pozwalało.
- Jak w ogóle tak możesz mówić? Myślisz, że nie mam serca?
Dopiero teraz Sylwia spojrzała w jego oczy. Wyglądały jakby były ze szkła. Dotarło do niej, że on też cierpi, nie mniej niż ona, jednak nie pokazuje tego.
- Możemy już jechać do domu? – Spytała nieśmiało. Czuła się głupio, że posądziła swojego brata o to, co wydaje się być absurdalne.
- Jasne – Nie był na nią zły. Nigdy się na nią nie złościł. Była dla niego młodszą siostrą, którą należy się opiekować. Czasami martwił się, że już na zawsze tak zostanie i w jego oczach Sylwia nigdy nie dorośnie do samodzielności. Chciał być jej Aniołem Stróżem. – Tylko chcę jeszcze porozmawiać z tym doktorem.
Sylwia spojrzała mu w oczy, które teraz, przez nowy potok łez, widziała niewyraźnie. „Naprawdę musisz mnie zostawić samą?” – Zdawała się pytać.
- Poczekasz tutaj czy chcesz iść do samochodu? – Spytał.
- Poczekam – Wypowiedziała jedno słowo, które z trudem przeszło jej przez gardło.
Usiadła na krześle, chowając twarz w dłoniach. Jakby nie pozwoliła żadnej kropli, roniących z oczu, spaść na podłogę, ale każdą zachować tylko dla siebie.
- Zaraz wrócę – Powiedział, patrząc na nią ze smutkiem.
Nienawidził patrzeć na jej łzy i na płacz bliskich mu osób. Sam nie pokazywał przez to swojego cierpienia. Nauczył się go nie uwidaczniać, od kiedy wiedział już, tak samo jak jego matka, że ojciec odejdzie od nich. Widział wtedy rozpacz swojej rodzicielki, która nie potrafiła się pogodzić z wyrokiem śmierci, ciążącym nad jej mężem.
A przecież jego ojciec prawie wcale nie chorował, a jeśli już coś go dopadło, to szybko dochodził do zdrowia. Trudno było uwierzyć, że ta choroba miała go uśmiercić. Wydawał się być taki silny...
Jednak bardziej niż choroba bolało go cierpienie jego żony, najbardziej jej łzy, które próbowała przed nim ukryć. W takich chwilach zawsze mówił jej, żeby się nie smuciła, bo tam, gdzie on się znajdzie, będzie na pewno lepiej niż w życiu na ziemi.
Łukasz, choć miał niespełna dziewięć lat, to dobrze to pamiętał. Przeciwnie Sylwia. Ona była zbyt mała. Tylko czasami jakieś wydarzenia z tego okresu przebłyskiwały jej przez pamięć. Nie były one jednak dość wyraźne i dotyczyły głównie tych szczęśliwszych wydarzeń. A najbardziej pamiętała to, że ojciec nazywał ją Aniołkiem. Było tak, dlatego, że miała duże niebieskie oczy i była blondynką, a taki był dla niego właśnie obraz Anioła.
Dlatego Łukasz przy swoim ojcu starał się nie płakać, żeby nie przysparzać mu więcej zmartwień. Poza tym obiecał sobie, że będzie się opiekował swoją matką i siostrą, i nigdy nie będzie przy nich płakał, by nie czuły większego cierpienia.

*

Sylwia, z twarzą ukrytą w dłoniach, czekała na brata. Potrzebowała kogoś, kto byłby przy niej, po prostu posiedział obok, ale nie próbował jej uspokajać, bo ona wiedziała, że nie uspokoi się na czyjeś życzenie.
Chciała opuścić już to miejsce, wrócić do domu, który od zawsze był jej oazą spokoju i bezpieczeństwa. Lecz po krótkiej chwili namysłu stwierdziła, że jej oaza już nie istnieje, bo nigdy nie znajdzie już w niej swojej matki, a zarazem najlepszej przyjaciółki.
A były prawdziwymi przyjaciółkami. Nie miały przed sobą tajemnic. Inni mogą się dziwić, że prawdziwa przyjaźń może łączyć matkę i córkę, ale w ich przypadku tak było. Sylwia miała co prawda inne przyjaciółki, które od zawsze chodziły razem z nią do klasy, wybrały nawet to samo liceum, które skończyły w tamtym roku, ale żadna z nich nie dorównywała jej matce.
„Ona żyje... Żyje...” – Próbowała sobie wmówić, żeby uspokoić się i wybuchnąć płaczem dopiero w domu. Ale za każdym razem, kiedy pomyślała o tym kłamstwie, uzmysławiała sobie, że to nie jest prawdą i w rzeczywistości straciła przyjaciółkę.
Każda minuta dłużyła się jej, jak nigdy dotąd. Chciała być już ze swoim bratem. Teraz został już jej tylko on. „A jeśli on też umrze?” – Po przemknięciu jej przez głowę tej myśli, jeszcze bardziej chciała znaleźć się koło niego.
- Sylwia... – Usłyszała od osoby stojącej przed nią – Możemy już jechać do domu.
Odkryła swoją twarz. Przed nią stał Łukasz. Na jego widok trochę się uspokoiła. Odeszła od niej myśl, że może go niedługo stracić.
Wstała z miejsca i oddaliła się u boku swojego brata, w głąb długiego korytarza. Łukasz objął ją ramieniem. Wiedział, że Sylwia potrzebuje poczuć się choć trochę bezpiecznie. Poza tym, w ten sposób, wcielił się w rolę jej przewodnika i opiekuna. Ona widziała wszystko jak przez mgłę, a on dbał o to, żeby nie przewróciła się.
Kiedy otworzyły się drzwi wyjściowe, w jej oczy uderzyła jasność, której powodem był śnieg, pokrywający prawie wszystko. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż padał od samego rana.
Świeże powietrze trochę ją orzeźwiło.
Idąc do samochodu, nie czuła zimna. Był temu winien żar, wylewany razem z łzami, który pokrył całą jej twarz. Wsłuchana była tylko w odgłos śniegowego puchu zgniatanego pod jej butami.

*

Widok domu nie napawał jej optymistycznymi myślami. Wchodząc po schodach czuła strach, a jednocześnie, z każdym stopniem, miała nadzieję, że to był tylko zły sen i matka przywita ich w domu.
Jednak w środku znaleźli tylko ciszę. A wszystko wyglądało tak, jakby nic się nie stało. Każda rzecz znajdowała się na swoim miejscu.
Sylwia stała na środku przedpokoju i zupełnie nie wiedziała, gdzie się podziać. Jakby znalazła się w obcym domu, w którym nikogo nie znała.
- Może się położysz? – Zaproponował Łukasz, pomagając zdjąć jej płaszcz.
- Może... – Odpowiedziała niezdecydowana.
Powoli zdjęła buty. Przeszła przez korytarz, a po schodach weszła na piętro, prosto do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi. Usiadła na łóżku. Chciała być sama.
Ciemny błękit ścian. Patrząc na ten kolor, przypomniała sobie, dlaczego go wybrała.
Otóż uwielbiała patrzeć w niebo. Mogła to robić godzinami. A ciemnobłękitne wydawało jej się najpiękniejsze.
Wybrała taką barwę na kolor ścian, ponieważ chciała być zawsze blisko nieba. Teraz widziała je nie musząc wstawać z łóżka.
„Niebo...” – Pomyślała – „Może mama właśnie tam teraz jest? A może jest tutaj i patrzy na mnie?”
Położyła się na łóżku, a twarz ukryła w poduszce. Teraz mogła wybuchnąć płaczem. Łukasz jej nie widział, a o to jej chodziło. Sylwia wiedziała, że swoimi łzami sprawia mu przykrość. Ale musiała płakać. Nie potrafiła inaczej pozbywać się cierpienia, mimo że nie zawsze ta metoda pomagała.
Chciała zasnąć i obudzić się powtórnie tego ranka. Mogłaby ją wtedy uratować. Wiedziała jednak, że nikt nie potrafi cofnąć czasu. A przecież jeszcze tego dnia z nią rozmawiała...
Chociaż odeszła jej matka, to ona zdawała sobie sprawę z tego, że musi żyć dalej, bez względu na wszystko. Chociażby dla swojego brata.
Nawet nie zauważyła, kiedy ogarnął ją sen.

*

Obudziła się wieczorem. W pokoju panowała już ciemność, jak każdej zimy o tej porze dnia. Nawet nie starała się sobie wmawiać, że to, co się stało, było tylko złym snem. Wolała ze wszystkim się pogodzić, a nie złudnie oszukiwać. Zaświeciła lampkę, stojącą na szafce przy łóżku. W pomieszczeniu zapanował półmrok.
Dopiero wtedy zorientowała się, że leży pod kocem. „Mama zawsze mnie nim przykrywała...” – Przemknęło jej przez myśl. Zacisnęła oczy, by nie pozwolić na powstanie kolejnych łez – „Może Łukasz chce mi ją zastąpić?”
Po chwili otworzyła oczy, zgasiła lampkę i udała się do kuchni. Po omacku doszła do drzwi swojego pokoju. Otworzyła je i wyszła na korytarz. Zapaliła światło i zeszła na dół po schodach.
W kuchni był Łukasz. Siedział przy stole z głową podpartą na ręce i patrzył w okno, a właściwie na widok za oknem. Sylwia podeszła do drewnianej szafki, wyciągnęła z niej butelkę wody.
- Nie zauważyłem cię – Powiedział, jakby obudzony ze snu, patrząc na Sylwię.
Ona uśmiechnęła się do niego ze zrozumieniem. Wiedziała, o czym myślał. O tym samym, co ona.
- Zjesz coś? – Spytał.
- Nie... Nie jestem głodna.
Odkręciła korek, z wcześniej wyjętej butelki, i napełniła wodą mineralną połowę szklanki.
- Przykryłeś mnie kocem... – Zaczęła niepewnie.
- Zgadza się – Odpowiedział, znów odwracając głowę w stronę okna, jakby bał się o tym rozmawiać.
- Zawsze mama mnie przykrywała...
- Nie próbuję ci jej zastępować, jeśli o to chodzi.
- Nie, nie o to mi chodzi... – Zmieszała się – Tak tylko powiedziałam...
Wypiła wodę, którą wlała do szklanki.
- Idę wziąć prysznic – Powiedziała. Ciążyła jej cisza.
Nie otrzymała od brata żadnego znaku, który sygnalizowałby, że usłyszał tą wiadomość. Może znów zatonął w myślach...

*

Wzięła gorący prysznic, na końcu którego puściła na siebie strumień letniej wody. To miało pomóc jej zasnąć. Jednak w nocy nie mogła spać. Leżąc w łóżku wciąż błądziła oczami po ciemnym pokoju. Dodatkowo przeszkadzał jej wiatr, hulający za oknem.
Po jego silniejszym podmuchu nie wytrzymała. Zmieniła pozycję z leżącej na siedzącą, opuściła stopy na dywan i powoli wyszła z pokoju.
Nienawidziła, kiedy wiał silny wiatr. Zostało jej to od dziecka. W takich momentach bała się, że dom zostanie zniszczony przez wichurę i komuś może się coś stać.
Na korytarzu nie zapaliła światła. Szła po ciemku. Żeby się nie przewrócić, opierała ręką o ścianę. Zatrzymała się przed drzwiami, prowadzącymi do pomieszczenia, znajdującego się obok jej pokoju. Zapukała w nie.
- Wejdź – Usłyszawszy pozwolenie, weszła do środka.
W pokoju panowała ciemność. Tylko nikłe światło, którego źródłem były lampy, stojące przy drodze koła domu, wpadało do pomieszczenia przez otwory, znajdujące się w zasłoniętych żaluzjach.
- Nie obudziłam cię? – Spytała z grzeczności, bo wydawało jej się niemożliwe, by ciche stukanie mogło kogoś zbudzić.
- Nie. Nie mogę zasnąć. Jak widzę, ty masz ten sam problem.
- Zgadza się... Mogę u ciebie zostać?
- Jasne – Odpowiedział z lekkim uśmiechem, którego w mroku nie było widać.
Przesunął się na łóżku, robiąc jej miejsce. Sylwia usiadła obok niego.
- Czy inni już wiedzą... O mamie? – Spytała po chwili ciszy, spoglądając na niego kątem oka.
Patrzył przed siebie. Chociaż było ciemno, ona widziała zarys jego głowy, której barwa była ciemniejsza niż tło mroku.
- Nie wszyscy.
Chociaż Sylwia nie sprecyzowała, o jakich „innych” jej chodzi, to Łukasz wiedział, że pod tym słowem kryją się osoby z ich rodziny.
- Dzwoniłeś do nich? – Zapytała.
- Tak – Odpowiedział krótko.
- Dzisiaj w szpitalu... Po co poszedłeś do tego lekarza?
- Chciałem ją jeszcze zobaczyć...
Po tym zdaniu znów przypomniała sobie jej twarz. A w szczególności jej duże, niebieskie oczy, których uważne spojrzenie wyłapywało każde, nawet najmniejsze kłamstwo rozmówcy.
Ta wizja dała jej po raz kolejny do zrozumienia, że już jej nie zobaczy żywej, nie usłyszy jej ciepłego, kojącego głosu, za którym zdążyła się już stęsknić, choć słyszała go jeszcze tego dnia rano.
- Dlaczego mi wtedy o tym nie powiedziałeś?! Może ja też chciałabym tam z tobą pójść! – Z oburzenia i złości podniosła na niego głos, który z każdym słowem stawał się coraz bardziej cichy przez gaszące go łzy.
- Nie wytrzymałabyś tam... Nie chciałem, żebyś cierpiała jeszcze bardziej. Dla ciebie było lepiej, że już jej nie zobaczysz... – Starał się dać jej do zrozumienia, że zrobił to dla jej dobra.
- Mylisz się... Chciałabym ją jeszcze zobaczyć, przynajmniej jeden raz, chociażby wtedy, w szpitalu... – Głos już całkiem jej się załamał.
Nie mogła sobie darować tego, że straciła taką szansę. Naprawdę chciała zobaczyć ją po raz ostatni i pożegnać się, chociaż wiedziała, że słowa pożegnania dotrą do niej z każdego miejsca, nie tylko z tego, gdzie znajduje się jej ciało.
- Brakuje mi jej... – Pomyślała głośno – Boję się, że sobie bez niej nie poradzę...
- Poradzisz sobie... W końcu zdawałaś sobie sprawę z tego, że kiedyś ona odejdzie... Prędzej od ciebie.
- No... Tak. Ale nie spodziewałam się, że to się stanie tak szybko... Chciałam się na to przygotować...
- W jaki sposób? – Spojrzał na nią chyba pierwszy raz, od kiedy usiadła przy nim – Sądziłaś, że będzie nad nią ciążyła śmiertelna choroba i będziesz mniej więcej wiedziała, kiedy ona odejdzie?
- Tak...
- Więc myślałaś, że będzie z nią tak samo, jak z tatą? – Spytał i nie dając jej odpowiedzieć, dodał – A myślisz, że my nie cierpieliśmy, kiedy był chory i wiedzieliśmy, że umrze? Nie sądzę, żeby można było przygotować się na czyjąś śmierć...
Sylwia nic nie mówiła, choć w głębi duszy przyznawała mu rację.
Teraz, patrząc w ciemność, znów zobaczyła postać swojej matki, ale nie tą samą, co zwykle. Tym razem była ubrana w długą, śnieżnobiałą szatę. W oczach tlił się radosny blask, a na ustach widniał uśmiech. Od całej postaci biła jasna poświata.
„Mam nadzieję, że jest szczęśliwa...” – Pomyślała.
- Ona była Aniołem... – Rzekła półszeptem, tknięta obrazem swojej wyobraźni.
Nie pomyliła się przychodząc do niego. Zawsze odpędzał od niej strach. Po kilku jeszcze minutach, wpatrując się w ciemność i wysłuchując wiatru, udało jej się zasnąć.

*

Obudziły ją promienie słońca, wdzierające się do pokoju przez szpary zaciągniętych żaluzji. Z niechęcią otworzyła oczy. „Kolejny dzień bez niej...” – Mimowolnie przemknęło jej przez myśl. Usiadła na łóżku i odgarnęła kosmyki włosów, opadające jej na twarz.
W nocnej koszuli zeszła do kuchni. Sądziła, że znajdzie w niej Łukasza. Myliła się. W kuchni nie było nikogo. „Nie byłoby tak, gdyby...” – Zaczęła mówić do siebie w myśli, ale ucięła – „Nie mogę o tym ciągle myśleć...”
Wstawiła wodę na herbatę. Usiadła przy stole, głowę podparła na ręce. Oczy same jej się zamykały. Była senna. W nocy się nie wysypiała, a ponadto oczy bolały ją od ciągłego płaczu.
W całym domu słychać było tylko szum gotującej się wody w czajniku i nic poza tym. Sylwia zastanawiała się, gdzie jest Łukasz. W domu widocznie go nie było, a zwykle nie wychodził nigdzie rano, kiedy nie szedł do pracy.
Czajnik zasygnalizował, że woda jest już ugotowana. Wstała od stołu. Do szklanki nasypała herbaty, po czym zalała ją wodą. Wtem usłyszała otwieranie drzwi wejściowych.
Po chwili do kuchni wszedł jej brat.
- Gdzie byłeś? – Spytała – Zwykle nie wychodzisz nigdzie tak wcześnie.
- Kupiłem kwiaty... – Powiedział, spoglądając na nią z nieukrywanym zdziwieniem.
- Kwiaty?.. Ale po co?
- Dzisiaj jest pogrzeb... Zapomniałaś?
Sylwia czuła, że grunt pod jej nogami zapada się. „Jak mogłam zapomnieć?” – Myślała ze złością.
- Jadłaś już coś? – Zapytał.
- Nie... Nie jestem głodna.
- Od trzech dni prawie nic nie jesz... – Zwrócił się do niej z wyrzutem.
„Więc to dopiero trzy dni? Byłam przekonana, że co najmniej tydzień...” – Pomyślała.
- Naprawdę nie jestem głodna... – Powiedziała, po czym wyszła do swojego pokoju. Zamierzała przygotować się do wyjścia.

*

Niebo było jasne, chociaż wcześniej skrywały je chmury. Wszystko dookoła pokrywał biały puch. Cały świat wydawał się być taki jasny i szczęśliwy.
Sylwia i Łukasz, po wyjściu z kościoła, zmierzali na cmentarz. Chociaż szli razem z innymi ludźmi, to czuli największy smutek.
Na miejscu, kiedy już dół zasypywano ziemią, Sylwia patrzyła na niebo. Miała nadzieję, że znajduje się tam jej matka. Było takie jasne, więc musiało tam być pięknie. W tamtej chwili nie dałaby sobie wmówić, że niebo, do którego idzie się po śmierci, nie znajduje się tam, gdzie chmury.
Kiedy wbito krzyż w ziemię i ludzie zaczęli się powoli rozchodzić, Sylwia, patrząca dotychczas na ziemię, kątem oka dostrzegła jasność, która dochodziła, z kierunku, gdzie znajdował się krzyż. Zwróciła wzrok w tamtą stronę.
Za krzyżem stała dziewczyna z długimi, kasztanowymi włosami, swobodnie opadającymi na jej ramiona. Na jej ustach malował się lekki, prawie niedostrzegalny uśmiech. Ubrana była w długą, białą szatę, bielszą od śniegu, która sięgała prawie do ziemi, nie przykrywając całkowicie jej bosych stóp. Z tyłu wyrastały jej duże skrzydła, które pokrywały tysiące drobnych, śnieżnobiałych piór. Od całej postaci biła jasność.
„Nie... To niemożliwe...” – Pomyślała Sylwia i obróciła wzrok w ziemię. Przetarła oczy, sądząc, że ten obraz został stworzony w jej wyobraźni, a zmęczenie sprawiło, że śni na jawie.
Spojrzała dyskretnie w tamto miejsce. Anioł zniknął.

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

Niektórzy oczekują, że w opowiadaniu koniecznie musi coś dziać się. Musi być jakaś akcja, zaskakujące zakończenie. Jestem zdania, że czasem trudniej opisać stany emocjonalne, przeżycia. Myślę, że udało Ci się tego dokonać. Niektóre sformuowania nie brzmią najlepiej, można by poprawić. Opuściłabym wstęp i zaczęła od "Doktor oddalał się.." i również "wyrzuciłabym " anioła z zakończenia (nie było by to takie trudne. Ma skrzydła, może lecieć. Żartuję) Tym sposobem powstałoby całkiem miłe opowiadanie, z tego świata. Lecz, to był Twój zamysł, by to trochę udziwnić, Twoja wola. Ja wyrażam tylko swoje, zaznaczam, nie profesjonalne zdanie. Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...