Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Dziś będą brnął przez trzynastotysięczny i osiemdziesiąty dzień życia

liczba pozostałych spadła pierwszy raz poniżej siedmiu tysięcy

o jeden, z taką pierwszą myślą obudził się Cyklop pośpiesznie

robiąc dwie rzeczy na raz, nie zamierzał się zasmucać wcale

choć z nie lada trudem mu to przychodziło jak zawsze...

 

Cyklopi wiedzą jak wydłużyć czas, moment, chwilę mają ku temu 

powody, po każdych dwustupiędziesięciu dniach celebrują kolejną

ćwiartkę tysiąca - ich żywot przebiega pod ich dyktando, nie tylko

znają dokładnie datę swojej śmierci, lecz również ten dzień,

jej oblicze i ból - nie uśmiechają się żyjąc prozą policzonego bycia

 

Edytowane przez Pan Ropuch (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Grynszpani Otóż nie moja droga Pani, proszę przeczytać o przypadku Karola Bieleckiego to jest polskiego szczypiornisty, który po "utracie wzroku w jednym oku", na skutek nieszczęśliwego wypadku, w dalszym ciągu kontynuował z powodzeniem karierę sportową na najwyższym poziomie. Nasz mózg potrafi poradzić sobie i z tym dylematem, poprzez tajemną sztukę adaptacji. Tu ośmielę się pozostawić link do artykułu na ten temat. Miłego dnia życzę, jak również spokojnych świąt, w pogodzie ducha i refleksji. A.G.

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Edytowane przez Aleksander Głowacki (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Grynszpani Oczywiście, że się zgodzę, powiem więcej długo po Pani uwadze, myślałem nad tym jak mógł postrzegać i widzieć świat Cyklop z jednym okiem po środku czoła, bo tak zwykle jest przedstawiany na rycinach. Z pewnością znacznie więcej musiał operować głową "jak peryskopem" by nadążać za obrazem szczególnie w ruchu, to jest dostarczać jak najwięcej informacji mózgowi (tych przykładowych zdjęć) by ten mógł jak najlepiej je przetwarzać jako informację. Sam fakt, że ludzkie oko rejestruje bo "przecież nie widzi" obraz pomniejszony i do góry nogami, co więcej podobno przez kilka tygodni tak widzimy świat jako noworodki, co zasługuje na niemały podziw. A.G.

Opublikowano (edytowane)

@Aleksander Głowacki Czytam w kontekście zarazy, aczkolwiek wprost o niej nie ma.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

tu troszkę nie rozumiem, ale może o czymś zapomniałem,i muszę sobie mitologię przypomnieć. Czy chodzi o cykliczność? Cykliczność narodzin i śmierci, powtarzalność?

Edytowane przez Jan Paweł D. (Krakelura) (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Jan Paweł D. (Krakelura) Witam Pani Janie i dziękuję za pozostawiony komentarz. Wiersz jest jak najbardziej uniwersalny, zainspirowało mnie do jego napisania więcej niż kilka szczegółów, między innymi i ta nieszczęsna zaraza, która liczbami, cyframi, statystykami i wykresami się rządzi. Nasze życie jest naznaczone liczbami od samego początku, rodzisz się określonego dnia, ważą Ciebie, mierzą i przyznają punkty według skali, kończy się też cyframi na nagrobku. Z powodu tej zarazy zabrano niektórym ten ostatni przywilej, chowając niektórych w zbiorowych mogiłach patrz Nowy Jork, Ekwador, Brazylia i tak dalej. Jest to też wiersz o prawie 36-latku, który liczy swoje życie jak ów Cyklop.  Między innymi też i dokument Nick(a) Cave(a) 20 tysięcy dni na Ziemi. A.G.

Edytowane przez Aleksander Głowacki (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Pamiętam tą sytuację z panem Karolem Bieleckim, to było w meczu z Chorwacją, i późniejsze jego udane występy w kadrze, zaraz po wypadku. Bardzo perspektywiczny wiersz, cyfry: 13080 dni to by wskazywało na wiek, konkretnie ok 35-36 lat i jakiś punk zero o którym opowiada narrator w wierszu, punk zero - trudno antycypować, może to okres osobistego doświadczenia z problemem akomodacyjnym oka, oczu? Jest jeszcze druga cyfra to 6999, być może kolejny etap życia z przypadłością? Mamy więc kolejnych 20 lat życia, i pewne doświadczenia związane z treścią wiersza, mamy głębszą refleksję natury już może empirycznej wypływającej z doświadczenia czasu i przeżyć, być może jakieś ograniczenia z tym powiązane i wreszcie  - jest analiza w kontekście współczesnej medycyny i didaskalia w komentarzach poparte linkiem (a'propos - nie wiedziałem, że szyszynka ma takie znaczenia w kontekście melatoniny)  i finalnie - urocze nawiązanie do motywów mitologicznych (cyklopów). Oceniam na bdb., super. 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Jan Paweł D. (Krakelura) Próbowałem to odnaleźć w swoich szpargałach i szpargalikach, przyznam szczerze, że sam straciłem już rezon w tej sprawie. Być może gdzieś to niefortunnie zobaczyłem, zasłyszałem a może nawet to sobie przyśniłem. W każdym bądź razie sprawa się tyczy tego, że Cyklopi nigdy nie mogli zaznać szczęścia bo dokładnie znali datę swojej śmierci. Wiem, że dzisiaj to nie robi już takiego wrażnia jak kiedyś, gdyż kiedyś po prostu tak wierzono.  Przykładowo, lekarz mówił najbliższym o fatalnej prognozie, a Ci niejednokrotnie decydowali co z tą informacją zrobić dalej, czy i jak przekazać ją osobie chorej. Pierwszy raz akurat tylko znaczy, że ktoś skrupulatnie odlicza i stawia sobie progi, jak nie patrzeć to wciąż dużo dni do przeżycia, ale nastawienie jest pesymistyczne więc zamiast skupiać się jak je przeżyć, dopada go myśl, że róznica pomiędzy tymi dwoma liczbami ciągle się powiększa.  @Tomasz Kucina Panie Tomaszu to jeszcze jedna ciekawostka i zagadka, dlaczego ludzkie oko jest szczególnie wrażliwe na kolor zielony i dlaczego to jego odcieni widzimy najwięcej? 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Są trzy kolory podstawowe w palecie barw. Oko ludzkie widzi chyba siedem odcieni barw. Zakres widzenia mieści się z częstotliwości od 350 do blisko 800 nm (długość fali). Kolor zielony jest w środku ok 550-600 nm, więc to najbardziej komfortowa długość fotonu, bo światło to fotony. Zieleń to wszechobecny chlorofil pochłania naturalnie promieniowanie elektromagnetyczne fale niebieskie i czerwone a odbite widzimy jako zielone. 

Opublikowano (edytowane)

@Tomasz Kucina Do tego czopki zielone umiejscowione są w najczulszej strefie siatkówki - dołku ośrodkowym. Wszystko prawda. A ja jednak pochyliłbym się nad tą bardziej popularną pewnie i mniej zgodną z nauką i prawdą, krążącą opinią to jest, że działo się tak na drodze ewolucji i tym, że musieliśmy w miarę szybko rozpoznać zagrożenie czające się w zielonej gęstwinie. Chciałbym zobaczyć raz dżunglę oczami indianina z amazonii, podejrzewam, że tylu odcieni zieleni moje oko nie rejestrowało w ogóle, a przynajmniej mój mózg przestał używać tej adaptacyjnej funkcji i tej informacji bo uznał ją za mało istotną. Działa też to w drugą stronę, myślę, że oni mieliby ogromne problemy początkowo z funkcjonowaniem przy sztucznym świetle. A.G.

Edytowane przez Aleksander Głowacki (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Być może, adaptacja do sztucznego oświetlenia z pewnością byłaby szałem zmysłów indiańskich naturalistów z Amazonii. Ja natomiast, w obliczu dzisiejszego Święta Wielkiej Nocy chciałbym wydobyć z siebie taką oto myśl, otóż według mnie: człowiek jest jednak dziełem działania Boga oraz w wydaniu geometrycznym bliskim obecnego. Takie mam zdanie. Sama Wiara przynajmniej u mnie nie kłóci się z licznymi dowodami teorii ewolucji. Ale oczywiście tylko pewnymi, bo dowody te gruntowne w nakazie przyjęcia argumentów z tej teorii: że przeszliśmy od ryb, płazów, gadów, małp człekokształtnych - do ludzi jest dla mnie dość zabawne i kuriozalne. Zdaje się - nawet -  w teorii tej nam najmniej odległej w badaniach nad  tzw. "Lusi" istnieją spore luki i inkoherencje - więc naturalnie mamy naukowy pat. Mam przeświadczenie, że Boskie dzieło stworzenia nie dotyczy tylko ziemi, ale całego wszechświata, być może Stwórca użył do tego zasad fizyki - dlaczegóżby Mu odbierać takie instrumenty - je też wymyślił - skoro się potwierdzają w praktyce mikro i makrokosmosów?, Natomiast człowiek i wszelkie stworzenie żywe jest dla mnie tematem - odrębnym. Zmiany ludzkiej anatomii według mnie mają charakter szczątkowy - całkiem naturalny, uwzględniają oczywiście wpływ klimatu i innych czynników, o zmianach genetycznych może decydować np. odżywianie, hormony, zanieczyszczenie środowiska, itd., ale ewolucja uniformalistyczna gdzie teraźniejsze wnioski wydumanych naukowców miałyby być rzekomo pewnikiem i kluczem do stu procentowego modelu obrazu świata z przeszłości - obarczone są mnóstwem luk pojęciowych, dosłownie w każdej dziedzinie nauki: biologii, fizyki, chemii, astronomii - także w  badaniu cząstek chociażby w genewskim instytucie CERN, w hardronie. Mam precyzyjny system rozumienia świata, to podział na sacrum i profanum, oraz wierzę w nieomylną precyzyjną technologie Boską (katolicką, chrześcijańską - żeby nie było wątpliwości), w sam proces nie wnikam, bo uważam, że za mały mamy zasięg by coś uznać za fakt, i szczerze mówiąc lubię tą swoją niewiedzę i niedoskonałość. Dziwi mnie tylko, że ty - po naszej ostatniej dyskusji - w której wyraziłeś autentyczny lęk przed zbliżeniem się do istoty Boga i Wiary, tłumacząc to tym, że zgłębianie Boskości czy Wiary - u ciebie - wiąże się zawsze z osobistym doświadczeniem cierpienia - i ze względu na wolę uniku od tego cierpienia boisz się zbliżyć do samego Boga, to teraz zastanawiam się, czy z kolei tak głębokie  przekonanie o uprawnieniu praw ewolucji uniformalistycznej i jej przecież praktycznych założeń wykluczenia Boga poza nawias stworzenia - nie wywołuje u ciebie analogicznego lęku przed Bogiem?, bo teoria ewolucji ewidentnie wyklucza Stwórcę z dzieła stworzenia świata i życia na ziemi. Nie mam o to pretensji, ot, tylko zwykła ludzka naiwna ciekawość? Każdą twoją odpowiedź uznam i uszanuję - bo cechuje mnie tolerancja poglądów.  

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Tomasz Kucina Dokładnie wiem, że nic nie wiem. Z ostatnich trzech dni tylko: 1) naukowcy znaleźli dowody na to, że na Antarktydzie(nie  Arktyce) rósł sobie "kiedyś" las tropikalny, to jest Ziemia była znacznie "gorętsza" "cieplejsza" niż jest teraz

2) Panowie naukowcy z NASA powoli przychylają się i być może znajdą w końcu dowód na udowodnienie teorii superstrun(czy strun) co ma być w końcu pomostem pomiędzy fizyką a fizyką kwantową.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

teoria ewolucji sama w sobie może tak, ale nie w moim skromnym przekonaniu. To tak jak z przekonaniem, że w raju jedynymi ludźmi byli tylko Adam i Ewa. Myślę, że "Genesis" w Starym Testamencie to głównie odtworzenie pewnej symboliki. To stwarzanie świata w ciagu 7 dni też w to się wpisuje. Bóg mógł lepić i lepić, aż w końcu uznał, że coś było dobre. Dla mnie to wcale nie musi się wykluczać, najdalej dzisiaj myślałem sobie jak to się stało, że na terenie Polski znów zaobserwowano "czarną pszczołę"(tak naprawdę fioletową) po 70 latach nie występowania i skąd na Boga na Ziemi wzięły się ziemniaki, które to już nam towarzyszą w podróżach międzyplanetarnych i najprawdopodobniej będą pierwszą rośliną uprawianą na Marsie. Skąd wzięły się ziemniaki skoro Ziemia tyle przeszła i tak się zmieniała aż tu nagle są rosną i odżywiają. A.G.

Edytowane przez Aleksander Głowacki (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Rozumiem. Sensowny punkt widzenia, bo nie wyklucza w dziele stworzenia Boga (i nie ogranicza). Teoria strun, zachwyciła mnie jakieś cztery lata temu - bardzo. To jest mega ciekawa teoria. Naukowcy maja prawo do teorii do badań i poszukiwań naukowych. "Czynią poddanym sobie świat" z przyzwolenia Stwórcy. Masz racje, Stary Testament należy czytać niezbyt dosłownie. To księga symboli. Nowy Testament ja traktuję - dosłownie. Dzieło stworzenia sięga znacznie dalej, więc wszystko się zgadza. Przyjmuję twoje argumenty, wszystkie, są logiczne. 

 

Pozdrawiam. Wesołych Świąt Wielkiej Nocy, jeżeli nie przeszkadza w takim charakterze.

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Aleksander Głowacki Ok, choć ja bym jednak coś z tym zrobił, ponieważ to brzmi jakby cyklop mógł mieć kilka razy 7 tysięcy dni do końca życia, więc o ile nie odradza się (a nic mi o tym nie wiadomo) to trochę bez sensu, po prostu, i nie przekonuje mnie tłumaczenie o etapach życia. 7 tysięcy dni do końca życia można mieć tylko raz, i liczba pozostałych dni może spaść tylko raz poniżej progu 7 tysięcy... "pierwszy raz spadła" - sugeruje, że ten próg można przekraczać kilka razy...Poza tym jest błąd w pierwszym wersie: Dziś będĄ brnął... Pewnie zwykłe przeoczenie.

Edytowane przez Jan Paweł D. (Krakelura) (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Jan Paweł D. (Krakelura) @Jan Paweł D. (Krakelura) "Poniekąd" Cyklop jest istotą boską i jest skazany tak jak i one na życie wieczne. Chyba najbardziej wykorzystywany był przez wszystkich, w  mitologii, z czego pamięć mnie nie myli. Zgadzam się z Panem w kwestii "pierwszy raz" zmieniam na bezdusznie, to jest mechanicznie i numerycznie, myślę, że tak chyba może pozostać.

Dziękuję za upór i konsekwencję z Pana strony. A.G.

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Już nie zatrważaj się nam panie Aleksandrze aż tak bardzo szczegółami.

 

Gdyby było tak jak w wersji pierwotnej nie byłoby wcale gorzej. A było tak (wers 2 pierwszej zwrotki):

 

"liczba pozostałych pierwszy raz spadła poniżej siedmiu tysięcy" 

 

Oznacza to dokładnie tyle, że po raz pierwszy liczba dni do końca życia Cyklopa spadła poniżej 7000, i tylko tyle, nie musi to mieć i w twojej percepcji autorze zapewne nie miało nic wspólnego z kolejnymi wcieleniami w nowe formy życia, bo Cyklopi mitologiczni to przecież nie dharmiczni przedstawiciele indyjskiej religii w działaniu nirwany - gdzie życia się powtarzają. Skoro w drugiej zwrotce jest konkluzja:

 

"ich żywot (Cyklopów) przebiega pod ich dyktando, nie tylko

znają dokładnie datę swojej śmierci, lecz również ten dzień,

jej oblicze i ból - nie uśmiechają się żyjąc prozą policzonego bycia"

 

… to mają możliwość do szczegółowej analizy własnego bytu. Nie wnikajmy czy jest to ich moc czy przekleństwo. Skoro liczba pierwszy raz spadła poniżej 7000, to ja to czytam jako opisany dokładnie w tym momencie w czasie punkt życia cyklopa.  Naturalnie dla każdego czytelnika, który po raz pierwszy czyta ten utwór - data zdarzenia - przyjmuje charakter mobilny - przesuwa się w czasie do perspektywy odczytu utworu. Bo przecież autor odnosi się do zdarzenia, a czytelnik ma zrozumieć, że to dokonuje się w chwili gdy czyta wiersz.

 

Więc nie ma dramatu, spór o nic. 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Tomasz Kucina Miałem pierwotnie to samo przeświadczenie, samo stwierdzenie pierwszy raz nie musi sugerować, że to coś ma w domyśle wydarzyć się i ponownie. I tutaj co najlepsze wkraczamy w filozoficzną dysputę czy życie się składa z powielania razów, czy z razów pierwszych tylko. Bo na przykład po raz pierwszy i ostatni obudziłem się w niedzielę rano, dziewiętnastego kwietnia roku dwutysięczno dwudziestego, a nawet robiąc coś po stokroć ponownie czy można powiedzieć, że robiło się to dokładnie tak samo. Jednym słowem raz razowi nierówny, szczególnie te pozostałe temu pierwszemu. Miłego dnia Panom życzę. A.G.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dokładnie. Cóż tu można dodać. Dla mnie jako czytającego ten wiersz, to pierwszy raz poniżej 7000 w życiu cyklopa oznacza dookreślenie (zaakcentowanie odautorskie)  tego momentu zejścia liczby dni poniżej 7000, to oczywiste. Szukanie dodatkowych znaczeń, dobudowywanie interpretacji nie ma sensu.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • a woło pałac cała połowa  i krowa a worki 
    • Facet to ma w życiu przerąbane. Uchodzi za chuligana lenia itp. Przejawem tych uprzedzeń jest dowcip: „Gdzie można znaleźć idealnego mężczyznę? Takiego, który chodzi spać o 21.00, wstaje o 6.00, sam ścieli swoje łóżko? W więzieniu.” Kiedyś to słyszałem, a niedawno znalazłem to znowu w internecie. I czuję się przez taką narrację trochę dyskryminowany jako mężczyzna. I dlatego zacząłem się zastanawiać, czy nie może to dotyczyć także idealnej kobiety… . Aż w końcu sam doświadczyłem, jak to może być za sprawą … mojej żony.   Z Agnieszką jesteśmy małżeństwem od trochę ponad trzech lat. Ja mam lat 37, jestem bibliotekarzem i nauczycielem akademickim, Agnieszka ma 30 lat i jest dziennikarką. Nie żebym chciał uchodzić za takiego całkiem „grzecznego chłopczyka”, ale to jednak moja małżonka ma większe skłonności do lekkomyślności i ... do alkoholu. Nie, żeby była alkoholiczką albo pijaczką, ale jednak, jak to się mówi, „lubi sobie wypić”. O tej jej lekkomyślności mogą opowiedzieć coś ci, którzy poznali jej styl jazdy samochodem. Ja natomiast doświadczyłem tego jej podejścia do życia, kiedy gdzieś razem szliśmy, ja stawałem na czerwonym świetle, a ona, jak gdyby nigdy nic, właziła na jezdnię. Dzieci, póki co, jeszcze nie mamy. I dlatego miałem nadzieję, że uda mi się Agnieszkę przed pojawieniem się naszego pierwszego dziecka trochę wychować w kierunku nieco bardziej odpowiedzialnego zachowania. Aż zdarzyło się coś, co mnie w znacznej mierze wyręczyło w tych wysiłkach wychowawczych.   Któregoś wiosennego wieczoru Agnieszka była na imprezie urodzinowej swojej redakcyjnej koleżanki. Wszystkie dziewczyny miały wypite i dlatego oczywiście pod koniec imprezy zostały wezwane taksówki. Kiedy jedna z taksówek mocno się spóźniała, moja Agnieszka, będąc w stanie zdecydowanie nietrzeźwym, uparła się, żeby koleżankę, dla której była przeznaczona ta spóźniająca się taksówka, podwieźć do domu samochodem gospodyni przyjęcia. Ponieważ moja żona w stanie upojenia alkoholowego stawała się bardzo stanowcza, natomiast dziewczyna, u której była impreza, pod wpływem alkoholu popadała w stan daleko idącego zobojętnienia, mojej żonie udało się wyciągnąć od niej kluczyki od samochodu i tak zaczęła się feralna jazda.   W stanie nietrzeźwym Agnieszka nie była w stanie jechać prosto i tak zjechała na lewy pas i uderzyła w bok samochodu stojącego przy lewym pasie jezdni, w którym nikogo nie było. Była to bardzo mała ulica, na której nie było prawie żadnego ruchu, znalazł się tam natomiast przypadkowo patrol drogówki, który bez najmniejszego problemu podjął czynności, ponieważ Agnieszka po tej kolizji nawet nie próbowała dalej jechać. No i okazało się, że miała 0,6 promila we krwi i dlatego sprawa trafiła do sądu, który był nieubłagany. Pomimo starań obrońcy Agnieszki, żeby sąd orzekł karę w zawieszeniu, moja żona została skazana na sześć miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności za jazdę w stanie nietrzeźwym. Sędzia, mężczyzna na oko w wieku przedemerytalnym, argumentował, że lepiej za pierwszym razem stosunkowo surowo ukarać i w ten sposób dać wyraźny sygnał zarówno oskarżonej, jak i całemu społeczeństwu, jak bardzo niebezpieczne jest takie zachowanie i w ten sposób powstrzymać rozwój szkodliwych skłonności u podsądnej. Pan sędzia był poinformowany o mandatach, jakie Agnieszka dostała nie tak dawno temu za przekroczenie prędkości i przechodzenie na czerwonym świetle. Przekonywał w uzasadnieniu, że Agnieszka wymaga bardziej intensywnego wysiłku wychowawczego, niż byłoby to możliwe w warunkach wolnościowych. Najwyraźniej argumentacja sędziego przekonała Agnieszkę, bo zrezygnowała z odwoływania się od wyroku. Wyrok się uprawomocnił i po jakimś czasie Agnieszka dostała wezwanie do zakładu karnego.   Tego dnia, kiedy Agnieszka udawała się do więzienia, żeby odbyć karę, ja nie miałem czasu jej odprowadzać. Pożegnaliśmy się rano, jak zwykle, szybkim całusem. Potem, przez następne dwa tygodnie, kontaktowaliśmy się ze sobą przede wszystkim telefonicznie. Ale te rozmowy telefoniczne były raczej zdawkowe. Aż wreszcie po dwóch tygodniach doszedłem do wniosku, że w zasadzie nic o tym nie wiem, jak Agnieszka w tym więzieniu żyje i zacząłem myśleć o jej odwiedzeniu. Nie, żebym się o Agnieszkę bał… To nie było w stylu naszego małżeństwa, żeby się bać o siebie nawzajem. Po prostu byłem ciekaw, a nawet bardzo ciekaw, jak tam leci u żony. O więziennictwie, także tym dla kobiet, miałem bardzo blade pojęcie. Jakieś tam migawki w telewizji, jakieś newsy ze zdjęciami w internecie, kiedyś może jakiś reportaż, ale poza tym nic… A więc tym bardziej byłem ciekaw, jak tam teraz wygląda.   Tym bardziej byłem ciekaw, jak to jest w takim więzieniu dla kobiet, że Polska się bardzo mocno zmieniała. Po kolejnych przejściach politycznych w zasadzie całkowicie załamał się system pookrągłostołowy. Budowanie wpływów sił globalistycznych, jakie nam towarzyszyło od początku transformacji ustrojowej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, a może i wcześniej, zostało przerwane, a jego efekty w znacznej mierze zniweczone, chociaż nie wszyscy to otwarcie przyznawali. W debacie publicznej główne siły polityczne zaczęły otwarcie negować ideę doganiania przez Polskę dobrobytu, czy to krajów zachodniej Europy, czy Ameryki Północnej, czy też jakichkolwiek innych tzw. krajów wysokorozwiniętych. Zaczęto nawet w dyskusji głównego nurtu negować ideę wzrostu gospodarczego! Coraz częściej zaczęto natomiast głośno domagać się własnej polskiej drogi w sprawach nie tylko polityki gospodarczej, ale wręcz rozwoju cywilizacyjnego. To wszystko byłoby podawane w otoczce ideowo-politycznej będącej mieszanką zarówno pierwiastków chrześcijańsko-demokratycznych i konserwatywnych, jak i radykalnie lewicowych, przy czym w tym wypadku kojarzenie radykalnej lewicy z ruchem LGBT jest błędem. Zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone straciły w naszej polityce zagranicznej w znacznej mierze na znaczeniu, czemu, wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie towarzyszył wzrost znaczenia dla Polski takich mocarstw, jak Chiny i Rosja. Raczej Polska wzmacniała swoje relacje z chrześcijańskimi krajami tzw. Globalnego Południa, a na gruncie europejskim oczywiście z krajami Międzymorza. Wszystkie znaczące siły polityczne uznały za strategiczny cel daleko idącą autarkię gospodarczą Polski. Dla polityki gospodarczej oznaczało to wzmożony interwencjonizm państwowy, który w znacznej mierze wyparł międzynarodowe koncerny z polskiego rynku, w których miejsce weszły przedsiębiorstwa państwowe, oraz wzmocnienie pozycji małej i średniej przedsiębiorczości, między innymi przez zagwarantowanie w konstytucji, że daniny takie, jak składki zusowskie muszą być proporcjonalne do dochodu danego przedsiębiorstwa. Poza tym zniesiono wszystkie restrykcje odnośnie uprawy konopi, czy to naszych rodzimych, czy też indyjskich. W ogóle co rusz wychodziły na jaw różne globalistyczne układy, którymi Polska była dotychczas zniewolona i teraz nasz kraj je wypowiadał. Mógłbym jeszcze długo opowiadać o tym, jak Polska z dnia na dzień robiła się coraz bardziej autarkiczna, demokratyczna, chrześcijańska, prospołeczna i wolnościowa zarazem, jak porzucała zglobalizowany i oligarchiczny kapitalizm, ale nie o tym chcę tu opowiadać. Musiałem jednak zrobić ten wtręt, bo żadne małżeństwo i żadna miłość nie istnieje w próżni społeczno-politycznej. O więziennictwie w tej naszej nowej, polskiej, coraz bardziej odległej od mieszczańskiego społeczeństwa konsumpcyjnego rzeczywistości też była mowa. Miało ono mieć funkcję coraz bardziej moralizującą. Padały wręcz takie określenia, że zakład karny powinien być, jak klasztor. Co z tego jednak dokładnie miało wynikać, nie miałem za bardzo pojęcia. W końcu człowiek nie może zajmować się wszystkim…   A więc, wracając do sprawy odwiedzin u Agnieszki, zadzwoniłem do zakładu karnego i spytałem się, kiedy mogę odwiedzić żonę, a następnie wziąłem na ten dzień wolne w pracy. Żeby dotrzeć więzienia, gdzie Agnieszka odbywała karę, trzeba było jechać około godziny PKSem do miejscowości położonej nieopodal naszego miasta. Zaplanowałem podróż odpowiednio wczesnym autobusem, żeby mieć zapas czasu i wyszedłem z domu odpowiednio wcześnie, żeby kupić bilet na autobus w kasie. Jeżeli jakaś zmiana w kraju rzucała się szczególnie w oczy, to stosunkowo duża liczba żołnierzy na ulicach. Zarówno pojedynczych żołnierzy, jak i żołnierzy w zwartych formacjach i to w dosyć różnym wieku. Szeregowi w wieku 50+ nie byli niczym nadzwyczajnym. W ramach prosuwerennościowych reform w miejsce obowiązku obrony ojczyzny przywrócony został powszechny obowiązek obrony. Jakkolwiek nie została odwieszona zasadnicza służba wojskowa, to jednak stworzono taki system ćwiczeń wojskowych, że w zasadzie żaden w miarę zdrowy i sprawny face między 19 a 55 rokiem życia nie mógł się od tego wywinąć. No i żebym nie zapomniał: dotychczasowa kategoria D została z automatu zamieniona na kategorię A. Kto może w czasie wojny iść do wojska, ten może i w czasie pokoju – taka była oficjalnie głoszona logika. Ja też dostałem wezwanie na ćwiczenia i miałem się stawić do jednostki za dwa tygodnie. Przezornie zacząłem znowu biegać, robić pompki, wspinać się itd. Chodziły słuchy, że starszym rocznikom rezerwy mogą nawet dawać większy wycisk, niż młodemu wojsku, żeby takiemu n.p. czterdziestoośmiolatkowi na „dzień dobry” wybić z głowy jakiekolwiek myśli, że jest już stary, że to „już nie te lata”, itd. Trochę nawet rozumiałem takie myślenie. Oby tylko nie przegięli w tym kierunku…   Podczas całej tej podróży do Agnieszki musiałem się zająć myśleniem o właśnie takich i nieco innych sprawach, oglądaniem otoczenia, żeby się jakoś wyluzować, no bo jednak napięcie we mnie było. Pierwszy raz udawałem się do takiego miejsca, jak więzienie, które kojarzy się mimo wszystko raczej negatywnie, a w takim miejscu była właśnie moja żona… Po opuszczeniu autobusu i dotarciu do zakładu karnego, zostałem, po okazaniu dowodu osobistego, tam wpuszczony i zaprowadzony do pokoju, gdzie usiadłem na jednym z krzeseł i czekałem na Agnieszkę. Na ścianie wisiał jakiś regulamin, a nad nim nasz herb państwowy, orzeł biały w formie znanej z czasów PRL i Trzeciej Rzeczypospolitej, tyle, że z koroną zamkniętą z krzyżem na górze – efekt ostatnich prosuwerennościowych zmian. Nad wejściem wisiał krzyż. Po kilku minutach usłyszałem na korytarzu kroki – jedne bardziej ciche, inne bardziej klekoczące. Po chwili funkcjonariuszka wprowadziła Agnieszkę. „Macie Państwo godzinę czasu na widzenie”, powiedziała łagodnym głosem strażniczka. Ja na widok Agnieszki poderwałem się z krzesła, wymieniliśmy parę szybkich całusów, a następnie siedliśmy na krzesłach. „Jak tam, Marek, dajesz sobie radę beze mnie”, rozpoczęła Agnieszka rozmowę z radosnym uśmiechem na twarzy. „Jak zawsze wtedy, kiedy ciebie nie ma w domu” odpowiedziałem z lekką nutą obojętności, żeby z góry uciąć wszelkie sugerowanie mi jakiejś męskiej niezaradności. „Lepiej to ty powiedz, co tam u ciebie nowego. Widzę , że masz nową kreację...” powiedziałem do Agnieszki z lekkim ironicznym uśmiechem o delikatnym odcieniu złośliwości. „A co, podoba ci się” odparła Agnieszka rezolutnie, nie dając się poirytować. Ja się dalej przyglądałem tej jej „nowej kreacji”, która, sądząc po literach „ZK”, czyli „zakład karny” na piersi, była ubraniem więziennym mojej żony. Agnieszka ubrana była w zieloną drelichową kurtkę, w drelichową spódnicę tego samego koloru, a na nogach miała białe drewniaki. Mniej więcej takie, jakie dziewczyny nosiły latach 90. XX wieku, z tyłu otwarte z przodu zamknięte, tyle, że bez paska w poprzek stopy, natomiast biały wierzch każdego drewniaka po tej stronie, gdzie się wkłada stopę, miał niebieski margines. Ponadto na białym wierzchu każdego drewniaka widniały czarne litery ZK. Na głowie Agnieszka miała natomiast zawiązaną białą chustkę, spod której wystawał kawałek warkocza. „ Czy mi się podoba...” powiedziałem lekko zalotnie. „Jakoś tak staromodnie...” „No bo mamy konserwatywną rewolucję, to i ubrania więzienne są bardziej staromodne” odparła Agnieszka z lekką nutą ironii. „ Jakoś tak skromnie, wręcz siermiężnie wyglądasz...” powiedziałem. „No bo więźniarki powinny wyglądać skromnie. To właśnie przez brak skromności dziewczyny schodzą często na złą drogę. Ja jestem tego akurat przykładem” odrzekła moja żona teraz lekko zamyślona. „A możesz też chodzić we własnych ciuchach” drążyłem dalej temat. „No właśnie nie. I dlatego przypomnij mojej mamie, żeby mi tu żadnych ubrań i żadnej bielizny nie przysyłała, bo i tak tego nie mogę tu nosić. Jeszcze nie tak dawno temu te zasady nie były aż takie surowe. Ale teraz... Sam pewnie słyszałeś… Więzienie ma być jak klasztor...” Nasza rozmowa, która rozpoczęła się w radosnej atmosferze spowodowanej spotkaniem po dłuższym czasie, teraz stała się bardziej poważna. Mimo to, delikatny uśmiech nie schodził z twarzy Agnieszki. Ja byłem coraz bardziej ciekawy i dlatego drążyłem sprawę ubioru Agnieszki coraz bardziej. „A chustka na głowie to obowiązkowa?” „Tak, obowiązkowa. Musimy ją nosić właściwie wszędzie. Szczególnie na widzeniach. Co najwyżej w celach nam to odpuszczają.” Mówiąc to schowała wystający kawałek warkocza pod chustkę. „Dziewczyny lubią prezentować swoje fryzury. Dlatego za karę zabrania się im tego” powiedziała Agnieszka i zaśmiała się. Więzienny strój Agnieszki nie przestawał mnie intrygować. „A te twoje drewniaki...” zacząłem drążyć, „dawno już takich butów nie widziałem”. „No i właśnie o to chodzi, żebyśmy tu wyglądały niemodnie” usłyszałem z ust Agnieszki. „Mamy wyglądać skromnie i siermiężnie, żeby nas w ten sposób odciągać od współczesnego konsumpcjonizmu.” „A te drewniaki to twoje jedyne buty” dopytywałem dalej. „No nie całkiem. Te tutaj to nosimy wewnątrz budynku, a jak wychodzimy na zewnątrz to zakładamy takie same, tylko z czerwonymi literami ZK. I to są wszystkie buty, które nam wolno nosić.” Po chwili dodała: „Trochę ciężko tak chodzić cały dzień w tym twardym obuwiu, ale co tam… Dajemy radę...Wychowawczyni nam zawsze powtarza: Jak dawniej dziewczyny z biedoty w czymś takim chodziły, to wy też możecie”. „A tak w ogóle, to mamy tu żyć ascetycznie, jak zakonnice” dodała po chwili z fikuśnym uśmiechem. „Niedawno zresztą kodeks karny wykonawczy został uzupełniony o taki zapis. Dokładnie go teraz nie zacytuję, ale tak mniej więcej to brzmi...” wyjaśniła po chwili. To ostatnie stwierdzenie Agnieszki zrobiło nam mnie największe wrażenie. A więc ta medialna retoryka, że więzienie ma być jak klasztor, to jednak nie był pic na wodę. Mamy XXI wiek, a jednak władza wprowadza zakładach karnych jakieś porządki kojarzące się z jakąś dawno minioną epoką. Przez chwilę rozmarzyłem się… Zapatrzyłem się w Agnieszkę. Zacząłem w niej widzieć taką zakonnicę „na czas określony”, taką niesforną dziewuchę zamkniętą za karę w „klasztorze”. Popołudniowe słońce i zazielenione gałązki drzew zaglądające przez zakratowane okno tworzyły jakąś taką romantyczną atmosferę… Nie wiem, jak długo się tak wpatrywałem w Agnieszkę. W każdym razie po jakimś czasie usłyszałem jej pogodny i jednocześnie rezolutny głos: „Marek, obudź się. Nie mamy aż tak dużo czasu. Może porozmawiamy jeszcze o czymś innym. Nie tylko o więzieniu. Co tam na przykład u mojej mamy?” „U twojej mamy? Ach nic takiego...Oczywiście się bardzo przejmuje tym, że ty tutaj jesteś. Powiedziałem jej, że jadę do ciebie, więc kazała, żebym zaraz potem zadzwonił do niej.” „Przyzwyczai się” odpowiedziała Agnieszka wyluzowanym głosem. „A tak w ogóle to życie toczy się, jak zawsze. To lepiej ty opowiedz jeszcze coś o tym, jak tutaj, za kratami, życie wygląda. Nie boisz się żadnej ze współwięźniarek?” „No co ty” usłyszałem w odpowiedzi. „Wszystkie dziewczyny tutaj są w porządku. Zresztą to wygląda tak, że na początku więźniarka jest w pojedynczej celi, a potem, w czasie, kiedy cele są otwarte i możemy się swobodnie poruszać po oddziale, poznaje inne więźniarki i dziewczyny dobierają się, jaka z którą by chciała siedzieć w celi.” „Ale opowiedz mi trochę, co tam w szerokim świecie” dodała po chwili. „Bo my tutaj mamy tylko godzinę czasu dziennie, żeby skorzystać, czy to z internetu, czy z telewizji, czy z radia. A tak poza tym, to same gazety. Widzisz, to jeszcze jeden element tej ascezy.” No i zacząłem Agnieszce przekazywać różne informacje społeczno-polityczne, aż w końcu usłyszeliśmy miły, łagodny głos funkcjonariuszki: „Proszę państwa, musimy kończyć.” Wstaliśmy więc oboje z krzeseł, Agnieszka z radosnym spojrzeniem wyściskała mnie, ja ją zresztą też. Następnie żwawym krokiem ruszyła razem z funkcjonariuszką do wyjścia. Przed wyjściem spadł jej ze stopy więzienny drewniak. Agnieszka żwawym ruchem wsadziła stopę z powrotem do drewniaka, obróciła się szybko w moim kierunku i z rozpromienioną twarzą posłała mi całusa. Następnie funkcjonariuszka z Agnieszką zniknęły mi z oczu. Na korytarzu słyszałem jeszcze łagodne odgłosy kroków strażniczki oraz trzaskanie więziennych chodaków mojej żony.   Rozmarzony opuściłem pokój widzeń, a następnie teren zakładu karnego. I byłem taki rozmarzony najpierw w drodze z więzienia do autobusu, potem podczas jazdy autobusem, a potem w drodze z autobusu do domu. Wokół siebie widziałem ludzi mniej lub bardziej modnie ubranych, a tam za murami więziennymi moja żona praktykowała jakiś ideał ascezy chyba na miarę jakiejś innej epoki...Może ta epoka miała dopiero nadejść? Zafascynowało mnie, że moja żona, dotąd imprezowa dziewczyna, najwyraźniej odnalazła się w tym, jakże innym od jej dotychczasowego życia, świecie. Jako dziennikarka pragnęła doświadczać tego, co nowe, niezwykłe. Ale może był jeszcze jakiś inny powód. Na przykład jej pochodzenie szlacheckie. Myślę, że w Polsce, gdzie odsetek szlachty był stosunkowo duży, wiele osób może wywodzić się ze szlachty i o tym nie wiedzieć, ale akurat w rodzinie Agnieszki pamięć o tym była żywa. Tak sobie myślałem, że przecież szlachta to stan wojskowy, którego etos nastawiony jest na poszukiwanie przygód, a nie na drobnomieszczańską stabilizację. Agnieszka dotąd szukała przygód w imprezowym życiu, a teraz tę więzienną rzeczywistość także zaczęła traktować jako przygodę. I chyba ten jej sarmacki indywidualizm nie pozwalał jej traktować pobytu w zakładzie karnym tak, jak to nakazywały w znacznej mierze akceptowane normy społeczne: czyli jako czegoś wstydliwego, jako swego rodzaju dziury w życiorysie. Takie luźne i nie aspirujące do ścisłości myśli towarzyszyły mi podczas drogi od Agnieszki do domu. Po opuszczeniu autobusu spojrzałem na mój telefon komórkowy i zauważyłem, że teściowa próbowała się do mnie dodzwonić. Żeby nie zaczynać pod koniec dnia jakiejś długiej rozmowy, wysłałem teściowej tylko SMSa: „U Agnieszki wszystko w miarę w porządku. Porozmawiamy jutro. Marek.” Chociaż bałem się, że po takim dniu pełnym przeżyć trudno mi będzie zasnąć, to jednak dobra lektura szybko sprowadziła na mnie sen. A kiedy spałem były sny. Na przykład, jak Agnieszka zdejmuje kolorową sukienkę i szpilki i zakłada zieloną więzienną spódnicę i drewniaki...
    • @Nata_Kruk Dziękuję, pozdrawiam. 
    • @wierszyki Znajomość elfich obyczajów chyba nie jest powszechna:) Dziękuję. 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Jestem przygotowany. Mam cukier, sól, mąkę, czekam aż piękna sąsiadka wpadnie coś pożyczyć :) :) :) Przyznaję, że potrafisz tchnąć dobrym humorem. Dzięki za odwiedziny :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...