Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Czekoladowa Trumna


Rekomendowane odpowiedzi

 

 

Prolog

 

Dziesięć wielkich filarów otacza nas kolistym więzieniem. Nie możemy w żaden sposób wyjść poza granice okręgu. Niby nic złego tym razem się nie dzieje, lecz sytuacja jest jednoznaczna i napięta, jak lepkie nici rozwieszone między okrągłymi kolumnami. Drgają nieustannie, nerwowo, obrzydliwie. Widzimy je po raz pierwszy. To coś nowego. Odstraszają każdego z nas. Sam ich widok skłania do wymiotów. Na tyle skutecznie, że możemy tylko czekać, aż Księga zostanie odczytana przez małą dziewczynkę. Wierzymy, że wszystko pójdzie po naszej myśli i się nie poślizgnie na synapsie, by złamać nogę.

 

 

Jakiś czas temu

 

Antoś jest moim kolegą. Albo raczej on twierdzi, że ja jestem jego. Nieważne. Mamy właśnie ostatnią lekcje. Czuję podskórnie, że coś się wydarzy. Nie wiem dlaczego nachodzą mnie takie myśli. Chyba to wszystko przez to, że Antoś jest dziwnie podminowany. Nawet nie je czekoladowych cukierków. To do niego niepodobne. Sprawia też wrażenie, że nie słucha, co opowiada nauczyciel. A rzecze przecież ciekawie o szansie hodowli dużych zwierząt. Większych, niż posiadamy obecnie. Nie... jednak się mylę. Mój kolega tylko udaję, że nie słucha. Nagle zupełnie niespodziewanie wybiega z klasy, w której jest przeważnie wyśmiewany z racji niskiego wzrostu. Odwraca się do mnie i krzyczy, że o czymś: wie. Nawoływania pana nauczyciela, żeby natychmiast wracał, nie odnoszą powrotnego skutku. Nie zdaję sobie sprawy, że go widzę po raz ostatni, takim jakim jest.

 

Dzisiaj mamy: Święto Wszystkich Ludków Pominiejszych. Nie chodzi o nas, tylko o zwierzątka mniejsze niż: my. W końcu im się to należy. Patrzymy na nich cały czas z góry. A zatem wszyscy przynieśli lub przyprowadzili, swoje najdroższe skarbiątka. Atmosfera jest kolektywna i scalająca rzesze, w cieniu kwitnących uśmiechów, tudzież zdań, takich a nie innych. by nie urazić, lecz na głupka nie wyjść. Słodyczy nie brakuje. Chociaż nie wszyscy za nimi przepadają.

 

Na obrzeżach miasta zalęgły się niepokojące rośliny. Nawet trudno określić jaki mają wygląd. Sprawiają wrażenie, jakby myślały. Niedorzeczność to oczywista. Gdyby jednak ktoś na nie spojrzał, mógłby dojść do takich absurdalnych wniosków, widząc ich liściowe uśmiechy. Jednocześnie jako obserwator, nawet by nie przypuszczał, że wyrosły tu dla wybrańca, by przez niego ziścić swoje plany.

 

Powstał problem. Antoś gdzieś się zapodział. To prawda, że nie jest za bardzo lubiany, ale zawsze to nasze dziecko. W końcu niski wzrost nie jest jego winą. A poza tym tak dosadnie, komukolwiek nie szkodzi. Jedynie raz po raz, komuś w mordę przywali, ale tylko wtedy gdy ma czas na zbyciu. A nie ma go wiele. Lubi zbierać różne zioła i pić pyszne herbatki. Czasami nawet innych częstuje.

 

– Mamo! Spójrz! To ślady naszego sąsiada, który zaginął.

– Skąd wiesz, że akurat jego?

– Bo tylko on tak... szeroko chodzi.

 

Tym razem Antoś nie robi nalewki. Wewnętrzny głos podpowiada, że musi zjeść te rośliny. Zresztą ten sam głos go tutaj przywołał. Był słyszalny jedynie dla niego. Mieszał się ze słowami nauczyciela. Ale on wiedział, które słowa są ważniejsze.

 

–'Będziesz mógł się zemścić, za ta wszystkie głupie dogadywania, tyczące twojego wzrostu. Pomyśl, jak będzie fajnie. Staniesz się inną istotą. Taką trochę większą. Zmienisz wygląd po jakimś czasie. Będziesz ich otaczał swoją przesadną opieką. W końcu podsuną ci kilkanaście dziewic, żebyś je wchłonął i dał im święty spokój. Od każdej pożartej, będziesz robił się mniejszy...

– Chwila... mniejszy?

– No... nic nie mówiłem. Coś się tobie przesłyszało. Zaufaj dobrej zmianie.

A ponad to, będziesz wesoły. Śmiertelnie radosny...

– Śmiertelnie?

– Nie przerywaj. Głosom tak nie można. To im szkodzi i mogą namieszać.

– Aaa... no.... no tak... rozumiem.

– Ja tu będę dalej kwitnąć, a ty działaj. Uwierz mi. Zabawa ciebie czeka, na sto plus.

 

Uwierzył. Ukrywał się w wysokim lesie. Aż w końcu stał się: BigAntosiem. Ale wygląd i tak mu nie podszedł. Raczej się plątał, bo mało widział pod sobą.

 

Zamieszanie na skraju, jakby jasna cholera na Lucyferze przyjechała. Ludzie stoją na krawędzi miasta, wpatrując się w jakąś machinę, która idzie w ich stronę, na bezkresach łąki. Jest coraz bliżej, ale nie wiadomo: co bliżej i po co? Wielu podskakuje z wrażenia a dzieci popiskują z uciechy. Są mniejsze, to szybciej na nich działa. Twarzyczki uśmiechnięte wkoło głowy, parskają radośnie. Kształty stają się rozpoznawalne. Można mieć wrażenie, że to kapelusz grzyba do nich człapie, na dziesięciu nogach doczepionych do obwodu. Tylko, że to jest duży grzyb. Aż tyle do kapusty nikt nigdy nie potrzebował. Na samym czubku, widać bimbającą, doczepioną główkę. Trochę poniżej, zaczynają się ręce. Normalne, bo tylko dwie. Nie duże, gdyż nie wystają poza krawędź kapelusza. Przydatne tylko do tego, żeby być. Za to całość, ma około: dwadzieścia metrów wysokości, w tym ze trzynaście przypada na same nogi. Grube jak pnie wielkich drzew. Nagle słychać dziecięcy głosik:

 

– To główka naszego Antosia tam do góry. Ale w dechę.

Nagle zaczyna się cały tłum pytań i opinii.

– Antoś! A tobie co się stało?

– Ty na prawdę jesteś taki duży, czy tylko udajesz?

– Ja nie mogę. Co za nogi. Gdzie ty buty kupisz?

– Tyś jadalny czy trujący?

– Wyglądasz jak część: wesołego miasteczka.

– Ciekawe, czy twoi rodzice cię poznają?

– Daj się pokrajać. No nie bądź taki. Obiadu starczy na cały rok.

– Tylko nie gadaj, żeś robaczywy. A fuj taki Antoś. Nawet duży.

 

Bigantoś jest smutny. Myślał, że będą go wszyscy podziwiać, szanować. To wtedy by nawet, o zemście zapomniał. A tu figa z makiem. Nie będziesz proroczym grzybem, w swoim lesie. Czas na początek gry.

 

W tym samym momencie, nie wiadomo czemu, bierze go w posiadanie perlisty śmiech. Głośny i wyraźny. Jego krajanie, też zaczynają. Tylko, że im to szkodzi. Nie mogą się powstrzymać. Rechoczą jak stada rozczochranych żab... i przy tym umierają. Padają normalnie nieżywi. Radosne pląsy, rozsadzają ich ciała. Na domiar złego, Bigantoś zaczyna chodzić. Gdzie tylko chce i po czym zechce. Już po chwili słychać zgrzytanie łamiących się kości i pluskanie mięsistych purchawek. Miażdży ich swoimi nogami. A ma czym. Są duże i wyraźnie przylegają do podłoża, z wkładką, między jednym a drugim.

 

Przeżyci chcą uciekać, ale Antoś się rozkracza. Kapelusz jest niżej a nogi po bokach, mają większy zasięg. Na dodatek żywym ludziom nie przestaje być wesoło. Słychać: jęki, spazmy radości, płacz i nieustające mlaskanie. To wcale nie takie proste i wymaga pewnej wprawy, by się śmiać i jęczeć z bólu, równocześnie widząc, jak wielka stopa, wystrzeliwuje z ciebie flaki w fontannie krwi. A zatem z tego wniosek, że jest coraz bardziej: wilgotno, czerwono i cuchnąco. Ogromnie nogi Bigantosia, ślizgają się na szczątkach, które nadal ryczą ze śmiechu i jęczą jednocześnie. A to już nie jest zabawne. Jeno obrzydliwe. Niektórym jednak udaję się uciec, poza zasięg wielkich chodzących filarów oraz skutków zabójczej radości. Wymieszania nie ma końca. Jest śmiertelnie i boleśnie wesoło. Ludzie mają teraz tę zdolność we krwi. Nie ważne, czy żyją, czy nie.

 

Antoś nagle odchodzi. Wraca na skraj miasta. Musi odsapnąć po trudach zemsty, obcierając nóżki o nóżki, by pozbyć się: kawałków mięsa, wiszących skórek i wystających kości, co mu wlazły w stopy. Nie jest to dla niego łatwe zajęcie, zważywszy na to, że mało co widzi. Kapelusz zasłania. Tak na dobrą sprawę, nie wie na czym stoi. A łapki ma za małe, żeby pod brodą, wygrzebać dziurę na wylot i zobaczyć chociaż trochę, co się na dole wyprawia.

 

Ale reszta mieszkańców, co uszła z życiem przez most z zawiedzionej śmierci, niewątpliwie wie na czym stoi. Obrady trwają już dość długo i nagle ktoś sobie przypomina, o przepowiedni w Księdze Big Coś Tego Tam. Mniejsza o przepowiednię, ale Księga za pewne kryje przepis, jak się Grzyba pozbyć.

 

Na szczęście Poszukiwana Rzecz, służy jako tapczan w domku do lalek i mała dziewczynka, pozwala ją zabrać, za lizaka i skrzydła wróżki. Wszyscy wspólnie ją otwierają i czytają, co tam stoi.

 

W tym czasie, DużyAntoś, powtórnie szykuje się do zemsty. Jest lżejszy, bo pozbył się szczątków trupów z dziesięciu kończyn. Będzie mu łatwiej. Nie skończył roboty i to go martwi a sumienie wgryza się jak robak w kapelusz.

 

W Księdze jest napisane:

''Każda wchłonięta przez Wroga dziewica, zmniejszy jego objętość o kubik a i wysokość zmniejszy"

Znając Antosia, to się skusi. Jak już będzie mały jak normalny mieszkaniec, należy go zagonić do Czekoladowej Trumny, gdyż w życiu za dużo jadł czekoladowych cukierków i to mu widocznie zaszkodziło. Następnie wiekiem znienacka przykryć i nie dać uciec. Wtedy cały zestaw go zniszczy, lecz jeszcze nie ostatecznie. Później należy trumnę włożyć do dużego kociołka, czekoladę z zawartością rozpuścić, a następnie Antosia wypić. Jeżeli ktoś puści pawia, to Antoś ożyje, w najmniej spodziewanym momencie. To co wyżej ktoś musi odczytać, gdy całej reszcie Słodki Biguś będzie zagrażał, po spożyciu dziewic i beknięciu"

 

Więcej słów nie ma, bo resztę Księgi, rezolutna dziewczynka pocięła na włosy dla lalek.

 

*

 

Z dziewicami nie ma problemu. Dostaliśmy potrzebną ilość od cukiernika. Antoś i tak nie będzie widział co wchłania, bo mu kapelusz zasłania. A że słodkie lubi, to tym bardziej. Sami weszliśmy pod niego, żeby być w sytuacji zagrożenia, tak jak Księga nakazała. Żeby spełnić warunek. Nie atakuje, bo jest za bardzo rozpasany dziewicami.

 

*

 

Dziesięć wielkich filarów otacza nas kolistym więzieniem. Nie możemy w żaden sposób wyjść poza granice okręgu. Niby nic złego tym razem się nie dzieje, lecz sytuacja jest jednoznaczna i napięta, jak lepkie nici, rozwieszone między okrągłymi kolumnami. Drgają nieustannie, nerwowo, obrzydliwie. Odstraszają każdego z nas. Sam ich widok, skłania do wymiotów. Na tyle skutecznie, że możemy tylko czekać, aż Księga zostanie odczytana, przez małą dziewczynkę.

 

Bigantoś rzeczywiście powraca do małych rozmiarów. Jest nawet mniejszy od nas. Odczytanie zadziało. Chcemy go rozszarpać, w ramach wspólnej integracji w okowach zemsty za naszych, ale w końcu dochodzimy do wniosku, że lepiej wypełnić czynem słowa.

 

Czekoladowa Trumna stoi na środku placu. Tylko MałyAntoś nie chce w nią wejść, aż mu smarki lecą od płaczu. A domniemamy, że ma z własnej woli. Popatruje na ziemię, jakby czegoś szukał. Można się domyśleć, czego. Niestety. Nic tutaj nie wyrosło. Sam beton. W końcu ktoś wpada na pomysł, by wrzucić czekoladowe cukierki na dno czekoladowej trumny. Podziałało. Wszyscy jako żyw, wiekiem Antosia przykrywają. Później chyżo myk, wkładamy gorzką trumienkę do kociołka, który dynda nad ogniskiem i gdy jest rozpuszczona jak dziadoski bicz, nadzienia już nikt nie zauważa. Tylko czekoladę o trochę innym smaku. Wlewamy nabierką do kubków i wypijamy Antosia za zdrowie Antosia. W końcu nie jesteśmy barbarzyńcami. A przecież moglibyśmy. Mało to naszych rozdeptał na wesoło. Chociaż niektórych nie żałujemy. Ale rozbawić potrafił do nieżywego. To trzeba mu przyznać. Tylko nie wszystkich. Nie wiemy, czemu? Może nie mieli poczucia humoru?

Od tego czasu, będziemy żyć długo i szczęśliwie.

 

Po kilkunastu latach w owym miasteczku

 

– Mamo! Coś tobie powiem. Karuzele przyjechały. Są na łące. Lub coś podobnego. Sama już nie wiem. Jest lekka mgiełka. Nie widzę wyraźnie szczegółów.

– Naprawdę słonko? Masz tu parę groszy. Biegnij tam, to sobie pojeździsz. Tylko uważaj, żebyś nie spadła.

– Już nie muszę biegać. Poczekam.

– Poczekasz?

– Właśnie zaczynają iść w kierunku miasta.

 
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...