Choć dwugarbny jest ten wielbłąd
To pogrzebie w obu grzbietach
Lub wygrzebie z nich poniekąd
Kilka ładnych stworzeń
Na pogrzebie wewnątrz grzbietów
Rozgrzebany grzebień
Już wygrzebał zwłoki stworków
Bo kto grzebie to wygrzebie
To co mało zgrzebne i kunsztowne nie jest
Lubię to miejsce, mógłbym kłamać Chciałem uciec, nie uciekam
Chciałem w końcu zmrużyć oczy w daleki sen….
Marzyłem, żeby nie zaznać poranku
I snułem plany na kolejne dni
Przysięgałem - jestem zmęczony
I nadal jak głupek grałem!
Tę rolę co,
Sprawia, że ciągle sobie mówię
Jestem słaby! Mogę więcej!
Mówię, że ciąży mi to fizyczne ciało….
Więc chętnie czekam gdy w nocy czuję przeokropny głód
A każdego ranka maluję inną twarz
Mówię że nienawidzę….
Ale kocham!
I docierpię się w swoim jestestwie
By na końcu wreszcie obrócić się w nicestwie
Kliniczna barwa
blady tlen
i nagły poród świtu
Biel krzepnie na ścianach
umiera sen
ziemia ma usta ciemne
i pieści dzień
Krople bąków pęcznieją na żółto
pikują w dół
do mokrej ziemi
do ciepłych pszczół
i płoną wstydliwie na kwiatach
Pocałuj mnie chcę
jak po zebrze przejść
w kierunku świata
między stacjami chcę
czuć ślinę wiatru
i jak cień posuwa się w latach