Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bóg i Wszechświat


Rekomendowane odpowiedzi

To jeno moje ''subiektywki''

Nie koniecznie słuszne.

Jam żaden filozof, fizyk itp...

 

__//---

 

Mówi się, że na początku był – Punkt.

A zaś było wielkie – Bum!!! - i powstał Wszechświat.

Jeżeli uznamy, że w Absolutnej Pustce może powstać – Coś – z Zupełnie Niczego - to o.k.

Nie ma problemu.

Tak samo, jeżeli uznamy, że ów Punkt – istniał – Zawsze.

Tylko w którymś momencie, nie chciał być dalej Punktem,

bo coś go od wewnątrz rozsadzało – i tak powstało wszystko,

łącznie z nami – myślącymi – chociaż nie zawsze – Istotami.

 

Nachodzi mnie kilka pytań. Jak duży był ten Punkt.

Skoro istniał w Absolutnej Pustce{ nawet bez czasu} to w pewnym sensie – nie miał wymiaru

{jeżeli w ogóle miał jakiś wymiar – jak to z punktem bywa},

bo nie istniały – punkty – odniesienia.

Ile ważył? Tyle co Wszechświat. Tyle tylko, że ściśnięty. Nie było w nim wolnych miejsc.

Żadnych. Nawet szpilki, nie dało by się wcisnąć. My też w nim byliśmy zapisani.

Czy także świadomość? I to, co tu teraz piszę?

 

Moim skromnym zdaniem, człowiek pewnej granicy myślowej – nie przeskoczy.

Nie dla człowieka – to - co poza nią. Długość tyczki, nie ma tu żadnego znaczenia.

Tak samo jak komputer nie pomyśli więcej, niż jego twórca. Szybciej, sprawniej – owszem.

 

A teraz kwestia: Stwórcy

Jeżeli uznamy, że Bóg - istnieje, to istnieje – Zawsze.

W przeciwnym wypadku, trzeba by pomyśleć, że istnieje od jakiegoś Czasu.

A zatem – nasuwa się logiczne pytanie: kto Go stworzył i co było – przed.

I tak dalej – w tył. Czyli trzeba by uznać, że może istnieć nieskończona ilość bogów.

Człowiek ma tendencje do myślenia – co jest poza?

Jeżeli uznamy, że istnieje tylko jeden – nasz Wszechświat – to nie ma nic – poza.

To wszechświat tworzy – czasoprzestrzeń.

 

Można śmiesznie powiedzieć, że czas stoi w miejscu, tylko wszystko inne przemija.

Jeżeli założymy, że istnieje Wieczność – to tam czas nie płynie –

chociaż psychologicznie zapewne tak.

Ale bez względu na to, ile czasu upłynie – tyle samo „zostanie’’.

Oczywiście słowo: zostanie, jest nie na miejscu.

 

Można zadać pytanie: Jeżeli Bóg stworzył wszechświat,

to dlaczego najpierw przysłowiowy – Punkt. A nie cały wszechświat – od razu?

Ja tego nie wiem. Jestem na to za głupi. Zresztą w ogóle mało wiem.

Może to kwestia – wolnej woli – nawet dla obiektów – póki co nieożywionych.

On po prostu nie chciał być nachalnym. Obdarzył wolną wolą, całe stworzenie.

Dał ogień, ale nie rozpalił ogniska. Pozwolił się rozwijać – po swojemu.

Może Bóg miał „dylemat’’ - Albo – wolna wola i także cierpienie,

albo brak wolnej woli – i wieczne szczęśliwe - „androidy’’.

Albo skąd wiemy, co to jest – dobro, a co – zło? Można rzec – od przodków.

A przodkowie – od kogo…może od małp? Albo dinozaurów? Lub myślącego Punktu?

 

Świadomość – co to jest dokładnie? I gdzie w nas?

Chyba nie tam, gdzie ktoś może odruchowo pomyśleć.

Myśli, uczucia, miłość, nienawiść,

Skąd to się wszystko wzięło. Kto to wynalazł. Tego nie da się przeszczepić.

Czasami lepiej, że się nie da.

 

Religia, którą można naukowo udowodnić – w sensie całościowym – przestaje być – religią.

Nie ma miejsca na - Wiarę – co jest podstawą. Człowiek nie musi wierzyć – bo Wie.

Jest wielka różnica, między wiarą w istnienie Boga, a wiarą w Jego naukę.

Człowiek myślący logicznie, wie,

że powstanie – czegoś – z zupełnie niczego – jest problematyczne.

Ale na pewno byłoby przydatne w rozwijającym się państwie.

A zatem jakaś Siła, potrafiąca ciutkę więcej – raczej musiała zadziałać. No chyba,

że wszechświat istnieje – od zawsze – czyli nie miał początku.

A zatem nie ma problemu – jak powstał.

 

Istnienie czegoś – od zawsze – jest poza naszym pojmowaniem.

A przynajmniej – poza moim.

Ale czy to jest dowód na to, że tak nie może być?

Zresztą jak ktoś się uprze, to nie można udowodnić czegokolwiek.

Zawsze będzie mógł powiedzieć, że wszystko mu się tylko wydaje. Że coś widzi, słyszy.

A nawet jak dostanie po gębie, to powie, że to tylko jego wyobraźnia – że coś poczuł.

Czy prostą nieskończoną można podzielić? Nie. Bo wtedy w jedną stronę będą nieskończone,

a w drugą – będą miały koniec – punkt przecięcia.

 

Próżno tłumaczyć człowiekowi niewidomemu od urodzenia – co to jest kolor.

Dla niego to abstrakcja. Tak samo z naszą wiedzą, na pewne tematy.

Trzeba się pogodzić z tym, że głupi umrzemy – w wielu kwestiach.

Można metaforycznie rzec, że do pewnej granicy – są mądrzejsi, głupsi i cała reszta pośrodku.

Ale poza tą granicą, wszyscy jesteśmy równi – równo głupi.

 

Pytanie – Skoro Bóg istnieje, to dlaczego nie zniszczy szatana, który w znacznym stopniu,

odpowiada za zło na świecie? Odpowiedź jest bardzo prosta –

Przez szacunek dla wszelkiego stworzenia.

Nawet takiego niewyobrażalnie złego. Do – stworzenia – nie jego czynów.

A dlaczego Pan Bóg pozwala na wszelkie kataklizmy, wojny, zbrodnie, głód itp.

W pewnym sensie – z tej samej przyczyny.

Gdyby zaczął ingerować w ludzkie życie, to dopiero by było.

Każdy by chciał, żeby zaingerował po jego myśli.

Wtedy byłoby jeszcze gorzej. Istna zadyma na świecie.

 

– Panie Boże, moja sąsiadka, wrzeszczy za oknem. Proszę, ucisz ją.

Pan Bóg zionie ogniem. Ze sąsiadki zostaje kupka popiołu.

– Dzięki ci Boże, ale dlaczego pobrudziłeś mój trawnik popiołem?

Po chwili, nie ma popiołu.

– Boże! Jak mogłeś. Jestem chrześcijanką. Co z pogrzebem? A co się włoży do urny?

Itd…

 

Jest wiadomą sprawą, że biała mokra szmatka,

jest ciemniejsza – chociaż woda jest przezroczysta.

Podobnie jest z ludźmi. Niektórym się wydaje, że swój rozum przeskoczyli.

Rozum można przeskoczyć, ale tylko cudzy,

jak się komuś głowę utnie i położy przed swoimi nogami.

Ale swojego się nie przeskoczy.

Nie mądry ten, któremu się wydaje, że wszystko wie – tylko ten – który wie,

że wszystkiego – nie wie. Przyznać się do popełnionej głupoty, jest wielką mądrością.

A zaletą – przyznać się do wad. Biada człekowi, który błędów nie popełnia.

Nie ma się na czym uczyć.

 

Po naszej śmierci – albo jest drugie życie – albo nie ma. Znikniemy absolutnie – albo nie.

Jeżeli – znikniemy – to wszystko jedno – czy ktoś wierzył – czy nie.

Jeżeli nie znikniemy – to już wtedy będzie miało znaczenie – cośmy w tym życiu „nabroili”

Staniemy przed naszym Stwórcą – jak komputer stoi przed nami –

i będziemy potulnie czekać – co z nami zrobi.

Czy dobro – po „stokroć” wynagrodzi, czy też zło – po „stokroć” - ukarze.

Oczywiście może być „mieszanka” - czyli – „poczekalnia”

A ci wszyscy, co cierpieli nie ze swojej winy,

będą mieć to odpowiednio po „stokroć’ wynagrodzone – na zawsze – bez końca.

 

Jeżeli Stwórca istnieje, to my nie znamy, całego Jego Zamysłu.

Jedynie – kroplę – z morza wiedzy.

A poza tym, będziemy sądzeni, nie tyle ze swoich uczynków,

ale przede wszystkim z prawdziwych motywacji, które nami kierowały,

a do których - my ludzie - zazwyczaj nie mamy dostępu – i osądzamy innych – połowicznie.

 

Wyobraźmy sobie, że ocenia człowieka – komputer – dla którego, jego właściciel jest bogiem.

Mógłby nas ocenić, jedynie na podstawie własnej wiedzy.

Np: jak szybko liczymy, wgrywamy i przetwarzamy informacje itp.

Ale nasze odczucia, tęsknoty, miłość, zawiść, zło, dobro itp... –

nawet by nie wiedział, że takie twory istnieją. Podobnie dzieje się wtedy, gdy oceniamy Boga.

Też wszystkiego nie wiemy. A zatem nasza ocena, będzie zawsze – chybiona.

To co było dla nas dobre a co złe – to się dopiero okaże, po naszej śmierci.

Albo się – nie okaże. Bo nic nie będzie.

 

Nie wiem, czy piszę słusznie – czy ino - głupoty. Mój rozum tak daleko nie sięga.

To tylko takie moje – tego tam.

Pan Bóg – raczej bardziej szanuje tych, którzy z przekonania –

w Niego nie wierzą i pragną dobra ludzkości, niż tych – którzy wierzą – ale żyją jak żyją.

Jeżeli ktoś naprawdę – nie wierzy – to nie powinien chodzić do kościoła,

nie powinien świętować w dni świąteczne – tylko pracować – bo dla niego to żadne święto,

nie powinien też zasiadać do Wieczerzy wigilijnej – bo ona jest na pamiątkę narodzenia Boga,

oraz powinien w Środę popielcową i Wielki piątek – wcinać mięso.

To znaczy być - „zimnym’’ lub „gorącym”. Konsekwentnym.

Skoro sądzi, że nie ma, żadnej Siły Wyższej, to żadne konsekwencje mu z tego tytułu – nie grożą.

A jeżeli Bóg istnieje, to chociaż będzie nas szanował za taką postawę.

 

Co jest gorsze – zazdrość czy zawiść.

Zazdrość może być budująca, jeżeli zazdrościmy komuś, gdy np:

czyni dobro i chcemy go naśladować.

Zawiść będzie zawsze podłą szmatą,

gdyż pragniemy, żeby ten drugi, miał tak samo źle – jak ja.

 

Krytyka jest potrzebna, pod warunkiem,

że nie jest to sposób na - „dowartościowanie” swojego – ego.

Ten drugi jest gorszym – to ja jestem tym lepszym.

Dlatego też - często bywa - że dla ludzi naprawdę pewnych siebie, chwalenie kogoś,

nie stanowi żadnego problemu. Nawet mają lepsze samopoczucie z tego powodu.

 

Jeżeli wierzymy w Sąd Ostateczny, to tam będzie jedno wielkie zdziwienie.

A na pewno niektórzy będą się dziwić.

To ja, taki dobry człowiek, co codziennie w kościele byłem,

często się modliłem itp..mam teraz czekać w „poczekalni’’ a mój sąsiad łachudra,

który bluzgał gębą na prawo i lewo itp... – wchodzi jako pierwszy do Królestwa Bożego.

To nie przystoi Panie Boże.

 

My tak naprawdę nie wiemy, jakim kryteriom oceny zostaniemy poddani – zakładając,

że tak będzie. Bo tak naprawdę nie wiemy nic na pewno.

Może o wszystkim będą decydować jakieś szczegóły z naszego życia,

o których żeśmy dawno już zapomnieli. Dobre lub złe.

Z tą Bożą ingerencją, może byś jednak różnie.

A jeżeli – wychodząc z domu – skręciliśmy w prawo a nie w lewo –

i przez to nam autko, dupki nie spłaszczyło.

Może po prostu, czasem On nam życie ratuje, tylko o tym nie wiemy.

A może nie. Tego się raczej nigdy nie dowiemy.

 

Nie można wyobrazić sobie czegoś, czego się nigdy nie widziało.

(Zawsze ów obiekt będzie się składał ze składowych, które już my kiedyś widzieli)

Chyba, że własną głupotę - {też się jej nie widzi, ale czasami przeszkadza –

jeżeli nie właścicielowi – to innym} - jeżeli człowiek jest samokrytyczny.

 

Jedno jest pewne – albo się dowiemy, jak tam jest – albo się nie dowiemy –

tylko „znikniemy” – będąc częścią wszechświata – i niczym więcej.

Rozpłyniemy się w gwiazdach. W końcu powstanie nowa mgławica – Gwiazdoludy

A czy wszechświat kiedyś zniknie – tak zupełnie?

A może będziemy mieć takie ciała, które umożliwią nam szybowanie w kosmosie –

z dowolną prędkością – i wreszcie sobie dokładnie obejrzymy,

co musiało być: zawsze lub powstać, żebyśmy - My – mogli zaistnieć.

Co jest oczywiście – trochę nielogiczne. Raczej – sf.

W tym zakresie rozważań – wszystko zależy od naszej – niestety ograniczonej – wyobraźni.

A może istnieją inne wszechświaty – z innymi prawami fizyki np. Znowu – sf.

 

Przestaję zanudzać:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fakt. Trochę przynudziłeś. Wyjaśnię dlaczego tak uważam. Stawiasz fundamentalne pytania z kilku co najmniej dziedzin naraz: filozofii, fizyki kwantowej, ogólnej teorii względności... i jeszcze kilka innych można by tu dołączyć. Sprawa pierwsza, jeśli chcesz dochodzić prawdy naukowej, nie można wysnuwać wniosków z założeń typu " załóżmy, że istnieje bóg". Albo, że " światem rządzi 12 słoni zamieszkujących w środku Słońca". To, z naukowego punktu widzenia, są równoważne założenia, oba nie do udowodnienia i pozbawione nawet możliwości ich udowodnienia na bazie jakiejkolwiek naukowej teorii. Druga sprawa, powstawania czegoś z niczego nie jest wcale - na gruncie fizyki kwantowej - czymś niewykonalnym, ale wręcz jest procesem koniecznym, jeśli ta teoria jest poprawna. A akurat teoria kwantowa jest najlepiej i najbardziej rygorystycznie przetestowaną teorią naukową wszechczasów. Nie istnieje doświadczenie, którego rezultatów nie byłaby w stanie przewidzieć. Sprawa trzecia: Jeśli te pytania są dla Ciebie ważne, proponuję przeczytać choćby jedną popularnonaukową książkę z zakresu fizyki kwantowej. Proponuję dwie: Fizyka Kwantowa oraz Pożegnanie z Rzeczywistością - obie Jima Baggotta, a na dodatek, jeśli to Cię zainteresuje, Zagadkę Teorii Kwantów Bruca Rosenbluma i Freda Kuttnera. Na niektóre z postawionych pytań znajdziesz tam odpowiedzi, na większość jednak nie. Ale dowiesz się jak działa dochodzenie do prawdy naukowej, czymkolwiek by ona nie była. Pozdrawiam i życzę - mam nadzieję - fascynującej lektury. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lach Pustelnik

Dzięki wielkie za obszerny komet:)

Lubię czasami po prostu myśleć. A różne to wychodzi. Często dziwnie. Nie z tej strony, co trzeba.

Czytałem Stephena  Hawkinga i kilka innych, ale tych co Polecasz –nie. Jak trafię, to przeczytam:)

Pisałem→jeżeli... właśnie dlatego, że nie można udowodnić na 100%. To taki skrót myślowy.

Dobrze, że ne wrzuciłem ''złotych myśli" na temat→czasu, nieskończoności, materii itp... i co by było, gdyby światło spowolniło swoją prędkość...bo gdyby to fizyk przeczytał, to miałbym się z pyszna:))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @andreas Polecam także szczególnej uwadze mój wiersz zatytułowany ,,Mysia Wieża króla Popiela"    
    • filozof waży  wysokoprocentowo palą się koty    
    • Wódy Arktyki - Stacja Alcatraz.    CZ.1. TYTUŁ: DZIEWCZYNA W CZERWONEJ SUKIENCE    Dziś znów chochliki przyniosły wódę. Tak nazywałem moje szlachetne, menelskie „potrzeby”. Było ich kilka głównych i kilka podrzędnych. Dbałem o ich satysfakcję. Nie linczujcie mnie za to, w końcu wynalazkiem potrzeby są różne mechanizmy, a hedonizm rozpoczęty trzeba kuć póki jest gorący. Już tak kuje  dziesięć lub piętnaście lat. Sam nie pamiętam, ile dokładnie, niby były chyba jakieś przerwy, ale dziura w głowie ich udowodnić nie potrafiła. Wóda jest dobra, bo dobra jest wóda - cytat na poziomie tężyzny mojego rozumu. Ale jak coś działa, jest prawdziwe, to po co to zatrzymywać. To tak, jakby zatrzymywać zegarek z wyrzutami, że odlicza czas. W zasadzie kiedyś lubiłem kwestionować różne tezy, w końcu wątpię, więc jestem, jednak ani kształtu butelek, ani smaku wudżitsu, a nawet efektów samego alkoholu obalić w swojej wyobraźni nie potrafiłem, a próbowałem trzy razy po pijaku i dwa razy na trzeźwo. Wóda po prostu cieszy. I to wystarczy. Białe myszki też były szczęśliwe, przyszły gromadnie, aby poczuć kopa. Nie chciałem, żeby piły, w końcu tak bardzo je lubiłem, gdy były trzeźwe. W odróżnieniu od stanu po alkoholu, bywały skryte, opanowane, tajemnicze, a po pijaku to się zmieniało. Zresztą, jak ktoś lubi wódę, to dobrze wie, jak to jest, gdy trzeba dzielić się z pasożytem, ale inaczej myśli się, bo oficjalnie dużo trudniej, gdy pasożyt staje się twoim jedynym przyjacielem, naprawdę tym jedynym, który zna cię na wylot i usypia w twojej długiej, rdzawej brodzie, starając się opanować helikoptery. Te ich czerwone oczy, ach!  Nie umiałem im odmówić. Odkręciłem butelkę i do nakrętki nalałem swojskiego paliwka. One po kilku głębszych robiły dla mnie wszystko. Tańczyły i śpiewały przepełnione swoją własną a jakby moją radością, wyeksponowaną w cieniach na ścianie i w atmosferze wokół. Po pijaku stawałem się królem tych myszek, wulgarnym jokerem - treserem małych dziwek z dziury w kapliczce koło starej stacji transmisyjnego-telefonicznej. Szkoliłem je cyrkowych sztuczek, posłuszeństwa różnego rodzaju, jak turlanie nakrętki od ściany do dłoni, czy skakanie z jednej dłoni do drugiej, nigdy nie spostrzegłem, że ich nie ma - związek idealny, bezstratny. Zakwestionowałem ich obecność dopiero na końcu istnienia stacji arktycznej - „Alcatraz”, mojego domu. To było na starość już wylotną, w przedsionku w ostatnim wagonie istnienia. Nierozczarowałem się, wspomnienia były prawdziwe, mimo iluzoryczności ich obecności na trzeźwo. Ale inaczej wszystko wygląda, gdy nie pamiętasz, co to trzeźwość. Jak kojarzy ci się ona z jakąś chorobą, z jakimś wirusem depopulacji, czy z zakazaną warszawską piosenką podczas wojny. Wódka była ciepła, dziwnie ciepła, to rzadkie tutaj w Arktyce. Czyżby ktoś celowo ją ocieplił, abym to zauważył? Na szczęście jestem sam, więc to niemożliwe. To są znowu te pierdolone na dnie bez koła ratunkowego - rozsądku - urojenia. To tylko mokra i zimna paranoja samotności. Odkąd puściłem kota Aka:„Skarpeta”, na małej, topniejącej krze ku ostatniemu widzeniu z Ojcem Niebieskim lub, kurwa!, z osranym przez małpy pomnikiem - Charlesa Darwina, co do czego pewności nie miałem, jestem w tej bazie sam. Hmm… lub prawie sam, bo szaleństwo pustki interpersonalnych relacji, szaleństwo braku cipy, przybierało różne kontrowersyjne i konwersacyjne obrazy osób i rzeczy trzecich. Póki co, relacje rosły w siłę z małymi białymi myszkami, ale jestem pełen wiary i nadziei, że zrobi się tłoczniej, że zespół ożyje, wyrwany szaleństwu z gardła w okrzykach - „Odi profanum vulgus et areno” lub „De profundis clamavi” Któż zagrzał mi wódę? A może zwariowałem? Czy myszki nie dobierały się do mojego atomowego paliwa? Raczej zamek na klucz w pancernej szafie, jednym kantem wychylonej na zewnątrz stacji, co sprawiało efekt chłodniczy, uniemożliwia otwarcie bez klucza, ale te małe kurwiki są jak tajni agenci. Nie wiedziałem, ale zdołałem już do niepewności przywyknąć. Była jak wszawica w burdelu, nieopuszczała na krok. Chyba, że ta ponętna kobieta w czerwonej sukience, którą widziałem w Atenach dwadzieścia lat temu, wyszła mi ze snu? Ta trzydziestoletnia amatorka szkoły powszechnego gwałtu publicznego wywołanego impresją otoczenia, nie była z pierwszej łapanki, ona dobrze wiedziała, jak rozpalić żądzę i zgasić jak peta. Co noc mi się śniła w innej fryzurze i innym makijażu - ona była jak skrzynka na największą miłość, na miłość życia. Myślałem, że skoro białe myszki mogą wyskoczyć z bani, to dlaczego nie ona…? Już długo nie podważałem ich egzystencji; pulsu krwi i bicia małych serc, ani przekazu myśli pomiędzy nami. Czy kobieta w czerwonej sukience jest opodatkowana? Czy ma swoją niepodważalną i nieosiągalną cenę? Czy nie straciłem wszystkiego by tu być? Czy to nie wystarczy? Winiłem o to wódkę, tw cholera musiała być kiepska, wiem, bo sam ją robiłem, haha! Mimo to obraziłem się na nią, bo jej dobro mnie irytowało, niby daje paletę korzyści, ale ciągle sśie, wymaga uwagi i tańca jakby z mordoru, czyli w krokach coś pomiędzy Dance Macabre a Tango, a to mnie niszczyło, więc o 4 do 6 minut później polewałem, przełykałem bez rozkoszy ani salw honorowych, trzymałem butelkę przez szmatę, nie wymawiałem jej imienia ani nie patrzyłem w oczy. Moja strata była jej bólem. Implikowałem go jej immanentnie i transcendentalnie, wszystko po to, aby jej udowodnić, że to ja panuję nad nią i żeby czuła ból obrazy, tej zimnej ignorancji z mojej strony. Mimo to gdzieś  w głowie miałem nadzieję, że wóda zmięknie, jak zakładnik wieży szyfrów, gdzie między obiektem tortur a torturującym tworzy się jakaś więź. Jeden błysk w oku blady, niemy uśmiech i już relacje zmieniają wartość, jakby ulegając przebiegunowaniu. Prawda jest jednak taka, że ja i wóda jesteśmy starymi masochistami, co utrudniało dialektykę perswazji - z jednej strony, a z drugiej wspólne straty przeważały na jej niekorzyść. Powoli ginęła, co mnie przyjemnie pobolewało. Może to jest czas na porozumienie, ta jej psychologiczna gierka o przetrwanie wydaje się dążyć do mojego sukcesu. Zdziwilibyście się, co człowiek potrafi zrobić, jak jest nastawiony na przetrwanie.  W pewnym momencie każdy z obecnych tu w sali tortur magicznie osiągną swój cel. Tak sie przynajmniej wydaje, gdy nie liczysz krzyków, stępionych oczu od denaturatu, krzywych igieł i wytartych strzykawek po serum prawdy, kwasu z akumulatora i czasu na urabianiu bohatera podlegającego perswazji, to są jednak straty, a psychika dziecka ukryta, jak strach na wróble w buszu i ciemności podświadomości, w końcu zapłaczę. Podobno lepiej płakać na początku, na świeżo, wtedy to mniejszy upadek, a po kilku „akcjach” przestajesz już czuć, bo gdy tak odkładasz załamanie, to potem upadek może zabić. To wtedy nie tylko płacz a kołnierzyk - szubienica, zestaw żyletek Polsilver, most dla odweselonych z widokiem na krematorium itp. Tak mogłoby być w moim przypadku. Gdy wóda zmiękła czułem syndrom Sztokholmski. Te relacje - wierzyłem - nie pójdą na marne. Czekałem na akt I i scenę finalną, gdy lady in red wchodzi z butelką wódki za podwiązką. Nie musiała być duża. Wystarczy, że będzie ciepła. A szanowna pani w czerwonym, do kurwy nędzy, powie mi, że moją butelkę wódki zagrzała między udami. Myszki razem ze mną patrzyły w kierunku drzwi wejściowych w oczekiwaniu, że ona wejdzie. Nie przyszła.   Koniec części I pt. Dziewczyna w czerwonej sukience.   Autor: Dawid Daniel Rzeszutek
    • babcia opowiadała mi  o takim miejscu gdzie pod kuchnią nigdy węgiel nie gaśnie i malując rodzinne strony farbami świętego Łukasza próbowała kształtować moją duszę dziś gdy coraz chłodniejsze mgły dotykają mnie szadzią na tle ciepłego błękitu dzierga na drutach obłoki    a ja w srebrze pajęczyn cicho przywołuję twarze  głosy  i zapach powietrza z Kamionki Strumiłowej  
    • Nie to nie bez łaski    Innym sypiesz tęgim groszem Mi figę stawiasz przed nosem Pal cię sześć  No i cześć  To oszustka szóstka jest   I czego to się zachciewa Pani jeszcze w pretensjach? Perfumy biżuteria? Nowe meble do sypialni I kominek mieć w bawialni?   Kominek marzył mi się zawsze A jakże    Nic takiego się nie stało  Zawsze wszystkiego było za mało    To takie smutne Że popołudnie nie przyniosło  Zmiany Choć ranek był pełen nadziei  Teraz wiem  Nic się nie zmieni   Nie to nie bez łaski  Pal cię sześć  No i cześć    Ta podróż kończy się  Szkoda tylko że w tym Miejscu   Nie masz racji Może szkoda Może wszystkim Lecz to nie powód do płaczu  Lecz do akceptacji 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...