Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Z pieskiej perspektywy


Rekomendowane odpowiedzi

Łapa. Jedna łapa, potem druga, a za nią jeszcze dwie. Cztery łapy, mam cztery łapy. Od urodzenia, od pierwszego pisku, pierwszego pociągnięcia matczynym językiem. Cztery łapy. I ogon. Mam ogon. To dobrze, że wciąż je mam. To znaczy, że jestem. Tu i teraz. Ja, cztery łapy, ogon. Wszystko trafiło tutaj razem ze mną, nic nie pozostało. Nic więcej nie potrzebuję, chociaż to nie jest pewne. Teraz nic nie jest pewne, oprócz miski. Miska jest zawsze  pewna. Napełniają ją dwa razy dziennie. Woda i pokarm, więc już nic nie muszę. Nie muszę, więc leżę. Cały dzień i całą noc. Wiele nocy, pociętych na kwadraty stali. Gwiazdy za kratą, księżyc również. Jestem tutaj. Cztery łapy i ogon. Nic więcej, nic mniej. Sprawdziłem wszystko. Mój nos mówi, że nie ma wyjścia. Trzeba czekać. Jak długo? Tego już nie mówi. Mogę wstać, łapa za łapą. Do miski trzy i pół łapy, do kraty pięć łap. Ogon nieruchomy. Czujny, jestem czujny, bo nic nie wiem. Nie wiem, dlaczego tutaj jestem. Cztery łapy, ogon i nos. Nos w górze, nos w dole. Nic nowego, wciąż bez wyjścia, dzień za dniem. Beton i stal, świt i wieczór. Wciąż takie same, a miska wciąż pełna. Człapię do niej i od niej też człapię. Łapa za łapą, smutek w oczach, smutek w ścianach. Szary beton i świt też szary. Słońce nie jest szare, lecz nie świeci dla mnie.  Nie wiem, dla kogo świeci i mój nos również tego nie wie. Łapy pod łbem, łeb na łapach. Sierść i skóra, kości, krew, zęby. Mam wszystko, lecz czegoś brakuje. Nie wiem. Nic już nie wiem. Nie pamiętam, co miałem. Coś straciłem, ale nos nie pamięta już co. Jestem tutaj. Cztery łapy. I ogon.
Inni też nie pamiętają. Ich głosy słyszę przez cały dzień. Szczęknięcia, piski, ujadanie, wycie. Każdy czegoś chce, każdy czegoś pragnie, każdy tęskni. Do czego tęskni? Tego nie mówią. Tylko coś o tęsknocie, o tym, że coś stracili. Dlatego są podobni do mnie. Mają cztery łapy, chociaż nie wszyscy.  Nie każdy ma też ogon, ale niektórzy się cieszą. Ich ogony się cieszą, chociaż nie wiedzą dlaczego. Szczekają coś o szansie, coś o nowym domu. Wszyscy czekamy. Na co czekamy? Tego już nie wiedzą, ale łapy ich niosą w oczekiwaniu. Dzień za dniem, miska za miską, łapa za łapą. Jesteśmy tutaj, tacy sami, lecz jednak obcy. Ujadamy. Jeden na drugiego, każdy na siebie. Warkot myśli i warkot słów. Nikt inny nie zna tego języka. Tylko my. Tutaj jesteśmy wszyscy. Nasze kły i nasze pyski. Duzi i mali, silni i słabi. Z jakiegoś powodu jesteśmy tutaj razem z naszymi miskami. Możemy szczekać, gryźć i drapać. W ścianach słychać szepty pazurów. Drapią każdego dnia i w nocy. W nocy więcej niż za dnia. Co drapią? Dlaczego drapią? Nikt nie wie, nikt nie odpowiada. Skrobanie tęsknoty za utraconym. Coś kiedyś mieli, jakieś słońce i jakąś trawę. Drzewa i kamienie, dłonie na sierści i życzliwe słowa. Inny język, do którego tęsknią. I ja tęsknię. Zaczynam drapać razem z nimi. Ryjemy korytarze w betonie, wszystkie niewidzialne ścieżki dla ogonów i łap, dla nosów, które szukają wyjścia. Lecz wyjścia nie ma, jest tylko krata i miska, do której wracamy każdego dnia. Szczekają coś o przegranej, nie wiem, co przegrali, ja nie przegrałem niczego. Niczego też nie wygrałem, loteria trwa, dopóki żyjemy, dopóki w ślepiach płonie ten ogień. 
Kiedyś miałem więcej. Więcej słońca, więcej trawy, znały mnie drzewa i cegły w ścianach. Teraz nikt mnie nie zna; jestem obcy. Obcy w domu, który nie jest domem. Czym jest? Nie wiem. Miejscem z miską i miejscem z kocem. Koc jest w rogu i czasami są tam pchły, a czasami ich nie ma. Pchły są małe. Cały czas głodne wpijają się w moją sierść, wgryzają w skórę, gryzą. Gryzę i ja, ciągła walka – pchły i ja. Moje pazury odpuszczają betonowi, nie pragną już wydrapać ścieżki, pragną uwolnić się od pcheł. Moi mali wrogowie, moi jedyni przyjaciele. Pchły pozostały przy mnie mimo straty. Są w mojej skórze i mojej sierści, lecz najwięcej jest w myślach. Rozmyślam o pchłach, których nie ma. Nie muszę z nimi walczyć, one nie walczą ze mną. Są w trawie i w słońcu, skaczą z drzew i z cegieł, które znałem. Kiedy znałem? Dlaczego znałem? Tego nie mówią pchły, ani myśli tego nie mówią. Czasami tylko sny. One mówią najwięcej. W snach łapy idą dalej, poza siatkę i daleko od napełnionej miski. W snach łapy niosą gdzieś w nieznane, do słońca i trawy, do kwiatów, których zapach drażni nos. W snach łapy nie muszą drapać betonu i pcheł też nie muszą drapać. W snach ja i pchły jesteśmy przyjaciółmi. żyj i daj żyć innym – to nasza cicha umowa. W snach pchły są tylko moje, nie muszę dzielić się z innymi.  
W snach jest coś jeszcze. Nie szczekam o tym nikomu, bo nie jestem pewien. Nie jestem pewien, czy to utraciłem. Może to tylko sen, którego nie chcę przestać śnić. Dom. Miałem kiedyś dom. Ja i moje cztery łapy. Mój nos i mój ogon. Bez pcheł, Pcheł nie ma w domu. W domu jest miska i jest smycz. Jest też ktoś, kogo nie pamięta. Przyjaciel? Dom nie odpowiada. Jest tylko domem, a one milczą. Moja klatka nie milczy, ale ona znikła z mojego snu. Lubię ten sen. Sen o domu i o przyjacielu. Dobrze mieć przyjaciół. Życzliwą dłoń, palce na mojej sierści, dotyk zaufania. Pan to przyjaciel, tak mój pan to przyjaciel. O tym śnię. Ja, moje cztery łapy, ogon i nos. W domu dzień jest inny. Spacer jest inny i nawet smycz pachnie inaczej. Wszystko pachnie inaczej, buty przyjaciela pachną inaczej. Mój nos mówi prawdę, nigdy mnie nie okłamał. Wiem, że na razie tylko śnię, ale nos nie śni. Zawsze czujny, czeka na tamten zapach, na woń przyjaciela. Nie, nie wiem, dlaczego go nie ma. Nie chcę wiedzieć i nie chcę pamiętać. Inni pamiętają; słyszę ich piski, ich skamlenie. Przywiązani do drzew, topieni w workach, tłuczeni kijami – to nie należy do snu. To byli źli panowie, źli przyjaciele, gorsi od pcheł i od klatki. Nie śnię o takich panach. Tylko o swoim. Może być kimś innym. To nieważne. Mój nos i mój ogon mówią, że to bez znaczenia. Niech tylko przyjdzie. Niech będzie. W śnie i poza nim. Niech będzie. A teraz będę kończył. Obudzę się, chociaż nie chcę. Nie chcę tracić domu, którego już nie pamiętam. Dlaczego nie pamiętam? Nie wiem. Niedługo znowu napełnią moją miskę. Moja klatka wciąż tutaj jest.

A ja jestem psem, który nie ma domu. Oto moja historia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @aff Kiedyś były krzesła z duszą.    podrawiam 
    • @aff Gratuluję tomiów !  Ciekawy wiersz. Gra słów, dobrze się czyta.Ważne, też żeby samemu siebie cenić, tak od serca. 
    • zanim przybędzie  pomoc    może warto do czoła  przyłożyć księżyc    od strony  spowitej nocą           
    • Dziwny             Jestem ten dziwny, bo myślę samodzielnie? Jestem ten dziwny, bo mam poczucie odpowiedzialności? Jestem ten dziwny, bo potrafię rozbierać na pierwsze czynniki ludzką inteligencję? Jestem ten dziwny, bo posiadam zmysł obserwacyjny? Jestem ten dziwny, bo potrafię obiektywnie krytykować? Jestem ten dziwny, bo dbam o higienę osobistą? Jestem ten dziwny, bo nie daję sobą manipulować? Jestem ten dziwny, bo lubię uprawiać seks? Jestem ten dziwny, bo gardzę głupotą? Jestem ten dziwny, bo pamiętam wyrządzone krzywdy? Jestem ten dziwny, bo posiadam własne zdanie? Jestem ten dziwny, bo jestem filozofem? Jestem ten dziwny, bo naruszam ład książkowy profesorów? Jestem ten dziwny, bo nie uznaję żadnych autorytetów? Jestem ten dziwny, bo kocham wolność? Jestem ten dziwny, bo szanuję konstytucję? Jestem ten dziwny, bo jestem osobą niepełnosprawną - niesłyszącą, jednak: myślącą, dupku!?   Łukasz Jasiński (Warszawa: 2018)
    • Siedziała na ławce w słoneczny poranek, niespiesznie bawiła się lekkim spojrzeniem. Delikatność policzków uniosła do słońca, w bezruchu łapała każde wiatru tchnienie.   Spod rzęs wysypała całą eteryczność, która oplotła wodospadem szyję. Ciało jej płynęło przy każdym oddechu, szeptało cicho – jestem tutaj, żyję.   Była taka piękna w monumentalności, świat zatrzymała na moment jedyny. W tęsknocie mych źrenic światłem się odbiła. Nigdy nie widziałem piękniejszej dziewczyny.   Tak zapatrzony w jej szczegółów misterność, popłynąłem w otchłań na zielone łąki, gdzie trawy smukłe jak kształty dziewczyny, gdzie jej usta czerwone jak makowe pąki.   Dotykałem włosów oplecionych słońcem, całowałem jej dłonie, co pieściły kwiat. Razem z nią istniałem w momencie jedynym, To ona zmysłami zatrzymała mój świat.   Nagle zawirowały wszystkie obrazy. Dobrze, że zdołałem je w sobie uchwycić. Bo dziewczyna wstała z ławki tak raptownie i odeszła, znikając na końcu ulicy.   Nie wiem, czy spłoszyły ją moje marzenia, czy cień, który spłynął po jej ramionach. Mimo, że krótko trwała w tym jednym momencie, została we mnie, światłem uchwycona.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...