Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jestem zmiennocieplna, białolica i mam paszczę. Spełniam wszystkie wymagania, bardzo sumiennie je spełniam i proszę się nie śmiać. Śmiech mnie rani, dogłębnie, a rany mają tendencję do ropienia. Tak, stany zapalne nie są mi obce, są wręcz nagminne: zapalam się i jestem w stanie, ale płonę słomianym ogniem. Ognie? One już dawno we mnie wygasły, teraz zmieniły się w kamień. Teraz są zimne i zżera je rdza. Zardzewiały mi powieki, po wieki już będę tak trwać. Nie mogę zamknąć oczu, są jak okna bez zasłon, mróz przegryzł się przez rzęsy wprost w źrenice, zaszły sobie bielmem, choć podobno zajść można z bystrym wzrokiem daleko. Nie należę. A bardzo bym chciała. Usunąć sobie chirurgicznie poczucie humoru, jak również strzępki osobowości. I poddać się, bosko poddać się okupacji jednej z tych osób o inteligencji żuka. I zatonąć sobie w bezistnieniu, niepamiętaniu, może nawet nie byłoby ziarnka groszku pod materacem, kto wie. Może wtedy nie miałabym zamiast palców martwych szczurzych płodów i jakoś tak łatwiej by mi było tkać wokół siebie czar tego, co nazywa się kobiecością, choć z oczywistych powodów nią nie jest. Kobiecość postrzegana przez pryzmat męskiego oka, nie wiem czy nie innej części ciała. Prawdopodobnie zupełnie różnej od oka, ale cóż, tak to już jest kiedy się jest owcą między żukami ? nic się do powiedzenia nie ma, bo i kto by cię tam chciał słuchać. Nie słuchają, wiesz? I nie posłuchają, bo tak łatwiej. Dobrej nocy.

Opublikowano

To raczej wiersz niż opowiadanie. Umiesz posługiwać się językiem, fajnie łamiesz związki frazeologiczne, wiele sformułowań mi się podoba.
chyba należę do żuków, bo na razie nie mam zbyt wielu pomysłów na interpretację. :)
jeszcze pytanie: czy 5:57 w tytule oznacza, że pisałaś to na bieżąco o tej godzinie?
Nawet jeśli jest to produkt chwili, ładnie się to wyróżnia na tle innej produkcji "prozy poetyckiej" na tym forum.
Może kiedyś spróbujesz zrobic coś, co ma akcję, postaci itp. itd? Wtedy na pewno byłoby tu więcej komentarzy:)
Pozdrawiam, czekam na więcej,

PS. Zaraz, a może mam? Czy żuki to faceci? Pozdrowienia jeszcze raz:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...