Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

„(Nie)codzienna gra”


Rekomendowane odpowiedzi

Przeglądał ze znudzeniem darmową gazetę którą wręczyła mu pracująca jako goniec studentka na przystanku autobusowym. Na pierwszej stronie wielkimi literami zamieszczono artykuł, który wywołał u niego irytację. „Prezydent ogłasza dzień żałoby narodowej”. Może nie było by w tym nic złego gdyby nie powód owego żalu. Poniżej, mniejszym drukiem dziennikarz wyjaśniał, że pan Prezydent chce w ten sposób z solidaryzować się z bohaterem naszego kraju – Adamem Małyszem, któremu zdechł chomik. Zebrało mu się na wymioty. Małysz – srałysz.
Lubił tą zabawę. Kiedy jechał w prawie pustym autobusie, zajmował zawsze fotel na przedzie. Siadał w takim miejscu by mieć prawie całe wnętrze pojazdu na widoku. I kiedy już odpowiednio się ulokował, zabierał się do najprzyjemniejszej części gry. Czasem było nudno, gdy na tyle siedziała tylko jedna dziewczyna, do tego taka, której natura poskąpiła swoich darów, a i na inteligentną specjalnie nie wyglądała. Albo kilka staruszek i jakaś zasuszona 40to latka, która zmarnowała sobie życie przez brak spełnienia się w nim. Wszystko przez to, że w młodości uciekła do tego włocha, starszego od niej o dziesięć lat, który pociągnął ją ku sobie tylko rozumianej dojrzałości. Niby statek powinien mieć kapitana, ale ten obrał kurs inny niż by tego chciała. Skąd mogła wiedzieć. Niestety dla niej było już za późno. Choćby była ostatnią osobą w autobusie nie zaprosiłby jej do gry. I bynajmniej nie dlatego, że nie grał z 30to, 40to latkami.
Tego popołudnia miał jednak szczęście. W prawie pustym autobusie na dziesięć kobiet, pięć było godnych uwagi. Wyszukiwał więc odpowiedniej. Głupie i puste pudernice, jeśli nawet skusiłyby się na grę, nie potrafiły dać mu tego, czego pragnął. Poza tym istniała obawa, że odwalą jakiś kretyński numer w stylu „Co się gapisz” albo „Jestem zajęta”. Było ich kilka. Ale to był wyjątkowo dobry dzień. Mało tego, że rano się wyspał jak nigdy i pogoda była ładna, wypatrzył sobie ją. Nieśmiałą owieczkę, dziką i nieokiełznaną w swej skrywanej głębi. Takie kobiety go fascynowały. Mógł rozbierać je pomału wszystkich och tajemnic. Jedna po drugiej. A gdy zdjął już ostatni skrawek płótna, ich naga dusza pożerała go. Siedziała odpowiednio daleko i zamyślona patrzyła za szybę. Gdyby byli zbyt blisko siebie, mogłaby poczuć się zagrożona, co znów wzbudziłoby irytację. Źle by się stało gdyby wsiadł teraz jakiś napakowany idiota i miast zwyczajnie usiąść, stanąłby między nim a nią. Ale to przecież był dobry dzień, więc na przystankach wsiadały jedynie staruszki łakome na każde, choćby najgorsze wolne miejsce. Miał dziś wyjątkowe szczęście i postanowił to wykorzystać.
Zaczął delikatnie i subtelnie. Niewinne spojrzenia w jej stronę, ot tak, od niechcenia. Z początku była nieugięta, nie reagowała na zaczepki patrząc wciąż w okno. Ale po dłuższej chwili w końcu oderwała wzrok od szkła i rozejrzała się po autobusie. Wtedy uderzył. Pierwsze spotkanie. Trwało chwilę, może pięć czy dziesięć sekund. Ale to wystarczyło by zasiać ziarno. Odwróciła wzrok. Zawsze tak robią. Przynajmniej te, które chcą grać. Spoglądają gdzie indziej, by chwilę później znowu sprawdzić czy dalej patrzy. Patrzył. W zasadzie starał się sprawiać wrażenie zaciekawionego i przyglądającego się. Nie może przecież gapić się ordynarnie. T mogłoby ją spłoszyć. A przecież chciał ją zachęcić.
Nieśmiałe oczęta niepewnie zerkały coraz częściej. Na twarzy widać było malującą się z wolna ekscytację. Zaczęła sprawdzać jak wygląda. Przyglądała się własnemu odbiciu w szkle, poprawiała i rozgarniała kręcone włosy. Zerkała. On patrzył niezrażony jej wzrokiem. Każde spotkanie ich oczu sprawiło, że serce przyspieszyło bicie. Gra zaczęła się na dobre. Pieścili się wzajemnie swoimi spojrzeniami. Wyobraźnia obojga pracowała na pełnych obrotach. Tętna przyspieszyły znacznie. Aż w końcu... stało się... Ich oczy napotkały się raz kolejny i już nie potrafiły się od siebie oderwać. Wpatrywali się w swoje wnętrze jak w głębię studni. Byli teraz jednym. Jak dwie nicie DNA. Wyczuwał między nią a sobą tą wspaniałą i podniecającą więź. Ona była jego protonem, a on jej elektronem. Nie wiedział o czym myślała w tej chwili. Ale właśnie to był ekscytujące. Mógł sobie to wyobrażać. Poza tym, jeśli by jej się spodobał, mogła w każdej chwili podejść i zacząć rozmowę. Z reguły tego nie robiły ale nigdy nie mógł być tego pewny. Niczego w tej grze nie można było być pewnym. I to stanowiło o jej genialności. Emocje i narastające podniecenie. Fascynacja sobą wzajemnie i tym, że ktoś dał zaprosić się do zabawy. Wielka niewiadoma. Ale dziś było jakoś inaczej. W tej dziewczynie było coś specjalnego. Prócz tajemniczości którą znajdował prawie zawsze w swoich ofiarach, było w niej coś jeszcze. Coś co sprawiało, że tym razem to on chciał wstać i podejść do niej. Coś magicznego czym go oczarowała. A to nie wróżyło nic dobrego dla gry. Byłoby to mocno nieprofesjonalne z jego strony... Wciąż wpatrywał się w jej oczy. Były piękne. Wydawało mu się, że siedzi nie dalej jak metr od niego. Autobus zmienił się w knajpę z lat dwudziestych ubiegłego wieku. W tle leciał cicho Swing, w powietrzu unosiła się mgiełka dymu tytoniowego. Było prawie pusto. On siedział przy barze, ona przy stoliku. Sami. Za chwilę podejdzie do niej i bez słów zaoferuje taniec, na co ona z pewnością przystanie. Ich ciała staną się jednością, serca i oczy zapłoną. Może jest żoną lub kochanką jakiegoś gangstera z którym przyjdzie mu o nią zawalczyć. Dał znak orkiestrze z którą znał się nie od dziś. W końcu był tu stałym bywalcem. Zaczęli grać wskazaną przez niego gestem melodię. Wstał i zbliżył się do niej. Wyciągnął rękę... „Jak ze starego filmu” pomyślał, w których często szukał ideału faceta. Nagle zorientował się, że naprawdę ruszył w stronę nieznajomej. Teraz nie było odwrotu. Stale zatopieni we własnych źrenicach. „Gra skończona”, „Czas na improwizację”. Rzeczywistość wymieszała mu się ze snem... I może tak było lepiej. Nie myśleć co się robi tylko działać instynktem i emocjami. Jak w Tangu... Usiadł obok niej. Wyciągnął do niej dłoń. Nie w geście powitalnym lecz tak, jakby prosił ją do tańca. Nie była zdziwiona ani przestraszona. Dotknęła go ledwie tylko palcami. I coś zaczęło się dziać. Coś nad czym on już zupełnie nie panował. To tak jakby to ich dłonie tańczyły i kochały się za razem. Delikatne sunięcia opuszkami po skórze. Pocałunki palców. Ściśnięcia jak przytulenia. Dwoje stęsknionych kochanków cieszących się sobą, splecione nadgarstki zatracone wzajemnie. Istnieli tylko oni. Dla niego byli w knajpie ponad 80 lat temu. Dla niej... Bóg jeden raczy wiedzieć... Oddali się chwili... Tańczyli... pieścili się... kochali... wzrokiem, dłońmi... ciałami... oddechami, duszami... nie istniało nic poza nimi... pachniało lipami... jej włosy na ramionach... a może wtulił w nie twarz? Może to zapach jej skóry?... Od potu ślizgały im się ich zjednoczone palce. Zaczęła go delikatnie drapać pazurkami, po których zostawały czerwone ścieżki. Za każdym razem przechodził go dreszcz. Odpowiadał jednako uległością jak i siłą. Uściski były coraz gwałtowniejsze i mocniejsze. Podobne namiętności rozpalonych ust spragnionych miłości. Oddechy jeszcze szybsze... Wbiła mu paznokcie w rękę tak mocno, że na skórze pozostał po nich głęboki ślad. Nie sprawiło mu to bólu. Wręcz przeciwnie, czuł tylko przyjemność. [...] Kochał się z nią... W żyłach płonęła mu krew...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...