Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Konstrukcja od dawna znaczona próchnicą

nasiąka wilgocią w powietrzu zawartą. 

Ukryta pośród róż, a liście nie krzyczą, 

powoli staje się tylko masą martwą. 

 

Uparcie się sączy najsłodsza trucizna, 

wypala pragnienia tak dobrze znany jad. 

Gdy gasną idee zrodzone na bliznach, 

blakną wokół barwy i murszeje mój świat. 

 

Przesadzam begonie na miejsca słoneczne. 

Ostrożnie podlewam: nie chcę ich poparzyć. 

Wysmukłe nawłocie łopoczą na wietrze. 

W ciszy czekam na to, co się jutro zdarzy. 

9.07.2015

Edytowane przez Roklin (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Ja widzę starą, rozpadającą się szopę :) Dosłownie oczywiście. Metaforycznie myślałem o bliskiej osobie, zadającej rany ostrym, a delikatnym narzędziem: słowem i obecnością. 

Nad Twoimi uwagami się pochylę, bo, jak sądzę, warto. 

Pozdrawiam :)

Opublikowano

Roklin dla mnie b. ciekawy tytuł.  ogóle wiersz zastanowienie budzi i refleksję. 

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Te wersy, no... zaskakują. 

 

Peel b. delikatny, jednak pewnie korzysta z nawozów - dolewa je do wody. Pomaga, ale i moze zaszkodzić. Fajny wers. 

 

To stary ogród? Roklin, muszę nad wierszem pomyśleć. J. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Autor wie najlepiej... Ale czytelnik może zobaczyć to, co jemu w duszy gra... Ja zobaczyłam bujne pnącza, które choć zielone, zaczynają gnić od korzeni. Dla mnie "konstrukcją" była plątanina grubych, zdrewniałych łodyg. Z zewnątrz tego jeszcze nie widać, ale w łodygach już płynie trucizna...

 

Pozdrawiam

 

P.S. Bardzo mi się podoba Twój awatar. :)))

Opublikowano

Witam -  ciekawy wiersz no i ta rozpadająca próchniejąca szopa  która wiele widziała - no i te begonie...

robią wrażenie - mi się podoba.

                                                                                                                                                 Pozd.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Ja właśnie z tytułem miałem tu największy problem. W ogóle mam problem z wymyślaniem tytułów - zawsze wydają mi się nie dość trafne. Jestem mile zaskoczony, że komuś się podoba. 

 

Myślałem o tym, że słońce może spalić oblane wodą liście, nieraz już widziałem takie dziurawe funkie (bo ich szczególnie to dotyczy). 

Cieszy mnie to, naprawdę :)

 

Ogródek ma swoje lata, no, ponad czterdzieści będzie, a w sumie to z osiemdziesiąt. Po układzie ścieżek widać, kto co robił. 

To myśl, fajnie, że ktoś myśli o mnie! :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

No pewnie, i na tym polega cała zabawa. Byleby nie dojść do przeciwnych wniosków. :)

Twoja interpretacja... niezła, podoba mi się, patrzę z uznaniem, bo jest wyrazista i barwna. W sumie to róże mają mocne łodygi. 

 

W awatarze mam zdjęcie dzikiej winorośli. Kiedyś potrzebowałem takiego, zapisałem na komputerze, a potem... mój starym awatar zagubił się. Nie zamierzam go zmieniać. Miło mi :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

O wierszach, ale i o Twórcy, dobrym Autorze. Kocha Naturę. 

 

Wiesz, juz tu kiedyś pisałam, ja sie zastanawiam, czy rośliny cierpią, gdy ktoś, np. zrywa liscie - bez sensu, a potem rzuca je bezmyślnie na ziemię, myślę o kwiatach uprawianaych, ścinanych - cierpią? 

 

Kiedyś, jako dziecko, gdy patrzyłam, jak moja Mama obierała ziemniaki, to myslłam, czy je to boli, to obdzieranie ze skóry. Tak pojmuję świat, nie jest mi z tym dobrze. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

To fajnie, te kwiaty mają robić oszałamiające wrażenie, ich barwne, jaskrawe kwiaty ożywiają przestrzeń. To jak słońca na ziemi. 

Cieszę się, że wpadłeś :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Mówi się, że liście, czy szerzej nawet: las, szumią, ale za sprawą silniejszego, głośniejszego wiatru. W sumie to on jest głośny, bo ma komu wiać. 

To jak człowiek, który słabnie, jak relacja, która zamiera. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

To jest niesamowite. 

 

W ciągu następnych miesięcy Colin starał się, by jak najwięcej przebywać w ogrodzie. Zachwycał się rośnięciem i kwitnieniem kwiatów. Czasem słuchał opowieści Dicka o życiu zwierząt. Pewnego dnia oznajmił, że wszystko dzieje się za sprawą czarów. Wygłosił długie przemówienie o tym, że zamierza dokonać wielkich odkryć naukowych, dotyczących właśnie czarów. Tymczasem postanowił przeprowadzić eksperyment - dzięki ćwiczeniom chciałby stać się silny. Usiedli w koło na ziemi i Colin zaproponował, by śpiewać. Ułożył własną piosenkę o czarach. Potem spróbował obejść wokół cały ogród. Udało się. 
  

Fr. ksiażki pt "Tajemniczy ogród" Frances Hodgson Burnett (1911 r.)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

W sumie nie wiem dlaczego, to samo przyszło. Może dlatego, że najbliżej?

 

Cebula cierpi najbardziej, aż zbiera się na płacz! Myślę, że czują. Słyszałem o przypadku drzewa trafionego przez piorun - to nie grom, to pewnie późniejszy stres je ubił. Na pewno nie są obojętne na zmiany wokół, inaczej nie przystosowywałyby się do nich. 

Koniec końców wykonują przecież ruchy: w stronę ziemi (korzeń), słońca, ustawiają się kantem do palących w południe promieni itd. 

 

Mnie było niesamowicie żal, kiedy ścinałem starą, niegdyś wspaniałą, ale już ciężko chorą i spróchniałą gruszkę - najstarsze drzewo w okolicy. A tu: siekierą raz, piłą dwa i po kilku godzinach padła. Wrażenie niesamowite, to było ciężkie przeżycie. 

Im mniej takich, tym lepiej. 

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Niesamowite nagranie, nigdy go oficjalnie nie wydano :) Z pewnością jedna z moich inspiracji. 

 

Jak się chce, to się myśli. Jak się pomyśli, to się chce działać, spróbować samemu, uczyć się i potem samo wychodzi. I to są czary! :)

Edytowane przez Roklin (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

A ja tym jestem opisem przerażona. To fr. "Boskiej komedii" Dantego o podrózy po piekle:

 

Już las jękami pobrzmiewał szeroko;

Nie widząc, co jest przyczyną tych wrzasków,

Stanąłem jak słup i tak żem się zdumiał,

Że mistrz mój sądził, jakobym rozumiał,

Iż te jęczenia wyszły z piersi żywych

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Jakichś zakrytych dla nas nieszczęśliwych!

I mistrz rzekł do mnie: «Drzewo Ot złam gałąź krzywą,

A błąd swój poznasz». Jam wnet niecierpliwą

Wyciągnął rękę i gałąź uszczyknął

«Po co mnie łamiesz?» nagle pień zakrzyknął;

Krwią cały sczerniał i znów mówił z krzykiem:

«Dlaczego szarpiesz mnie z sercem tak dzikiem?

Byliśmy ludźmi, jesteśmy drzewami,

Więcej litości mógłbyś mieć nad nami,

Choćbyśmy byli robactwa duszami».

Jak jednym końcem gore zapalona,

A drugim syczy, skrzy głownia zielona.

Ziejąc powietrze, co się w niej zagrzewa,

Tak krew i słowa szły z pnia tego drzewa.

I upuściłem gałązkę pod nogi,

Stając jak człowiek potruchlały z trwogi.

«Zraniona duszo!» mistrz mój odpowiedział:

«Gdyby on wierzył w to, co jednak wiedział,

Czytając moje na ziemi poema

Nigdy by ręki nie podniósł na ciebie.

Widząc, że pełnej w tę rzecz wiary nie ma,

Uszczknąć twą gałąź poradziłem jemu,

Co, wierz mi, sobie wyrzucam samemu.

Lecz chciej, kim byłeś, powiedzieć poecie,

On z niepamięci twe imię odgrzebie,

On twoją pamięć odświeży na świecie,

Gdzie ma powrócić i żyć tam na nowo».

A drzewo: «Nęcisz mnie tak słodką mową,

Milczeć nie mogę, lecz ostrzeżcie sami,

Jeśli za długo mówić będę z wami.

Jestem ten, który rządził Fryderykiem

Od jego serca dwa klucze trzymałem,

Pierwszy zamykał, drugi je otwierał

Jak własny zamek; w jego państwie całem

Byłem jedynym jego powiernikiem,

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Tectosmith Podobało się nie "trochę" a "bardzo". Teksty muszą być dla wszystkich odbiorców. Każdy z nas przecież jest inny. Jak coś jest fajnie napisane to przyciągnie nawet kogoś, kto czyta z reguły inne rzeczy. Ostatnio ku swojemu zdumieniu spodobał mi się Agent 007. Nie lubiłam tego filmu, ale słuchając audiobooka mogłam przeanalizować jak fajnie można pisać. I nawet mnie zaciekawiło. Z Twoim opowiadaniem jest podobnie. Masz talent i wyobraźnię, czyli chyba te dwie rzeczy, które są potrzebne do tego " fachu".
    • @Rafael Marius to malutko was jest, fajny taki kościółek:) też szukam takiego kameralnego, też pozostaje mi tylko online. 
    • @Kamil Olszówka   bo ja bardzo, bardzo doceniam to co robisz dla Polski i dla Polaków.   dla Nas.   i niezwykle Cię szanuję !!!   Bóg z Tobą .    
    • @Migrena Tyle już otrzymałem od Ciebie wyjątkowych pochwał i komplementów… Jedne bardziej wyjątkowe od drugich... A każdy z nich jest dla mnie tak samo ważny i cenny… I każdy z nich motywuje mnie do dalszej pracy... Pozdrawiam Najserdeczniej!  
    • Deczko zmieniony dawny tekst     Świeżo upieczony Mroczuś, wygrzebuje gorącą tożsamość, z gorącego piekarnika drzemki. Odrzuca na boki: skrawki snów, ziewków, chrapków oraz resztki baranów, które z nadzieją liczył, licząc na normalny sen, jednocześnie podjadając cukrową wełnę.    Właśnie wypluwa, loczkowany, dławiący kłak (bo i taki trafił), kiedy to słyszy za sobą: sz sz sz – szurający szeleszczący szelest. Jako że na odwadze mu nie zbywa, spogląda żwawo za siebie, by zassać wzrokiem do łebka, nie wiadomo co jeszcze. Po chwili supełek tajemnicy zostaje rozplątany, a wyżej wspomniany, napuszoną przychylną ciemnością, spogląda ciekawie wokół, by wiedzieć, kto go zaszedł nieznośnie i niespodzianie od tyłu, zakłócając posenny spokój.     E tam! To tylko Wegejająg – rozważa przed chwilą obudzony, z wystającym z ust włosem i zawiedziony na pół gwizdka, gdyż na drugie pół, raduje umysł, że przyjaciel przyszedł. Zerka na przybysza z natrętną uwagą, gdyż ów nie wygląda tak jak zwykle. Ma trochę zdenerwowane spojrzenie, przeto lekkie lśnienie grozy, migocze zjawiskowo w gałkach ocznych, a z powiek zwisają sople podniecenia sytuacją.     Oprócz rzecz jasna zwyczajowego parasola, z całunem spokoju i przyszłych wydarzeń, wplecionego w odśrodkowe, podtrzymujące przęsła.      Wegejająg trzyma czaszę ochroniarza nad sobą, szóstą, owłosioną łapą. A zatem Mroczuś także zaczyna zwyczajową wymianę zdań, gdyż ma nadzieję, że w ten sposób załagodzi sytuację, balsamem fajnej rozmowy, tudzież fajnego słowa.      Nic dziwnego, wszak od małego krążą w nim słowotwórcze cienie przodków literatów, obytych w tradycji stosowania ciekawego słownictwa, zasianego na ziemi ojców i dającego jakieś tam plony, lepsze, gorsze i zupełne dno, po wsze czasy.      –– O! Pajączek. Raczej nie jestem zdziwiony, że cię widzę. Cóż mi powiesz tym razem. –– Nie nazywaj mnie pajączkiem, z łaski swojej. Jestem Wegejajągiem. Czy mam powtarzać przy każdej okazji, czemu? –– Jak najbardziej. To nasza odwieczna gra. Ja wiem, co powiesz, a ty udajesz, że nie wiem, co usłyszę. –– Miło, że pamiętasz. –– Mówiłeś to wczoraj, ale powtórz.      –– Parasol mam przeciwmuszny, by na mnie muchy nie leciały. Od jakiegoś czasu, przestałem pałaszować owadzie mięso. Chociaż przyznać musze –– Muszę, jak już. –– No tak. Wybacz. Przyznać muszę, że mam w spiżarce trochę wydmuszek, owiniętych pajęczyną, pomalowanych przeze mnie artystycznie, bym mógł zaimponować... –– Wiem. Pisankami. Faktycznie ładne. Masz talent. A teraz mów, czemuś taki spięty, po koniuszek odwłoka? –– A nie mogę kontynuować samochwały? Proszę? –– Nie możesz. Gadaj w jakiej sprawie przychodzisz. — No cóż…    Odwieczne: „No cóż z trzykropkiem.” Musi miecz. Jaki miecz? Co ja gadam. Mieć jakieś ważny problem w głowie, skoro użył tradycyjnego sformułowania, którego używa tylko w wyjątkowych sytuacjach. Doprawdy, wygląda na roztrzęsionego na sześć nóg, nie licząc parasola. Ciekawe, co go dręczy. Nawet strzelił wiązką pajęczyny w moim kierunku. To chyba pierwszy raz, za mojego żywota.    –– Drogi Mroczusiu.    No nie. Czyżby na zdrowiu podupadł. Żywię nadzieję z kubka optymistycznych myśli, że z jego umysłem wszystko po staremu. Czyli jak zawsze. Po raz pierwszy, tak do mnie czule zagadał    –– Powiem krótko. Musimy uratować Starego Marudę herbu Koślawy Świerk. Wiewiórki go atakują ze wszystkich stron oraz z pozostałych, uprzykrzając życie. Straszą rudymi futerkami, pomalowanymi na złowieszcze barwy oraz żołędziami pustymi w środku, w których wyskrobały wredne gęby, a do wewnątrz powtykały pijane świetliki i Stary Maruda ma halucynacje, że to jakieś trupoziemcy leśne lub coś na wskroś gorszego, spoziera z wnętrza ognistym, mrocznym wzrokiem.  –– No co ty mówisz Wege. –– Ano mówię, Mroczusiu. Żebyś wiedział. Na dodatek owe owoce Tłustego Dębu, mają na głowach pomarszczone czapeczki, a w każdej wściekły duszek lasu, razi złowieszczym spojrzeniem, gdziekolwiek spojrzy. Tylko że przeważnie spoglądają na Starego Marudę, a on ze strachu, już i tak ledwo zipie. A przynajmniej sprawia takie wrażenie. Czyli rozumiesz, trzeba mu pomóc. Przecież dobro wraca, więc wiesz. Warto. To znaczy nie aż tak interesownie chciałem powiedzieć, ale sam rozumiesz. Jaki grzyb, taka robaczywość.    –– Ty Wegejająg tak dla zysku, co? –– No nie. Gdzie tam, Mroczuś. Bredzisz. –– Może i bredzę, lecz odgonić nieznośne futrzaki trzeba. Ma już swoje lata, więc nie bądźmy przesadnie pamiętliwi. To nasz były przyjaciel. Chociaż po prawdzie jarzysz zapewne, co on wyprawiał za młodu, gdy jeszcze nie był z herbu Koślawego Świerka i jaki był naburmuszony, kiedy żeśmy mu przeszkadzali w gnębieniu zwierzyny, krzycząc, że jest ladaco i lump. A i tak połowę leśnych obywateli, wygnał swoim dowcipami. –– Raczej ich czynną realizacją. –– Przesadnie czynną. –– Powspominamy? –– Nie ma czasu. Biegnijmy w newralgiczne miejsce i przestraszmy wiewiórki, to mu dadzą spokój. –– Naszym widokiem? –– Chociażby. A co? Myślisz, że nie damy rady? Jesteśmy zbyt piękni?   –– Zbyt co? Niech spojrzę w toń kałuży. Damy radę. Bez obaw. Spoko Mroczuś. –– Och Wegejająg. Może rzeczywiście masz rację z tym dobrem. Gdyby do nas wróciło ze zdwojoną siłą. –– Och bez przesady Mroczuś. Nie wywołuj wilka z lasu. –– To niemożliwe. Ostatniego wygnał swoimi żartami. –– A czemu nas nie wygnał, skoro sprawialiśmy mu kłopot? Nie chciał, nie umiał? Albo Wiewiórek? –– Hmm… chcesz powiedzieć, że on z tymi… żeby nas... by mógł nadal. –– Co? — Nic. To by było zbyt pokręcone. Przegońmy wredne, namolne, straszące bestie –– wrzasnął Mroczuś, ni stąd ni zowąd.    *    Jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem, chociaż Pomarańczowe Ciciki, dały się potulnie zastraszyć, nieco zawiłym widokiem. Przestały atakować Starego Marudę herbu Koślawy Świerk, a to dlatego, że uciekły spłoszone w knieje i tylko ruda poświata, prześwitywała jakiś czas, przez okoliczne krzaki. Lecz nawet ona drgała niespokojnie pomiędzy, aż w końcu licho ją wzięło.    A zatem Mroczuś i Wegejająg, powrócili do swoich miejsc, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, mając nadzieję, że dobro do nich powróci.    I faktycznie. Po jakimś czasie, dobro chciało do nich wrócić, tyle tylko, że było strasznie zmęczone, wycinaniem drogi przez głupawy tekst i nagle zboczyło, trafiając w niewłaściwe miejsce, zmieniając co nieco, na korzyść pomylonych adresatów, nie wiadomo z jakich dokładnie przyczyn.   Całe stado „włochatych, krwiożerczych pomarańcz,” miało wyśmienitą, dobrą wyżerkę. Mroczuć i Wegejająk, skończyli jako karma dla Wiewiórek.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...