Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Kiedyś zamieszkam w wielkim domu

I dziki ogród będę miał

W ogrodzie zielska, chaszcze, glony

I koron drzew szumiących szał

 

A ściany murów dookolnych

Pokryją grube pnącza lian

Co dom mój zewsząd już obrosły

Prócz okien dwóch i wejścia bram

 

Te okna będą moim światem

Zewnętrzność dzieli szklany ścian

Co już na zawsze moim katem

 

A przecież grobu się wystrzegłszy

Żywym zostałem wreszcie sam

Lecz tępo patrzę w nieba dzban

Edytowane przez tomass77 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

dziękuję, też tak myślę, jest to wiersz z moich młodzieńczych lat, tak mi zapadł w pamięć, że utrwalił się  obecnej formie. Dodam jeszcze, że miał to być sonet i dlatego taki układ wiersza, dwie pierwsze zwrotki opisowe, dwie ostatnie refleksyjne. Dla mnie jest on zrozumiały, bo wiem co chciałem w nim wyrazić, jednak dla czytelnika może być niejasny. Pozdrawiam

 

Edytowane przez tomass77 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Nie ma co się katować, że nie wyszło. Jest ok. Przenieś <I wejścia bram> wyżej, obok:  <Prócz okien dwóch>,  aby był sonetowy układ wersów 4-4-3-3, [dookolnych] bym zmienił, bo to ciut surowe, jeszcze może to mniej stylistyczne <Zewnętrzność dzieli szklany ścian> podmienił na inny wers, a [wystrzegłszy] bym wyrzucił - bo to antysłownikowe. Na koniec do kosza niefortunny [dzban]. Jeszcze lifting w kilku miejscach, i jest liryczna perełka! Fajny przekaz - bo temat dobry dobrałeś. 

 

Wyglądałoby to np. tak:

 

 

Wersja pierwotna:                                                    Wersja po korekcie

 

 

Kiedyś zamieszkam w wielkim domu                  Kiedyś zamieszkam w wielkim domu                 

I dziki ogród będę miał                                           I dziki ogród będę miał

W ogrodzie zielska, chaszcze, glony                    W ogrodzie zioła, kwiaty, klony

I koron drzew szumiących szał                             I koron drzew szumiących szał

 

A ściany murów dookolnych                                  A ściany murów w ciało wrosną

Pokryją grube pnącza lian                                      Pod skórą grube pnącza lian

Co dom mój zewsząd już obrosły                         Dom mój paprocie, mchy obrosną

Prócz okien dwóch                                                  Prócz okien dwóch i wejścia bram 

I wejścia bram                                                                    ^    

                                                                                    [wers do góry]

Te okna będą moim światem                                Te okna będą moim światem                          

Zewnętrzność dzieli szklany ścian                       Okiem proroka spod szklanych ścian 

Co już na zawsze moim katem                             Będą na zawsze betonu katem

 

A przecież grobu się wystrzegłszy                       Bo przecież grobu się wyrzek

Żywym zostałem wreszcie sam                           Żywcem wypełznę z grobowych jam

Lecz tępo patrzę w nieba dzban                           I z nieba w ogród spojrzę przepiękny

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena myślałem jak go skomentować ale myślę iż słowa są zbędne. Napisałem kiedyś wiersz który może korelować z twoim. Nie wiem tak mi się wydaje myślę że po pierwszym sierpnia go wstawię i będzie to mój punkt widzenia. Na pewno coś jest w powietrzu?!
    • @Robert Witold Gorzkowski :)), ( choć A. Osiecka nie lubiła tego słowa)-  odpowiem - uroczo ! Mam w domu tomik „ kiedy mię Wenus pali”- w którego szerokim wstępie, jest świetna wykładnia tła historyczno - obyczajowego powstawania literatury „ wszetecznej” i „swawolnej”, bardzo polecam.
    • @Kwiatuszek Szczerze mówiąc jeszcze nie wiem . To pierwsze próby. Gitary też muszę odkurzyć. Ale taki jest plan. Co jakiś czas rozciągam palce, zaczynam nucić i śpiewać.    Kocham te swojej gitary i muzykę którą z nich wydobywamy. :)
    • Chodź. Wejdźmy tam. W las głęboki, w polany dzikich listowi o korzennym aromacie wieczornych westchnień. Wiesz, słońce jaśnieje w twoich włosach koroną, kiedy je rozczesujesz dłonią, jakby w zadumie.   Idziemy serpentyną wijącą się, zagubioną w przestrzeni gorącego lata, wśród stłoczonych lękliwie czerwonych samosiewów, wiotkich winorośli… W krzaku jaśminu, co lśni kroplami rosy, jawi się pajęczyna drżąca. I w tym drżeniu, w tej przedwieczornej zorzy, my.   Chodź. Weź mnie za rękę. Chcesz, wiem, choć kroczysz w panteonie niedomówień i jakichś takich, jakby pobocznych spojrzeń, które w tobie kiełkują z nasion niepewności.   Idziemy w cichym kołysaniu wierzb, w powiewach wiatru kładących się na pniach, na przydrożnym płocie drewnianym, na sztachetach, między którymi słońce przepuszcza w migotach swoje cienkie nitki jaskrawego blasku, na kładce przerzuconej nad perlistym nurtem strumienia, wśród feerii mżących kryształów.   Na naszych ustach i dłoniach, na skroniach…   Chodź. Wejdźmy w te szepty rozochoconych brzóz. W ramiona kasztanów ze skrzydlatych cieni. Niech nas oplotą, abyśmy mogli wzbić się na nich ku słońcu lekko. Z cichym krzykiem zamarłym na ustach.   Idziesz z tyłu ścieżką, bądź kilka kroków przede mną.   Dokądś wciąż wchodzisz. Skądś wychodzisz. Z jakichś zakamarków pełnych anemonów, z leśnych ostępów i w kwiecistym pióropuszu na głowie. Bogini natchniona śródpolnym wiatrem łagodnym. Uśmiechnięta.   Chodź. Idziesz. Znowu idziemy. Ty, przede mną. To znowu odrobinę za mną. Obok. Przechodzisz. Przemykasz lekko. Zatrzymujesz się, rozmyślając nad czymś.   To znowu zrywasz się truchtem, wybiegając o parę kroków wprzód.   Idę za tobą w ślad.   Kiedy wyprzedzam cię, oglądam się za siebie. Podaję ci rękę.   Nikniesz w cieniu na chwil parę, jakby celowo, naumyślnie. Na moment albo może i na całą wieczność. Nie wiem tego na pewno, ponieważ olśniewa mnie przebłysk spadający z nieba, co się wywija z korony wielkiego dębu.   Wiesz, to wszystko jest takie ciche i ciepłe. miękkie od poduszek z mchu i paproci.   Szepczę, układam słowa, kiedy ty, wyłaniasz się bezszelestnie z cienia (nagle!) i cała w pozłocie.   Od migotów blasku. Od drżeń.   Tuż za mną. Jesteś. I jesteś tak blisko przede mną, jedynie na grubość kartki papieru tego wiersza, który właśnie piszę (dla ciebie) albo źdźbła trawy, którym muskasz niewinnie moje spragnione usta.   Wychodzisz wprost na mnie, przybliżasz się, jakby w przeczuciu nieuniknionego zderzenia Wyjdź jeszcze bardziej. Proszę. A proszę cię tak, że już bardziej się nie da. Wiesz o tym. Więc wyjdź… Wyjdź za mnie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-07-31)    
    • @Nata_KrukNo, bo jak krótki może być długi ? :) Dziękuję i pozdrawiam:) @Marek.zak1Akceptujesz, zgadzasz się na wszystkie plusy i minusy. Dziękuję i pozdrawiam:) @LeszczymAlbo i nie :) Któż to wie :) Dziękuję i pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...