Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Appendix


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Puszka Pandory 

 

Zeus straft die Menschheit mit Büchse der Pandora,

Aber Herakles Kraft entfesselt den Titanen.

Cytat pochodzi z piosenki zespołu heavymetalowego „Therion” o tytule „Feuer Overture”. Lubiłem ją, bo ładnie łączy ze sobą dwa mity: ten o Prometeuszu, który skradł bogom ogień i podarował go ludziom oraz ten o innym darze dla ludzkości, puszce z wszelkim złem, dostarczonej człowiekowi przez Pandorę, „wszechdar”. Gdybym więc chciał podążać za treścią całej historii, w momencie otwierania listu od Ciebie musiałbym wcielić się w Epimeteusza, brata Prometeusza, symbolizującego głupotę, naiwność i pochopne zaufanie komuś, kto pragnie tylko oszukiwać. W świetle przebiegu naszego ostatniego spotkania i tego wszystkiego, co po nim odczuwałem, jest to dla mnie nad wyraz kusząca inkorporacja. Co jednak do mnie napisałaś, zmusza mnie w pewnym stopniu do zastanowienia się i nie szafowania porównaniami, na co nie mam zresztą najmniejszej ochoty. Powiem Ci, że na niewiele w ogóle ją mam. Jak napisałem Ci poprzednio, zdecydowałem się odczytać Twoje pismo, gdy z powodu choroby odczuję w najwyższym stopniu marność egzystencji i fizyczny wstręt do własnego, ułomnego ciała, które hojnie obdarowuje mnie cierpieniem. Dziś już jestem niemal zdrów, mimo to myśli mam wciąż zmącone, miotające się chaotycznie po aksonach i dendrytach, bez żadnego ładunku sensu i zrozumienia. Co więcej, apatycznej bezmyślności towarzyszy także zupełna niemoc fizyczna. Nie nawiedza mnie Herakles, zdolny oswobodzić przykutego do Kaukazu tytana, przeto mitręga krwawiąca z wyszarpywanej wątroby trwa nadal, a sęp pojawia się z punktualnością szwajcarskiego zegarka.

Wraz z postępami lektury Twojego listu zmieniały się moje barwy. Jaskrawa ciekawość zaczęła ustępować miejsca stonowanemu niedowierzaniu i domyślaniu się postępu, by w końcu zupełnie zmatowieć w nudę. Kolor wziął również w objęcia dźwięk. Rozwrzeszczana polifonia rzeczy wielkich i doniosłych została dość szybko przytłumiona przez niepokojące drganie, by przejść następnie w ospałe piano banału. Rozpisałaś się niepodobnie do siebie, nie Twoim było też wszędobylskie rozemocjonowanie, na którym stoi w swojej pełni ten list. Gdyby nie był zaadresowany do mnie i nie zwracałabyś się w nim do mnie po imieniu, gotów byłbym pomyśleć, że kto inny jest jego prawdziwym recypientem. Ktoś, kto jest dla Ciebie ważny, bliski, kochany. Może istotnie w trakcie pisania zatraciłaś kontakt z rzeczywistością, nigdy bym Cię bowiem nie podejrzewał o takie pokłady empatii i autokrytyki, których wcześniej miałem tylko przedsmak. Jest taki zabieg retoryczny rodem ze starożytności, nazywa się „captatio benevolentiae”, czyli dosłownie „łapanie dobrej woli”. Po prostu mówca stara się skłonić krnąbrne i nieuważne ucho publiczności, żeby zechciała posłuchać łaskawie jego gadaniny, stosując przy tym szereg zabiegów, sprowadzających się zwykle do bezczelnego podlizywania się tłumowi. Nie sądzę, żebyś próbowała mnie w ten sposób „skaptować”, mimo to postało w mojej głowie takie skojarzenie.

Uderzyło mnie natomiast Twoje infantylne w gruncie rzeczy niezrozumienie tego, co stało się podczas naszego ostatniego spotkania. Dość powiedzieć, że nawet w liście, zza którego jesteś zupełnie bezpieczna, niewystawiona na ponaglający widok mojej poważnej twarzy i przymus odpowiadania od razu, nie zdobyłaś się wreszcie na wyjawienie mi, kim naprawdę dla Ciebie jestem. Przez resztę dnia i połowę nocy, które strawiłem na siedzeniu przy stole z kartami od Ciebie w ręku i wodzeniu wzrokiem po literach, dopóki nie zatarł się nareszcie ich kształt, rezonowało mi uporczywie w umyśle jedno i to samo pytanie: „Czego ty właściwie ode mnie chcesz, kobieto?” Na pewno nie tego, czego chciałem od Ciebie ja. Następne spotkanie, piszesz, tym razem u mnie. Prosisz o termin, bez względu na porę, jesteś mi je winna. Jeden z niewielu momentów, kiedy uśmiechnąłem się krzywo. Założyłaś, że tylko twarzą w twarz dotrze do mnie objawienie. Teraz? A dlaczego nie wtedy, kiedy pytałem? Bycie sprowadzonym do pozycji pętaka, którego słowa można puszczać mimo uszu jest krzywdzące, nie uważasz? Miałbym Ci oto z werwą i ochotą napisać, że oczywiście, przyjeżdżaj jak najszybciej, nie mogę się doczekać. Nic się nie stało. Nie masz pojęcia, jak strasznie boję się tego spotkania. Po raz pierwszy myśli zobaczenia Cię nie towarzyszy nieziemska radość i szczęście, lecz dojmująca obawa. Nie boję się Ciebie, ale samego siebie, tego że nie wytrzymam i gdy tylko Cię ujrzę, wezmę zaraz w ramiona, obsypię pocałunkami i ponownie nic nie zostanie wyjaśnione, wszystko natomiast rozmyje się w rozkoszach i przyjemnościach, zakończonych jak dawniej w łóżku. Ile można być takim psem łańcuchowym?

Zaskoczyłaś mnie czymś jeszcze. Napisałaś bowiem, żebym z Ciebie nie rezygnował (kiedyś już to czytałem), nie niszczył naszej dziesięcioletniej znajomości, która była dla Ciebie najpiękniejszym okresem w życiu (z przerwami) i że nic się pomiędzy nami nie kończy, lecz dopiero zaczyna. Hm, czy jest coś, o czym nie wiem? Spóźniony prezent na moje urodziny? Eee, niemożliwe, w tych sprawach byłaś zawsze o wiele bardziej zachowawcza i uważna ode mnie, ale kto wie. Wiesz, że nie lubię nagłych zwrotów akcji, poza tym nie napawa mnie optymizmem myśl, że takie coś mogłoby Cię skłonić do diametralnej zmiany podejścia. Choć..., cóż, jak się pokazało, nie znam Cię prawie w ogóle, powinienem się spodziewać wszystkiego. Bardzo Ci się spieszy, Twój pośpiech zaś zaczyna udzielać się także mnie.

Przeczytałem w życiu tyle książek, poznałem tyle systemów filozoficznych i wysłuchałem tylu ludzi, o których miałem święte przekonanie, że wiedzą, jak żyć, mimo to wciąż jestem jednakowo głupi i nawet te lata, jakie upłynęły z Tobą w myślach i na sercu, nie dały mi ani trochę doświadczenia i rozeznania. Jeśli nadeszła już pora, żeby dorosnąć, przestać pisać o, lecz przeżywać i wziąć na barki sklepienie niebieskie, na którym nie widać gwiazd, jestem gotowy, jak zawsze. Terminu Ci jednak nie podam, bo go nie znam. Znasz go tylko Ty.

Edytowane przez Gość (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Talent!

Co do treści...nic nie może być jak dawniej, ani dobre, ani złe; może być tylko albo gorzej, albo lepiej. Ale tego tak naprawdę nie wiemy (my, ludzie), możemy tylko wierzyć. Bo czy istnieje jakaś inna ewentualność? No istnieje, kręcenie się w kółko, marazm, nuda, beznadzieja etc.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rad czytałem dalszy ciąg opowieści, która zdołała mnie już wciągnąć na amen. Wnoszę, że i tym razem to nie koniec, a za tym życzę, by spotkanie nie przynosiło Ci rozczarowań, a nam czytelnikom kolejną części tej ciekawej historii. 

Z pozdrowieniem i ukłonami 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Za spotkanie trzymam kciuki, a nowy pomysł prozatorski bardzo mi się podoba. Sam kiedyś myślałem o fabularyzowanym spisie własnych 'przygód', ale moje Międzyczasy - jedyne miejsce, gdzie przez krótkie chwile dysponuję czasem tylko dla siebie pozwalają mi jedynie na płodzenie, krótkich form jakimi są te moje wierszydła :) 

Czekam zatem Twoich kolejnych dokonań literackich czego by one nie dotyczyły ;) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @befana_di_campi   Jako były pracownik Archiwum Akt Nowych pracowałem z Krzysztofem Naimskim, a jego ojciec wtedy pracował w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego przy świętej pamięci Lechu Kaczyńskim - byłem na samym szczycie - wyżej już nie było można, więc: czego pani ode mnie tak naprawdę chce?   Łukasz Jasiński 
    • –– Przyznam Barmanko, że i jadło smakowite upichcić potrafisz, oprócz innych zalet, jakimi cię los obdarzył. Jam Dodup, z zacnego rodu Dodupów i w sprawach kiszek żołądkowych, rozeznanie posiadam, od dziada prababki. Dobrą przekąskę uszykowałaś. A i piwo me lico pianką spienia, lecz jam nie wściekły, więc płochą być nie musisz. Rad jestem wielce z tej pożywki, lecz wyznać muszę, że raz po raz różowinka gorzka jak diabli była. Z której to dostawy, że zapytam?   –– Ze słusznej. A co? Coś nie pasi? –– Ze słusznej powiadasz. Wiesz zapewne, iż to mój ulubiony specjał, przeto z kostnej miseczki, wyjadać lubię wielce. Rzekłem ci wtedy przecież. A zatem po próżnicy gadałem? –– Gadałeś, srałeś… jedz co gęby kładziesz i nie stękaj. Jam tylko z tego co było, posiłek dla wszystkich przygotowała. ––Ano. Skoro tak prawisz. A wiesz co… może dostawcy wyjedli?   –– Ha ha ha. Akurat. Gdyby wyjedli, to by mądrzejsi byli. –– Zależy co by wyjedli. Znaczy czy z mądrego czy z głupiego, odcięte łby pochodzą. Tak sobie myślę. –– Myślisz? Sądzę, że to nie oni. Jeden wrzasnął, że mu falującymi cyckami gałki oczne seksualizuje. A on w pracy i nie może. –– Seksu… co? U nas za dnia, tak nie powiadają. My kulturalnością obyczajną spowici. Nie ważne… pokaż który. Podejdę i w mordę przywalę.   –– Nie musisz. Już odcięłam. –– Odcięłaś? To o czym w myśleniu błądzę? –– To. –– Wierzę. Właśnie zauważyć mi przyszło. Mokro tu jakoś i harmider biologiczny, czerwienią zdobiony. Pozwól, że precz pójdę. –– A ja przyrządzę obiad na jutro. Czcigodny Okazały z Okazałym Mieczem przybędzie. –– Naprawdę? To tym bardziej oddalę członki swoje.   ***   Strugi krwawej weny, smagają nielitościwie dach jedynej karczmy na rubieżach czegokolwiek. Wściekłe, skrzepłe w locie krople, stukają zajadle przepowiednią o dachówkowe nosy. Czyżby ktoś szykował niespodziankę?   A w środku harmider jak diabli. Bywalcy nieświadomi tego, co ich czeka, mieszają swoje członki, na różne możliwe sposoby, ku uciesze kamerzystów z przychylnej telewizji→Płynnym Obrazem Po Oczach.   Na stole stoi władczy, Don Seppuku herbu Włochaty Miecz. A zatem mieczem wywija, zaganiając do zabawy, bacząc by głowy nie ściąć i w kłaki swojej spoconej postury nie zaplatać, gdyż podłoga świeżo umyta.   Aż tu nagle słychać grzmot rozległy, aż świece przygasają, zatem pająki pajęczyny pełne much, gubią gdzie popadnie, a kamerzyści uciekają ze sprzętem, nie bacząc na to, że zostaną wywaleni poza film.   Wtem okiennice samoczynnie otwierają szklane podwoje, przeto przeciąg jak jasna cholera, zacnym zgromadzeniem pomiata.   Nagle cisza jak śpiącym makiem zasiał. To ze zgrozy. Drzwi zostają zamaszyście otwarte, by białą postać, słusznej postury, ze srogim błyskiem w słusznym oku, zgromadzonym objawić. Popatruje zjawa jeno na prawo. W żadnym wypadku na lewo. W trwożnej ciszy słychać słowa:   –– Jam Prabida, Prawa Biała Dama. Przybywam, by was postraszyć lub nawet w lewe część dupy przywalić i we wszystkie niewłaściwe części szubrawe, nie pasujące do całości. Za dobry moment, odpowiecie za wasze złe uczynki, lecz najprzód srać w gacie z trwogi, będziecie.   –– Ej Przybladła. Przestań nam banialuki ze skruszałych szczęk, poprzez niewygolone zęby, wypuszczać. Za dobry moment, prawisz? A do tego czasu, to co mamy robić? Nudę niańczyć na braku zajęcia? – pyta odważnie Don Seppuku, herbu Włochaty Miecz.   Nagle cały bar zaczyna drgać w posadach. Wszyscy na podłogę padają jak jeden mąż lub więcej. To zjawie nie bardzo pasuje, gdyż zamiast ją błagać o litość, to pokotem leżą trwogą przyduszeni, a niektórzy nawet dechy wstrzymują. Już chce dalej kontynuować karne straszenie, lecz nagle cała gawiedź spoziera zniesmaczona w kierunku sufitu.   A to Dodup zrozumiał przeciwnie imię swoje. Szybuje pod sklepieniem, niczym dupolot nad wychodkiem. Lecz widocznie zestrachany najbardziej, bo przez porcięta przepuszcza, cosik luźnego, aż głowy w dole przemoczone, skunksem zalatują.   –– Ten popierdoleniec gorszy od zjawy –– wyjawia ktoś opinię swoją. –– Ale chyba nie gorszy nas? – pyta ktoś z matką głupich.   Prabida z radością przytakuje i ucieka w diabły, a reszta za nią, do innych czortow. Karczma pustoszeje, a Dodup spada na struchlałą dupę obolałą. Na dodatek drzazga mu wchodzi, a gryzoń mysiozombia, między zwieńczenie nóg.   Lecz po jakimś czasie goście wracają, a Dodup pełznie, stękając. W pewnym oddaleniu od karczmy, bierze gałązkę i zaczyna nerwowo wyrywać listka. Przebaczą, nie przebaczą, przebaczą, nie przebaczą…   Nagle słyszy głos z wysoka, o dziwacznej treści, w nie tubylczym stylu:   "Ty lepiej w swojej chałupie, spójrz na przestrzeń między tobą a sufitem i jakby co, to wyrównaj. Umiesz fruwać, lecz nie potrafisz szybować"      
    • @befana_di_campi   I jeszcze jedno, proszę łaskawej pani, głosowałem przeciwko wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej, więc: mam czyste sumienie i nie muszę brać odpowiedzialności za wybory innych osób, więcej informacji pani znajdzie w moim wierszu pod tytułem: "Duch" - nie lubię praktyki błędnego koła, inaczej: śmiertelnej - rutyny, czy naprawdę jest sens to samo w koło wiercić, przecież to nie jest idea twórcza, tylko: wtórność...   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...