Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

                graphics CC0

 

 

we wygwizdowie pobłyskują flesze
baczne oko kamery tropić pragnie
szczękają szable padają deresze
leje się jucha rycerzy nie braknie

 

ów młody kozak o oku sokoła
zerwał z kopyta swojego pegaza
judasz kamery uchwycił go z czoła
już ci na taśmie watażka zaraza

 

gruby reżyser klaszcze w stare dłonie
cieszy się szelma uśmiechem zaraża
serce mu wali cała dusza płonie
palcem dla żartu Jurkowi wygraża

 

Bohun zsiadł z konia „Dosyć tego grania!”
chcemy odpocząć „Niech gap jeszcze czeka!”
dziś kraj ogarnia: nowa hoffmanmania
a widz jak w transie zawodzi „Nie zwlekać!”

 

patrz – jurny gieroj w kolejnym ujęciu
kozikiem machnie do sutej wieczerzy
krew się poleje strugą na przyjęciu
diabłu swą duszę ów dzikus zawierzy

 

ciepła krew braci na kozaczych rękach
sztylet przepełznął przez gardło kniahini
Ewa Wiśniewska spazmatycznie stęka
lecz to ostatni epizod bogini

 

pan Domogarow spuszcza wolno głowę
rana na skroni powstanie na niby
skrzętni plastycy obleją pulower
czerwoną farbą przesiąkną statywy

 

kamera staje Alek skończył jatkę
mocno drży rzęsa satrapy kozaka
reżyser przywdział z daszkiem czarną czapkę
ktoś obejmuje całkiem nowy wakat

 

tysiące strojów i buław na planie
piękna Helena powabem czaruje
Żebrowski – Michał – w obronie jej stanie
a Wołodyjowski  – Michał – szablą szczuje

 

modraków pęk ścina karabela
pochwycił cugle maleńki żołnierzyk
temu samotność okrutnie doskwiera
Ojczyźnie trzeba mieć takich rycerzy

 

hardo kłusuje nacina powietrze
smukłym pałaszem co błyszczy w promieniach
spłoszony wzrok kamery na wietrze
już zapamiętał Tatara cierpienia

 

ten – tors położył na ostrzu szabelki
ją też pan Michał zacisnął w swej pięści
rycerz to mały ale duchem wielki
a i w miłości jemu się poszczęści

 

głaska wąs gęsty Michałka wcielenie
i mruga oczkiem w kierunku Hoffmana
pan Zamachowski w tej filmowej scenie
pociął szabelką tatarskiego Chana

 

gruby Zagłoba za dziada przebrany
gładzi swe sadło obmierzłe przepite
„Pan Kowalewski proszony na plany !”
wrzeszczy reżyser stojąc za pulpitem

 

suszy swe zęby nasz Jerzy kochany
widząc Zagłobę przed „okiem cyklopa”:
„musisz być bardziej w sobie zadufany
Onufry to szlachcic nie żadna miernota”

 

dziś pani Iza przed licem kamery
reżyser krzyczy: „Kasować nagranie!”
wokoło słychać jakieś dziwne szmery
reżyser wrzeszczy: „Jej córka na planie!”

 

blada Scorupco dobiegła do dziecka
z matczyną troską swą pierś w nie wtuliła
później coś bąkła ze szwedzko-niemiecka
i wnet kamera w bok się odwróciła

 

obok władycza zawodzi okrutnie
ugrzęzła w stawie karoca szlachcianek
chudy kamerzysta kręci rezolutnie
tę piękną scenkę miłosnych zachcianek

 

Michał Żebrowski zawinął wąs smagły
widząc lzabel kształty i powaby:
Pan Jan Skrzetuski żołnierz w Polsce sławny
nigdy nie baczył takiej cudnej panny

 

i mokrą nimfę apsarę rusałkę
wyciąga z wody na wyspę zbawienia
miłość mu w oczy a flesze w podpałkę
serce okiełzna liryczna Helena

 

Ojczyźnie służyć to pensum szlachcica:
więc nasz bohater wskoczy do historii
Jutro – Sienkiewicz – pokocha Kmicica
dziś zaś – Sienkiewicz – Skrzetuskiego woli

 

spójrz – odmęt Dniepru – wkroczyło poselstwo
uroczo pachną zielenie i planty
pachołek Rzędzian wielbi kumoterstwo
konia mu z rzędem w czuprynę bażanty

 

synku – do domu! wiosłem pchnij „łupinę”
listy kochanka płyną do Heleny
Bohun znów wrzaśnie srogo na Horpynę
zawyją w skałach wygłodniałe hieny

 

kiedy ci w piersi zadudni buzdygan
wiem to paskudne ale w scenariuszu
krwią bruk zalejesz lecz : ty się nie wzdrygaj
Rzędzian nie zdradzi sprytu i geniuszu

 

wierny pachołku zacnie służysz panu
pan Jan to szlachcic Bohun zaś – jest z „luda”
strzec ci należy szlacheckiego stanu
reżyser krzyczy: „Malajkat  do studia!”

 

trach! z pistoletu w czole wiedźmy ranka
serce zabijesz osinowym kołkiem
krwawa to scena Rusłana Pysanka
tu rzędzianowski haczyk śmierci połknie

 

paruje butą ataman Chmielnicki
wpięty w przyrodę ukraińskiej siczy
dziewkę mu porwał niejaki Czapliński
a Bohdan pobiegł po pomoc do dziczy

 

rosyjski akcent futrzana infuła
dumny pan Hoffman z nowego aktora
Kozacy krzyczą: „Ataman nie durak”
wylewa chmarą ukraińska sfora

 

ej – Bohdan Stupka zagrał to genialnie
artysta w czepku filmowy wirtuoz
choć – tak sam przyznał: „Czuję się fatalnie
prowadząc bydło – na polskiego króla”

 

ogniem i mieczem wsie pali Jarema
Książę okrutny to kara za winy
w dybach szaleństwa kozacka ekstrema
tu buntowników setki prą na liny

 

trzech kaskaderów udaje pochodnie
łuna na niebie i skwierczą koszule
Jarema straszny Jarema ochotnie
do egzekucji znak kiwnie – „Na sznurek!”

 

Andrzej Seweryn znów nos mu pudrują
nowy epizod – twarz batalistyczna
dublerzy wiśnią chętnie poczęstują
lecz księcia kręci prasa periodyczna

 

tonie na bagnach rynsztunek husarii
miejscowość bitwy ponoć Żółte Wody
smród mdli od trupów czekajcie malarii
kozacka trzoda święci złote gody

 

cóż to za tytan przypięty strzałami
wisi na palu w kozackim obozie
umarł jak CHRYSTUS z kłutymi ranami
zasnął jak dziecko tulone na mrozie

 

to pan Longinus przyzuty do drzewa
swoje żywota podmienił na mękę
lecz jego dusza niczym słowik śpiewa
bo ściął trzy głowy i spełnił przysięgę

 

Wiktor Zborowski zagrał Podbipiętę
co trzy kaptury nosił w herbie – z dumą
chociaż ten Atlas żebra ma zrośnięte
I tak anieli z jego duszą fruną

 

patrz – płonie Zbaraż tu jęzory ognia
wypełzły w przestrzeń kozacka czereda
jakże nieprawa oj jakże niegodna
a przecież szlachta im dawała chleba

 

teraz w stodole śmigają rapiery
broni się dzielnie pijany Zagłoba
nie z tym szlachetką bandyckie numery
pac! w łeb kozaka niechybna żałoba

 

przynoszą dziarsko drewniane drabiny
„dorzucić siana!” wrzeszczy scenarzysta
tu po klepisku pędzi aktor siny
ucho gumowe wokół głowy śwista

 

upadnie rychło cała Ukraina
tak się nie godzi braci pomordować
sokół we dłonie poczciwa ptaszyna
żołnierskich mogił jak ptaków w dąbrowach

 

pod firmamentem w stepowych plenerach
gdzie lazur mieszka ze zgniłą zielenią
karmi swe młode zaborcza wadera
szczerząc swe zęby ku słońca promieniom

 

kozackich wojów całe morze płynie
odgłosy słychać zdartych tarabanów
całe to bractwo śmierć płachtą owinie
pokąsa żądłem buńczucznych hetmanów

 

dziś wilcza zgraja ucztę ma nie lada
stepowych wojów trup gęsto plon sieje
niejedno ciało się w chaszczach rozkłada
niejedna psyche w dzikich stepach wieje

 

sannę szarpnęła porywista zawieja
Tatarów łyse głowy jak kolana
pędzą na okrzyk swego Tuhaj_Beja
obecnie – scena będzie nagrywana

 

tatarska orda z kozacką watahą
zerka zawistnie w swoje wredne pyski
a operator z kamerą pod pachą
rzuca pytanie: „gdzie jest imć Olbrychski?!”

 

we wszystkich częściach filmowej trylogii
zagrał pan Daniel i chwała mu za to
„Daj mi autograf zacny mistrzu Drogi”
prosi łaskawie charakteryzator

 

mistrz już gotowy wnet klaps go przywitał
głośne jazgoty filmowej ferajny
gna na pstrym koniu aż tętnią kopyta
stary Tuhaj_Bej Tatar ordynarny

 

na planie tłoczno miliony żołnierzy
serca przebite mężnych gladiatorów
za chwilę włócznia ofiarę namierzy
oczy czerwone zmęczonych aktorów

 

masz, koniec filmu już widać „litery”
„zdjęcia” „muzyka” oraz „reżyseria”
epilog fleszy składają kamery
pewnie poprawek będzie cała seria

 

co za historia – czekaj Orła Szczepie
w skrzydle husarii ościenny zamordyzm
nie wszystko chciano zaraz na tapetę
lecz – nie za długo Polaka – za mordę

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Witaj -  za cierpliwość słowo uznania - ale do końca nie dotrwałem tak więc

nie wiem czy żałować -

                                                                                                                                                   Pozd.

 

Opublikowano

Cześć Tomaszu. Toż to epicki poemat, dziejący się w różnych czasach. B. ciekawie napisane. Stworzyłeś wiele równoległych światów, i historycznych, i współczesnych, i świat sztuk, i świat aktorów, i reżysera, i całej jego ekipy. Wszyscy w ruchu, wszyscy mają wyraźnie zarysowane charaktery - są ludźmi z krwi i kości, a przy tym postaciami literackimi. 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ta strofa jest super. Przyciągnęła mnie jeszcze strofa o p. Izabeli S. 

 

Pięknie. 

"Serce roście". 

 

Pozdrawiam serdecznie, Justyna. 

Bogaty język, jeszcze bogatsza wyobraźnia. Pewnie jeszcze wrócę do Twego utworu. :))

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wybacz, ale Ci to pokażę

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Osobiście wolę, gdy cytaty zaznacza się kursywą lub cudzysłowem,

a nie i tym i tym, ale to tylko moje poczucie estetyki

 

Poza tym, bardzo dynamiczny wiersz, sumiennie poprowadzona narracja,

ładne rymy, rytm przeważnie się nie zacina, mimo że dobór słów wymaga od czytelnika skoncentrowania się na wymowie-

- czyli masz wprawne, śmigłe pióro

 

Podobaśki

 

Pozdrawiam :))

Edytowane przez Deonix_ (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

To fakt, trochę mi się przedłużyło. Może kiedyś w wolnym czasie i odpowiednim nastroju powrócisz i dokończysz. W epilogu nie ma fajerwerków, klasyczny opis filmu mistrza reżyserii. Dziękuję za komentarz, miło z Twojej strony. Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

No proszę, i znalazła się literówka, u mnie to norma, po prostu emocje górują na formą. Za chwilę poprawię

Z cudzysłowami to racja, bardzo celna sugestia. Więc twoje dobre rady biorę pod uwagę. Obiecuję, zaraz skoryguje wpis. Dziękuję, za pomoc. Pozdrawiam cieplutko.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • (Proszę o pomoc, coś mi w tempie i melodii nie pasuje)   Nieustępliwość. Cecha skorpionów. I ty i ja na nią cierpimy. Wszak ciężko dać z tym sobie spokój, Wszak serce skorpiona jest ckliwym.   Ty gonisz za wciąż lubą swoją, W duszy wciąż prosząc, by wróciła. Ja, bez pamięci, ciągle za tobą, Naiwnie chcąc ziścić, o czym śniłam.   Lecz w tobie jest rysa na szkle: Zawsze chcesz wybrnąć z decyzji. Mówisz, że związek zakończył się, Lecz czyja jest wina w twej wizji?   Związek był ponoć patologiczny. Tylko szczerze: z której strony? Czy ona sprawiła go dziwnym, Czy to stały tu twoje "wybory"?   Wciąż macie kontakt - czy ona chce? Czy jednak ty nie umiesz porzucić? Czy tak samo chcesz zatrzymać i mnie, Sprawiając, by afekt nie puścił?   Jesteś piękny. Uroczy. Wszystko ty. Ale zaczynam to nienawidzić. Śnię o tym, jak wyglądałoby "my", Lecz przecież ono się nam nie ziści.   Szukasz kogoś, jak ty, odważnego. Jeśli tak, to przyszłość nam nie dana Ja widzę tutaj chłopca słabego. Co siebie względem odwagi okłamał.   Tylko niechaj mi to jeszcze proszę Ktoś to wbije serdecznie do serca. Z uporem skorpiona w tych snach broczę, Miłości twojej trzyma mnie przędza.  
    • [14-3-2025]   Nie będę ci już nic mówić. Odetchnij proszę ode mnie, Niech ciężar się tej relacji zrzuci, Niech nas w twej głowie jest mniej.   Nie będę ci już nic mówić. I pomyśl, że ja umarłam. Że już nie musisz się trudzić Kontaktem ze mną za dnia.   Bo w końcu umrę na pewno, Kto wie, może już jutro. Jedni tę pustkę zapełnią, Innym... mówi się trudno.   Śmierć brzmi, jak nadzieja, Że wreszcie nic nie zaboli, Że moje malutkie "teraz" Jest wolne z problemów moich.   Nie będę ci już nic mówić. Myśl, że mnie już nie ma. Nie tęsknij, nie wołaj moich Uczuć. Już nie potrzeba.   
    • @Naczelnyagnostyk Żyć nie umierać! 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • W 1988 roku skończyłem studia i zostałem dyplomowanym astronomem. Kiedy byłem na drugim roku zrozumiałem, że to nie jest mój wymarzony kierunek. Wolałbym zostać geologiem lub może nawet archeologiem. Nie lubię jednak zmian i w jakiś dziwny sposób skończyłem studia na kierunku na którym zacząłem. W tamtym okresie życia, dziewczyny nie interesowały się mną zupełnie a i ja widziałem je tylko jako dziewczyny  kolegów. Zajmowałem się innymi sprawami i takie fanaberie jak miłostki czy sex nie były dla mnie ciekawe. Wolałem szukać w ziemi pozostałości po I i II wojnie światowej, w szczególności militariów i miałem w komórce pełno różnych  granatów, bagnetów i nawet dość pokaźnych rozmiarów prawie kompletne rosyjskie działko przeciwpancerne. Zimą łaziłem po zaśnieżonych polach w poszukiwaniu meteorytów. Zajmowałem się również boksem. Byłem potężnie zbudowanym facetem o wzroście 186 centymetrów i wadze około  105 kilogramów (dzisiejsi siłacze ważący po 130 kilo mogliby mnie nosić jako breloczek przy pasku), nie byłem pasiony sterydami, proteinami czy jakimiś hormonami tylko byłem naturalnie tak zbudowany. Stoczyłem siedem walk bokserskich, trzy  wygrałem  cztery przegrałem i nie kontynuowałem tej zabawy bo lekarze stwierdzili, że mam słabą głowę. Nie byli to lekarze byle jacy, bo walczyłem w drugiej lidze i raz nawet znokautowałem angielskiego murzyna. Po skończeniu studiów zaproponowali mi pracę na uczelni, więc niechętnie ale chwilowo z konieczności materialnej  skorzystałem z tej oferty. Ale po trzech miesiącach akademickich trudów, komuś urodziło się dziecko i była popijawa. Pewien pijany docent (dzisiaj emerytowany profesor ) zaczął robić sobie ze mnie jakieś żarty w kontekście ze starszą koleżanką. Zahaczyłem go prawym sierpem od niechcenia, ale z nawyku trafiłem precyzyjnie w podbródek i docent padł. Piłem dalej a docent nie wstawał. Ktoś wezwał pogotowie, lekarz policję i tak powstała sprawa pobicia pracownika naukowego. Rektor rzecz załagodził ale kosztem jakichś obietnic dla docenta i moim odejściem na własną zresztą prośbę. Wróciłem do rodzinnego miasta. Mieszkaliśmy z mamą, siostrą i wujkiem w starej kamienicy której byliśmy zresztą współwłaścicielami, w mieszkaniu dwupokojowym ale o powierzchni ponad 120 metrów kwadratowych. Mama akurat kupiła sobie mieszkanie w blokach i gdy wróciłem trwała jej wyprowadzka. Siostra skończyła już wcześniej politechnikę, miała stypendium fundowane i wyjechała z mężem do innego miasta harować w jakiejś fabryce śrub czy gwoździ jako szeregowy inżynier. Byliśmy więc z wujkiem sami. Wujek służył w pancernych siłach uderzeniowych gdzieś na zachodzie Polski i dwa lata przed moim powrotem do domu, został zwolniony z wojska na emeryturę  (miał wtedy chyba 48 lat ) w stopniu pułkownika. Był zatwardziałym kawalerem, człowiekiem oczytanym i niegłupim ale bardzo, bardzo nieśmiałym. Po pół roku, urząd miasta przystąpił do remontu naszej zabytkowej kamienicy, kazali nam się wynosić do lokali zastępczych i bardzo nas przy tym poganiali. Wujek przeżywał to ciężko, nie chciał się nigdzie ruszać a i mnie też wyprowadzka nie była na rękę. Wziąłem wujka spluwę, poszedłem do kierownika budowy  ( sprawcy całego zamieszania) przeładowałem, wepchnąłem mu kopyto w pysk i mówię, że przyszedłem porozmawiać. Był to chłop wielki jak góra ale trząsł się jak galareta. Ustaliłem z nim, że wyremontują najpierw pokój duży ( do mieszkania były dwa wejścia ) my się tam przeniesiemy a oni wezmą się za pokój mały i kuchnię. Drzwi z pokoju do kuchni chwilowo zamurowali. Zostaliśmy więc w całym domu sami, tylko w oficynie dalej mieszkały dwie rodziny. Do pracy nie poszedłem nigdzie, bo nie mam nawyku bycia w czyichkolwiek ryzach i nie lubię jak ktoś mną rządzi. Zarabiałem ogrywając w szachy różnych bałwanów grających na parkowych ławkach i z doskoku udzielając gry w tenisa. Wujek smażył kotlety schabowe i różne mięsa, gotował obiady i tak sobie jakoś żyliśmy. Przyszła wiosna i majowe ciepło rozgrzewało mi krew w żyłach. Kolega z podwórka, policyjny donosiciel i kapuś ale chłopak uroczy i zabawny w życiu codziennym, poznał mnie któregoś wczesno majowego dnia ze swoją kuzynką, znaną mi wcześniej z widzenia bo mieszkała na górce tej samej co ja ulicy. Była to dziewczyna bardzo piękna, ale nie  piękna zwyczajnie. Była wysoka, miała wielkie bardzo aksamitno zielone oczy,  ciemną, połyskliwą sprężystością skórę, duży biust, wąską talie, wspaniałe nogi i na dodatek miała coś co określa się jako seksapil. To była po prostu sex bomba. Nie marzyłem nawet aby ktoś taki zainteresował się mną, bo byłem chyba  mało uroczym drabem ze złamanym nosem, a nie mogło mieć przecież żadnego znaczenia to, że jestem jakimś egzotycznym kosmologiem. Ten mój  kolega powiedział, że mógłbym dziewczynie pomóc. Spotkałem się z nią i spytałem  w tonie lekkim i żartobliwym służącym mi pewno do maskowania pewnej wrodzonej nieśmiałości gdy zaczynam rozmowę z piękną dziewczyną,  na czym jej kłopot polega. Irena, ciepłym głosem i gestykulacją słodkiej kobiety powiedziała, że chodzi do liceum wieczorowego a tam jakiś nachalny fatygant ustawicznie ją zaczepia. Poszedłem więc wieczorem pod tę szkołę, poczekałem aż wyjdzie i odprowadziłem ją do domu. Gnojka co ją molestował nie widziałem, ale później dowiedziałem się, że on mnie widział i Irena miała już spokój. Kiedy odprowadzałem ją wtedy do domu, droga wiodła przez park miejski i Irena zaproponowała by usiąść bo chciała zapalić papierosa. Tak zaczęła się miłość trwająca do października tego samego roku. Mój tapczan stał w kuchni i przez to lato był świadkiem fantastycznych wprost zdarzeń. Kochaliśmy się prawie codziennie. Irena przychodziła późnym popołudniem, rozbierała się, siadała mi na twarzy i zaczynała się orgia. Smakowała jak skrzyżowanie dojrzałej brzoskwini z bardzo świeżą polędwicą. Wydzielała takie ogromne ilości  soków, że włosy miałem mokre jak po kąpieli, poduszka jakby wyjęta z pralki,  językiem prawie nie mogłem ruszać, buzie i brzuch miałem podrapane, raz nawet drapnęła mnie pazurem w oko. Siniaki miałem na całym ciele i tylko cudowi zawdzięczam, że nie urwała mi przyrodzenia. Wpychała mi palce do pupy i kręciła aż tryskałem prosto w jej karminowe usta. Nie pozostawałem obojętny na jej pieszczoty. Podnosiłem ją i opuszczałem na stojącą jak komin fabryczny fujarę. Lizałem te dwa erotyczne, blisko siebie leżące miejsca tak wytrwale i z taką determinacją, że Irena dwa razy zemdlała. Kiedy na siedząco po mnie jeździła, krzyczała tak głośno, że po takich seansach byłem prawie głuchy. Łkała, mlaskała, śpiewała, raz nawet jakąś skoczną piosenkę wojskową . Mniej więcej co cztery dni brała mi pościel do prania (miałem tylko jeden komplet) bo poduszka bardzo wyraźnie i na odległość pachniała ziołowym likierem a prześcieradło sztywne od spermy można było stawiać na środku kuchni. Irena była słodka pod każdym względem. Była piękna, elegancka,  zadbana. Pachniała cudownymi perfumami i wyglądała jak wspaniała lalka z wielkimi zielonymi ślepiami.  Gdy szliśmy razem ulicą ludzie oglądali się za nami nawet całymi rodzinami. Chłopy za nią i zazdrościli mi wtedy bardzo a kobitki i dzieci oglądały się za mną podziwiając moje bary i potężna sylwetkę. W moim mieszkaniu do ubikacji wchodziło się z kuchni, jednak podczas naszych wielogodzinnych miłosnych seansów, wujek nigdy do kibla nie chodził. Nie myślałem o tym zupełnie ale koledzy donieśli, że wychodził przez okno odlać się do parku po czym zawsze bardzo szybko oknem wracał. Myślę, że podglądał nas przez dziurkę od klucza i onanizował się. Nie dobiegał od niego żaden hałas. Nie uruchamiał radia ani telewizora. Dopiero później, wczesną nocą, kiedy Irena ledwo trzymając się na nogach szła do domu, grał do rana jakieś arie operowe z cicha przy nich pogwizdując. W tamtym okresie wujek był bardzo miły. Żarliśmy za jego wojskową  emeryturę tatary, schaby, rosoły, kiełbachy. I do tego całymi skrzynkami kupował bułgarskie wino wytrawne. O Irenie nie rozmawialiśmy nigdy. Przyszedł lipiec i moja narzeczona wyjeżdżała z mamą gdzieś nad zalew w Bieszczadach. Zabrały i mnie ze sobą i byłem już dla jej mamy jak przyszły Ireny mąż. Po powrocie zapraszała mnie na obiady, piekła mi pyszne keksy za którymi przepadałem i wyraźnie cieszyła się, że będzie miała bezrobotnego ale wykształconego zięcia. Pod koniec sierpnia Irena wyjechała ze swoim ojcem (wychowywał ją ojczym) do Zakopanego. Jej ojciec był znanym playboyem, przesiadywał z młodymi dziewczynami w kawiarniach, jeździł czarnym mercedesem, forsy miał jak lodu bo był właścicielem jakiejś fabryczki okuć i zatrzasków do teczek i toreb. Byli tam chyba dwanaście dni a ja w tym czasie jeździłem nad rzekę, leżałem całymi dniami na pachnącej trawie, wieczorami zasypiałem gapiąc się w gwiaździste  niebo. Już nie pamiętam czy tęskniłem. Gdy moja dziewczyna wróciła, seanse erotyczne zaczęły się od nowa. Zauważyłem jednak, że Irena coraz częściej jest gdzieś zajęta. Wracała skądś wieczorami, umawiała się i nie przychodziła, myślami gdzieś ode mnie uciekała. Pewnego wieczoru siedziałem na ławce w parku i patrzałem na ulicę przed domem narzeczonej czekając na jej nadejście. Nigdy nikogo, ani wtedy, ani później nie traktowałem jak swoją własność. Uważałem bowiem, że jesteśmy ze sobą, bo chcemy być razem, a jeżeli ktoś chce odejść to proszę bardzo, bo to jego czas i jego życie. Około 22-ej zobaczyłem nadchodząca Irenę. Krzyknąłem jej imię, zatrzymała się i po chwili przyszła do mnie na ławkę. Była lekko wstawiona więc zacząłem ją pytać co się z nami dzieje. Opowiedziała mi wtedy, że podczas pobytu z ojcem w Zakopanem uprawiała z nim seks. Zapytałem czy to pierwszy raz. Odpowiedziała, że nie bo już jakieś dwa lata wcześniej, gdy miała 16 lat, chodziła do swojego starego ojca, do jego domu, tamten kładł jej głowę na swoich kolanach, wyciągał konia a ona go zabawiała. Pociemniało mi z wściekłości w oczach i nie spytałem jej nawet skąd, późnym wieczorem wraca narąbana. Wtedy tam, na tej parkowej ławce zrozumiałem, że się w tej dziewczynie zakochałem. W trzy czy cztery dni później znowuż siedziałem na tej samej ławce i Irena zjawiła się późnym wieczorem, chwiejąc się na swoich wspaniałych nogach. Teraz byłem już czujny, ale nie musiałem wcale jej naciskać, żeby dowiedzieć się, że była u dyrektora swojej szkoły, pili w jego gabinecie i ten frajer ją dmuchał. W wiele dni później zrozumiałem, że wtedy gdy mówiła mi o swoim ojcu jak i o tym starym dyrektorze, to robiła to tak jakby tamto zachowanie sprawiało jej jakieś ponadczasowe zadowolenie. Było ciemno, więc krótki prawy prosty nie trafił jej precyzyjnie, ale spadła z ławki a ja z furią zabrałem się do domu. Po tygodniu z tęsknoty poszedłem pod jej dom a tam, przed nim stała jej sympatyczna mamusia. - Jeszcze tu smyku jeden przychodzisz ?- zapiszczała. Ruszyłem w jej stronę bo nie lubię jak ktoś tak do mnie mówi ale szybko cofnęła się do bramy, zatrzaskując za sobą drzwi. Zrozumiałem, że to koniec. Byłem przybity i wewnętrznie zdruzgotany. Wychodziłem z tego bolesnego doświadczenia przy pomocy wódeczki, narkotyków i kolegów. Na dziewczyny które garnęły się już wtedy do mnie, nie mogłem nawet patrzeć. Pewnego dnia w jakiejś knajpie gdzie wyciągnął mnie mój przyjaciel Piotr, stały jej bywalec, przy jednym ze stolików siedziała Irena. Podszedłem żeby się przywitać, była mila, powiedziała, że wtedy w parku uszkodziłem  jej jednego zęba a z drugiego odpadło częściowo szkliwo. Przeprosiłem za jej cierpienia, jeszcze chwilę gawędziliśmy ale odniosłem wrażenie, że na kogoś czeka i odszedłem.  Na zimę poszedłem do pracy stałej. Astronom został kierownikiem fabrycznej kotłowni. Praca była bardzo samodzielna, luźna, prawie jak jakiś wolny zawód. Zapewne ja pierwszy ją tutaj taką uczyniłem w tej fabryce worków jutowych czy cholera tam wie czego. Poznałem tam swoją przyszłą żonę, później ożeniłem się, zamieszkaliśmy w dużym pokoju, dzieci nie mieliśmy nigdy, z wujkiem jadaliśmy uroczyste niedzielne obiady. O swojej dawnej miłości zupełnie zapomniałem. W osiem lat po moim ślubie, wujka zaatakował znienacka rak. Leżał czekając na śmierć w szpitalu, chociaż bardzo nalegałem by przewieść go do domu. Nie chciał i przez kilkanaście dni przesiadywałem przy nim w szpitalu. Pewnego wieczora siedziałem na taborecie przy jego łóżku. Wujek był człowiekiem skrytym i małomównym. Ale wtedy znienacka powiedział do mnie tak: - Fajna była ta Irena – Jaka Irena  zapytałem. – No ta twoja – odpowiedział.  - A ta – przypomniałem sobie. Po chwili zapytałem – podobała ci się ? – No – odpowiedział.  Patrzałem na niego. Zamknął oczy i jego twarz rozjaśniała uśmiechem. Był to taki uśmiech jaki widzi się u kogoś tylko jeden raz w życiu. Nic się nie odzywałem, bo nie chciałem przeszkadzać mu w marzeniach. Trwało to i trwało, aż przypomniałem sobie, że w teczce mam kabanosy. Wujek leżał na sali z dwoma facetami, którzy też czekali na śmierć, ale oczy mieli otwarte i patrzyli na mnie  jak wyciągnąłem kabanosy, ruszali ustami jak ryby. Nie chciałem przysparzać im dodatkowych cierpień więc wyszedłem na korytarz. Siedziała tam na ławce seksowna blondynka i jej obecność zachęciła mnie do wygłupów. Kabanosami chciałem jej uplastycznić coś męskiego, patrząc przy tym uparcie na jej interesująco zaznaczony biust i brzuszek, ale damulka ostentacyjnie szarpnęła głową i prychnęła. Przechodził akurat koło nas ubrany w pasiastą piżamę bardzo chudy pacjent trzymający się kurczowo balkonika i co parę kroków cichutko pierdział. Dla fantazji zawtórowałem mu głębokim basem, lekko się przy tym przechylając. Pacjent stanął bezgłośnie się śmiejąc  prychając przy tym śliną. Paniusia zerwała się jakby ktoś włożył jej właśnie gorący pieniążek do odbytnicy. Podskoczyła jak na sprężynie i już pędziła w dal korytarza. Za chwilę w naszym kierunku, bo facet z balkonikiem nie mógł ruszyć, szedł  dystyngowany jegomość ubrany z wiejską elegancją groźnie machając łapskami i już z daleka zaczął nam wymyślać od źle wychowanych chamów (tak powiedział ). Wstałem, wziąłem w rękę popielniczkę czy raczej spluwaczkę na stalowej nodze i walnąłem tym tego wiejskiego frajera w mordę. Upadł na plecy a spluwaczka upadając narobiła takiego hałasu, że z pokoju lekarskiego wyskoczył niekompletnie pozapinany lekarz a za nim pielęgniarka. Lekarz zaczął krzyczeć, że tu jest szpital a nie knajpa przypuszczając wyraźnie, że podnoszący się facet jest pijany. Ale już pędziła korytarzem ta kobita z pieniążkiem gorącym w odbytnicy i coś do mnie wrzeszczała. Lekarz do niej dołączył więc chapnąłem go za pierś i pchnąłem. Wpadł tyłem do jakiejś sali chorych a ja odwróciłem się i wszedłem do wujka. Wujek już nie żył. Na twarzy pozostał mu ten błogi uśmiech melancholii i zadowolenia. Nie stałem tam przy nim nawet minuty, wyszedłem na korytarz i wychodząc zajrzałem jeszcze do pokoju lekarskiego. W ręku cały czas trzymałem stetoskop z kieszenią białego fartucha. Rzuciłem tym w lekarza i powiedziałem: - Pieprzycie się po kątach a chorzy  umierają. Gdy wysiadałem z windy na parterze dwóch ochroniarzy właśnie do niej wsiadało. Jeden z nich zapytał: - Co się tam dzieje? Odpowiedziałem elegancko: - Onkolog z siostrą tak wytrwale pierdolili się na biurku, że się pod nimi złamało. Ochroniarz odpowiedział: - Już im się w głowach przewraca. W tym czasie nie miałem już stałej pracy. Z ostatniej wyrzucili mnie po tym jak po pijaku na fabrycznym basenie przeciwpożarowym próbowałem utopić głównego energetyka. Wyrwali mi go z ręki podobno w ostatniej chwili. Udzielałem więc lekcji tenisa bogatym ludziom, którzy płacili za to bo uważali, że tenis nobilituje ich w jakiś szczególny sposób. Uczyłem też w miejskim klubie sportowym „ISKRA” młodych chłopców sztuki bokserskiej. Miałem za to od miasta czterysta złotych miesięcznie. Pisałem też relacje z zawodów tenisowych do lokalnej gazety. Myślałem, że robię to ciekawie i zabawnie ale po paru miesiącach naczelny zaczął mnie przekonywać, że relacja sportowa powinna być zwięzła i bogata w wyniki a nie jakąś tam romantyczną opowieścią. Powiedziałem żeby się wypchał i już tam więcej nie poszedłem. Żona była geodetą, dobrze zarabiała i tak jakoś żyliśmy. Nie wiem jak to jest ale w życiu zawsze miałem to co chciałem mieć. Przychodzi mi to wszystko bardzo lekko, nie męczę się, nie sapie z wysiłku a mam to, czego inni ciężko harując przez całe życie nie mają. Jestem po prostu szczęściarzem. W dwa lata po śmierci wujka pod oknami swojego mieszkania odkurzałem bagażnik samochodu z piasku jaki poprzedniego dnia wniosłem razem z pontonem. Było to sobotnie czy niedzielne przedpołudnie. W pewnym momencie kątem oka, jakby prawie z tyłu, dostrzegłem w bramie gapiące się na mnie dwie latarnie. Wyprostowałem się i wbiłem oczy w to coś. Właścicielka oczu zapytała: - Nie poznajesz? Z właściwą sobie arogancją odparowałem: - A powinienem? Rzęsy przed tymi latarniami załopotały i twarz wymamrotała: - No, nie. I wtedy zaskoczyłem. Podbiegłem czy podszedłem, już dziś nie pamiętam, objąłem ją i przytuliłem. Pocałowałem we włosy. - Co tu robisz, co słychać, jak sobie żyjesz? pytałem chaotycznie. Coś mówiła ale tego nie słyszałem. Patrzałem na jej zmęczoną twarz, piękne oczy, elegancki strój. Czułem zapach drogich perfum. Wyglądała wspaniale ale coś odcisnęło na jej twarzy wyraźny ślad. Pocałowała mnie w policzek i zaczęła się wspinać po schodach na pierwsze piętro. Patrzałem za nią jak zahipnotyzowany i wtedy wszedł do bramy z torbą podróżną na ramieniu ten mój kolega a jej kuzyn. Zapytał czy ją widziałem. Powiedziałem, że tak. Okazało się, że jest likwidatorką spadku po ciotce i stąd jej tu obecność. Spytałem go gdzie Irka mieszka. Odpowiedział roześmiany, że we Wrocławiu, ma już czwartego męża, znanego ginekologa. Po chwili ruszył za nią, a ja poszedłem do domu. Czujna żona zapytała: - Z kim się tak całowałeś? – Z kolega – odpowiedziałem. – Z kolegą? Powątpiewająco zapytała i nie czekając na odpowiedź poszła do kuchni. – Że też sobie oka nie zwichnęłaś – powiedziałem ponuro w przestrzeń za nią. Usiadłem na fotelu i wziąłem w ręce gazetę, żeby nie było głupich pytań o czym tak myślę. Doszedłem tam wtedy, siedząc w domowym fotelu, zakryty gazetą, do pewnych wniosków. Miłość jest piękna i przemijająca a kurestwo zaś jest wieczne, twórcze w wyrazie materialnym i budujące w zakresie tworzenia rodzin. Taki morał powstał mi w głowie po tamtym pięknym, gorącym lecie. Oprócz morału miałem jeszcze jedną pamiątkę. Pogryziony duży palec lewej stopy – pozostałość po erotycznych fantazjach Ireny.
    • W deszczowe dni rozpływam się, Czuję się mokra po samym śnie. Do głowy wino uderza mnie, Twój zapach męskości rozpala mnie, Aż kostka lodu szybciej topi się.   Pochylasz się, do ucha szepczesz mi, Moje ciało zatapia się Gdy ustami ślizgasz się, Na szyi czuję dreszcz – Czuję, że tracę się, A Ty pochłaniasz mnie.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...