Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Morderca z TV

 

Pewnego razu, koło wieczora, 
kiedy mgła kocem opadła w miasto, 
wylazł morderca z telewizora, 
widocznie było mu tam za ciasno. 

 

Płaszcza szarego fałdy wygładził, 
coś wymamrotał, strzelił knykciami,
buty obtupał z ziarenek czasu,
ruszył w ekranu mordować blasku. 

 

Napadał z nagła, cicho, zdradziecko, 
nie wybierając stary czy dziecko, 
wbitych w fotele, krzesła, kanapy, 
byle kto, czy ktoś nie byle błahy. 

 

Trzeba mu przyznać gość był szarmantem;
przemawiał w sposób nad wyraz miły:
— dzisiejszy wieczór chcę spędzić z państwem — 
po czym mordował całe rodziny. 

 

Nauczycieli i emerytów, 
drobnych oszustów, ważnych ministrów, 
malarzy, łgarzy, sprzedawców jarzyn, 
i kolejarzy i tramwajarzy, 
panie bez gaży i aktywistki, 
kury domowe, plotkarki z klatki, 
samotnie wychowujące matki, 
nacjonalistów i anarchistki, 
faszystów wszystkich, młodzież wyklętą,
z Radomia żeńską orkiestrę dętą, 
smutne sztangistki, miernych poetów, 
iluzjonistów, demimondówki,
słomianych wdowców, wesołe wdówki,
estetów, kompozytorów etiud, 
hersztów lokalnych band podwórkowych, 
anonimowych alkoholików,
i mądre głowy, i głupie głowy, 
sieroty, homoseksualistów,   
filatelistów i gemmolożki,         
wszystkich tych, którzy mają już dosyć,   
dziwki, grabarzy,  ekszapaśniczki,
filumenistów i warcabistki, 
pantalonistki i fanfaronów, 
tkwiących po uszy w szponach nałogów, 
wsiarzy, grabarzy, protagonistów,
„damy” — te wzięte w gruby cudzysłów,
dziatki i starców, panie i panów, 
przedstawicieli każdego stanu, 
wszelkiej profesji i proweniencji.
Rzecz niepodobna wszystkich tu zmieścić.

 

Sodoma, Gomora, 
bestia, carcinoma. 

 

Często nim puści wodze mordercze
kolację poda, otuli ciepło, 
wachlarz obrazów stawi przed okiem, 
lekko pogłaszcze zmęczone skronie, 
pod głowę wsunie poduszkę miękką. 

 

Bywa, że z rana, w porze śniadania —     
tu, Pan rozumie, jest gość, piżama,
sen jeszcze trzepie się na powiece, 
kot ziewa, ziewa rześkie powietrze, 
tak sobie panie ziewają we trzech,
jest jakaś kawa, jest jakaś wrzawa, 
dzieci — ple, ple, ple, baba — bla, bla, bla; 
zwykłe, rodzinne sceny dantejskie, 
a ten im lezie, niby do siebie,         
i z miejsca bierze się za morderkę, 
do tego w tle ma taką piosenkę:

 

PRZY PODWIECZORKU 
MORDZIK DO TORTU
W CHOROBIE MORDZIK  
ZAMIAST SYROPU
W ŁAPCIACH PO PRACY
MORDZIK RELAKSIK 
DRGAJĄCYM LATEM 
MORDZIK Z KURORTU 
A PO KOŚCIELE 
MORDZIK W NIEDZILĘ 
GDY ŚWIECĄ GWIAZDY
MORDZIK ASTRALNY
TRANSCENDENTALNY
ASTRONOMICZNY
A KIEDY MROZIK
W GAŁĘZIACH PISZCZY
MORDZIK ZIMOWY 
SROGI SIARCZYSTY
TRZEBA SIĘ LICZYĆ 
NA RÓWNI I Z TYM 
ŻE GDY LISTOPAD 
BŁOTA I SŁOTA 
TO MORDZIK PRZYBYĆ 
MOŻE W KALOSZACH 
O KAŻDEJ PORZE 
CZY MIESIĄC W PEŁNI 
CZY RANNE ZORZE 
LI SŁOŃCE ŚWIECI 
CZY ZIĄB NA DWORZE 
LUB KROPI DESZCZYK 
ON NIEŚWIADOME 
OFIARY MĘCZY. 

 

Zestaw narzędzi ma całkiem spory, 
progiem do zbrodni telewizory. 
Motyw? — jak zwykle  ludzka głupota, 
choć tutaj czasem zdarza i tak się, 
że wraz ze zbrodnią do głowy skapnie 
z mordercy noża oleju kropla. 

 

Lecz to zjawisko rzadkie nadzwyczaj        

niczym w Warszawie wieloryb z Wisły    

śnieg w maju, patriae communis w kraju.
Tam gdzie Twardowski łyska z księżyca, 
kogucik pieje, co orłem zwykł być,  
a sziszimory klątwy miotają. 

 

Tam  żona od lat drzemie Kadmosa, 
Aresa oraz Kiprydy córa; 
czy kiedyś zbudzą ją dobre bogi? 
Do snu grają jej wciąż lacrimosa
filharmonicy, ci per procura
mesjasza, który pogubił drogi.    

 

Co zrobić? — Narodzik, 
nihil novi,
mordy za mordy i 
w korowody, 
bogi, honory, sos z animozyj;
pilot — KLIK — mordzik, pilot — KLIK — mordzik. 

 

Ciemna noc, spójrz —  pani kocha pana. 
Ciemna noc, spójrz —  nów, Copacabana. 
Ciemna noc, spójrz — oceanu poblask. 
Ciemna noc, spójrz — pan pani nie kocha.
Ciemna noc, spójrz —  Kupid im odfrunął.
Na Posto Seis drzemie Carlos Drummond.    

 

Zaś na zaranek — klawi zikhajle,         
znów węszą  zdradę — winni gudłaje!    

Amen! — A znasz Pan krem Neikea?
Rozgrzesza, cud co bieli sumienia! 
Produkt Zakładów Apologeckich,
chcemy zaścianek uśredniowiecznić!

 

A on się skrada 
sprytny jak szatan,                 
zaplata macki 
wokoło świata, 
jak tamten co jest 
wąpierz, parazyt, 
kami i giardia, 
harpia, meduza       
larwa, krwiopijca
i gargantua, 
gorgona, zły łotr 
spod ciemnej gwiazdy.

 

On się zakrada szarlatan, kanciarz,
doliniarz, knajak,  mamzela, kasiarz, 
szacher i macher, rekieter, majster,
małpa, defraudant, szakal, malwersant
cwaniak, kanalia, matacz, geszefciarz
szabrownik, blagier, hiena i szalbierz.

 

Morderca ciemny, mesmeryzm mroczny;
tkane z poświaty szpony upiora, 
studniami źrenic sięgają wątpi, 

 

serc zamrożonych, w sinych waporach. 
Mkłymi obrazy mami w hipnozie, 
niknie w zamgleniach chwili minionej. 

 

Tak sunie w barwnych feeriach rzeka 
twarzy, postaci, miejsc i wydarzeń, 
godziny, dni w swych topiąc odmętach, 

 

nim w niepamięci odmęty wpadnie. 
Nurkują w kipiel ci bezprzytomni, 
tracą się pośród zgłodniałej toni. 

 

Wirują w falach ziemskich tragedii 
i ciut ich krzepi, gdy ktoś ma gorzej, 
zaraz pod bokiem jak wielki rekin 

 

brzuchem szoruje Tupolew po dnie. 
Tuż taumaturgów fałszywych w dryfie 
tratwa pijana o brzegi bije.

 

Jak żagle wzdęte suną przeźrocza: 
— ludzka pochodnia oświetla PeKiN,
znowu na Kremlu pręży się Moskal, 

 

a w szwach Europa jednością trzeszczy.
Jankesi szczodrzy rzucają bomby 
w imię pokoju ta rzecz jakoby. 

 

Karambol duży, syryjskie gruzy
weekend zepsuje orkan Maurycy
skroś pian obwisły, najwyższy kusy 

 

żabką uchodzi czarnej ławicy 
parasolek, nad normę dziś dymgła;
Res Publica? Co? — e, nic nie widać. 

 

A po szynach... Po szynach gna tramwaj,
strzała, mało z szyn nie powylata, 
czterdzieści sześć w skrach na pantografach
jak wiatr przez Zgierz, weń do babki babka

 

rzecze: — Kochana, słyszała pani? 
Te ludziska to jednak są głupie,  
z telewizora morderca szczwany?!
To jakieś bzdury z palca wierutne. 

 

A co w tym złego przytulnie zasiąść?
Fotel, poduszki, pufa pod nóżki,  
green tea,  koniecznie również coś na ząb,
żeby nie musieć wstawać do kuchni.

 

Ja tutaj sobie herbatkę siorpię, 
ja sobie tutaj  kanapkę szarpię, 
a tam dyktator do ludzi z wojskiem, 
spaliło wioskę  państwo islamskie. 

 

Gdy sobie sączę kawkę gorącą, 
kiedy zajadam ciasto z lukrecją,
właśnie rugują rodzinę pod most, 
zginęło ze sto dzieci w Aleppo. 

 

Ja sobie tutaj jasiek poprawiam, 
tu na kolana włazi mi kotek, 
a tam ta brama i Arbeit Macht Frei, 
ten komisariat i śmierć pod prądem. 

 

Kiedy mnie drzemka ogarnia lekka, 
kiedy do oczu sen mi się klei, 
tam wyciągają z rzeki topielca, 
tam ktoś niemowlę wrzucił do śmieci. 

 

I nawet wtedy, kiedy zachrapię, 
ojca Kropidło, cna antyfona
czarnego zedrze ze mnie kotarę
snu, natchniona trwam, ave, Madonna! 

 

Wtem wsiadła matka na Dołku z córką,
z tyłu złe typki pospodełbiałe,    
zasyczały coś i z awanturką —   
nadludzie vs. one niebiałe. 

 

Zawarczały 
szmelcowane surmy, 
przyskoczyli 
kołtuńskie sarmaty, 
wrzasnęli coś, 
że ZIEMI NIE RZUCIM;
i że HEJ KTO 
POLAK, BIĆ CIAPATYCH!

 

Wtedy jakby się ocknęła babka, 
odchrząknęła tej drugiej w te słowa:
— to mój przystanek, tutaj wysiadka, 
zaraz nadają w tv mój program. 

 

Popędziła w noc, a z okien domów 
mrugających jak oczy niebieskie 
śmiech za nią wybiegł z telewizorów
i gonił ją przez ulice echem. 
 

 

 

Edytowane przez Czarek Płatak (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Autorze miły, 

pierwszą dziesiątkę zwrotek czytałam z rosnącym podziwem a potem napięcie proporcjonalnie schodziło.

Przypomina mi to odruch selfi.

Szacun za melodię w głowie, przeskoki / zmiany rytmu. Szacun za zgrabny pomysł. 

Ale całość dla wytrwałych lub w kawałkach - pokolenia snapa/insta.

bb

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie przewiduję przycinek tekstu. Wiem, że w świecie kiedy wszystko 'szybko, teraz, teraz' długie teksty raczej nie zyskują popularności, ale sam z tym problemu nie mam. Dla przykładu uwielbiam Homera, a moja 20kilku letnia znajoma zagadnięta o Illiadę pojęcia nie miała o czym mówię. Pewnie dzieło jest za długie. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tak, straszne czasy. Jak czemuś trzeba poświęcić uwagi więcej niż przez minutę jest na ogół ignorowane. Cóż, nie z takich czasów jestem najwidoczniej :) Zawsze miałem poczucie, że czegoś tu nie pasuję :D Pozdrawiam! 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Przeserdecznie dziękuję! Coraz mniej jest wśród nas tych, którzy zdolni są pochylić się nad czymś na dłużej. No, nie licząc tych ślępiących często bezrozumnie w tv odbiorniki. Kłaniam się uprzejmie i miłego dnia życzę! 

Opublikowano

TV-morderca, cóż on wyczyniał,

lecz wieść najgorszą starannie  schował,

kiedy już wszystkich w krąg pozarzynał,

na koniec własny wiersz zamordował!!!

  ;)))

AD

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Piszę jak potrafię, a że poemat to ginący gatunek to mój ukłon w stronę tej formy poezji. Poza tym, że celem jest na ogóle potrzeba tworzenia to nie miałem tu jakiś ukrytych, bądź jawnych intencji. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

nie takie pitu pitu ;)))

w wymowie wierszyk JADer'a ładnie ujmuje to, o czym uczciwie wspomniała beta_b:

 

miałem podobne odczucie, ale dzisiaj doczytałem i niestety (zauważ porównanie! ;) przypomniało mi Ulissesa i mękę, jaką przeżywałem, by ukończyć dzieło :)

A przecież autor znamienity., więc nie bierz zbytnio tego do siebie, bo uważam, że piszesz świetne wiersze, ale ten, jeśli ma być aż tak długi, powinien powodować uczucie łaknienia, podobne jakie przeżywa się po kazdej kolejne łyżce rosołu własnej babki.

Z uśmiechem, pozdrawiam.

Opublikowano

Czarłanie, dziś dotrwałam w skupieniu do 'feerii barw', potem zaczęłam się rozpraszać, więc odkładam na później. Flow-Amazonka:) Może i nie ma co się spierać, czy wiersz zabity długością czy nie, bo każdego zabija w innym miejscu, jednych po piątej, drugich po 10, ja odpadłam przy 20 - policzyłam:) czyli połowa, w przeliczeniu na strofy. Taki zamysł, faza, fala - Illiada, Kwiaty polskie - przecież nikt nie broni, a my możemy - nie musimy - dotrwać.

 

Jest dużo ciekawych i barwnych momentów, powiało mi czasem sarkastycznym Tuwimem, a w wyliczance z 15 i 16 zwroty 'a on sie skrada' i te wszystkie szatany i kmioty, to poczułam się w zminimalizowanej 'Kropce nad ypslonem' Stachury:) (masz na loda-mów mi wuju wręcz w obiegu domowym funkcjonuje). Ale nie ukrywam, nie gniewaj się, też bym coś gdzieś uszczupliła, niewiele, ale po prostu z racji, by zostawić sos, którego i tak jest dużo, a oszczędzić wytrwałym kilku wersów wiosłowania dla wiosłowania :) Tak czy siak poleciałeś. 

Mam nadzieję, że najdzie mnie wena na ponowne zmierzenie się z mordercą niedzielnym czy mordzik-relaksikiem:) 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Tectosmith  Czytelnik jak czytelnik, ale co dopiero Mikołaj...:)) Pozdrawiam serdecznie.
    • No cóż, po tylu komentarzach, dodam tylko, że podoba mi się.
    • @andrew Powiem szczerze, to prosty i naiwny tekst i kiepsko napisany np: co lustro wie o mnie co twoje o tobie, oczywiście, to jest przenośnia ale wyświechtana i kiepska. Sorry, ale ja tu widzę tylko grafomanię.    
    • @huzarc Puenta świetnie balansuje całość. :) Pozdrawiam serdecznie.
    • Skończyło się tak, jak miało się skończyć. Gdy tylko przekroczyłem tunel światłości I ujrzałem u jego wylotu,  wiszące ogrody niebios. Z postaciami aniołów i świętych, przechadzających się  we frywolnej wolności bytu duchowego, po zakwitłych miododajnym kwieciem,  Polach Elizejskich. Poczułem się jak żebrak, co dla kaprysu możnych  lub z zupełnego przypadku losu, znalazł się na salonach magnackich.     Ależ musiałem wzbudzić sensację  swym pojawieniem się. Ich szaty z atłasu i jedwabiu. Togi wyszywane złotymi i rubinowymi nićmi. Złote sygnety i bransolety, świecące jaśniej  od nawigujących żeglarzom gwiazd. Ich lica i ciała. Wymasowane i wygładzone, ambrozyjnymi maściami. Nie trupioblade a zaróżowione i pełne wigoru. Oczy brązowo-złote.  Mieniące się lekką wilgością perłowych łez. A głosy, donośne acz śpiewne i czyste  jak pierwotne, ziemskie powietrze. Język ich zapomniany od eonów. Muskał, spragnione jego świętości,  uszy niedawnego śmiertelnika. Słowem niebiańska harmonia w miejscu najczystszego spełnienia i szczęścia.     Westchnąłem ciężko  i nie mogąc już zawrócić, wsparłem się na drewnianych kulach, i jedynej nodze jaka mi pozostała. Ruszyłem przed siebie,  wiedząc dobrze co usłyszę. Jak już rzekłem,  ostała mi się jedynie lewa noga. Prawa urwana była poniżej kolana. Obwiązany starą gazą i koszulą kikut, krwawił obficie i rwał bólem  tak obłąkańczo nieludzkim,  że gdybym już nie żył,  to jedyne czego bym pragnął to umrzeć, by nie odczuwać jego destrukcyjnej mocy  w komórkach tego przeklętego ciała. Twarz miałem nabrzmiałą i spuchniętą. Blizna ciągnąca się od lewego boku szyi, biegnącą aż do oka.  Była wypalonym śladem po ostrzu sztyletu.  Na prawe oko nie widziałem zbyt wiele. Nie przywykłe do jasności krain  na powierzchni i niebiosach, Było mi bardziej ciężarem  niż przydatnym zmysłem. Skórę miałem spaloną i czarną. Jak gdybym wytarzał się od stóp do głów w węglowym pyle. Dłonie cierpiały na równi z resztą ciała. Palce ich były otępiałe i spuchnięte. Artretycznie skrzywione kości, nadały im wygląd  demonicznym drzew lub krzewów. Mimo braku serca. Krew pulsowała i to tak prędko, że nadal słyszałem echo tętna, którego przecież nie powinno tam być. Otwierałem, spękane i suche usta. Lecz jedyne na co się wysiliłem, to jęki i krwiste pomruki. Nie mogłem używać w niebie, wężowego języka demonów. Sznur wisielczy nadal dyndał mi na piersi. Angelisa, która przyszła po mnie  w chwili śmierci, odcięła mnie tylko lecz nie zdjęła pętli. A ja widząc jej doskonałe rysy  i hebanową, magiczną czerń włosów, zapomniałem prosić ją  by uwolniła mnie z symbolu potępienia  i słabości ludzkich nerwów.   Mieszkańcy nieba  z początku byli chyba  w zbyt wielkim szoku i odrętwieniu  by rzec choćby słowo  na mój bluźnierczy widok. Stali jak posągi,  zamarli w półkroku, półsłowie. Nie szydzili, nie uciekali. Nie próbowali mnie przepędzić. Po prostu patrzyli. Na to czym mogli się stać. Gdyby nie wiara. W zbożny żywot. W nadzieję i drugiego człowieka. W cokolwiek co miało wartość odkupienia win. Ich milczenie też było złotem a nie osądem. Nie czułem się  wzgardzony ani gorszy wśród nich. W niebie każdy jest sobie równy i zbawiony. Dziwne uczucie. Czuć lekkość zbawienia  a nie ciężar kajdan grzechu. Szkoda, że za życia  nie czułem się tak dobrze, nie dane było mi poznać szczęścia i miłości, gdzie wtedy byłeś szalony Starcze? Chciałem pomyśleć o tym zdaniu, lecz nie byłem w stanie. W niebie nie ma grzechu. Nie można grzeszyć.  Myślą, mową i uczynkiem. Ciężkie jest życie upiora w niebie.     Podszedłem do małego cherubinka o złotych lokach. Nie mogąc mówić wprost. Przesłałem mu swoją myśl. Szukam klucznika, moje dziecko, czy jest tutaj z Wami? Cherubin uśmiechnął się, pokiwał głową i wskazał palcem postać  siedzącą niedaleko od nas, nad brzegiem jeziora o krystalicznej toni. Klucznik bo zaiste był to on, rozmawiał z Nauczycielem. Siedzieli na piasku plaży i pochyleni ku sobie, dyskutowali o czymś zawzięcie. Klucznik żywo gestykulował i opowiadał a Nauczyciel wydawać by się mogło odpowiadał rzadko i krótko, lecz ciągle pisał i rysował coś na piasku  małym kijkiem i zachęcał Klucznika by ten patrzył na jego znaki i skupił się na nich.     Podszedłem tak by widzieli mnie  z dalszej odległości. Nauczyciel przerwał swój rysunek  i obrzucił mnie wzrokiem. Odczułem to tak jakbym  rozpadł się od wewnątrz  na najdrobniejsze atomy. Widział wszystko i wiedział wszystko. W jednej sekundzie. Opisał całe moje życie. Wszystkie dobre i złe uczynki. Nic się nie ukryło. Przywołał moją utraconą duszę i scalił ją ze mną na powrót. A więc jesteś. Usłyszałem w myślach jego głos. I wtedy do mnie dotarło. Ten głos. Słyszałem go już. W godzinie śmierci. Gdy pętla spoczywała na mojej szyi. Gdy krzesło chybotało się  u jeszcze dwóch nóg. Pamiętam obróciłem głowę w prawą stronę. Nad futryną drzwi do salonu. Wisiał krzyż z jego postacią. Ostatni jaki miałem w tym domu. Nie to, że chciałem się go pozbyć. Był mi w zasadzie obojętny. Wisiał od lat  i był w zasadzie niewidocznym detalem. Lecz wtedy zatrzymałem na nim swój wzrok. Wiele złego uczyniłem bliźnim i sobie, lecz wspomnij na mnie Jezu gdy przyjdziesz do swego królestwa. A on mi odrzekł. Zaprawdę powiadam Ci, że jeszcze dziś będziesz ze mną w raju.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...