Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Na białym kartonie to kredką, to farbami

namalowałem kwiaty, żołędzie i kasztany.

Nad kasztanami słońce wesoło się uśmiecha,

narysowałem chmury, a w dole płynie rzeka.

 

Przy rzece rosną drzewa, w wodzie pływają rybki,

deszczyk wszystko podlewa, mrugają mokre szybki.

Nagle wyrosła tęcza cieszy się cała ziemia,

i myślę, co to będzie gdy tęcza nam zaśpiewa?

 

Na moim rysunku wkoło  tańczą zielone liście,

wiatr im piosenkę nuci o deszczu oczywiście

i już za chwilę krople spadają wszystkim na głowy,

drzewom, ptakom i dzieciom idącym drogą do szkoły.

 

Niebieską akwarelą ulewa objęła wszystko,

niech pada, ciągle pada, bo deszczu trzeba listkom.

I co się okazało po trudach mojej pracy?

Znikły ptaki, dzieci i drzewa,

a na rysunku została tylko

niebiesko-szara ulewa.

 

kwiecień 2005r.

Podróże w wyobraźni- cykl wierszy dla dzieci

Edytowane przez MaksMara (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć, Maks. I znowu mam ucztę. Super. Fajny, pogodny wiersz, z zakończeniem pouczającym, bo można namalować następny obrazek. 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

I tak się toczy światek. 

Wybacz, ze o tym piszę, ale czasami (choć znawczynią nie jestem), jakoś mi "odstaje "zwrotka" 

Ale to tylko moja taka uwaga.   Pozdrawiam, J. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dzieci zazwyczaj tak rysują czy malują farbami. Ten chłopczyk chciał namalować dużo elementów, a w efekcie końcowym ulewa wszystko przykryła. Swego czasu zajmowałam się analizą twórczości rysunkowej dzieci i wtedy powstał ten wiersz.

pozdrawiam i dziękuję za czytanie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że przeoczyłaś miły komentarz Bajagi?

 

A moje odczucie jest takie, że wiersz bardzo fajny, familijny (jak kino dla całej rodziny), nastrojowy, melodyjny, zgrabnie napisany.

Ale mam uwagę do tej strofy, która razi też Justynę Adamczewską @Justyna Adamczewska:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dlaczego? Z prostej przyczyny: gdyż załamuje się w niej rym.

Wszystkie pozostałe zwrotki są w pełni rymowane, a tu nagle - ni stąd, ni zowąd - dwa ostatnie wersy tej zwrotki się nie rymują. Dlaczego? Nie widzę uzasadnienia tego literackiego zabiegu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dziękuję za miłe słowa, nad wyraz miłe,  wiersz powstał w czasie obserwacji zajęć plastycznych. Pewien chłopiec chciał plastycznie utrwalić krajobraz widziany na spacerze. Stworzył bardzo ładny rysunek, ale na koniec postanowił namalować jeszcze deszczyk, tak się rozpędził, że wyszła (dosłownie) ulewa. Oczywiście zakryła wcześniej namalowane elementy krajobrazu. Chłopiec był zaskoczony, a klasa się uśmiała. Pisząc ten wiersz, bardziej się skupiłam na czynności dziecka, niż na rytmie, ale już poprawiłam. Myślę, że jest lepiej, lepiej brzmi? 

Pozdrawiam serdecznie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • spotkało się zimno i deszcz   a ja ja rowerem do pracy trochę daleko czterdzieści kilometrów ufam że…   spojrzenie w górę rozmowa z... nie lubię znajomości czasami jednak...   cuda  się zdarzają  wystarczy wierzyć ruszam samochód zostaje w garażu   11.2024 andrew Czy zmoknę…
    • @Jacek_Suchowicz Super bajka Miło zasnąłem    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • Opływa mnie woda. Krajobraz pełen niedomówień. Moje stopy. Fala za falą. Piana… Sól wsącza się przez nozdrza, źrenice... Gryzie mózg. Widziałem dookolnie. We śnie albo na jawie. Widziałem z bardzo wysoka.   Jakiś tartak w dole. Deski. Garaż. Tam w dole czaiła się cisza, choć słońce padało jasno i ostro. Padało strumieniami. Przesączało się przez liście dębów, kasztanów.   Japońskie słowo Komorebi, oznacza: ko – drzewo lub drzewa; more – przenikanie; bi – słoneczne światło.   A więc ono padało na każdy opuszczony przedmiot. Na każdą rzecz rzuconą w zapomnienie.   Przechodzę, przechodziłem albo bardziej przepływam wzdłuż rzeźb...   Tej całej maestrii starodawnego zdobienia. Kunsztowna elewacja zabytkowej kamienicy. Pełna renesansowych okien.   Ciemnych. Zasłoniętych grubymi storami. Wyszukana sztukateria...   Choć niezwykle brudna. Pełna zacieków i plam. Chorobowych liszai...   Twarze wykute w kamieniu. Popiersia. Filary. Freski. Woluty. Liście akantów o postrzępionym, dekoracyjnym obrysie, bycze głowy (bukraniony) jak w starożytnej Grecji.   Atlasy podpierające masywne balkony… Fryz zdobiony płaskorzeźbami i polichromią.   Metopy, tryglify. Zawiłe meandry…   Wydłużone, niskie prostokąty dające możliwość rozbudowanych scen.   Nieskończonych fantazji.   Jest ostrość i wyrazistość świadcząca o chorobie umysłu. O gorączce.   Albowiem pojmowałem każdą cząstkę z pianą na ustach, okruch lśniącego kwarcu. I w ostrości tej jarzyła mi się jakaś widzialność, jarzyło jakieś uniesienie… I śniłem na jawie, śniąc sen skrzydlaty, potrójny, poczwórny zarazem.   A ty śniłaś razem ze mną w tej nieświadomości. Byłaś ze mną, nie będąc wcale.   Coś mnie ciągnęło donikąd. Do tej feerii majaków. Do tej architektonicznej, pełnej szczegółów aury.   Wąskie alejki. Kręte. Schody drewniane. Kute z żelaza furtki, bramy...   Jakieś pomosty. Zwodzone nad niczym kładki.   Mozaika wejść i wyjść. Fasady w słońcu, podwórza w półcieniu.   Poprzecinane ciemnymi szczelinami puste place z mżącymi pikselami wewnątrz. Od nie wiadomo czego, ale bardzo kontrastowo jak w obrazach Giorgio de Chirico.   Za oknami twarze przytknięte do szyb. Sylwetki oparte o kamienne parapety.   Szare.   Coś na podobieństwo duchów. Zjaw…   Szedłem, gdzieś tutaj. Co zawsze, ale gdzie indziej.   Przechodziłem tu wiele razy, od zarania swojego jestestwa.   Przechodziłem i widzę, coś czego nigdy wcześniej nie widziałem.   Jakieś wejścia z boku, nieznane, choć przewidywałem ich obecność.   Mur.   Za murem skwery. Pola szumiącej trawy i domy willowe. Zdobione finezyjnie pałace. Opuszczone chyba, albo nieczęsto używane.   Szedłem za nią. Za tą kobietą.   Ale przyśpieszyła kroku, znikając za zakrętem. Za furtką skrzypiąca w powiewie, albo od poruszenia niewidzialną, bladą dłonią.   W meandrach labiryntu wąskich uliczek szept mieszał się z piskliwym szumem gorączki.   Ze szmerem liści pożółkłych, brązowych w jesieni. Uschniętych...   *   Znowu zapadam się w noc.   Idę.   Wyszedłem wówczas przez szczelinę pełną światła. Powracam po latach w ten mrok zapomnienia.   Stąpam po parkiecie z dębowej klepki. Przez zimne pokoje, korytarze jakiegoś pałacu, w którym stoją po bokach milczące posągi z marmuru.   W którym doskwiera nieustannie szemrzący w uszach nurt wezbranej krwi.   Balet drgających cieni na ścianach, suficie… Mojej twarzy...   Od płomieni świec, które ktoś kiedyś poustawiał gdziekolwiek. Wszędzie....   Wróciłem. Jestem…   A czy ty jesteś?   Witasz mnie pustką. Inaczej jak za życia, kiedy wychodziłaś mi naprzeciw.   Zapraszasz do środka takim ruchem ręki, ulotnym.   Rysując koła przeogromne w powietrzu, kroczysz powoli przede mną, trochę z boku, jak przewodnik w muzeum, co opowiada dawne dzieje.   I nucisz cicho kołysankę, kiedy zmęczony siadam na podłodze, na ziemi...   Kładę się na twoim grobie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-25)    
    • Ale dlaczego więźniarką ZIEMI?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...