Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Toczyliśmy się przez miasto, raz po raz wpadając w czyhające pod powiekami pułapki snu; ciepło wsączało się z wolna za kołnierze i pod swetry. Autobus jechał szybko, a głowy niczym bezwładne wahadła wyznaczały nadejścia kolejnych przystanków. Za oknami świat przypominał wielką czarną gąbkę – chciało się tylko wbić w nią i czekać.
- Wolisz to robić, kiedy masz dużo czasu?
- Najbardziej, kiedy w ogóle nie mam czasu.
Z czerwonych siedzeń wyzierały szmaciane twarze. Jeszcze bardziej zapragnąłem zamknąć oczy i nie widzieć niczego.

*

- Wiesz, co to jest telefon? Wszystko, czego chciałem, to telefon od ciebie, żebym nie czekał przez cały dzień jak idiota! Chyba, że właśnie o to ci chodziło.
Odszedłem wściekły, bardziej na siebie niż na nią. Bo choćby nawet chciała zrobić coś innego, to tylko uśmiechnie się tym swoim porażającym, lalkowatym uśmiechem i pozostawi wszystko tak, jak jest, nie próbując nawet umoczyć małego palca w pędzącym nurcie spraw. Byłem wściekły, bo wiedziałem, że prędzej czy później to ja nie wytrzymam i z twarzą celebrującego sjestę Hiszpana zacznę wszystko od początku, jakby nigdy nic.

*

Leżeliśmy w ciemności. Kiedy na moim poddaszu panuje zupełna cisza, można czasem usłyszeć brzęk jakiejś blaszanej klapki czy drzwiczek w kominie, których najwidoczniej ktoś kiedyś zapomniał domknąć. Wcześniej brałem to za odgłos krzątaniny staruszki zajmującej mieszkanie za ścianą.
- Słyszysz? Dorzuca do pieca. Myślałem, że tego tak nie słychać.
Jakiś czas potem krzyknęłaś, a ja odruchowo zasłoniłem ci usta dłonią.

*

Miała wkurzający zwyczaj wypunktowywania swoich odpowiedzi. Nigdy nie powiedziała ci: „Słuchaj, jestem zmęczona i poza tym boli mnie głowa”. Zawsze słyszałeś: „A – jestem zmęczona, be – boli mnie głowa”. Szlag człowieka trafiał. Miałem ochotę odwrzasnąć: „ A – gówno mnie to obchodzi, be – nie ma żadnego be!”

*

Zimno jak skurwysyn. Naciągam kołdrę na głowę, przyciągam kolana do piersi. Dlaczego tak się porobiło? Powiedziałaś:
- To nasz ostatni obiad. – Pauza. – Wiesz o tym?
- Yhm.
- Zgadzasz się?
- Tak.
Ubrałem buty, kurtkę i poszedłem do sklepu, bo zabrakło przecieru. Ten bliższy sklep, na który mówiliśmy zawsze: „u baby”, był zamknięty, więc podreptałem chwilę w miejscu i poszedłem do drugiego. Przecieru i tak starczyło.
- Lepiej już idź.
Tak zrobiłem. Zimno jak cholera.

Opublikowano

Pierwszy akapit mnie zwalił. Potem troszkę rozrzedzenia, ale ogólnie super. Z reguły zaczyna się świetnie, a potem jakoś tak mizernieje to wszystkom, więc nie ma się co przejmować.

Opublikowano

Dzięki za opinie. Z tym rozrzedzeniem - trudno upilnować, żeby sie nie rozwodnić.:)
Co do black out'ów - to jest wydaje mi się w ogóle pytanie związane z jakąś osobną formą pisania internetowego, której nazwy, jeżeli już istnieje, to nie znam. Jak pozwolić się przyswoić w takim medium - jak utrzymać uwagę, ile mgnień mamy na przeczytanie. Tu ambitnie wcelowałem w pięć rzutów oka - ciekawe byłoby sprawdzić statystykę doczytywania tekstów do końca:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...