Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)


zamykasz oczy mieszkasz w spelunie
brzdęki butelek w szklankach trunek
a koło Ciebie w smrodzie mieszkania
w zmiętej pościeli nieopisana

dziwna przypadłość czuć ból i radość
kiedy dotknęło poranne światło
niektóre razy same wyblakły
innym czas zmienić opatrunek

i można długo i bez końca
w goryczy bólu i cierpieniach
lecz potem krwawi mocno serce
nieopisanych nic nie zmieni



 

Edytowane przez Marcin Krzysica (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

czasem historia jest ważniejsza
niż gładki przekaz pięknych rymów
kiedy potykasz się w tych miejscach
czując cierpienie bohatera

w lustro wpatrzona nieznana postać
czerwone ręce w umywalce
chciałbyś jedynie sobą pozostać
lecz wszystko w chwili zapomniane

Edytowane przez Marcin Krzysica (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Tego nie rozumiem:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Czyli samej pointy.

Pozostała część wiersza aż do tego momentu jest dla mnie chyba jasna: postać mówiąca zwraca się tu do kogoś, kto mieszka z człowiekiem nadużywającym alkoholu i znęcającym się nad peelem. Rankiem peel czuje radość i cierpienie - radość, bo alkoholik już nie rozrabia i trzeźwieje, a cierpienie - bo zostały świeże rany po wczorajszej burdzie.

I można tak bez końca, szczególnie, kiedy się tego alkoholika-psychopatę kocha albo kiedy się jest od niego jakoś inaczej uzależnionym (psychologia mówi w takich przypadkach o współuzależnieniu i leczy takie stany osób mieszkających z alkoholikami).

Tak to wszystko rozumiem.

Ale dlaczego serce krwawi akurat potem? I co to są te "nieopisane"? I dlaczego nic ich nie zmieni? Ot, zagwozdka dla mnie. :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Oxy,

nie wiem wprawdzie, czy dobrze,

ale ja inaczej ten wiersz rozumiem :)

 

Wg mnie peel i adresat to jedna osoba- alkoholik.

"ból i radość" to wg mnie masochistyczna przyjemność - połączenie kaca i wygojonych ran,

które peel "zyskał" na popijawie;  i to jest to "nieopisane", niesamowite uczucie, a :

 

"lecz potem krwawi mocno serce

nieopisanych nic nie zmienia" - to wg mnie wyrażenie tęsknoty za alkoholem

przy syndromie odstawienia, żadne cierpienie nie jest dla niego porównywalne z "radością i bólem" jakie daje spożywanie alkoholu, więc jest tylko cierpieniem, a nie masochistyczną przyjemnością.

 

Przynajmniej ja tak to czytam :)

Może się jeszcze Autor wypowie :)

 

Pozdrawiam :)

 

 

Opublikowano (edytowane)

@Oxyvia , @Deonix_ 

Serce krwawi bo człowiek zdaje sobie sprawę że danego człowieka nie da się zmienić czasem przez współuzależnienie oboje lądują na dnie. Czasem ludzie chcą zmienić człowieka ale sie nie da wyjść z nałogu. 

 

Nieopisana bo może być to zarówno kobieta jak i dziecko.

 

I można długo i bez końca ("żyć" tylko to słówko wydawał o mi sie oczywiste)

 

Dziękuję za czytanie i interpretacje 

Edytowane przez Marcin Krzysica (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Klip Świetny!!!  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
    • Powitajmy naszego gościa gromkimi brawami! Jest inny. Może zbyt inny. Odróżniający się zbytnio od swoich sióstr i braci. Od wszystkiego, co wokół się śmieje i drwi, i kąsa...   Panie i panowie! Przed państwem: 3I/Atlas! Kometa wielka jak wyspa Manhattan. Jak rąbnie, będzie po nas. Zostanie co najwyżej trochę kurzu.   Kurtyna!   Ustają szurania krzeseł, pokasływania, chrząknięcia w kłębach papierosowego dymu, w odorze alkoholu, rozpuszczalników...   W zdumionych szeptach rozsuwają się zatłuszczone poły szarej marynarki… Ekshibicjonista! - krzyczą ochrypłe głosy.   Po chwili wahania…   Po chwilowym, jakby potknięciu… Nie! To tylko iluzja. To tylko taki efekt, który aż nadto zdaje się złudny.   Klaun to jakiś? Pokraka? Wymachuje laską w bufiastych spodniach i przydużych butach.   Nie. Zaraz! To nie tak! Zaciskam powieki. Otwieram...   I już wkracza na scenę tryumfalnie, cała w pozłocie, jakby w aureoli świętego widziadła. W mieniącej się zielenią, purpurą, czerwienią osadzonej mocno na skroniach koronie. Roztrząsa swój warkocz, rozpościera. W jakiejś optycznej aberracji, imaginacji, eskalacji…   Powiedz, czemu ma służyć ta manifestacja, ten świetlisty kamuflaż, niemalże boski? Nasłuchuję odpowiedzi, lecz tylko cisza i szum narasta w uszach. Szmer promieniowania.   Jarzy się kosmiczna pustka zamknięta w krysztale. W tej absolutnej otchłani mrozu. W tej straszliwej samotni przemijania.   Materializują się dziwne omamy poprzez wizualizację, która przybliża do celu. Co się ma takiego wydarzyć? Coś przepięknego albo innego. Albo jeszcze innego…   Mario, Maryjo, jakaż ty piękna! I tu jest haczyk. Albowiem jesteś zbyt pociągająca jak na tę świętość zstępującą z niebiesiech.   To niemożliwe!   Mój ojciec wołał cię w trakcie alkoholowej maligny. Wołał: „Mario, Mario!”, tak właśnie wołał, leżąc pijany, zapluty, zmoczony skwaśniałym moczem, zanim skonał w błysku nuklearnego oświecenia. Na szarym stepie, deszczowym, gdzieś na stepie nieskończonego czasu.   W domu drewnianym. Samotnym. Jedynym…   Nie ma już i domu, i cienia, który pozostał po ojcu. Wyparował jak tylko może wyparować ostatnie tchnienie.   A teraz zbliża się mozolnie w jaskrawym świetle, kołysząc biodrami. Maria. Ta Maria jego jedyna... I w tym świetle nad głową skojarzonym z kołem, ze skrzydłem, narzędziem, wiórem, bądź iskrą. Bądź odpryskiem jakiejś odległej gwiazdy. Bądź gwiazdy...   Dlaczego to takie wszystko pogmatwane? Korektura zdarzeń widziana przez ojca. Tuż przed zamknięciem na zawsze zamglonych oczu.   A może to właśnie forma ataku obcego umysłu, jakieś oddziaływania nieznane?   Ach, gość nasz promieniuje tajemniczym blaskiem i coraz bardziej lśniącym. Płynie. Nadlatuje. Jest już blisko…   (Szanowni Państwo, prosimy o oklaski!)   A on, a ono, a ona… -- roztrąca atomy wszechświata swoim niebiańskim pługiem. I odkłada na boki, jakby lemieszem.   Przestrzeń będzie żyzna.   Wyrosną w niej całe roje, gęstwiny… Zakorzenią się kłębowiska splątań dziwnych i nieokiełznanych rodników zgrzybiałej pleśni, szemrzących od nieskończonego wzrostu.   Pojawi się czerń. I czerń za nią kolejna. I znowu…   O, już widać ogrom przestrzeni pozostawionej w tyle. A w niej pajęczyna. Utkana. Połyskliwa i drżąca… Sperlona gwiazdami jak kroplami rosy.   Ale to nie koniec. To dopiero początek przedstawienia!   Lecz tutaj gwiazda jest o dziwo czarna. Obraca się i wpatruje swoim hipnotycznym, jednym okiem. Na kogo? Na co? Na mnie. Bo na mnie tylko jedynie. I ta gwiazda, ta grawitacyjna czeluść nieskończenia jak czarna dziura...   Chodź tu do mnie, moja ty tajemnico! Chodź… Prosto w moje w ramiona.   Dotknij mnie i olśnij w swojej potędze wniebowzięcia! Albowiem doznałem wniebowstąpienia. Raz jeszcze wznoszę się wysoko. I raz jeszcze przenikam ściany.   Ściana lśni w promieniach słońca. Na razie nie widzę szczegółów i muskam palcami wyżłobienia karafki. Patrzę przez płyn przezroczysty. Patrzę pod światło. I słyszę tak jakby wołanie z daleka. Na jawie to wszystko? We śnie? Wszystko się kołysze…   Lecz cóż to za statek, co rdza go zżera? Cóż to za wrakowisko? Cóż za wielkie zwątpienie?! To jest przejmująco kruche i wątłe. Przesypuje się przez palce proch brunatny.   A tam widzę. A tam wysoko. Przybywa z oddali zbyt wielkiej, by moc to pojąć rozumem.   I jednocześnie mam to w dłoniach i ściskam. Jądro wyłuszczone. Jądro moje jedyne, spalone i sine… tego ciała jedynego, wniebowziętego. Jądro niklowo-węglowe, żelazne...   Jest to tutaj i jednocześnie tego nie ma. Jądro masywne jarzy się w popiele...   Zbyt dużo tego wszystkiego. Za dużo naraz jeden. Nie wiem. Nic nie wiem. Odchyleń w pionie odczuwam zbyt wiele.   Za dużo. Więcej już nie mogę. Butelka ląduje w kącie pokoju z trzaskiem i brzękiem. Z rozprysłymi kroplami wokół cienistych twarzy, wokół wystających zewsząd dłoni, rozczapierzonych palców.   Kołysze się wszystko. Kołysze. Jak na okręcie w czasie sztormu. Szklanki, talerze sypią się ze stołu. Spadają na podłogę z hałasem ostrym jak igła.   Lecz może to moje tylko drżą źrenice? Może to od tego? Ale światło jest majestatyczne i piękne. I równe. I proste. I pędzące na wprost. Na zderzenie ze mną…   A jeśli mnie dotknie – zniknę.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-09-21)      
    • Ty tutaj jesteś aż człowiekiem masz wolny wybór oraz wolę nie pozwól na to by być echem myśl samodzielnie - to Twój oręż :))
    • @Bożena De-Tre Wzajemnie, dobrego tygodnia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...