Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wyższy II: Kulig


Pavlokox

Rekomendowane odpowiedzi

Minął rok odkąd zadarłem z wyższym chłopakiem.

Byłem wtedy jeszcze wyjątkowym tępakiem.

Ku przypomnieniu: dokuczył mi w szkolnej szatni.

Był to tylko pewien rodzaj rywalizacji.

Zostałem z danego mi miejsca wyrzucony

I w obliczu klasy przez niego zniesławiony.

Na pojedynek wyższego ziomka wyzwałem,

Co też zakończyło się piwnicy pożarem.

Oszukał mnie, smarując rękę specyfikiem

Oraz trzymał ją w ogniu dłużej niż ja krzykłem.

Miałem zbite dupsko i rękę oparzoną.

Wyższość Wyższego uznałem nieujarzmioną.

 

Przez rok Wyższy okrutnie mi w szkole dokuczał.

Przy odbiorze świadectwa głośno mnie wybuczał.

Przyszedł kolejny rok szkolny i sroga zima.

Zacząłem wierzyć, że to wszystko moja wina.

Wśród najlepszych szkół chętnie nas stawiano.

Za dobre stopnie klasę na kulig zabrano.

O dziewiątej odbyła się zbiórka już w parku.

Odwilż sprawiła, że było ciepło jak w marcu.

Śniegu było jeszcze sporo. Kulig zaczęty.

„Mają być dwie grupy” – rzekł woźnica nadęty.

„Pół klasy na sanki! Drugie pół ma wsiąść na wóz.”

Nie był duży – mogłoby go ciągnąć stado kóz.

Nie byłem nigdy wcześniej na takim obozie.

Postanowiłem wpierw usiąść na wozie.

Tuż obok mnie wsiadł niestety mój wyższy rywal.

Gdy zaczął mnie zaczepiać, rzekłem by wybywał.

Wtedy on chwycił mnie zaskoczonego w pasie.

Zaczął mną podrzucać budząc śmiech w całej klasie.

Znowu spotkało mnie przykre upokorzenie.

Nie z własnej winy musiałem wstydzić się siebie.

Miałem łzy w oczach. Na postój dojechaliśmy,

A tam ogromne ognisko rozpaliliśmy.

Wyższy dwukrotnie strącił mi w ogień kiełbaskę.

Wtedy, prawie że obraziłem jego matkę.

Nie przejął się tym – obraził mnie jeszcze bardziej.

Jeśli nic bym z tym nie zrobił, skończyłbym marnie.

 

Gdy wszyscy zjedli, przyszedł czas by kulig wznowić.

W przypadku mojej grupy – wóz na sanki zmienić.

Wyższy wybrał miejsce na sankach tuż obok mnie

I od razu zaczął szyderczo uśmiechać się,

A później złośliwie na płozy mi najeżdżał.

Straciłem cierpliwość i rzekłem, aby zjeżdżał,

A następnie z całej siły w bok go popchnąłem.

Nie wiedziałem jak wielką krzywdę wyrządziłem.

Wyższy zleciał i wplątał nogi między płozy.

Później sytuacja nabrała większej grozy.

Huk jakiejś petardy po chwili konie spłoszył.

Wleczony przez nie Wyższy kombinezon zmoczył.

Pierwsza kość jego nogi pękła z suchym trzaskiem,

Co Wyższy podsumował niecodziennym wrzaskiem.

Dopiero po minucie sanie zatrzymano

I przeraźliwy płacz Wyższego usłyszano.

Nie myślałem, że mógłby jak dziewczynka płakać,

Acz kości jego nóg musiały wtedy latać.

 

Skończyło się tak, że kulig wpadł do potoku.

Konie złamały nogi sunąc w dół po stoku.

Aby wysunąć nogi Wyższego spod sani,

Musieliśmy czekać na pomoc godzinami.

Woźnica Wyższego cucił odpowiedzialnie,

A nasz wychowawca rozpoczął dochodzenie.

Prawie wszyscy kumple Wyższego zeznali przeciw mnie.

To, że mi od lat dokuczał nie liczyło się.

O rzucenie petardy mnie również sądzono,

Choć do dziś nie wiadomo jak konie spłoszono.

Straż pożarna porozcinała wszystkie sanki.

Uwolniono Wyższego, dzierżąc jego wrzaski.

Okazało się, że doznał otwartych złamań.

Nie odzyskał długo sprawności, mimo starań.

Nie zapomnę czerwieni jego krwi na śniegu

I razów w zad, jakich doznałem jakże wielu.

Pomimo zapadającego wkrótce zmroku,

Porzucono konie w lodowatym potoku.

Nazajutrz ich truchła przewieziono do rzeźni,

A wcześniej pożegnali je woźniczy wierni.

Widziałem później na targu tanią koninę,

Ale nie wierzyłem jednak we własną winę.

Rodzice stwierdzili, że mam złe towarzystwo.

Przenoszony czułem, że tracę prawie wszystko.

Miałem jednak w sercu ogromną satysfakcję

I jeśli mógłbym, to powtórzyłbym tę akcję.

W liceum nie dałem już sobie w kaszę dmuchać

I każdą dziewczynę z osiedla mogłem ruchać.

Wcześniej Wyższy miał na to monopol jedynie.

Potrafił zaimponować każdej dziewczynie,

A ja natomiast żadnej się nie podobałem –

Do czasu, gdy Wyższego prawie zajebałem.

Jaki więc będzie tejże opowieści morał?

Nie daj by cię gnoiła jakaś szkolna sfora.

Edytowane przez Pavlokox (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dawnymi czasy z niedowierzaniem przyjmowałem uwagi typu: to jest częstochowa, rymowanki, a nie wiersze, brakuje tu środków stylistycznych, które by odróżniały mowę potoczną od poezji. Natychmiast rodził się we mnie bunt, bo przecież tak rymowali wielcy poeci, to im było wolno i ich utwory przetrwały dziesięciolecia zachwytów, a mi nie wolno. Drażniło mnie nazywanie mnie epigonem. Warczałem i kąsałem, jak ich nazywałem: krytykantów, którzy stwierdzali, wymądrzając się, że są jeszcze inne, niż delimitacyjna, funkcje rymów, że rymy sąsiadujące nakładają współbrzmienia i szczególnie w przypadku użycia rymów gramatycznych krzyczą i odciągają czytelnika od treści. Dzisiaj, gdy minął mi już okres buntu, gdy poczytałem innych i podszkoliłem się w poetyce, to rozczulają mnie tamte utwory i wojenki obronne, warte lepszej sprawy. Zastanawiając się nad moimi doświadczeniami spójrz przez ich pryzmat na własne dokonania. Jeśli coś z tego wyniknie dobrego, to już będzie cząstka sukcesu Twojego, a mojego przy okazji. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

a warto :)

 

No to z innej beczki:

 

vademecum 

pisz dość zachłannie z minutami w palcach 
zaplataj słowa o dniach minionych 
walc niech zatańczy czasami salsa 
niechaj pomiędzy wiruje pomysł 
z broszą fantazji realizmem we włosach 
panisko rzeknie ktoś inny kloszard 

kiedy choć jeden odbija echo 
to warto warto warto po kroćset 
nieobiektywnie miarą własnych rzeszot 
rozdzielać pociąć autocenzorskim ostrzem 
a chropowate zostawić czasami 
gdy pachną latem owocami malin 

serce nie sługa nie wspomnieć o duszy 
lecz miej proporcje Mocium Panie 
z odczuć i wiedzy krem pycha utrzyj 
pazur z powabem wymieszaj amen 

PS 
daj popróbować wers wersów parę 
naucz się słuchać nie starcza sam talent

Edytowane przez Leszek (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie zamierzałam się więcej odzywać pod Twoimi utworami, bo nie komentujesz innych kolegów tylko wstawiasz jeden po drugim jak nie przymierzając  'nawiedzony'. To mało uprzejme, powiem nawet egoistyczne.

Jednak się odezwę, poprę Leszka.

Leszek o poezji wie bardzo dużo, powiem więcej, wie wszystko i potrafi tę wiedzę przekazać i podzielić się nią. Bardzo dużo nauczyłam się od niego i jestem za to niezmiernie wdzięczna.

 

Przejmuj się zdaniem innych, przejmuj się się i to bardzo, bierz sobie rady do głowy, nie unoś się pychą i nie obrażaj, bo jeśli chodzi Ci tylko

o chwalenie, to najlepiej swoje utwory czytać u cioci na imieninach.

Chwalić i głaskać jest najprościej, najłatwiej, bo nikomu się nie narazisz, ale powiedzieć prawdę... o, to już trzeba się wysilić często narazić na znielubienie.

Sparafrazuję zdanie jednego z najmądrzejszych ludzi

Zwróć uwagę mądremu, będzie ci wdzięczny, zwróć uwagę głupcowi,

będzie cię miał w nienawiści.

 

Tymczasem pozdrawiam serdecznie :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alicjo..., muszę sprostować parę rzeczy... Przeczytałem Twój komentarz, pijąc sobie piwko w aucie kolegi i bardzo się zdziwiłem, że podchodzisz do tego aż tak poważnie. Jesteśmy przecież tylko na portalu internetowym :)

Po pierwsze, najważniejsze: jestem ścisłowcem, z zawodu inżynierem, właśnie teraz kończę studia. Nie wiążę swojej przyszłości z poezją. Wiersze które wrzucam, pisałem od 2008 roku (najstarszy jest ten o podręczniku do historii xD). Genezą moich wierszowanych opowiastek (bo tak w zasadzie należałoby je nazwać) jest absurdalny, gimnazjalny, czarny humor. Ja nie piszę tego na poważnie. Pisałem także na studiach, bo te teksty wraz z tematyką pozwalają na pewne odreagowanie codzienności. Absurdalne zatem byłoby, gdybym obrażał się z uwagi na ich krytykę i oczekiwał pochwał. A ogólnie co do przejmowania się, prywatnie należę do osób, które właśnie zbyt przejmują się zdaniem innych.

Po drugie, komunikacja tekstowa poprzez Internet jest uboga i przez to rodzi pewne nieporozumienia. Pisząc do Leszka, że nie przejmuję się krytyką, miałem na myśli, że nie wzbudza ona we mnie złości, w przeciwieństwie do tego co myślicie. Nie aspiruję do miana poety i doskonale wiem, że poza równą liczbą sylab, te wierszyki nie mają na ogół rytmu, a rymy są częstochowskie (co też czyni je nieco zabawnymi). Uwagi dotyczące konstrukcji są cenne, ale podejrzewam, że nie będę miał zbyt często okazji ich wykorzystać, bo piszę wierszyk raz na parę miesięcy, zajmuję się innymi rzeczami.

Po trzecie, może jestem trochę nieuważny, ale nie zauważyłem w regulaminie tego portalu, aby istniał jakiś obowiązek lub nacisk na komentowanie utworów innych użytkowników. Wydaje mi się, że każdy może korzystać z forum w dowolnej formie. Można publikować, komentować, a inni mogą czytać lub nie. Publikuję również na Digarcie (który wkrótce ma być zamknięty), na poezje.pl oraz na truml.com i nie spotkałem się jeszcze z takimi zwyczajami jak tutaj. Z drugiej strony cieszę się, że moje publikacje wywołały poruszenie. Taki też miałem cel właściwie. Zostało mi jeszcze parę wierszy o Wyższym (zdradzę, że odcinków powstało dotychczas 9) i to już koniec moich aktualnych zasobów. 

Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W takim razie nie ma o czym rozprawiać, zaraz znikniesz razem ze swoimi utworami i cześć.

Wybacz, myślałam że zalogowałeś się na tym portalu, bo interesuje Cię poezja, chcesz się rozwijać, także w tym kierunku. Nie ma obowiązku komentowania w regulaminie, to prawda, ale wyobraź sobie, że bywałam na portalach, gdzie właśnie komentowaniem trzeba było sobie niejako zarobić punkty na wstawienie swoich wierszy.

Jest takie przysłowie. Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one - ale może do tego  dojrzejesz jak skończysz studia.

 

Tyle w temacie.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Pozdrawiam i dziękuję @iwonaroma i @Leszczym   Troszkę zmieniłam. Koronka nie w zębie ale na zębie, w zasadzie nie o zęby chodzi lecz półmrok, dodałam ostatni wers, żeby może bardziej w stronę owego kłusownictwa., czyli kłusującego kundelka.   Dziękuję wszystkim, daliście mi zdaje się "medal" ;-) rozumiem, że dla Żabki, to się zgadzam :-) Miłego
    • Niestety bywa, że alko i dragi i wtedy nic innego się nie liczy. Pozdrawiam
    • Trochę inna wersja dawnego tekstu   Cześć. To tylko ja. Chyba jako całość lub nie. Jeżeli masz tyle cierpliwości co ostatnio, to czytaj. Jeżeli przeciwnie, to chociaż napisz, o czym nie przeczytałaś. No dobra. Tyle wstępu.   Trudność to dla mnie wielka, zwyczajność z mego pióra na papier bezpowrotnie spuszczać. Aczkolwiek – chociaż takową lubię – to bez udziwnień, ciężko mi zaiste lub po prostu taki wybór chcianą przypadłością stoi. Pisząc dziwnie o zwyczajności i prostocie kwadratowych kół, zawikłanie w umysłach sprawić mogę, a nawet bojkot, takich i owakich wypocin, lub nawet laniem wody zalać.   Gdybym koślawym grzebieniem, włosy w przypadkowym kierunku przeganiał, to skutek byłby podobny. No cóż. Żyję jakoś na tym pięknym świecie, co wokół roztacza połacie, pośród bliźnich, zwierząt, roślin różnorodnych, rzeczy ożywionych i martwych, dalekich horyzontów i niewyśpiewanych piosenek, a w tym co piszę teraz, nadmiar zaimków osobowych, co w takim rodzaju tekstu, jest uzasadnione.   Napisz proszę, co w twoim życiu uległo zamianie. Co zyskałaś, co straciłaś. Czy odnalazłaś szczęśliwą gwiazdę na nieboskłonie ziemskich ścieżek. Jeżeli nie, to masz w tej chwili szukać. Choćby z nosem przy padole, twojej upragnionej gwiazdy. Gdy ulegniesz poddaniu, to już zostaniesz na dnie wąwozu niemożliwości, opłakując swój los.   A jeśli źli ludzie ciebie podepczą, to nadstaw im jedną siedemdziesiątą siódmą część policzka. Bez przesady rzecz jasna. Czasami oddaj! Pamiętaj, taką samą miarą będziesz osądzona, jaką ty innych sądzisz. Ile szczęścia dajesz, na tyle zasługujesz. O cholera. Co za banały wyłuszczam.   Proszę cię. Pozostań przewrotną, ale nie strać równowagi. Pamiętam, że często błądziłaś wzrokiem po ogniu, a myślałaś o rześkim strumyku. To mnie w tobie fascynowało. Nieokiełzane myśli, wiecznie związane w supełki, które wielu próbowało rozplątać, bez widocznego skutku. Tylko ósme poty wylali i tyle z tego było.   Przesyłam tobie taki śmieszny przerywnik, dla odprężenia umysłu.   twoje zwłoki są w rozkładzie twoje ciało gnije już twoją trumnę sosenkową pokrył zacny cudny kurz   twoje czarne oczodoły białej czaszki perłą są a piszczele szaro złote jak diamenty ślicznie lśnią   No i co? Zaraz jest ci weselej, nieprawdaż? Przyznać musisz. Oczywiście wierszyk nie dotyczy ciebie. Kiedyś tak, jeżeli twój trup nie spłonie. Póki co, wolę cię zapamiętać obleczoną w ciało. Ładne i zgrabne zresztą. Ale dosyć tych słownych uciech. Musisz jednak przyznać, że ci lżej na sercoduszy.    Tak bardzo tobie współczuję, że masz jeszcze siły na czytanie tych moich ''mądrości''. Tym bardziej, że nie czytam wszystkich twoich, ale jestem przekonany, że ty czytasz moje sądząc po tym, co odpisujesz. Wiem, wredne to z mojej strony, do utraty tchu. Mam jednak pewność, że nie wyznajesz zasady: coś za coś. Ja też jej nie wyznaje. Wolę coś twojego przeczytać, jak prawdziwie chcę, niż czytać na siłę, gdy naprawdę: nie chcę.   To skądinąd byłoby dowodem braku szacunku i lekceważenia twojej osoby. Mam trochę pokręconą psychikę w wielu sprawach. Do niektórych podchodzę: inaczej. A zatem pamiętaj: nie wszystkie moje listy musisz czytać. Na pewno nie popadnę w otchłań obrażań. Chyba, że obrażeń, jak dajmy na to w coś walnę lub ktoś lub coś, mnie.   Aczkolwiek bywa, iż żałość odczuwam wielką, do suchej nitki białej kości. Proszę, poniechaj zachwytów nad tym co piszę, bo jeszcze przez ciebie na liściach bobkowych osiądę speszony, a to spłodzić może, psychiczny uszczerbek na zdrowiu... a to z kolei na braku moich listów. Czy naprawdę jesteś przygotowana na tak dotkliwą stratę?    Dzisiaj znowu byłem latawcem, który pragnął wzlecieć i kolejny raz, spalił lot na panewce. Ciągle ogon wlecze po ziemi. Znowu lecę nie do góry, ale w bezdenny dół, w długą ciemną przestrzeń. Głębiej i głębiej, dalej i dalej. Światło mam głęboko w tyle, ale jeszcze trochę kwantów na plecach siedzi. Nieustannie widzę przed sobą własny cień. Ścigam go, bo nie mam innego wyjścia. Wyjście zostawiłem daleko nade mną.   Kiedy wreszcie będzie koniec. Raz na zawsze. Na zawsze z wyjściem i na zawsze z wejściem. Co będzie po drugiej stronie, skoro potrafię tylko spadać. Kiedyś, gdy mogłem oprzeć jaźń o jasne ściany, to były mi obojętne. Teraz przeciwnie, lecz mijam je za szybko. Są tylko smugami. Bo wiesz jak jest. Światło bez cienia sobie znakomicie poradzi, lecz cień bez światła istnieć nie może.    Nie czytaj tej mojej głupawej pisaniny, jeżeli nie chcesz. Zrób kulkę i wrzuć do ognia. Niech spłonie. Nawet już nie wiem, jak smakuje gniew.    Stoję oparty o ścianę. Widzę lecącą w moim kierunku strzałę z zatrutym ostrzem. Nie mogę ruszyć ciała, znowu przyklejony do otynkowanych, ułożonych w mur cegieł. Są częścią mnie. Ciężarem, którego tak naprawdę nie dźwigam, a jednak odczuwam, jako zafajdany kleisty los. Ciekawe czyja to wina? Raczej nie muszę daleko szukać, by znaleźć winowajcę. Jest zawsze całkiem blisko.    Nagle zdaję sobie sprawę, że nie zabije mnie żadna strzała, tylko kupa duszącej gruzy. Tańcząca kamienna anakonda, pragnąca udusić i wycisnąć: całe posklejane rozdwojone wnętrze, żebym mógł je na spokojnie obejrzeć, przemyśleć i uwolnić trybiki z piasku. Wystawiam ręce na boki. Nic z tego. Odepchnięcie niemożliwe. Czerwone cegły pod skórą tynku, pulsują niczym krew w tętnicy.    Nagle przypominam sobie. To z własnej woli posmarowałem klejem pokręcone ego i oparłem o niby szczęśliwą ścianę. Jakiż wtedy byłem pewny swoich możliwości. A jaki głupi i naiwny. Myślałem, że oderwę jaźń w każdej chwili. Gówno prawda. Sorry.    Nogi nadal zwisają poza parapet mnie. Zasłaniam stopami uliczny ruch i mrówczanych ludzików. Wyciągam ręce przed siebie. Zasłaniam chodnik. Rozkoszny wietrzyk szeleści we wspomnieniach, przerzucając kartki niewidocznej księgi. Niektóre wyrwane bezpowrotnie. Pozostał tylko wzdłużny, postrzępiony ślad.   Nagle zasłaniam wszystko przezroczystością. Tylko spod prawego rogu zwisającego buta, wychodzi dziwna, tycia postać. Widzę ją wyraźnie, pomimo dużej odległości. Pokazuje mi środkowy palec. To matka głupich. Zaraz na nią skoczę i jej tego palucha złamię. Odzyskam wiarę we własne siły i lepszy los.    Pomału kończę na dzisiaj... z tą pseudofilozofią. Na drugi raz napiszę bajkę, co na jedno, chyba wyjdzie. Na przykład o człowieku, który po swojej śmierci, musi całą wieczność leżeć w trumnie na własnych rozkładanych zwłokach, jako pokutę za grzechy, które popełnił. Cały czas będzie tam jasno, a zmysł zapachu nie zostanie wyłączony. Oczu nie będzie mógł zamknąć, leżąc twarz w prawie twarz i żadnego spania. On sam nie ulegnie rozkładowi z uwagi na ciasnotę.   No nie! Nawijam banialuki w sumie lub innej rybie. To jeno metafora. Dla rozluźnienia powagi. Pomyśl o kwiatkach na łące. O modrakach i stokrotkach, makach i pasikonikach. Jak ładnie pachną, dopóki nie zwiędną i zdechną. O białych uroczych barankach, płynących po błękitnym oceanie do złotego portu o barwie słońca, otulonego szatą horyzontu, w kolorze pomarańczy z nadszarpniętą skórką. Co chwila jest oświetlona, obsraną przez muchy, lecz mimo wszystko działającą, żarówką morskiej latarni.     Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że jest sprawą niemożliwą, by nie wypełnić czasu całkowicie. Nasze poczynania przyjmują kształt czasu, w którym są. Z tym tylko, że istnieją różne rodzaje: cieczy i naczyń. Największa klęska jest wtedy, gdy takie naczynie rozbić na wiele kawałków i nie móc go z powrotem posklejać, bez względu na to, ile czasu zostało. A jeszcze gorzej, gdy są to naczynia połączone i tylko jedno ulegnie destrukcji, a drugie zostanie całe, lecz i tak rozbite.    Jeżeli przeczytałaś te moje bajanie, to gratuluję cierpliwości. Napisz proszę. Może przeczytamy, a może nie.    Na koniec zwyczajowy przerywnik.    Miłość    zostańmy w naszym świecie lecz zabierzmy butle tlenową z powietrzem może być różnie gdyż ty ze mną a ja z tobą
    • (Amy Winehouse)   więc albo światło albo mrok   reszta to mgnienia  zauroczenia odurzenia    od niechcenia 
    • @befana_di_campi ↔Dzięki:~))↔Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...