Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Ładne. Nie podoba mi się tylko mało poetyckie słowo "zalałaś".
Co byś powiedział na takie otwarcie?
 

przyszłaś ze snem
pod senną powiekę
odpłyń wreszcie
nie chcę budować mostu
jesteś tylko wodą

 
Pozbyłem się też "znów", bo "odpłyń wreszcie"  za chwilę mówi, że coś dzieje się nie po raz pierwszy.

Pozdrawiam,

PM

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ne sugerowałam  zmiany w sensie gotowego rozwiązania - mojego zapisu a zmiana jako taka jest wskazana bo zalać można świece w aucie, zalać można robaka na przykład  a tutaj zalanie nie pasuje.

I początek też zmieniłabym odrobinę - " znów przyszłaś ze snem"  brzmi bardzo przyziemnie :)

Na Twoim miejscu spróbowałabym  wykorzystać słowo (na przykład) pływać.

Mogłoby to wyglądać tak:

 

I znowu przypłynęłaś ze snem
wpłynęłaś pod senną powiekę
odpłyń wreszcie
nie chcę budować mostu
jesteś tylko wodą

 

Jak widzisz nie potrafię inaczej pokazać o co mi chodzi. Mogę tylko poprawić,  czy na lepsze - nie wiem , mam jednak nadzieję , że tak. I nie roszczę sobie prawa do Twojego wiersza ani nie wymagam byś zmieniał go tak jak go zapisałam ale zrozumiał, że tylko tak potrafię pokazać, że coś można zmienić i (docelowo) poprawić. Ty powinieneś to zrobić - nie ja.

 

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Teraz już jest o wiele lepiej, chociaż nadal te: znowu, wreszcie... - to nie są słowa dla poezji, a raczej prozy.
Czyli, warto by poprawić jeszcze ciut, Maćku, w tym kierunku:

przyszłaś 
pod senną powiekę


odpłyń
nie chcę budować mostu

na łzach

Kilka słów a mówi wszystko.

Pozdrawiam,

PW

Edytowane przez Pomoc Wiosenna (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Oberwało mi się od Maćka za poprawianie jego wierszy więc tego gruntownie nie zrobiłam -  by nie narazić się na kolejny foch ;)

Toja propozycja, Pomocy Wiosenna, jest za bardzo minimalistyczna moim zdaniem.

Ja nie lubię odzierać poezji ze środków wyrazu jej przynależnych. Wiersz to nie telegram ;)

 

Pozdrawiam ciepło :)

BTP

 

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Czyli tzw. haiku to nie poezja?  OK, mamy to za sobą ;)

Co do małopoetyckich zwrotów, może nie jestem tak oczytany jak Ty, Czytaczu, ale kiedyś z ciekawości śledziłem tego rodzaju wtręty u uznanych poetów, i na przykład na 200 wierszy taki Gałczyński użył może z 10 razy "znowu", w tym tylko jeden raz w krótkim:

Ej, po szerokiej drodze
 

Ej, po szerokiej drodze, sam jeden, sam jeden z harmonią -
to znowu nie jest tak źle...
cienie w czapkach złodziejskich pod parkanami się gonią
i sosny kołyszą się.

Śpiewaj, bracie. Sam jeden. Naciskaj należny klawisz,
nutę po nucie...
ej, gwiazdy! a ty z gwiazdami jak z dziewczynami się bawisz
w zaczarowanej tancbudzie.

Piosenkę, którą układasz, wrzuć w księżyc jak w skrzynkę pocztową,
Mozart otrzyma list.
Resztę już w niebie załatwią. A reszta w tę noc majową
nie znaczy nic.

  

Oczywiście rzuca się od razu w oczy, że znowu użyte jest w innym znaczeniu niż "znów", "jeszcze raz", "ponownie". 
Z kolei według wielu najlepszy poeta świata, niejaki Leśmian, na około 100 jego przeczytanych wierszy, dosłownie tylko w kilku znalazłem "znowu". Jak w tym:

Wiedza
 

Byłem przed chwilą w bezkresie
Dzień się potykał z mym ciałem
To ja tak złocę się w lesie
Wiedziałem o czymś, wiedziałem

Lecz motyl zniknął szkarłatnie, szkarłatnie
Pomiędzy mną a modrzewiem
Sny moje, sny przedostatnie
Znów byłem, znowu nic nie wiem

Pobiegnę w chabry, chabry niezdane
W kąkolu całą dal zmieszczę
I przyjdę i zmartwychwstanę
I będę wiedział raz jeszcze


Nie muszę chyba tłumaczyć gry słów między: "motyl zniknął szkarłatnie, szkarłatnie"
a: "Znów byłem, znowu nic nie wiem"?
Przykład, że jednak można i takie małopoetyckie słowa poetycko wykorzystać.

Z tym, że nie znam się aż tak na tym, więc pewnie masz lepsze argumenty :)

Pozdrawiam,

PW 

Edytowane przez Pomoc Wiosenna (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Znowu czy znów...jeśli można wykorzystać  i nie razi w wierszu  albo powinno się wykorzystać to należy to zrobić.

Mnie razi minimalizm w wierszach.

Haiku nie jest moją ulubioną formą poetycką.

 

 

A Maciek mógł napisać:

 

Kolejny raz przypłynęłaś ze snem
wpłynęłaś pod senną powiekę
odpłyń
nie chcę  budować mostów
 

wiem - nie wchodzi się

dwa razy do tej samej 
siedzę na brzegu i kreślę bohomazy
po prostu narzekam na rzekę 

 

Nie zamierzam przerabiać jego wierszy - już nie.

Pozdrawiam wzajemnie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie lubisz haiku - może po prostu czytasz jakieś podróby? ;)
Mówi się, że haiku to atom poezji i być może w tym problem. Od niej zaczynając warto spróbować czasem je pisać?

Co do Twojej wariacji... - otwarcie: kolejny raz brzmi jak początek jakiejś urzędowej petycji.
Przeczytaj to samo bez tego. Moim zdaniem byłoby pięknie i nie widzę powodu, żeby Maciek się gniewał
o takie poetyckie sugestie. Zresztą, zobaczymy, co powie? Najwyżej nie będziemy się więcej odzywać ;)

Pozdrawiam obydwoje,
PW

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Smutne wiersze  O miłości    I czas uwięziony  W klepsydrze    Czy pukasz  Ostatni raz   Do moich drzwi?    Lepiej odejdź  Bo nie ma mnie dla nikogo...    
    • @huzarc   Wiem :) przecież zawsze podnosimy się…a smak słony karmel pozostaje głęboko w nas, tracąc  swoją słoność…   Jest doskonały

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Twój wiersz ! 
    • Mija już drugi tydzień moich ćwiczeń rezerwy. Zaliczyliśmy różnorakie ćwiczenia taktyczne, także pieszy marsz na czterdzieści cztery kilometry. Na sobotę, niedzielę i poniedziałek udało mi się uzyskać przepustkę. Zadzwoniłem więc do zakładu karnego i zapowiedziałem na niedzielę wizytę u Agnieszki, dodając, że będą na widzeniu u Agnieszki jeszcze dwie osoby ze mną. Myślałem, że pojadą ze mną mój ojciec i ojciec Agnieszki. Kiedy dotarłem jednak w sobotę do domu okazało się, że nie mogą oni, z różnych powodów, jechać ze mną w niedzielę i dlatego muszę jechać sam.   Ponieważ dostałem z więzienia informację, że w niedzielę o godzinie 10.00 zaczyna się msza święta dla więźniarek, w której mogą uczestniczyć także osoby odwiedzające, postanowiłem się wybrać odpowiednio wczesnym autobusem, żeby zdążyć na dziesiątą. Kiedy dotarłem do zakładu karnego, zostałem zaprowadzony do kaplicy, gdzie osadzone, a także odwiedzający czekali już na rozpoczęcie mszy. Od razu zauważyłem Agnieszkę, ona mnie też zauważyła, uśmiechnęliśmy się do siebie i ja usiadłem za nią. Ekscytowało mnie to bardzo mocno, że mogłem moją żonę znowu oglądać w tej więziennej rzeczywistości, ale w takiej więziennej sytuacji, w której jej jeszcze nie widziałem. Myślałem także o tym, czy wpatrując się w czasie mszy w moją żonę, nie naruszę przykazania, że we mszy należy nabożnie uczestniczyć. Ponieważ jednak od czasu, kiedy pierwszy raz ujrzałem Agnieszkę jako więźniarkę, stała się ona dla mnie wzorem skromności, to uwierzyłem, że da się uczestnictwo we mszy świętej pogodzić z gapieniem się na nią. Uczestnicząc we mszy ciągle myślałem jakoś o Agnieszce. Ponieważ dostrzegałem, że pod chustką ma najwyraźniej włosy związane w kok, to ciągle mnie kusiło, żeby ją za ten kok pociągnąć. Raz już nawet trzymałem rękę blisko je głowy, żeby ją pociągnąć za ten kok, ale powaga mszy świętej mnie od tego powstrzymała. Myślałem także o tym, czy trudno jest jej w drewniakach klęczeć i wstawać z klęczek, ale do żadnego wniosku nie doszedłem.   Po mszy wszystkie więźniarki, które miały mieć widzenie, oraz odwiedzający zostali zaprowadzeni do ogrodu więziennego, gdzie się miało to widzenie odbyć. Ja z Agnieszką udaliśmy się do krzeseł wskazanych przez funkcjonariuszkę i po serdecznym przywitaniu się usiedliśmy na nich. Moja żona rozpoczęła rozmowę:   - Jak tam Marcin? Wszystkie dziewczyny tutaj tęsknią za nim. I więźniarki, i funkcjonariuszki.   - Super się ma. - odpowiedziałem z lekką nutą ironii. - Odpoczywa od tego babińca w męskim gronie.   - Bardzo niedobrze, że w tym wieku ciągle jeszcze nie ma, ani żony, ani narzeczonej, ani nawet dziewczyny. Będziemy musiały coś z tym zrobić.   - Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. - odpowiedziałem żonie mrugając przy tym okiem. - Ale wiesz co...Agnieszka. Muszę skoczyć koniecznie do ubikacji…   -Spytaj się pani strażniczki. Ona ci pokaże, gdzie jest ubikacja.   Wstałem z krzesła, podszedłem do nadzorującej widzenia funkcjonariuszki i ona wskazała mi drogę. Szybko udałem się tam, ale nie o potrzebę fizjologiczną głównie mi chodziło, był to raczej pewien pretekst. Kiedy po krótkim czasie wróciłem, zaszedłem siedzącą na krześle Agnieszkę od tyłu, szybkim ruchem pociągnąłem ją za znajdujący się pod chustką kok, oraz dwoma szybkimi ruchami wykopałem jej spod stóp więzienne drewniaki, które poleciały na pobliską roślinność.   - Ale ty jesteś głupi! – usłyszałem zdenerwowany, ale jednak opanowany głos mojej żony. - Dziękuję za komplement, Agnieszko. - odpowiedziałem.   - No to wyobraź sobie, że to nie jest komplement! - usłyszałem jeszcze bardziej zdenerwowany, ale ciągle opanowany głos mojej żony.   Usiadłem znowu naprzeciwko Agnieszki. Teraz widziałem zdenerwowanie na jej twarzy.   - Oczywiście to ty pójdziesz moje chodaki.   Zgodnie z zasadami grzeczności, które od zawsze mi wpajano i według których, jak kobiecie coś upadnie, to mężczyzna powinien się zaraz schylić i jej to podnieść, powinienem teraz natychmiast przynieść Agnieszce jej więzienne drewniaki. Tym bardziej, że to przeze mnie wylądowały one tam, daleko od niej. Ale mi się teraz zachciało być złośliwym wobec żony. Jej pobyt za więziennymi murami, ta cała niezwykłość, ten stan nadzwyczajny w naszym małżeństwie, spowodował u mnie natłok emocji, dodatkowe i narastające zauroczenie moją żoną, któremu w racjonalny sposób nie byłem w stanie dać upust…   - A sama sobie idź po chodaki. - rzuciłem prowokacyjnie w stronę Agnieszki.   Agnieszka wstała z obrażoną miną i boso udała się do pobliskich krzaków, skąd wróciła już w więziennym obuwiu.   - Nie o to chodzi, że musiałam boso przejść te parę kroków. Chodzi o to, że mi tu robisz obciach przed ludźmi. A tak ciebie chwaliłam, że jesteś takim wspaniałym, kochającym mężem. Wszystkie dziewczyny mają tu o tobie takie dobre zdanie, a ty się zachowujesz, jak smarkaty gówniarz.   - Aguś, od kiedy tu się znalazłaś, w naszym małżeństwie zrobiło się jakoś ciekawiej, przez to, że państwo pod postacią wyroku skazującego się niejako wdarło się do naszego małżeństwa. A ponieważ, jak mówi przysłowie, z jedzeniem rośnie apetyt, to mi się zachciało, żeby się między nami zrobiło jeszcze ciekawiej. I dlatego chciałem spowodować taki kontrolowany kryzys w naszym małżeństwie…   Robiąc zrezygnowaną minę Agnieszka postukała się w czoło. Kiedy tak wykładałem Agnieszce te moje aberracje, widziałem, jak na mnie patrzą się ludzie – zarówno więźniarki, jak i odwiedzający je ludzie oraz funkcjonariuszka nadzorująca te widzenia. I jakoś mi wcale to gapienie się na mnie nie przeszkadzało. A nawet wręcz przeciwnie…   - Widzisz Marek, inne osadzone też są tu odwiedzane przez swoich mężów i jakoś ci mężowie umieją się zachowywać normalnie. Może ty byś też spróbował? Może byś to potraktował jako taką normalną rozmowę z twoją żoną? - powiedziała Agnieszka, tym razem już bardziej łagodnym tonem.   Coraz bardziej mi to imponowało, że mnie moja żona traktuje, jako takiego niezrównoważonego gówniarza.   - Widzisz Aguś, na samą myśl, że miałbym to widzenie z tobą w zakładzie karnym, kiedy ciebie widzę w tym stroju Kopciuszka, potraktować jako normalną rozmowę, na samą taką myśl kompletnie głupieję!   Agnieszka znowu zrobiła zrezygnowaną minę.   - Dochodzę do wniosku, że poślubiłam nieuleczalnego wariata. Coraz bardziej mi pochlebiało, jak moja żona mnie ocenia. Ale zamiast jej to wprost powiedzieć, postanowiłem zamiast tego odwzajemnić się pięknym za nadobne.   - A ty nie zgrywaj takiej normalnej. Marcin, wasz strażnik więzienny, mi opowiadał, jak mu groziłaś, że go zbijesz drewniakiem, jak sobie nie znajdzie dziewczyny. Więzienie nie oduczyło ciebie takich szaleństw?   - No może zrobiłam źle. Jeżeli to była groźba karalna, to może powinnam dostać dodatkowy wyrok i posiedzieć dłużej… - powiedziała moja żona, teraz już mniej pewnym głosem.   - W każdym razie to nie powód, żebyś mi tutaj robił taki obciach. - oznajmiła znowu nieco bardziej stanowczym, ale dosyć łagodnym głosem.   - Gdybyś się zachowywał bardziej normalnie, to bym mogła ci opowiedzieć coś ciekawego o życiu tu, w zakładzie karnym.   No, przyznam, że zabrzmiało to ciekawie. Jak najbardziej miałem ochotę dowiedzieć się o tym, w jakim towarzystwie moja małżonka siedzi.   -No to opowiadaj. - odpowiedziałem.   - Ta dziewczyna, która siedzi przed nami ze swoim ojcem. To jest Agata Leszczyńska, a jej ojciec jest sędzią. Dostała wyrok w zasadzie za to samo, co ja, jazda w stanie nietrzeźwości. Tyle samo promili co ja, tyle, że bez stłuczki, jak u mnie. I dostała dziewięć miesięcy bez zawieszenia. Ten sam sędzia, co u mnie, orzekał. No i Agata, skromna i honorowa dziewczyna, nie odwołała się od tego wyroku. Także ze względu na swojego ojca, którego bardzo szanuje i który jasno dał jej do zrozumienia, że u niego nie ma co liczyć na pobłażanie…   W głosie Agnieszki można było słyszeć, że Agata jej imponowała tą swoją skromnością i honorowością. Jeszcze się nasłuchałem różnorakich, ciekawie opowiedzianych historii więźniarek. No i trochę się nasłuchałem o różnych niby to błahostkach życia więziennego. No i w końcu moja żona mi też przypomniała o tym, żeby opowiadać o życiu żołnierza na poligonie. No więc opowiadałem… Aż w końcu nastąpił koniec widzenia, które w naszym przypadku zostało przedłużone, ze względu na moje wyjście do ubikacji.   Kiedy już żegnałem się z Agnieszką i zbliżyłem się do niej, żebyśmy się mogli pocałować, zaraz po całusie poczułem ugryzienie w wargę oraz dwa kopniaki – w jedną i drugą nogę.   - To było za te twoje dzisiejsze wybryki. O dalszych karach pomyślę, jak wyjdę na przepustkę. - oznajmiła małżonka łagodnym i jednocześnie stanowczym głosem. I uśmiechnęła się na pożegnanie.   Kiedy już Aga oddaliła się ode mnie na parę kroków w kierunku funkcjonariuszki, rzuciłem w jej kierunku:   - A tak w ogóle, to jesteś głupia.   Moja żona szybkim ruchem odwróciła się do mnie i pokazała mi język. Potem oddaliła się z funkcjonariuszką.   Opuściłem zakład karny, jakkolwiek przez nikogo nie niepokojony, to jednak w stanie pewnego niepokoju i ekscytacji. Samo zakończenie widzenia powinno przecież zostać uznane za niepokojące. „Małżonkowie rozstali się będąc skłóconymi”- tak pewno rozumowałyby nasze mamy, czyli moja i Agnieszki. I pewno by się bały o przetrwanie naszego małżeństwa. No bo tu kłótnia, a do tego jeszcze dziewczyna siedzi w kryminale, to przecież mąż mógłby sobie znaleźć kochankę. Ale przecież o to chodzi, że mąż jest na punkcie tej siedzącej w kryminale dziewczyny, która jest jego żoną, bez reszty pierdolnięty.   Tak sobie myślałem, czy przez to moje zachowanie na terenie jednostki penitencjarnej, w czasie widzenia, mógłbym dostać zakaz przychodzenia do Agnieszki. Im dłużej bym się nie mógł widzieć z moją najukochańszą, tym bardziej byłoby to romantyczne… A może jednostka penitencjarna doniesie o moim zachowaniu do wojska...W końcu na widzeniu byłem w mundurze. I będę miał raport karny… Ta myśl, że z powodu Agnieszki bym miał mieć nieprzyjemności, cholernie mnie ekscytowała. A może to Agnieszka będzie miała nieprzyjemności, bo powiedziała do mnie, że jestem głupi, a na koniec mi pokazała język. Może będzie miała za to postępowanie dyscyplinarne w zakładzie karnym, a ja będę temu winien i będę musiał ją na kolanach za to przepraszać, bo to w końcu ja ją sprowokowałem…   ***   Ponieważ widzenie z Markiem zakończyłam o dziesięć minut później, niż inne dziewczyny, nie wracałam na oddział z innymi więźniarkami, tylko osobno. Kiedy już byłam na oddziale, to funkcjonariuszka, która zamykała za mną kratę, a wcześniej nadzorowała widzenia – Marzena ma na imię i jest dokładnie w moim wieku – powiedziała do mnie:   - Ten twój mąż to jest chyba trochę… - i zrobiła palcem wskazującym kółko przy skroni.   - No cóż. Zanim tu trafiłam byliśmy normalnym, kochającym się małżeństwem. Ale od kiedy tu trafiłam, mój Marek kompletnie zgłupiał na moim punkcie. Dziwisz się? W końcu takie widzenie z żoną to dla faceta najbardziej szałowa randka, jaką sobie może wyobrazić. A jak jeszcze dziewczyna, z którą randkuje, ma taki szałowy strój więzienny, jak ja…   - Faceta nigdy nie zrozumiesz… - rzekła Marzena.   - Przynajmniej tego mojego. - odpowiedziałam.                      
    • @violetta Cześć na śliwki mam ochotę, to chyba menopauza???
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...