Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano



W dzielnicy od najmłodszych lat wołali na mnie Uszal. Ksywę zawdzięczałem niedużym, ale za to mocno odstającym uszom. Były zauważane najpierw, jako moja naturalna wizytówka. W szkole trochę w nie pstrykali, później jednak wypracowałem sobie w miarę znośny szacunek w towarzystwie i złośliwości ustały. Czasem jeszcze któryś ze starszych kolegów pacnął mnie przyjacielsko w ucho lub bawił się nim podczas siedzenia na ławce czy przy ognisku. Bawienie się polegało na tym, iż brało ucho między dwa palce i delikatnie pocierało. Gustowali w tym zwłaszcza chłopaki po domu dziecka i poprawczaku. Był to gest starszego wobec młodszego, którego się lubiło.
W ten sposób bawił się moim uchem Darek Blacha, kiedy całą grupką mieliśmy zapalić pierwszego w życiu papierosa. Tyle się o tym mówiło, że palenie zdawało się być naturalną częścią życia. W dzielnicy palili prawie wszyscy, a kto nie palił był pogardzany, niczym ostatni patafian. Uroczysta chwila nastąpiła w gołębniku Darka, na strychu jego domu przy ulicy Celnej. Dużo starsi Darek i Kazek Herma mieli być naszymi nauczycielami. Tomek, Ślepy i ja liczyliśmy razem jakieś 24 lata, ale tęgie miny dodawały nam wieku. Darek i Kazek podobno nieźle kradną. Ostatnio wpadli i chyba będą musieli iść do poprawczaka. Nie wiedziałem za bardzo, co to znaczy, jasne było tylko to, że nie są z tego powodu zachwyceni. Może dlatego, że tam będą im kazać się poprawić.
Gołębie ohydnie śmierdziały. Gdyby nie fakt, że będzie można spróbować papierosa, dawno byśmy dali stamtąd nogę. Darek z namaszczeniem wyciągnął paczkę Giewontów bez filtra, za którą wodziliśmy spojrzeniami, jak zahipnotyzowani. Poczęstował według wzrostu - Kazka, Tomka, mnie i Ślepego. Ślepy był tylko rok młodszy, a wyglądał jak przedszkolak. To wrażenie potęgował dziecięcy kombinezon, w który go wbijała co dnia troskliwa mama. Miał przy tym jasne włosy i niewinną buzię, więc wszyscy wokół poczuwali się do opieki nad nim, uznając siebie za starszego brata. Ślepy właściwie powinien mieć ksywę Kulawy, bo utykał na jedną nogę po tym, jak spadł kiedyś z dachu na metalowe kubły na śmieci i przetrącił sobie biodro. Poskładali go do kupy, lecz ostatecznie jedną nogę już na zawsze miał mieć krótszą.
Wziąłem wysuszonego peta i przyjrzałem mu się z ciekawością. Nie widziałem w nim niczego nadzwyczajnego: trochę szarej bibułki wypchanej tytoniem i tyle. Ukradkiem podpatrywałem chłopaków, jak tarmoszą papierosy w rękach i wkładają do ust. Naśladowałem ich ruchy, wykruszając i zmiękczając swój cenny przydział. Całej naszej trójce zaczęły błyszczeć oczy. Podpalona zapałka zaczęła wędrować od papierosa do papierosa, wszyscy wciągnęli dym i spojrzeli na siebie. Gryzło w gardle, jak diabli i paliło w język, jednak nic poza tym specjalnego się nie działo.
- Nie tak - tłumaczył Darek, pokazując nam jak się zaciągać.
Zniechęcony pierwszym wrażeniem spróbowałem pierwszy. Większość chłopaków z dzielnicy widziałem z papierosami, więc wydawało mi się, że to musi być wielkie coś. Nabrałem w usta mnóstwo dymu, zatrzymałem go, wreszcie połknąłem w płuca. Od razu zacząłem krztusić się spazmatycznie i kaszleć. Łzy poleciały mi, jak przy krojeniu cebuli. Gryzienie w gardle stało się naprawdę przykre. Pożałowałem, że w ogóle się za to wziąłem, zwłaszcza, że kumple pokładali się ze śmiechu. Z drugiej strony, chciałem pokazać im, że nie taki znów ze mnie mięczak. Paliłem więc stoicko dalej, choć wstrętne uczucie wcale nie ustawało. Na dodatek zaczęło mi się porządnie kręcić w głowie i zbierać na wymioty. Mimo to, nie zrezygnowałem. Chłopaki, widząc, że nie pękam, poszli w moje ślady i też kaszleli jak opętani. Ślepy odpuścił od razu. Splunął gryzącym w język tytoniem i cisnął peta na ziemię.
- Te, fajek się nie marnuje - trącił go łokciem Darek – Żyjesz, Rufek?
Czerwony jak burak Tomek tylko kiwnął głową. Jeszcze przez parę chwil nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Kazek w milczeniu ćmił swojego Giewonta. Kiedy wciągał dym, jego twarz robiła się jeszcze bardziej nieprzyjemna. W ogóle mało mówił. Zwykle trzymałem się od niego z daleka, bo miałem wrażenie, że coś sobie myśli niedobrego na mój temat. A może był po prostu wredny? W pewnej chwili jego ręka zbliżyła się do dziecięcego kombinezonu Ślepego, a pet wypalił w nim ogromną dziurę. Widząc to, Tomek ochoczo przystąpił do gry i też ukradkiem zostawił spory ślad. Jak wszyscy, to wszyscy – pomyślałem złośliwie, postępując dokładnie tak samo. Zabawa trwała kilka minut, a Ślepy nie zdawał sobie z niczego sprawy. Poczerniona działaniem wysokiej temperatury watolina wyłaziła, niczym krew z ran. Kombinezon wyglądał okropnie.
- Spadamy – mruknął w końcu Tomek.
Zeszliśmy schodami, zataczając się od ściany do ściany. Teraz działanie nikotyny było dużo przyjemniejsze. Włóczyliśmy się z Tomkiem po Rynku, niczym dwa zabłąkane cienie. Działanie używki trzymało bardzo długo. Nawet nie zauważyliśmy, że Ślepy gdzieś znikł i po jakimś czasie pojawił się znowu.
- Wy gnoje!!! - szlochał - Dostałem wpierdol kablem od żelazka! Przez was, skurwysyny!!!
- Nie łam się, Ślepy – Tomek klepnął malca w ramię i przygarnął go do
siebie – Ja wiem co to porządny wpierdol. Mama kupi ci nowy kombinezon, zobaczysz.
Ślepy wydzierał się przez parę minut, po czym zabrał się z nami do Adiego. Adi mieszkał na Słowackiego, fajnej ulicy, pełnej zakamarków, podwórek i ogrodów. Biegła od Rynku aż gdzieś hen po Stare Bielsko, a poprzeczna do niej ulica Zenona Laski wiodła od placu Chrobrego, zwanego Pigallem do kościoła ewangelickiego przy szkołach „2” i „4”. Na rogu Słowackiego i Laski stał dom Adiego, w którego suterenach była winiarnia Zamkowa, gdzie zawsze się coś działo. Poza Rynkiem to właśnie na podwórkach u Adiego spotykaliśmy się najczęściej.
Tego dnia żadnego z chłopaków nie było. Pojawił się tylko Rysiu, lekko stuknięty koleś, który zawsze chodził z wypchaną starymi gazetami teczką w ręce. Kiedy się na niego wołało, wił się z nieśmiałości i głupawo uśmiechał. Strasznie bełkotał, więc nikt nie wiedział, co mówi, lecz zawsze wyglądał na zachwyconego.
- Rysiu, waliłeś dzisiaj konia? – zapytał Tomek.
- Uhu... hu....hu...
- I co? Fajnie było?
- He... hrrr... noooo...
- Kiedy se zarwiesz jakąś laskę?
Konsternacja na twarzy Rysia była tak ogromna, że wybuchnęliśmy śmiechem. On jednak śmiał się najgłośniej, chociaż pewnie sam nie wiedział z czego. Otumanienie nikotyną powoli ustawało. Przeszliśmy smętnie podwórkami i od strony ulicy Żeromskiego wstąpiliśmy na Pigalle. Nie było co robić. Tomek skręcił w Mickiewicza, Ślepy w Laski, a ja opłukałem twarz w fontannie otoczonej rzeźbami amorków i powlokłem się wzdłuż murów zamku w stronę domu. Nie chciało mi się wracać tak szybko. Za dwa tygodnie miałem jechać na kolonię do Jastrzębiej Góry i bardzo długo nie widzieć kumpli. Żaden z nich nie był nad morzem, więc tylko perspektywa pochwalenia się tym niezwykłym przeżyciem podtrzymywała mnie na duchu.





Mama robiła pranie w naszej nibyłazience. Stara Frania buczała cicho, a bura woda kotłowała się, co jakiś czas ukazując inny fragment odzieży. Chciałem przemknąć ukradkiem za placami Mamy, ale mnie usłyszała i odwróciła się z krzykiem.
- Jezu, ale mnie wystraszyłeś!
- Przepraszam – bąknąłem z niewinną miną.
- Na piecu są racuchy. Weź sobie.
- Dobrze.
Nie czułem jeszcze głodu, choć od obiadu minęło dobre pięć godzin. Umyłem tylko starannie ręce, które strasznie śmierdziały nikotyną i zniknąłem w rupieciarni przejściowego pokoju. Wspiąłem się na szafę i zacząłem majstrować wśród gratów, które tam leżały. Z druta od parasola mogła być szpada, stara miska olejowa mogła służyć za granat, a metrowa linijka za karabin. Przygotowałem się do pojedynku z wyimaginowanym przeciwnikiem, by potem skoczyć na stojącą pod szafą kanapę. To była wielka frajda, ale rzadko skakałem, bo trudno mi się wspinało z powrotem. Byłem pewien, że jak podrosnę, będę fikał bez przerwy.
Kiedy nagle rozległ się szczęk klucza w zamku, spokój tego leniwego popołudnia uległ gwałtownej przemianie. Do kuchni wkroczył Stary. Musiało piekielnie wionąć od niego wińskiem, bo Mama zareagowała natychmiast.
- Gdzie byłeś? - jej głos drżał; nigdy nie potrafiła nad nim panować.
- Szukałem pracy...
- I częstowali winem?
- Nie bądź złośliwa. Wstąpiłem...
Nigdy nie rozumiałem, po co starzy się tak ciągle kłócą. Wydawało mi się, że nasze życie wygląda normalnie i każdy się zajmuje swoimi sprawami. A Mamie ciągle coś nie pasowało. Chyba ze starym nie było tak do końca w porządku. Zerkając z szafy, jak stoją niby para bokserów, gotowych do wymiany ciosów, czekałem co z tego wyniknie.
- A pieniędzy na dom nie masz...
- Chwilowo nie.
Mama cisnęła wyżętą poszewką o podłogę i zrobiła krok w jego kierunku.
- Jak sobie pomyślę, że jeszcze niedawno byłeś dyrektorem szkoły, to mnie szlag trafia! – wykrzyczała mu w twarz, lecz prawie nie mrugnął powieką.
Do kuchni weszła chwiejnym krokiem Babi, siostra mojej nieżyjącej babci. Miała już bardzo dużo lat, ale na wojnę ze Starym była gotowa zawsze. Podpierając się laską, a drugą ręką odgarniając siwe loki, opadające jej na oczy, ruszyła na pomoc. We dwie miały względną przewagę. Stary jakby się skurczył. Babi była dla niego, niczym bicz. Chłostała słowami ile weszło, potem on się obrażał i wracał święty spokój. Ona była głównym lokatorem, Stary tylko współ. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Dlaczego zepsułeś telewizor? - zaatakowała Babi od progu.
- Ja? - zrobił zdziwioną minę, lecz widziałem w oczach złośliwe zadowolenie.
- Ty świętoszkowaty aniołku! Więcej nie będziesz oglądał telewizji!
- Daj mi spokój! - Stary cofnął się nieznacznie i w tej samej chwili uniósł swoją słynną dumą - Niedługo sobie kupię telewizor i nikomu nie pozwolę się do niego zbliżyć.
- Już to widzę...
Babi i Mama zaśmiały się głośno. Tym razem nie doszło do zwyczajowej awantury. Obrażony Stary odwrócił się na pięcie i wyszedł z domu. Gdyby były agresywne, skończyłoby się na wielkim krzyku i wygrażaniu. A tak, spławiły go elegancko, dając przy okazji do zrozumienia, kto tu rządzi.
Uradowany stanąłem na brzegu szafy. Coś mnie nakłaniało do wykonania fantastycznego skoku. Byłem jak z gumy. Na zajęciach sportowych robiłem wszystko z taką łatwością, że ciągle mnie gdzieś ciągali – a to na judo, a to na akrobatykę sportową. Trener powiedział mamie, że widzi we mnie przyszłego mistrza, ale mi się nie chciało. Wolałem się włóczyć z chłopakami, niż wykonywać codziennie głupie ćwiczenia. W sporcie podobno jest ważna powtarzalność, czyli cecha kompletnie mi obca. Naprężyłem się i zrobiłem pół-salto, spadając plecami na miękką kanapę.

Opublikowano

Czyta się wyśmienicie ! Więcej – połknęłam jednym haustem. Kilka drobiazgów mnie osobiście wzruszyło –np. legendarna Frania, pierwszy papieros, te Giewonty…
Podobają mi się wędrówki przez nazwy ulic -wchodzimy w to miasto i ten, kto nie zna tego miejsca, jak ja, ma niemal ochotę nakreślić plan, aby się nie zgubić... super !
Świetny, z przymrużeniem oka, autoportret (powiem więcej: z dużą dozą skromności) ! Tekst bardzo dynamiczny, nawet bez dialogów. Zazdroszczę talentu … i chętnie poczytam c.d. Życzę miłych świąt. Pozdrawiam Arena

Opublikowano

ohydnie śmierdziały. Aż dech zapierało = no Ty chyba nie możesz, od kiedy od czegoś przykrego dech zapiera? odbiera - ok, zabiera- też ok, ale zapiera?

Podpalona zapałka zaczęła wędrować od papierosa do papierosa = jedna zapałka? góra dwa papierosy by im zapaliła, chyba że to jakaś specjalna

połknąłem w płuca. Od razu zaparło mi dech = a to może Ty po prostu lubisz ten zwrot? tu powiedzmy, że pasuje

Łzy poleciały mi z oczu = ooo, a mogły skądinąd?

Jak wszyscy, to wszyscy – pomyślałem złośliwie, postępując dokładnie tak samo. = a tu się popłakałam, ale być może taki mam dzisiaj humor

Biegła od Rynku aż gdzieś hen po Stare Bielsko, a poprzeczna do niej ulica Zenona Laski wiodła od placu Chrobrego, zwanego Pigallem do kościoła ewangelickiego przy szkołach „2” i „4”. = po co to?

Nie chciało mu się wracać tak szybko = mu, mi?
.........................................................................

dobrze napisane, ale w sumie mało co się stało, czekam ciągu dalszego

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Wiersz napisany dla uczczenia osiemdziesiątej rocznicy wyzwolenia przez oddziały Brygady Świętokrzyskiej NSZ niemieckiego obozu koncentracyjnego dla kobiet w Holýšovie w Czechach w dniu 5 maja 1945 roku.      
    • Przerażone czekały na śmierć... W barakach okolonych kolczastym drutem...   Choć wielka światowa wojna, Pochłonąwszy miliony niewinnych ofiar, Z wolna dobiegała już końca, A wolnym od nazizmu stawał się świat… Na obrzeżach czeskiego Holýšova, Z dala od teatru wojennych działań, Z dala od osądu cywilizowanego świata, Rozegrać miał się wielki ludzki dramat...   Dla setek niewinnych kobiet, Strasznych dni w obozie zwieńczeniem, W okrutnych męczarniach miała być śmierć, Żywcem bez litości miały być spalone... Podług wszechwładnych SS-manów woli, By istnienia obozu zatrzeć ślady,  Spopielone bezlitosnego ognia płomieniami, Nazajutrz z życiem pożegnać się miały…   Przerażone czekały na śmierć... Utraciwszy już ostatnią, choćby nikłą nadzieję…   W obszernych ciemnych baraków czeluście, Przez wrzeszczących wściekle SS-manów zapędzone, W zatęchłym cuchnącym baraku zamknięte, Wkrótce miały pożegnać się z życiem… Gdy zgrzytnęła żelazna zasuwa, Zwierzęcy niewysłowiony strach, W każdej bez wyjątku pojawił się oczach, By na wychudzonej twarzy się odmalować…   Wszechobecny zaduch w barakach, Nie pozwalał swobodnie zaczerpnąć powietrza, Gwałtownym bólem przeszyta głowa, Nie pozwalała rozproszonych myśli pozbierać… Gwałtownym bólem przeszyte serce, Każdej z  setek bezbronnych kobiet, Łomotało w młodej piersi jak szalone, Każda oblała się zimnym potem…   Przerażone czekały na śmierć... Łkając cicho jedna przy drugiej stłoczone...   W ostatniej życia już chwili, Z wielkim niewysłowionym żalem wspominały, Jak do piekła wzniesionego ludzkimi rękami, Okradzione z młodości przed laty trafiły… Jak przez niemieckie karne ekspedycje, Przemocą z rodzinnych domów wyrywane, Dręczone przez sadystyczne strażniczki obozowe, Drwin i szykan wkrótce stały się celem…   Codziennie bite po twarzy, Przez SS-manów nienawiścią przepełnionych, Doświadczyły nieludzkiej pogardy I zezwierzęcenia ludzkiej natury… Wciąż brutalnie bite i poniżane, Z kobiecej godności bezlitośnie odarte, Odtąd były już tylko numerem W masowej śmierci piekielnej fabryce…   Przerażone czekały na śmierć... Pogodzone z swym okrutnym bezlitosnym losem…   W zadrutowanych barakach, Z wyczerpania słaniając się na nogach, Wycieńczone padały na twarz, Nie mogąc o własnych siłach ustać… Gdy zapłakanym oczom nie starczało łez, Fizycznie i psychicznie wycieńczone, Czekając na swego życia kres, Strwożone już tylko łkały bezgłośnie…   Przeciekające z benzyną kanistry, Ustawione wzdłuż obozowego baraku ściany, Strasznym miały być narzędziem egzekucji, Tylu niewinnych istnień ludzkich… Przez SS-mana rzucona zapałka, Na oblany benzyną obozowy barak, Setki kobiet pozbawić miała życia, W strasznych męczarniach wszystkie miały skonać…   Przerażone czekały na śmierć... Gdy cud prawdziwy ocalił ich życie…   Ich spływające po policzkach łzy, Dostrzegły z niebios wierne Bogu anioły, A Wszechmocnego Stwórcę zaraz ubłagały, By umrzeć w męczarniach im nie pozwolił… I spoglądając z nieba Bóg miłosierny, Ulitowawszy się nad bezbronnymi kobietami, Natchnął serca partyzantów z lasów dalekich, Bohaterskich żołnierzy Świętokrzyskiej Brygady…   I tamtego dnia pamiętnego na czeskiej ziemi, Niezłomni, niepokonani polscy partyzanci, Swe własne życie kładąc na szali, Prawdziwego, wiekopomnego cudu dokonali… Silnie broniony obóz koncentracyjny, Przypuszczając swymi oddziałami szturm zuchwały, Sami bez niczyjej pomocy wyzwolili, Biorąc setki SS-manów do partyzanckiej niewoli…   Bohaterski szturm Brygady Świętokrzyskiej... Dla tysięcy kobiet był wolności zarzewiem...   Niebiańskiemu hufcowi aniołów podobna, Natarła nieustraszona Świętokrzyska Brygada, By znienawidzonemu wrogowi plany pokrzyżować By wśród hitlerowców paniczny strach zasiać… Tradycji polskiego oręża niewzruszenie oddana, Chlubnym kartom polskiej historii wierna, Natarła nieustraszona Świętokrzyska Brygada, Paniczny w obozie wszczynając alarm…   Brawurowe ze wschodu natarcie, Zaskoczyło przerażoną niemiecką załogę, Z zdobycznych partyzanckich rkm-ów serie, Głośnym z oddali niosły się echem… By tę jedną z najpiękniejszych kart, W długiej historii polskiego oręża, Zapisała niezłomnych partyzantów odwaga, Krusząc wieloletniej niewoli pęta…   Bohaterski szturm Brygady Świętokrzyskiej... Przeraził butnych SS-manów załogę…   Odgłosy walki niosące się z oddali, Do uszu udręczonych kobiet dobiegły, W tej strasznej długiej niepewności chwili, Krzesząc w sercach iskierkę nadziei… Na odzyskanie upragnionej wolności, Zrzucenie z siebie pasiaków przeklętych, Wyjście za znienawidzonego obozu bramy, Padnięcie w ramiona wytęsknionym bliskim…   Choć nie śmiały wierzyć w ratunek, Ten niespodziewanie naprawdę nadszedł, Wraz z brawurowym polskich partyzantów szturmem, Gorące ich modlitwy zostały wysłuchane… Wnet łomot partyzanckich karabinów kolb, W ryglującą barak zasuwę żelazną, Zaszklił ich oczy niejedną szczęścia łzą, Wyrwały się radosne szepty wyschniętym wargom…   Bohaterski szturm Brygady Świętokrzyskiej... Dnia tego zwieńczonym był wielkim sukcesem…   Wielkie wrota baraków wyważone, Rozwarły się z przeciągłym łoskotem, Odsłaniając widok budzący grozę, Chwytający za twarde żołnierskie serce… Ich brudne, wycieńczone kobiece twarze, Owiało naraz rześkie powietrze, Nikły zarysowując na nich uśmiech, Dostrzeżony sokolim partyzanckim wzrokiem…   I ujrzały swymi załzawionymi oczami Polskich partyzantów niezłomnych, Niepokonanych i strachu nie znających, O sercach anielską dobrocią przepełnionych… Dla setek kobiet przeznaczonych na śmierć, Polscy partyzanci na ziemi czeskiej, Okazali się wyśnionym ratunkiem, Zapisując chlubną w historii świata kartę…   - Wiersz napisany dla uczczenia osiemdziesiątej rocznicy wyzwolenia przez oddziały Brygady Świętokrzyskiej NSZ niemieckiego obozu koncentracyjnego dla kobiet w Holýšovie w Czechach w dniu 5 maja 1945 roku.  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Żołnierze Brygady Świętokrzyskiej NSZ i grupa uwolnionych więźniarek z obozu koncentracyjnego w Holýšovie (Źródło fotografii Wikipedia).              
    • @Roma

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       Jeszcze się trzymasz? Powodzenia, bo nerwy jak szwy, łatwo puszczają, szczególnie jak stres trwa długo.    
    • @Domysły Monika cudna jest ta Twoja analiza emocjonalna wiersza  Wiesz czasami relacja matki z córką jest trudna  I tylko od dojrzałości jednej ze stron zależy czy w ogóle będzie możliwe jakiekolwiek pojednanie  Najgorzej jest wtedy kiedy zachowanie matki zaczyna powielać dziecko i przenosić takie patologiczne stany na swoją nową rodzinę  Ten wiersz jest właśnie o tym 
    • @Unapali Nie za dużo entera? Gdyby był dłuższy, szukałabym jedynej kropki na podłodze.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...