Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

chwile me szczęśliwe miejsca ukochane
byt kruchym jestestwem w świecie bezlitosnym
dziecięctwo czas zabaw ongiś zapomniane
młodość krótką chwilą w wspomnieniu radosnym
dorosłość igraszką w wesołość oblekła
nieskażona jaźnią życia w oka mgnieniu
przez pryzmat wyszynku gościńcem do piekła
poniosła ofiarnie na stos przeznaczeniu

Opublikowano

@Jarek_Rendzio

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jarku,

Utrzymujesz rytm w wierszu, oprócz zaznaczonego miejsca.
Wszędzie jest średniówka po szóstej sylabie, a tam się wykrzywiła.
Może da się poprawić?
No i jeszcze rymy gramatyczne, np.

ukochane - zapomniane (przymiotnik z przymiotnikiem)

mgnieniu - przeznaczeniu (rzeczownik w narzędniku, kim, czym?)

itp.

Pozdrawiam serdecznie :)


Opublikowano

Witam panią. Dziękuję za poświęconą mi oraz mojemu skromnemu grafo uwagę jak również jego ocenę i wskazanie błędów oraz niedociągnięć. Wypaczoną średniówkę na tę chwilę poprawiłem lecz czy lepiej pozostawiam ocenie innym gdyż może okazać się to kosmetyką w stylu zamienił stryjek ....Nad rymami oczywiście mogę popracować z tym ze zapewne będzie to wiązało się z większymi zmianami co może powodować iż zatracę się w tym co chciałem przekazać. Pomyślę nad tym później a na tę chwilę dziękuję i pozdrawiam.

Opublikowano

@Jarek_Rendzio

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Jarku, uprzejmie proszę bez 'pani'

No cóż, tak już jest z poezją rymowaną, że pilnować wypada wszystkiego - rymów, rytmu, sensu, puenty i wielu innych rzeczy. Jeśli będziesz stosował takie rymy jak powyżej, wciąż będą się czepiali, szczególnie ci od białej i wolnej poezji.
Proponuję rym niedokładny, asonansowy (poszukaj, poczytaj proszę
wpisz ten termin w Google) który nie mlaska w uszach.
Przestawiaj słowa, szukaj, licz, czytaj głośno co napisałeś i nie śpiesz się.

Poprawiłeś rytm, teraz jest dobrze 6/6, ale chyba masz rację,
siekierka na kijek :)
Nieśmiało zaproponuję
z:
nieświadoma ulotność życia w oka mgnieniu
na:
Kruchość i ulotność życia w oka mgnieniu

Jeśli pasuje, bierz.

Powodzenia :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Witam, Jarku.

Czytałam Waszą rozmowę o Twoim tekście. Sprawiła mi satysfakcję, bo przyjąłeś rady Alicji. Warto to robić. To osoba pełna wiedzy o wierszach rymowanych.
Nie jestem znawczynią tej formy, ale - jeżeli mogę jedno słówko dodać -radziłabym na początek nauki pisania wierszy zacząć od bardziej prostych tekstów. Ot, bez jaźni życia, bez zbędnego filozofowania. Łatwiej wtedy ogarnąć formę. Też tak zaczynałam. Chcesz próbkę - proszę:-)


Świt już. Do okna zdążam jak co rano, biegiem.
Od dziesięciu tygodni ciągle jest to samo:
biel świat ogarnia wokół, zasypuje śniegiem,
może dziś inny kolor znajdę poza bramą.

Na nic! Wszystko powoli traci swoją barwę,
nawet czerń już tak jakby trochę wybielała.
Na śniegom bliskiej, zimnej, jednolitej kanwie
uporczywa natura ten haft wydziergała.

Potraciły kolory i domy i drzewa,
zaraz stare słońce ze złota zrezygnuje.
Ledwie błękitnawe widnieją skraje nieba,
a ponad miast dachami biały dym się snuje.

Ciekawe, co pod ziemią głęboko się dzieje?
Czy piekło czerń utraci, czerwień mu przygaśnie?
Grzesznikowi przewina raptem wybieleje,
bez czarta w zaspach śniegu zło na Ziemi zaśnie?


Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.     A tak w ogóle to po co mnie prowokujesz? Nie znamy się, za emocjonalne słowa przeprosiłem, a ty ciągle swoje. Dlaczego ?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...