Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

W świetle słonecznego dnia
zaczerwienił się głóg.
Wiatr kołysze gałęziami -
zmienia barwy odcieni.
Obok przeleciał motyl
dodał letniego koloru jesieni.
Upał doszedł do lamusa
teraz lepiej założyć koszulę,
niż ją zdejmować,
bo tak raźniej i kolorowo.

10.09.2015, 12:40

Opublikowano

stanisław_prawecki - Staszku

Głóg mam przed oknami domu. Ale gdy patrzę na niego, przypomina mi się ten głóg z dzieciństwa.
Ojciec ze stryjem kosami kosili łąkę, a ja wchodziłem na bardzo stary głóg, żeby przypatrzyć się gniazdu dzikich gołębi:

Zaczerpnięte z własnej biografii: DZIECI WIEJSKIE NIE BAWIĄ SIĘ W PIASKOWNICY - ...D O G O N I Ć WSPOMNIENIA...
własnej biografii czyli jeszcze raz przeżyć życie


GNIAZDA DZIKICH GOŁĘBI

GNIAZDO PIERWSZE

Mam coś w sobie z dzikiej natury,
A raczej z wrodzonej ciągotki do przyrody.
W domu nie ma uciech dla życia osłody,
Tylko ściany smutne i cień ponury.

Z tego powodu wyruszam na natury łono
Łąk i krzaków olchowych chłopięcej "ślewczyzny".
Ojciec i stryj już od wczesnego poranka koszą dobytek ojcowizny,
Wśród różnych ptaków na łące i w powietrzu grono.

Idę sam, niemniej jestem wesoły,
Spoglądam tutaj, tam - wszędzie łąka,
Na niej pszczoły, motyle i pasące się krowy,
Cielaki w zagrodach, im już jest
Wyznaczona od ssania krów rozłąka.

Trawa kwitnie wokoło kolorowo,
Pachnie jeszcze milej.
Za nią wszędzie olszynowo,
W głębi z ptactwem jeszcze gorliwiej.

Bocian ląduje na łąkowej polanie,
Wrony kraczą na wierzchołkach starych olch,
Zając młodziak umyka spod krzaka,
Szpakom lawiną usiąść na łące skoszonej zadanie.

To też w tej chwili niczego mi nie brakuje;
Łąka pachnąca, wzrostem wybujała powyżej kolan,
Niezmienna do dzisiaj od czasów Polan.
W rzece niejeden rak się znajduje.

Stryj już nauczył mnie, jak go chwytać,
Ale dzisiaj nie w tym rzecz.
Idę dalej... Ojciec i stryj nie raczyli spytać,
Będąc zajęci, gdzie idę, lecz

Koszą łąkę dalej - zwalając na pokosy...
Łąka pachnie i czuć surowością.
Idę po łące z podkurczonymi palcami u stop - jestem bosy,
Tak jest pięknie i miło wszędzie obcować z wolnością.

Drzewo do którego cel mnie prowadzi,
Nazywane przeze mnie "afrykańskie",
W telewizji podobne zobaczyć mogłem,
[ i ludy pogańskie ]
Ale i bez ich podejrzenia
I tak już dobrze sobie radzę.

Drzewo na którym uplótł dziki gołąb gniazdo,
Z dala już jest dobrze widoczne;
Na półsuche, karłowate, słabo listne, od olch uboczne,
Wzrok nie schodził, aż do...

Gdy już znalazłem się pod drzewem,
Odpoczywam w cieniu jakiś czas...
Teraz tylko została myśl z cichym śpiewem,
Wejść na drzewo i zobaczyć,
Co jest w gnieździe? Choć raz.

Wdrapuję się po karłowatym drzewie,
Z szorstką korą i o gałęziach kolczastych.
Gołe ręce, bose nogi, lecz ja, jak poganin nie z tych,
Którzy będą się pękać w tej zabawie.

Drzewo drga, nawet kołysze się,
Gołąb spłoszony uchodzi z gniazda!
Już głowę mam nad gniazdem,
Przyglądam się jajkom. Ale jazda.

Gniazdo skromne z patyczków ułożone,
W środku leżą dwa jajka.
Dotykam je, są ciepłe, kładę z powrotem.
To jest prawda, nie bajka.


GNIAZDO DRUGIE

Matka natura krajobraz ułożyła tak, że patrząc od wschodu:
na lewo pagórki, za nimi "okrągłe błoto", w krzakach rzeka.
Na prawo pastwiskowe zagrody, za nimi naturalne łąki,
po nich krzaki olchowe "ślewczyzny", w środku łąki naturalne,
w olchowych krzakach snująca się cicho płynie rzeka: Sidra.
Na zachód idąc pod rzeki prąd: "pańskie błoto".

A tam:
Ojciec ze stryjem w miejscu tym
Zwalają łąkę na pokos...
Obok znajdują się olchowe krzaki,
Patrząc na skos, z brzegu rośnie nietypowy świerk.

Na nim z rzadka wyjątkowo
Uwił sobie gniazdko dziki gołąb.
Tutaj nie trzeba iść w krzaków głąb,
Już z brzegu mam świerkowo.

Wiąże to się z tym,
Że na świerku są gałęzie na wyciągnięcie rąk
Lepiej jest wchodzić, niż przed tym
Na "karłowate afrykańskie drzewo" w ten krąg,

Gdzie nie tylko jest celem zobaczyć gołębie jaja,
Przy okazji dla uciechy złapać śpiącego gołębia.
Wybrałem się w to miejsce o piątej rano
Wczesnym porankiem gołąb ze snu jeszcze się nie wybudził.

Ojciec i stryj na łące osełkami ostrzą kosy,
Echo po łące i krzakach rozbiega...
Znika w korycie rzeki, kiedy tam dobiega.
Ja tam dziś nie pójdę bosy.

Ojciec ze stryjem koszą łąkę -
Szelest rozchodzi się po łące i w krzakach...
Dzisiaj zapatrzony jestem nie w ptakach,
Lecz tylko na jedną gołębicę.

Stoję przy świerku, gałęzie na wyciągnięcie ręki,
Cień nad głową i poranny chłód w duszy.
Wchodzę cicho, żadne we mnie lęki,
Przeciwnie ostrzenie kos i szelest koszonej trawy niepokoją uszy...

Świerk nie kołysze się, wiatru brak,
Zatem w górę - wyżej wchodzić dobry znak,
Bo przecież nad głową - wyżej w gnieździe siedzi ptak,
Cichutko, powoli, bo ptak się spłoszy!

Gniazdo już blisko nad głową
Tak skromne, że prawie prześwieca się.
Gołąb siedzi w nim, nie spłoszył się,
Zatem w górę wyżej, jeszcze metr, jeszcze metra połowę.

Powoli, delikatnie rękę unoszę łukiem ku górze,
...Następnie spróbuję obniżać w kierunku gniazda.
Zanim uniosłem zamierzonej długości z połowę,
Gołąb wyfrunął ze strachu.

Pozostały mi tylko jego nasienie,
Które nawet nie dotykam palcami.
Cel był inny, złapać gołębia, a nie jaj zobaczenie,
Które już nie raz widziałem na "afrykańskim drzewie".

[ Gdybym gołębia złapał, pokazałbym ojcu i stryjowi,
jaki to ze mnie sprytny "buszmen", po czym od razu
wypuściłbym na wolność. ]

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena ludzie się szybko cieszą łatwą zdobyczą. Wiadomo, że będą z tego same kłopoty:)
    • @Toyer Traktuję jako wspaniałą osobistą modlitwę. Napisałeś podejrzewam jak Ci serce dyktuje i może tak ma zostać, lub przeczytasz za jakiś czas i wniesiesz drobne poprawki. Dzięki za Twoje wyznanie!
    • Dwudziestopięcioletni  hydraulik Roman C. ma żonę. I w tym fakcie nie ma nic nadzwyczajnego, bo przecież bardzo wielu mężczyzn w tym wieku posiada męża lub żonę, ale sytuacja Romana C. jest o tyle nietypowa, że posiada on żonę tylko w stosownych dokumentach bo w rzeczywistości to ona uciekła do pięćdziesięcioletniego architekta Vincenta Z., a konkretnie odjechała jego mercedesem klasy S. Było tak. Późnym wieczorem, kiedy zwykli ludzie chodzący rano do pracy już dawno śpią, Vincent Z. jechał samochodem głównymi ulicami stolicy. Jechał do domu z małego przyjęcia po wernisażu malarskim swojego przyjaciela, kiedy nagle w świetle ulicznych lamp zobaczył smukłą dziewczynę ubraną tylko w majtki. Jedną ręką zasłaniała sobie piersi a dłoń drugiej trzymała na łonie chociaż miała przecież już ochronę w postaci majtek. Takie podwójne zabezpieczenie wrażliwych miejsc może świadczyć o szczególnej cnocie kobiety, ale kiedy będący po dwóch kieliszkach szampana w doskonałym humorze architekt zatrzymał wóz i wysiadł pytając cnotliwą dziewczynę czy może jej jakoś pomóc ta bez chwili zwłoki wskoczyła na przednie siedzenie jego samochodu. Noc była dla lekko starzejącego się Vincenta Z. jak bajkowy sen, ale były też następne noce i dnie i na okoliczność otrzymanego od losu takiego szczęścia architekt wziął sobie urlop w swojej własnej pracowni. Wiedział już, że jego nowa miłość ma na imię Ania i kiedy była na basenie jakiś bezwzględny złodziej ukradł jej wszystko co miała łącznie z ubraniem. Po zamknięciu basenu przesiedziała  godzinę w krzakach i kiedy ją architekt zobaczył przemykała ulicami do domu. Powiedziała też swojemu wybawcy, że ma męża. On spytał kim jest. Odpowiedziała, że hydraulikiem pracującym w wodociągach miejskich. Ach tak, powiedział architekt a w duchu pomyślał, że oto trafiła mu się świetna dziewczyna, której mąż jest jakimś tam zwykłym hydraulikiem. Cóż za przeciwnikiem  może być dla mnie hydraulik. Zjadłam takich frajerów na śniadanie. Ale to był błąd. Nie minęły nawet dwa tygodnie a już w odwiedziny do Vincenta Z.  przyszedł hydraulik, który nieznanymi nam sposobami szarpanego zazdrością męża zdobył adres domowy architekta. Bez zapowiedzi, więc nie został wpuszczony, tym bardziej, że nikogo nie było w domu, bo zakochani jedli akurat kolację w luksusowym lokalu. Ale hydraulicy mają złe nawyki, szczególnie gdy są po pracy i nie odchodzą od drzwi kiedy zadzwonią i nikt im nie otworzy. Ten akurat monter instalacji wodno-kanalizacyjnej był po robocie i nie dał się łatwo spławić banalną nieobecnością gospodarza. Zakochani wrócili wczesną nocą. Hydraulik nie został jednak wpuszczony pod okna pod którymi mógłbym wykrzykiwać swoje lamenty, stał bowiem przy furtce a uruchamiana pilotem brama była kilkadziesiąt metrów dalej bo przecież posiadłość była nadzwyczaj okazała. Gdy dobiegł brama była już zamknięta. Przez płot bał się wejść, bo gospodarz wypuścił z kojca dwa wielkie psy. Tak więc tego wieczoru nie spojrzał nawet w oczy swojej niewiernej żonie, na co jak się wydaje miał wielką ochotę. Stojąc przy ogrodzeniu ale na ulicy miotał wyzwiskami pod adresem nie tylko architekta ale również własnej żony. Był bardzo głośny i jego lamenty przeszkadzały widać wysublimowanym lokatorom stojących wokół willi, bo ktoś wezwał straż miejską a ta zabrała rozhisteryzowanego Romana C. Następnego dnia zaraz po pracy przybiegł pod dom złodzieja swojej własnej żony racząc się wcześniej alkoholem pitym wprost z butelki dla podniesienia sobie widocznie otuchy. Ale architekt ze swoją kochanką a żoną hydraulika pływał cały dzień żaglówką. Wrócili późnym wieczorem i już Vincent Z. miał naciskać pilota uruchamiającego bramę, kiedy pod jedną z choinek zobaczył zaczajonego pod nią mężczyznę. Z samochodu zadzwonił po policję i już po niedługim czasie napompowany alkoholem hydraulik pojechał do izby wytrzeźwień, a zakochani do rana baraszkowali na puszystym dywanie. 50-letni Vincent  Z. architekt nie był przecież już młodzieniaszkiem i pewnie seksowna kobieta chcąca akurat przewietrzyć pościel, a nie mająca pod ręką drąga nie miałaby z niego pociechy przy wieszaniu prześcieradła czy innej  kołdry na przykład, ale Ani C. architekt imponował spokojem cechującym ludzi zamożnych, bukietami kwiatów, podarunkami, miłymi słówkami, urokiem życia i stylem bycia bardzo różnym od nudnego i nerwowego bo konwulsyjnie poskręcanego zazdrością życia z własnym mężem. Praca hydraulika nie wymaga intelektualnej wprawy i nie jest twórcza, żeby taki intelekt pobudzać. A więc drogi myślowe montera instalacji wodno-kanalizacyjnych nie dają się łatwo ogarnąć normalnym ludziom. Roman C. doszedł do wniosku, że musi zaalarmować cały świat aby tylko ta skończona łachudra, jego żona wróciła do domu. Sięgnął więc po pióro i zaczął pisać listy do sejmu i senatu, policji,  związku architektów, różnych rzeczników, gazet i tygodników tych kolorowych również. Prosił w nich o pomoc bo ten Vincent Z. zamieszkały tu i tu ukradł mu żone którą niewoli i czy złodziej żon może w ogóle być architektem, dopytywał adresatów retorycznie. Napisał list do prezydenta Stanów Zjednoczonych. Pisał do różnych agent Unii Europejskiej. W liście do królowej brytyjskiej Elżbiety drugiej żalił się, że nikt nie chce mu pomóc a przecież ten łobuz który uwiódł mu żonę jest pedofilem bo uwięziona ma dopiero 23 lat. Biuro prasowe królowej przysłało na papierze Pałacu Buckingham słowa pociechy. Ponadto królowa kazało mu być dobrej myśli. List był po angielsku więc go nie przeczytał, bo akurat tak się przypadkiem zdarzyło, że w tym języku nie był biegły. Nie chciało się jednak odpisać cierpiącemu hydraulikowi ani papieżowi ani prezydentom kilku państw z różnych kontynentów, ani nawet kanclerzowi Niemiec, który przecież jest tak egzotycznie i nienaturalnie wyczulony na losy polskich obywateli. Jeden list zrobił jednak na kimś wrażenie i to na kimś w siedzibie Narodów Zjednoczonych. Trafił on mianowicie na biurko pani Joanny Z. prywatnie żony Vincenta Z. zatrudnionej w  Nowym Jorku jako tłumaczka. Zanim to się jednak stało bardzo zniesmaczony dotychczasowymi rezultatami swoich działań hydraulik napisał kolejny list do ministra spraw wewnętrznych. Pisał w nim, że widział jak ktoś zakopuje w lesie niedaleko drogi tej a tej, przy dużym ciemnym kamieniu zwłoki zamordowanej kobiety. Do listu dołączył szkic sytuacyjny. Listy tego nie podpisał wszystko natomiast starannie wytarł łącznie z kopertą. Na taką informację policja zareagowała natychmiast. Miejsce było tak dokładnie opisane, że grupa dochodzeniowa dotarła tam natychmiast. Na miejsce w płytkim grobie niezbyt starannie zamaskowanym leżały zwłoki kobiety z ranami po nożu w okolicach serca. Niemłoda już kobieta ubrana była wyjątkowo odświętnie jakby wprost odeszła od świątecznego obiadu. Zwłoki przewieziono natychmiast do zakładu medycyny sądowej zajmującego się szukaniem przyczyn śmierci rozbierając badane osoby niemal  na czynniki pierwsze. W kieszeniach garsonki znaleziono dwa listy. Jeden ze stacji serwisowej mercedesa w którym serwisant udzielał rabatu na swoje usługi panu Vincentowi Z. zamieszkałemu tu i tu, drugi zaś był rachunkiem za usługi telekomunikacyjne na kwotę 376 zł i 35 gr. i był wystawiony na pracownię architektoniczną z siedzibą w centrum miasta, a przesłanym na domowy adres Vincenta Z. właśnie. Porywacz żony hydraulika został zatrzymany i po przeprowadzonej w willi rewizji przewieziony do aresztu. Podczas przeszukania willi do domu weszła elegancka i pachnąca kobieta. Policjantom przedstawiła się jako  Joanna Z. żona właściciela pracowni architektonicznej o uwodzicielskiej i zwodniczej nazwie PHANTOM. Vincent Z. został tymczasowo aresztowany. Nie można było ustalić kim jest odkopana w lesie kobieta. Na przesłuchaniach Vincent Z. kierował uwagę policjantów w stronę męża swojej kochanki, bo przecież jaki mógłby mieć cel architekt o jego klasie aby mordować starsze niewiasty. Policjanci podążyli tropem wskazanym przez siedzącego w więzieniu architekta. Podczas wielogodzinnego przesłuchania hydraulik zeznał, że sam zbrodnie zaplanował kierując poszlaki na architekta, aby tylko wyrwać ukochaną i niewinną żonę z rąk tego starego zboczeńca. Poszedł mianowicie na cmentarz, znalazł świeży grób, wykopał ciało i zawiózł je swoim fiatem 126p do lasu wrzucając je we wcześniej wykopany dół. Zanim to zrobił kilkakrotnie dźgnął kobietę w okolice serca nożem monterskim, jaki w jego przedsiębiorstwie pracodawca rozdaje hydraulikom. W kieszeń garsonki wsadził ukradzione ze skrzynki pocztowej architekta listy. Vincenta Z. natychmiast zwolniono z aresztu a hydraulika oskarżono o zbezczeszczenie zwłok, wprowadzenie policji w błąd, kradzież korespondencji i z kilku jeszcze artykułów kodeksu karnego. W konsekwencji tej sprawy niewierna żona wróciła do hydraulika wykonującego instalacje wodno-kanalizacyjne, a on sam został skazany na więzienie w zawieszeniu i grzywnę bo sąd pod wpływem biegłego psychologa dopatrzył się okoliczności łagodzących wynikających z jego głębokiej desperacji. Niestety ten brak altruistycznych pobudek w dzieleniu się własną  żoną z innymi mężczyznami sprawi mu, biorąc pod uwagę jej  temperament jeszcze kłopot. Ale to jest jego własna melodia przyszłości. Najgorzej na używaniu cudzej żony wyszedł architekt Vincent Z. Jego własna żona bez zbędnych ceregieli wywaliła go z domu który stanowił jej własność bo tak było zapisane w przedmałżeńskiej intercyzie. Odjechał więc swoim wyładowanym rzeczami osobistym mercedesem klasy S, bogatszy o wrażenia które przecież dla każdego człowieka są najbardziej wartościową kolekcją życia.    
    • @Toyer Tak jest !!!! Pięknie napisane piękne wyznanie !!!!
    • @violetta I ja za to właśnie Cię podziwiam :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...