Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Martwa cisza przed burzą [ 12-13.XII.1981 ]


Rekomendowane odpowiedzi

Zima mroźna jak na Podlasiu, choć to jest Śląsk. Nic nie wisi w powietrzu prócz siarczystego mrozu
poza tym spokój i cisza, jedynie ja idę na "szychtę". Śnieg skrzypi pod stopami, jedynie taki tylko
słyszę wkoło siebie hałas, jest późny sobotni wieczór, pośpiesznie w jednym rytmie idę na nocną
"szychtę". W domach osiedlowych w oknach migocą telewizory jak nigdy nic. Z kominów ścielą się
dymy przy ziemi, czuć swąd. To mnie nie zraża, wręcz przeciwnie podoba się gdy palę papierosy.

Na przystanku autobusowym żadnego człowieka, jedynie po drugiej stronie ulicy dwóch pijaczków
za węgłem restauracji: "Pod Kasztanami", ledwie utrzymują się na nogach. Im "szychtą" będzie
łóżkiem? Mnie za godzinę nocka spędzona na poziomie: - 300 - [ 650 metrów pod ziemią ].
Przyjechał przewóz na przystanek, wsiadam do przewozu, w nim kilku kamratów jedynie, bo to nie
jest przewóz z KWK "Ziemowit", a od mego pracodawcy PRG Mysłowice.

Na kopalni prawie pusto tylko sami górnicy z PRG Mysłowice przed zjazdem na 22.00. Już zjeżdżamy
pod ziemię - szybem winda pędzi, równowagę utrzymują prowadniki, opór powietrza smaga po
roboczym ubraniu i raz po raz krople słonej wody biją po twarzy jak za karę - obryzgując ją, jak za
wyrok jakiś, czy za poniżenie gardząc ziemskim człowiekiem, że sięga poza naturę i ponad naturę.
https://plus.google.com/photos/103276734392610294633/albums/5415855263512013009/5425956586846096370?banner=pwa&pid=5425956586846096370&oid=103276734392610294633
Na dole idąc wentylacyjnym chodnikiem - powietrze przewiewa ubranie, a nawet i duszę. Noc na
powierzchni tym co mogą spać. Na dole dzień tym co muszą harować. Tam i tu ciemno, a różnica nie
do porównania, lecz rozumie tylko ten kto przeświadczył się na własnej skórze. W miejscu, gdzie
strop zacisnął chodnik tak, że trzeba przechodzić na kuckach, tu najbardziej boję się o życie.
Ale kogo prócz mnie to obchodzi, gdy w tym miejscu nie ma już Boga. To któż ciebie chłopie obroni,
jeśli sam się nie obronisz?! Najgorzej w tym czasie pomyśleć jest, że w tym miejscu w tej chwili
strop może zacisnąć się i zawalić nas na amen?! Tak pomyśleć to nawet z samej wyobraźni oszaleć
można lub co najmniej dostać "pietra" i już nie wrócić na dół. Otóż są i tacy, którym obraz tego
nieludzkiego miejsca jest straszniejszym od myśli, choć to nic nie ma wspólnego ze śmiercią.
Tacy już nie wracali na dół drugiego dnia, choć to nic nie ma wspólnego z tym, że: "drugi raz nie
wchodzi się do te samej rzeki". W miejscu roboty, [ nie pracy ] ciemno, głucho, hałas maszyn
górniczych i źle jest, jak po kacu alkoholowym, albo papierosowym lub z niewyspania się.
Ale tutaj na dole robota jest dla twardzieli, a nie dla "świrów", a tym twardzielem może być nawet
i mięczak, ale nie "świr". Wręcz przeciwnie tutaj tylko może być tym twardzielem mięczak, bo "świr"
tutaj nie przyjdzie. Kim kto jest prawda pokazuje tutaj, gdzie "ki diabeł"nawet chowa się po wnękach,
gdzie ciężar ziemi czuje się na karku i tutaj, gdzie nawet sam Bóg nie pomoże, bo Go tutaj już nie ma.
A więc jak kiedyś mawiał stary "baca": "Wierz w Boga, ale Bogu nie wierz!" - doradzając turyście,
który szedł w góry. Tutaj jest jeszcze gorzej, skoro nie ma dokąd uciec; nie ma gór, nieba, nie ma
chmur, tylko ciężar ojczyzny nad głową i nad górniczym karkiem. Nie ma okien tylko ociosy*, strop
i jedynie droga odwrotna, która też może się w którymś miejscu zawalić?! Idąc do przodu zawsze
napotyka się czoło chodnika, które przez Naturę 3,5 miliarda lat temu w skałę ukształtowało się
i stawia dzisiaj ludziom twardy opór. Chcesz mały człowieku mnie uszczypnąć, ugryźć, zdobyć to
kuj mnie, wierć, wysadzaj przez Alfreda Nobla wynalezionym dynamitem, aż mnie urwiesz - trochę
skały, może wtedy staniesz się mniej ludzkim, a za to więcej małym człowiekiem. Dynamit rwie
skały - zamieniając na urobek* - w nim miał i kamieni zwał, to jest siła rozumnego człowieka,
którego nie przyszłość czeka, a jedynie jeden metr do przodu w skale. W płucach dym i smród po
odstrzale dynamitu, duszność i słodkość w ustach. Na starość ser na płucach! A więc na świecie
musi być porządek, tylko nigdy nie mogą być wszyscy równi, bo nie będzie komu żyć i walczyć o
przetrwanie, kiedy jeden będzie zwalał na drugiego, że ty to rób, bo ja jestem równy tobie!
A równy jemu, będzie mówił, że jest równy jemu i nie będzie robić komu! Lecz prawda jest tylko
jedna, że umrzeć wszyscy musimy z taką różnicą, że nie w jednym czasie. Ale w razie zbrojnego
konfliktu - wojny pierwsi iść na śmierć zawsze muszą chłopi i robotnicy w ludzkiej masie.
W czasie cyklu roboczego, pot ze skroni ścieka strumieniami, do tego na plecach koszula mokra,
jakby zza węgła oblał mnie szatan jakiś podstępny. A kiedy ze stropu piaskowcem sypnie na plecy
staje się nieprzyjemna mieszanka na mokrej koszuli i na spoconej skórze. Ale kogo to obchodzi,
kiedy na powierzchni cisza przed burzą tylko z tym, że nikt o tym nic nie wie prócz wojskowych
wtajemniczonych. Tymczasem robota wre jak nigdy nic - te sam bóle - te same cierpienie - ten
sam codzienny pot - ta sama męka - ten sam uśmiech i ta sama radość, myśli czy pragnienia z taką
różnicą, że 650 metrów pod ziemią. Ale złośliwy powiedziałby: "Każdy ma taki los, na jaki zasługuje".
Powiedziałbym, że jest w tym prawda i nie prawda: wszystko zależy od myślenia i od sytuacji w
jakiej dana osoba się znajduje. Będąc w chodniku -300 = 650 metrów pod ziemią wydrążonym
przez człowieka, który jest panem Natury, przynajmniej tak mu się wydaje, może w każdej chwili
zginąć, jak marna glizda przywalona ciężątem Natury, kiedy mały człowiek ją drąży!... Jaki to strach
pomyśleć, a jednak my kamraci tutaj jesteśmy i jak rozumne krety gwałcimy uśpioną od 3,5 miliarda
lat Bożą Ziemię... Z biegiem końca "szychty" - cyklem wyrwano Ziemi Naturze jeden metr chodnika
drążąc do przodu - zabudowując przed spadaniem górotworów. Tym samym, mając świadomość
wykonania swojej roboty za wzorową i wypełnienia wytycznych z założenia przełożonych.
Z tą dumą, a jeśli nie dumą to z pewnością świadomości wykonania swego zadania, wracamy pod
szyb na szczęśliwy wyjazd na powierzchnię ku życiu, ku ludziom, ku Bogu i ku niebu, aby dotrzeć
do domu i spocząć w łóżku odpoczynku. Wyjeżdżamy windą niepewności, choć zawsze jest więcej
pewności przy wyjeździe, niż przy zjeździe, że dzięki Bogu następny dzień, noc przeżyło się szczęśliwie
i z pełną uciechą w duszy i w sercu, ślubów i śmierci, po prostu tam, gdzie radością wszystko stworzył
Bóg, nie jak na dole i nawet w windzie człowiek. Na dole ciemno, głucho, głośno, strasznie, śmiertelnie,
niebezpiecznie i martwo.

Na powierzchni zima - mróz -15 stopni Celsjusza. Na dole +30 stopni Celsjusza, a więc z różnicą +45
stopni Celsjusza w porównaniu do temperatury w przodku*. A kiedy z łaźni wyjdzie się na dwór -
od razu włosy zamarzają na głowie! Trzeba być hartem, żeby nie przeziębić się. Ale kogo to obchodzi
prócz mnie. Masz człowieku tak jak sobie wybrałeś, albo tak, jaki twój los tobą pokierował. Kogo to
obchodzi, że tak jest. Wracając do domu na pół śpiący po nocnej "szychcie", w przewozie przeciąg,
jak przy wentylacji. Przecież w sumie jest mroźna zima i w dodatku świta porankiem niedzielnym na
dzień dobry 13.XII.1981 roku. Szukam miejsca, gdzie przynajmniej czuć trochę ogrzewania w przewozie.
Tymczasem oczy zamykają się same i nawet rozklekotany przewóz nie rozprasza do drzemki.
Można zasnąć nawet na stojąco, aby tylko odwrócić uwagę skupienia. Robota w kopalni pod ziemią
robi swoje, w dodatku była nocna "szychta". Nie ma twardzieli, kiedy jest się żywą istotą. Twardziele
są tylko w barze pod wpływem alkoholu i na stadionie piłkarskim. Po "szychcie" w człowieku jest
zmęczenie i sen na czas ten.

Wysiadając w miejscu zamieszkania na przystanku autobusowym przy restauracji: "Pod Kasztanami"
w ludzi pusto, cisza, a tylko słychać jak zima oddycha... I choć widnieje porankiem, osiedle tętni tym
samym żywiołem jak przed "szychtą" z tym, że o poranku mróz silniejszy, jest bezwietrznie - dowodem
tego dym kłębiący z kominów przy lampach ulicznych i przy przy zmarzniętym śniegu. Prócz tego cisza
tylko coś wisi w powietrzu!?

Wchodząc na stancję stało się z zimna na dworze tak ciepło i przytulnie aż strzęsło mnie z tej tak
miłej na dobre sytuacji dla organizmu. Przed snem co może zjeść kawaler sam siebie żywiący?
A mianowicie kilka pajd chleba do tego pręt kiełbasy, która suszyła się między żeberkami centralnego
ogrzewania i herbatą popijając wody zagrzanej na grzałce elektrycznej. Po tym z pełnym żołądkiem
i z wysiłkiem nocnej "szychty" na grzbiecie miłe tylko łóżko jak sen, który zamyka oczy. A jeszcze do
tego i przy tym gra szpulowy magnetofon z którego tylko do mego ucha dochodzi muzyka: "AC/DC" -
choć tak twarda i dynamiczna, zarazem usypiająca jak narkotyk po nocnej "szychcie". I tak z tym
usnąłem - smacznie śpiąc od 7. rano - do samego południa niedzielnego w dniu 13.XII.1981 roku.
Budząc się w samo południe - załączam telewizor, który kupiłem za zarobione pieniądze w kopalni.
Co się dzieje? Same szumy na ekranie żadnego obrazu! Po jakimś krótkim czasie przychodzi gospodyni
stancji, pytając: - Czy u pana odbiera telewizor? Odpowiedziałem: - Nie! Byłem załączyłem, ale nie
ma obrazu, tylko same szum i śnieg na ekranie! Gospodyni: - U mnie tak samo! Ja: - To nie wiem
co jest? Z tym przeświadczeniem - po tej rozmowie, gospodyni zeszła na dół do swoich niedzielnie
południowych zajęć. Po tym w jakiś czas, po nasłuchaniu się piosenek wcześniej nagranych na
szpulowym magnetofonie, załączam telewizor i... ciągle gra hymn mojej Ojczyzny!... Po pewnym czasie
ukazuje się generał Jaruzelski - wygłasza do rodaków swoją przemowę, a raczej nakazy dyktatorskie
o stanie wojennym w naszym kraju! I z tym jakie są tego założenia, regulaminy, konsekwencje i w
końcu zmiany: [url]http://www.youtube.com/watch?v=IG4SbX26G60[/url]
Tak było! Jak dobrze tym, którzy nie pamiętają tego dnia.
[url]http://www.youtube.com/watch?v=TroenoOkXHo&feature=related[/url]

Na dzień dzisiejszy niektórym jest jeszcze gorzej, mimo mamy wolność. Grudzień 2009 rok.

Objaśnienia: ociosy* - z gwary języka górniczego śląskiego na język zrozumiały po prostu ściany.
urobek* - zwał piaskowca lub węgla po odstrzale górniczym - po prostu potocznie kupa ziemi.
w przodku, przodek* - po prostu chodnik, wyrobisko na dole w kopalni.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...