Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

późne maliny


Rekomendowane odpowiedzi

Spójrz kochanie już wrzesień a w naszym ogrodzie
owocne pędy malin chylą się nam w ręce
to co wiosną wyrosło a dojrzało latem
oddaje dziś w dwójnasób wciąż więcej i więcej

ciepła jesień daruje nam mądrości lata
i krwistym nasyceniem przeciekają palce
wiemy jak to uczynić by w cudzie kwitnienia
oddawać swoje twarze jesiennej malarce

drzewa już posyłają ziemi pierwsze listy
kolorowe pocztówki wspomnienia z wakacji
już wiatry października snują pięciolinie
i świerszcz na bal się stroi w najlepszej tonacji

owoce coraz słodsze nauczone rankiem
kulić konkrecje smaku pod muśnięciem chłodu
senne słońce figlarnie mruży wielkie oko
i trawy posiwiały w zakolach ogrodu

w ciepły koc owinięci podnosimy oczy
dotykiem twojej dłoni swoje palce pieszczę
i nadzieję i pewność pewność i nadzieję
że to jeszcze nie koniec że przecież nie jeszcze

pamiętasz jak smakuje eiswein zacne wino
rwane gdy pierwsze mrozy zetną już jagody
wychylmy po szklaneczce tej mądrości świata
silniejszej od kaprysów jesiennej pogody

złote słońce się skryło za szybą kominka
i ciągną od zachodu śnieżnobure chmury
dziś bramy do ogrodu zamkniemy do wiosny
a jutro jutro trzeba się pakować w góry

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo mi sie ten wiersz podoba. Strasznielubię takie melodyjne, rymowane wiersze liryczne o przemijaniu, jesieni, miłości...
Dla mnie najpiękniejsza i najbardziej wzruszająca ta strofa:
"w ciepły koc owinięci podnosimy oczy
dotykiem twojej dłoni swoje palce pieszczę
i nadzieję i pewność pewność i nadzieję
że to jeszcze nie koniec że przecież nie jeszcze"

Tylko chyba jest tu literówka:
"i świerszcz na bal się stroi i najlepszej tonacji" - czy nie miało być:
"i świerszcz na bal się stroi w najlepszej tonacji"?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Oxyvio! Dziękuję. Zwykle do napisania skłania mnie coś co boli albo z czym się nie zgadzam. A tu " popłynąłem " i nie wiedziałem jak wyjdzie, jak oddam pozytywne emocje. Myślę, że to trudniejsze niż złość, żal, czy kpina. Literówkę oczywiście poprawiam. Nie ma jak oko fachowca. Pozdrawiam MM
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dziękuję bardzo. Zwłaszcza, że dwie ostatnie pochwały płyną od mistrzów w tej dziedzinie. Może łatwiej by mi się pisało gdyby tak jakieś małe morderstwo ;). A tak same pozytywy. Aż się chce, żeby wszystko wyszło idealnie i nie wiem czy sam bym tak ten wiersz skomentował. Pozdrawiam MM
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • I. Bezsenność   Pięcioma  zmysłami  podchodzę  do łąk lawendowych    Minęłam chaszcze  waleriany  białego nostrzyka  zarośla    Pośród melisy i chmielu  owadzia muzyka  z passiflory pnączem  brzęczy obertasem    Upałem  pachnie  Augustifolia   duszno -    Brak mi  wody ze źródła  lodowych  kryształków  powietrza    Piętrzy się wzgórze sosnowe  wije zaskrońcem ścieżynka -  - - - - - - - - - - - - - - - - - - -  Tylko  czy dotrę  ponad wierzchołki    Nim zasnę   II. Wilcze godziny   Beznadziejne te wilcze godziny  oddechem snu pauzowane  z bezrzęsą gwiazdą  jak gała cyklopa -  - - - - - - - - - - - - - -   I zapachem swędu  po zastawionych kątach   III. Pavor nocturnus   Motto: „Sny sprawują czasami obudzenie nagłe połączone z pewną niespokojnością”  („Medycyna ludowa […] Poradnik lekarski dla wszystkich stanów”). Warszawa 1860. – s.37                                                                               Zdarza się  iż duża kobieta     budzi się dzieckiem        aby z lalczyną rozpaczą   ptasio zapłakać w koszulę nocy –   wówczas Anioł Stróż  na powiekach jej kładzie  rękę swą - kompres  ciepły niby lipowy okwiat     i przesycony zapachem     ambry bursztynowych ziół  i jego   toaletowej wody    Augustifolia, dokładniej: Lavandula augustifolia łacińska nazwa lawendy właściwej.
    • życie jest piękne  mówią lekarze   życie jest krótkie  mówią grabarze   czas ucieka  mówi Fizyka  ksiądz na ambonie  woła co potem  a co ze mną mam cudze marzenia  cudze patenty  myśli nie swoje  nie swoje produkty cudze partie  I interesy  nic tylko się zabić  bo nic nie jest moje  newer język w którym piszę jest polski  litery tez jakieś sprzed-wieków  Amor omnia vincit nur ich bin Tod 
    • Na oddziale tym. W zamknięciu. W pomarańczowej smudze zmierzchającego słońca, która przecina, niczym rozżarzonym biczem środek podłogi. Która ciemnieje powoli. Stopniowo. Stopniowo. Tak bardzo stopniowo… Trzeszczące cicho szpitalne łóżka. Albo milczące. Ustawione równo jak na wystawie. Ze szkieletami zmarłych sprzed wielu bardzo wieków. Szpitalne łózka, a na nich twarze woskowe. Wyblakłe pergaminy. Poszarzałe w spazmie agonii. Twarze nieboszczyków, choć jeszcze żywych. Lecz tak naprawdę. Naprawdę… Wijące się z bólu. Powykrzywiane kształty. Pokręcone cierpieniem w rozgrzebanej pościeli. Leżące, porzucone kłody zmurszałego drewna, jakby przymierzały się powoli do sosnowej trumny. Do gleby…   Te ciała spocone w ekstazie nadciągającej śmierci. Spalone kobaltową lampą truchła. W ciszy i zaduchu. W milczącej beznadziei…   Przemierzające z mozołem równinę pustą, rozległą. Pełną melancholii. Zbliżające się do kresu. Do horyzontu, gdzie obłok zsuwa się biały w tym powolnym prologu pędu. Spoglądam. Patrzę. Z kołder wyciągają się czyjeś ręce. Ramiona jak grób rozwarte szeroko. Z oparzelinami śmiertelnej gorączki. I cienie. Cienie. Wszędzie wokół cienie. I cienie. Znowu. Bądź znowu. I jeszcze… Profile twarzy zastygłe. Wykute w kamieniu leżące popiersia. Nogi zgięte w kolanach. Oparte o nie brody. Zgięte w pół kołyszące się w przód i w tył, jakby znaki zapytania – „dlaczego to ja, właśnie?” Siedzące na krawędzi postacie z minionego już czasu. W piżamach. W podartych strzępach splamionych łachmanów. Ktoś proszący o wodę. O jeden łyk. Bądź jeszcze…   Senne majaki. Zwidy. Nacierające zmory. Tu i tam skrzypnięcie. Krzyk przerażenia. Albo rozmowa niewyraźna z kimś kogo tu od dawna nie ma. Który to rok? Rok to już dawno umarły. Przywalony betonowymi warstwami przeszłości. Nie da się już tego odwalić. Rozkuć. Rozbić młotami. Za oknami drzewa kołyszą się jakoś smętnie. Strzeliste topole, białokore brzozy, które szumią. I szumią coś z opowieści lasu. Podejdę tam. Podejdę do okna, mimo rwącego bólu. Podnoszę się w męce. W skowycie… Jakiś bicz mnie chlasta po piersi. Ale idę. Opieram się o żelazne poręcze łóżek. Patrzą się na mnie szeroko rozwarte, zdziwione oczy. Zmętniałe. Niewidzące. Albo nie patrzą się wcale. Zamknięte powiekami. Idę. Krok po kroku. W wielkim osłabieniu. Moja twarz przezroczysta. Olśniona zmierzchem. Słońcem spowitym liliową chmurą. Kiedy idę tak środkiem sali, zamknięty ciepłą smugą pomarańczowego blasku.   Kiedy już jestem, dotykam rozedrganą dłonią szyby. Kończy się już lato i życie. Wszelkie istnienie. Jakieś takie przeminięte lotem błyskawicy. Zdaje się, że ktoś wznosi toast w brzęku szkła i srebra. W porcelanie. W kryształowych błyskach. W mżeniach niezliczonych pikseli. Nie. To tylko zwidy. Słuchowe omamy za sprawą gorączki.   Organizm jeszcze walczy. Lecz już nie trzeba. Nie trzeba. Bo i po cóż, kiedy jest się już tak naprawdę po drugiej stronie? Dotykam palcami szyby. Tej gładkiej powierzchni. A za nią drzewa majaczą. Kołyszą się i chwieją. Za szybą drzewa szumią coś o przemijaniu. Lecz nie słyszę. Niedosłyszę. Albowiem zagłusza je piskliwe w uszach milczenie. Ale oto brama z powietrza. Strumienie atmosfer. Wiatr idący z wysoka. Sfruwający na skrzydłach furkoczących od piór. Ktoś najwidoczniej zniszczył wskazówki wyroczni, ponieważ leżą teraz połamane, pogięte w trawie. A więc jest jeszcze ratunek. Jeszcze można uciec. Oglądam się za siebie. Jarzą się drobinki kurzu. Wirują.   A więc jeszcze można...   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-06)   -------------------------   *) „Oddział chorych na raka”, tytuł powieści Aleksandra Sołżenicyna      
    • A oto jak się recytuje, to jest styl Jajeczny, po mojemu Pradawny      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...