Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Mucha i komar


Bolesław_Pączyński

Rekomendowane odpowiedzi

Mówi mucha do komara
-Byłaby z nas dobra para,
pan wysmukły jest komarze
uczuciami pana darzę.

Biedny komar, zrozpaczony,
nie chce żadnej muchy żony,
nie mieliby przecież dzieci
bo on muchy nie przeleci.

Ona za nim ciągle lata
natrętna jest i pyskata,
jak może to jej unika
w leśnej kniei sobie bzyka.

Nawet leśny pająk mały
z podziwu wytrzeszcza gały,
mimowolnie raz podsłuchał
co też pieprzy durna mucha.

Głupot takich niech nie kleci
chwyciłby ją chętnie w sieci,
choć za bardzo już zboczyła,
posiłkiem by dobrym była.

Aż się muchy oburzyły,
między sobą uradziły
by nawrócić tą zboczoną
dla komara chce być żoną!!!

-Anomalie są w przyrodzie
lecz Ty szukaj męża w rodzie,
rada much tak powiedziała
do lekarza ją wysłała.

Chrabąszcz to dobry psycholog
szanowany jest wokoło,
przebadał ją i wysłuchał
-Ot zdurniała całkiem mucha!

-Słuchaj no Ty moja miła
żebyś więcej nie zboczyła,
masz nie latać za komarem,
daję przeto Ci rad parę.

-Stroń od kniei i od mroku
pozostawiaj bagna z boku,
fruwaj tam gdzie jest słonecznie,
więc przestrzegaj to-koniecznie.

Ona bardzo się starała,
tych zaleceń się trzymała
ze swym rojem tak się zżyła
i już więcej nie zboczyła.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nic z tej muchy nie wyrośnie
to pod dębem, to przy sośnie
czycha nadal na komara
gdy go widzi, leci zaraz

- nie chcę ciebie mucho głucha
może by zechciała mucha
dać mi wreszcie święty spokój
przecież bzyczę tak od roku

- słuchaj, jeśli ci się zdaje
że ja, mucha, nic nie czaję
nie myśl, że odpuszczę teraz
przecież ważka, to cholera!

wiem, że do niej wzdychasz cicho
ale ona po kielichu
kiedyś mi wyznała szczerze,
a ja ważkom zawsze wierzę

że z kolei jej się zdaje
(wybacz, jednak nic nie czaję)
za chrabąszcza iść by chciała
więc, komarze, nic nie zdziałasz

okej, jeśli nie chcesz muchy
bądź na moje słowa głuchy
już się nie chcę z tobą bawić
pora mi... biedronkę spławić


i tak harce aż do rana
owad za owadem gania
finał tego będzie taki:
wszystkie polecą na... maki ;)))



Tak mi się dopowiedziało, na wesoło :)
Bolku, świetny Twój wierszyk, uśmiałam się! a do tego rytmiczny, aż płynie...

Pozdrawiam serdecznie!
Kinga.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bolku, długa, ale śmieszna historyjka, uśmiechnęłam się kila razy, było do czego.!
Są potknięcia... niżej, kilka sugestii , popatrz, jak chcesz, skorzystaj. Pozdrawiam... :)

Ona za nim ciągle lata
natrętna jest i pyskata,. . . . . . . . . . .i natrętna i pyskata
jak może to jej unika. . . . . . . . . . . . .on jak może jej unika
w leśnej kniei sobie bzyka.

Nawet ten pajączek mały . . . . . . nawet leśny pająk mały
wytrzeszcza z podziwu gały. . . . . . . . . . dziwi się wytrzeszcza gały
mimowolnie raz podsłuchał
co też pieprzy durna mucha.

posiłkiem by dobrym była. . . . . . . . .. niezłym by posiłkiem była

dla komara chce być żoną!!!. . . . . . . . .po co być komara żoną

Bolku, anomalia jest w przyrodzie, ale anoamlie.. są

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję Kingo za miły komentarz i także zabawny wiersz:)

W całym roju się gotuje
znów ta mucha dokazuje,
natrętna jest do przesady
z trzmielem ma jakieś układy.

Razem cały dzień latają
i jak mogą dokuczają,
bez wyjątku tak, każdemu,
spać nie dadzą znużonemu.

Trzmiel zabrzęczy grubym basem
a mucha tak utnie czasem,
chcesz ją złapać to umyka
i złośliwie jeszcze bzyka.

Z serdecznym pozdrowieniem:)





Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


I komar ma spokój święty
muchą nie jest już przejęty,
czasami się krwi napije
i beztrosko sobie żyje.

Dziękuję Oxyvio za miły komentarz z wierszykiem:)
Z serdecznym pozdrowieniem:)
A morał jest z tego taki
(czy miłe to, czy niemiłe -
to głoszą wszystkie robaki):
nikogo nie kochaj na siłę.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przypomiało mi to bajkę O czapli i żurawiu. ..poszedł żuraw obrażony, trudno będe żył bez żony...
Albo (może bardziej zbliżony) ...

burak stroni od cebuli
a cebula doń się czuli
mój buraczku mój czerwony
czyżbys nie chciał takiej żony

burak tylko nos zatyka
niech no pani prędzej zmyka
ja chcę żonę mieć buraczą
bo przy pani wszyscy płaczą

Temat więc stary jak świat... Fajnie napisane Bolesławie!
A morał...
Należy się trzymać własnego gatunku
bo potem nie będzie żadnego ratunku
potomstwo poślednie na świecie się zjawi
w zdumienie i niesmak rodziców swych wprawi

Pozdrowienia!
Lilka


Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


I komar ma spokój święty
muchą nie jest już przejęty,
czasami się krwi napije
i beztrosko sobie żyje.

Dziękuję Oxyvio za miły komentarz z wierszykiem:)
Z serdecznym pozdrowieniem:)
A morał jest z tego taki
(czy miłe to, czy niemiłe -
to głoszą wszystkie robaki):
nikogo nie kochaj na siłę.

Bo to prawda jak świat stara
kiedy trafi swój na swego,
związuje się taka para
on ją kocha, ona jego.

Serdeczności Oxyvio:)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 lat później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Trochę inna wersja dawnego tekstu   Cześć. To tylko ja. Chyba jako całość lub nie. Jeżeli masz tyle cierpliwości co ostatnio, to czytaj. Jeżeli przeciwnie, to chociaż napisz, o czym nie przeczytałaś. No dobra. Tyle wstępu.   Trudność to dla mnie wielka, zwyczajność z mego pióra na papier bezpowrotnie spuszczać. Aczkolwiek – chociaż takową lubię – to bez udziwnień, ciężko mi zaiste lub po prostu taki wybór chcianą przypadłością stoi. Pisząc dziwnie o zwyczajności i prostocie kwadratowych kół, zawikłanie w umysłach sprawić mogę, a nawet bojkot, takich i owakich wypocin, lub nawet laniem wody zalać.   Gdybym koślawym grzebieniem, włosy w przypadkowym kierunku przeganiał, to skutek byłby podobny. No cóż. Żyję jakoś na tym pięknym świecie, co wokół roztacza połacie, pośród bliźnich, zwierząt, roślin różnorodnych, rzeczy ożywionych i martwych, dalekich horyzontów i niewyśpiewanych piosenek, a w tym co piszę teraz, nadmiar zaimków osobowych, co w takim rodzaju tekstu, jest uzasadnione.   Napisz proszę, co w twoim życiu uległo zamianie. Co zyskałaś, co straciłaś. Czy odnalazłaś szczęśliwą gwiazdę na nieboskłonie ziemskich ścieżek. Jeżeli nie, to masz w tej chwili szukać. Choćby z nosem przy padole, twojej upragnionej gwiazdy. Gdy ulegniesz poddaniu, to już zostaniesz na dnie wąwozu niemożliwości, opłakując swój los.   A jeśli źli ludzie ciebie podepczą, to nadstaw im jedną siedemdziesiątą siódmą część policzka. Bez przesady rzecz jasna. Czasami oddaj! Pamiętaj, taką samą miarą będziesz osądzona, jaką ty innych sądzisz. Ile szczęścia dajesz, na tyle zasługujesz. O cholera. Co za banały wyłuszczam.   Proszę cię. Pozostań przewrotną, ale nie strać równowagi. Pamiętam, że często błądziłaś wzrokiem po ogniu, a myślałaś o rześkim strumyku. To mnie w tobie fascynowało. Nieokiełzane myśli, wiecznie związane w supełki, które wielu próbowało rozplątać, bez widocznego skutku. Tylko ósme poty wylali i tyle z tego było.   Przesyłam tobie taki śmieszny przerywnik, dla odprężenia umysłu.   twoje zwłoki są w rozkładzie twoje ciało gnije już twoją trumnę sosenkową pokrył zacny cudny kurz   twoje czarne oczodoły białej czaszki perłą są a piszczele szaro złote jak diamenty ślicznie lśnią   No i co? Zaraz jest ci weselej, nieprawdaż? Przyznać musisz. Oczywiście wierszyk nie dotyczy ciebie. Kiedyś tak, jeżeli twój trup nie spłonie. Póki co, wolę cię zapamiętać obleczoną w ciało. Ładne i zgrabne zresztą. Ale dosyć tych słownych uciech. Musisz jednak przyznać, że ci lżej na sercoduszy.    Tak bardzo tobie współczuję, że masz jeszcze siły na czytanie tych moich ''mądrości''. Tym bardziej, że nie czytam wszystkich twoich, ale jestem przekonany, że ty czytasz moje sądząc po tym, co odpisujesz. Wiem, wredne to z mojej strony, do utraty tchu. Mam jednak pewność, że nie wyznajesz zasady: coś za coś. Ja też jej nie wyznaje. Wolę coś twojego przeczytać, jak prawdziwie chcę, niż czytać na siłę, gdy naprawdę: nie chcę.   To skądinąd byłoby dowodem braku szacunku i lekceważenia twojej osoby. Mam trochę pokręconą psychikę w wielu sprawach. Do niektórych podchodzę: inaczej. A zatem pamiętaj: nie wszystkie moje listy musisz czytać. Na pewno nie popadnę w otchłań obrażań. Chyba, że obrażeń, jak dajmy na to w coś walnę lub ktoś lub coś, mnie.   Aczkolwiek bywa, iż żałość odczuwam wielką, do suchej nitki białej kości. Proszę, poniechaj zachwytów nad tym co piszę, bo jeszcze przez ciebie na liściach bobkowych osiądę speszony, a to spłodzić może, psychiczny uszczerbek na zdrowiu... a to z kolei na braku moich listów. Czy naprawdę jesteś przygotowana na tak dotkliwą stratę?    Dzisiaj znowu byłem latawcem, który pragnął wzlecieć i kolejny raz, spalił lot na panewce. Ciągle ogon wlecze po ziemi. Znowu lecę nie do góry, ale w bezdenny dół, w długą ciemną przestrzeń. Głębiej i głębiej, dalej i dalej. Światło mam głęboko w tyle, ale jeszcze trochę kwantów na plecach siedzi. Nieustannie widzę przed sobą własny cień. Ścigam go, bo nie mam innego wyjścia. Wyjście zostawiłem daleko nade mną.   Kiedy wreszcie będzie koniec. Raz na zawsze. Na zawsze z wyjściem i na zawsze z wejściem. Co będzie po drugiej stronie, skoro potrafię tylko spadać. Kiedyś, gdy mogłem oprzeć jaźń o jasne ściany, to były mi obojętne. Teraz przeciwnie, lecz mijam je za szybko. Są tylko smugami. Bo wiesz jak jest. Światło bez cienia sobie znakomicie poradzi, lecz cień bez światła istnieć nie może.    Nie czytaj tej mojej głupawej pisaniny, jeżeli nie chcesz. Zrób kulkę i wrzuć do ognia. Niech spłonie. Nawet już nie wiem, jak smakuje gniew.    Stoję oparty o ścianę. Widzę lecącą w moim kierunku strzałę z zatrutym ostrzem. Nie mogę ruszyć ciała, znowu przyklejony do otynkowanych, ułożonych w mur cegieł. Są częścią mnie. Ciężarem, którego tak naprawdę nie dźwigam, a jednak odczuwam, jako zafajdany kleisty los. Ciekawe czyja to wina? Raczej nie muszę daleko szukać, by znaleźć winowajcę. Jest zawsze całkiem blisko.    Nagle zdaję sobie sprawę, że nie zabije mnie żadna strzała, tylko kupa duszącej gruzy. Tańcząca kamienna anakonda, pragnąca udusić i wycisnąć: całe posklejane rozdwojone wnętrze, żebym mógł je na spokojnie obejrzeć, przemyśleć i uwolnić trybiki z piasku. Wystawiam ręce na boki. Nic z tego. Odepchnięcie niemożliwe. Czerwone cegły pod skórą tynku, pulsują niczym krew w tętnicy.    Nagle przypominam sobie. To z własnej woli posmarowałem klejem pokręcone ego i oparłem o niby szczęśliwą ścianę. Jakiż wtedy byłem pewny swoich możliwości. A jaki głupi i naiwny. Myślałem, że oderwę jaźń w każdej chwili. Gówno prawda. Sorry.    Nogi nadal zwisają poza parapet mnie. Zasłaniam stopami uliczny ruch i mrówczanych ludzików. Wyciągam ręce przed siebie. Zasłaniam chodnik. Rozkoszny wietrzyk szeleści we wspomnieniach, przerzucając kartki niewidocznej księgi. Niektóre wyrwane bezpowrotnie. Pozostał tylko wzdłużny, postrzępiony ślad.   Nagle zasłaniam wszystko przezroczystością. Tylko spod prawego rogu zwisającego buta, wychodzi dziwna, tycia postać. Widzę ją wyraźnie, pomimo dużej odległości. Pokazuje mi środkowy palec. To matka głupich. Zaraz na nią skoczę i jej tego palucha złamię. Odzyskam wiarę we własne siły i lepszy los.    Pomału kończę na dzisiaj... z tą pseudofilozofią. Na drugi raz napiszę bajkę, co na jedno, chyba wyjdzie. Na przykład o człowieku, który po swojej śmierci, musi całą wieczność leżeć w trumnie na własnych rozkładanych zwłokach, jako pokutę za grzechy, które popełnił. Cały czas będzie tam jasno, a zmysł zapachu nie zostanie wyłączony. Oczu nie będzie mógł zamknąć, leżąc twarz w prawie twarz i żadnego spania. On sam nie ulegnie rozkładowi z uwagi na ciasnotę.   No nie! Nawijam banialuki w sumie lub innej rybie. To jeno metafora. Dla rozluźnienia powagi. Pomyśl o kwiatkach na łące. O modrakach i stokrotkach, makach i pasikonikach. Jak ładnie pachną, dopóki nie zwiędną i zdechną. O białych uroczych barankach, płynących po błękitnym oceanie do złotego portu o barwie słońca, otulonego szatą horyzontu, w kolorze pomarańczy z nadszarpniętą skórką. Co chwila jest oświetlona, obsraną przez muchy, lecz mimo wszystko działającą, żarówką morskiej latarni.     Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że jest sprawą niemożliwą, by nie wypełnić czasu całkowicie. Nasze poczynania przyjmują kształt czasu, w którym są. Z tym tylko, że istnieją różne rodzaje: cieczy i naczyń. Największa klęska jest wtedy, gdy takie naczynie rozbić na wiele kawałków i nie móc go z powrotem posklejać, bez względu na to, ile czasu zostało. A jeszcze gorzej, gdy są to naczynia połączone i tylko jedno ulegnie destrukcji, a drugie zostanie całe, lecz i tak rozbite.    Jeżeli przeczytałaś te moje bajanie, to gratuluję cierpliwości. Napisz proszę. Może przeczytamy, a może nie.    Na koniec zwyczajowy przerywnik.    Miłość    zostańmy w naszym świecie lecz zabierzmy butle tlenową z powietrzem może być różnie gdyż ty ze mną a ja z tobą
    • (Amy Winehouse)   więc albo światło albo mrok   reszta to mgnienia  zauroczenia odurzenia    od niechcenia 
    • @befana_di_campi ↔Dzięki:~))↔Pozdrawiam:)
    • @Waldemar_Talar_Talar ↔Dzięki:)↔ Chociaż ja jestem rzadko zadowolony na 99% z tego co napisałem. Raczej nigdy! Chyba każdy tekst?→jest "żywy"→bo można go napisać na nieskończenie wiele sposobów:)↔Pozdrawiam:)
    • ze wspomnień upiekę ciasto by lepiej smakowało dodam echa i wiatru oraz uśmiechu   żeby nie przesłodzić łzami je przełożę albo łyżką morza jest łagodne   wiem że trudno będzie ale co tam zaryzykuję przecież do odważnych świat należy   ze wspomnień ciasto upiekę będzie wam smakowało bo minionym zapachnie które hen za wami  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...