Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

mój tułów wrzyna się w łóżko.

nie mogę zebrać myśli, które
opuszczają głowę cieniom podobne,
krążą po pokoju.

potem znikają w czarnej ścianie
i już z niej nie wychodzą.

nocą zjawiają się twarze.
zawsze przypominają ludzi,
którzy ścigają mnie dniami.

w ucieczce odpływam łodzią
na głęboki sen.

budzę się na obcym brzegu,
jak co dzień zmuszając się
do życia.

Opublikowano

Bardo dobry wiersz, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Lepszy niz mój - nieco żartobliwy - na podobny temat:

Zmory

Śpij błogo, jak wszyscy bezpieczni,
przytul ufnie uszko do poduszki;
posłuchaj przedsennej bajeczki,
opowiedzą ci ją duszki i wróżki.

Już słuchasz ucisznie, bezwiednie
mini szeptów, mikrokoszmarów z podcieni...
Sufitu niebiosa bezgwiezdne
nabierają głębi półprzestrzeni.

I nagle - ona! - z twoją głową!
Otchłanna wiedźma anty-Narni,
królowa Bezsennia nad tobą,
ciemna zjawa półjawnej Koszmarni!

A wtedy te duszki i szmery
okazują się znanymi zmorami,
obsiadają cię ściśle, hetery,
szczerzą śmiechy, syczą i mamią.

Oto boss i ta jego pogarda,
przed nim tłumek pochlebców się ścieli,
a najbliżej szefa cuchnie banda
słodkowodnych donosicieli.

Przyjaciele, co dawno zdradzili,
nauczyciel, co szkołę obrzydził...
Podłe gęby pamięci w tej chwili
w groteskowym obłażą cię zwidzie.

I już nie śpisz do rana. Koniec.
Palisz lampę, by zagłuszyć myśl.
Krążysz w ciasnej nocy nieprzytomnie
aż po drżący, przemęczony świt.


Pluszuję Twój wiersz i pozdrawiam.

Opublikowano

Januszu, "zalecenie".. "Głęboko oddychać".. świetnie pasuje mi do treści, aż do miejsca
(...)
"w ucieczce odpływam łodzią
na głęboki sen
"

Ostatnie dwa wersy, to już inny brzeg i dobrze... ale słowa.. zmuszając się..
do życia... i tak każą nabrać nowego głębokiego wdechu.. no i koło
się zamyka... ech życie.
Pozdrawiam... :)

Opublikowano

Oddycham głęboko i bardzo podoba się całość, ale w szczególności ta zwrotka -

,,nocą zjawiają się twarze.
zawsze przypominają ludzi,
którzy ścigają mnie dniami."

Pozdrawiam serdecznie. Ian.

Opublikowano

A ja bym niczego nie dodawała i nie odejmowała. Każde słowo jest idealnie wyważone i potrzebne.
Dawno juz żaden wiersz nie zrobił na mnie takiego wrażenia, że aż ...jestem pod wrażeniem. Skwituje jedynie banalnie...piękny, naprawde piekny i prawdziwy wiersz.
Pozdrawiam z życzeniami utraty bezsenności
Lilka

Opublikowano

Oxyvio, jeśli wiersz Cię poruszył, to dla mnie już powód do radości, że dotarł do czytelnika. Twój wiersz bardzo dobry. Dziękuję za możliwość, że mogłem go przeczytać. Cieszę się, że do mnie zaglądasz. Ja wyłączyłem się na miesiąc, bo mój laptop wyzionął ducha. Teraz mam znowu możliwość kontaktu ze światem (via Internet). Dzięki za wizytę u mnie. Pozdrawiam serdecznie.
J.

Opublikowano

Cezary, dziękuję za czytanie i słowa pod wierszem. Z tym "ja" to dlatego, że peel mówi w pierwszej osobie. Gdyby mówił w drugiej, byłoby pełno "ty". No, ale przecież wiesz o co chodzi. Pozdrawiam.
J.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...