Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rękopis znaleziony w dzbanku


Rekomendowane odpowiedzi

RĘKOPIS ZNALEZIONY W DZBANKU


Tegoroczne wakacje spędziłem w Ziemi Świętej. Po zrealizowaniu „obowiązkowego” programu wycieczkowego miałem jeden dzień wypoczynku. Postanowiłem go spędzić inaczej, niż większość współtowarzyszy imprezy, którzy rzucili się w wir zakupów różańców, krzyżyków, medalików i innych pamiątek. Postanowiłem udać się na samotną, pieszą wędrówkę po wzgórzach Judei. Wyruszyłem autobusem w kierunku Haify, a potem „per pedes” na południe. Wędrowałem górskimi ścieżkami i w pewnym momencie, trawersując strome zbocze zszedłem do głębokiego wąwozu. Zmęczony upałem usiadłem na kamieniu i otworzyłem butelkę wody mineralnej rozglądając się wokół leniwie. Wtem- niemal u swoich stóp- spostrzegłem wystający nieco z piarżyska przedmiot wyglądający jak niewielki dzbanek. Rozgrzebałem otaczające go okruchy - i począłem delikatnie usuwać ze skalnego łoża. Jednak, mimo mojej ostrożności rozpadł się na kilka części; w mojej dłoni pozostał jedynie zwój czegoś, co przypominało mocno zetlałą tkaninę. Przy pierwszej próbie rozwijania zaczęła się rozsypywać, dałem więc temu spokój, odkładając tę czynność na bardziej sprzyjające okoliczności i odpowiedniejsze warunki. Rozejrzałem się uważnie w sąsiedztwie- nie dostrzegłem jednak nic godnego uwagi. Jeszcze raz zajrzałem do wygrzebanego przez siebie dołka i oczom moim ukazała się bielejąca kość palca. Zacząłem pomału usuwać drobne kamyki, aż pojawiły się pozostałe kostki dłoni, a jeszcze głębiej kości wyciągniętego ku górze przedramienia. Tak więc, jakiś nieszczęśnik starał się uchronić swój dzbanek przed zasypaniem przez kamienną lawinę... Dlaczego to było takie ważne? Ponownie dokładnie obejrzałem tajemniczy zwój. Taak. To nie była tkanina. To był zwój papirusu!
Po powrocie do hotelu umieściłem zwój w kartonie po krakersach i ukryłem w walizce. Gdy już znalazłem się w kraju schowałem swoje trofeum do szuflady z przeróżnymi „skarbami”, po czym- wciągnięty wir codziennych zajęć zapomniałem o nim na dobre.
Jednak w ubiegłym tygodniu, kiedy szukałem pewnego dokumentu, natrafiłem na pudełko. Przy pomocy pary z żelazka lekko zwilżałem papirus i rozwijałem go na przyniesionej z garażu szybie. Od razu dały się zauważyć niewyraźne, czytelne jednak znaki pisma hebrajskiego. Po całkowitym rozwinięciu zwoju przykryłem go drugą szybą i przystąpiłem do dokładniejszej analizy tekstu. Choć niektóre fragmenty uległy bezpowrotnemu zniszczeniu, to jednak całość zapowiada się niezwykle interesująco- żeby nie powiedzieć- sensacyjnie. Jego odczytanie zajmie mi zapewne sporo czasu, zwłaszcza, że w od pewnego miejsca autor przechodzi z języka staro hebrajskiego na aramejski, a język ów nie jest mi zbyt dobrze znany.
A oto w miarę dosłowne tłumaczenie tekstu uzupełnione o- nie występujące w oryginale- znaki przestankowe:

Pochodzę z rodu rabbiego Gamaliela i pełnię funkcję skryby przy Świątyni. Historia zaczęła się przed trzema- nie- przed czterema dniami. Sługa Jeremiasza- Baruch wezwał tego wieczora grupę kapłanów i lewitów do domu arcykapłana i powiedział co następuje:
-Dowiedziałem się, że żołnierze Nebuzaradana zbierają wszystkich budowniczych i innych rzemieślników -zarówno żydów, jak i niewolników- chcąc przy ich pomocy dokonac świętokradczego aktu zburzenia Świątyni.
-Skąd posiadasz taką informację- zapytał ktoś ze zgromadzonych. -Nie od dziś wszak wiadomo, że ogromne ilości ludzi wyprowadzają w więzach do Babilonu?
-To prawda, ale tamtych wyprowadzają z ziemi Izraela, tych zaś gromadzą na dziedzińcu pałacowym. Informację uzyskałem od pewnego sługi, który słyszał słowa posłańca od Nebuchonadozora do Nebuzaradana. Z pozyskanego w ten sposób kamienia mają rozbudować budynek(?) Musimy zastanowić się nad tym, co nam wypada uczyni, by ocalić choć Arkę, skoro Świątyni uratować przed zniszczeniem nie zdołamy.
Zaczęły się długie, trwające niemal do rana dyskusje, aż wreszcie decyzja została podjęta. Na koniec Baruch kazał nam przysiąc, że wszystko, o czym mówiliśmy pozostanie tajemnicą, po czym zapytał:- jesteście gotowi na śmierć?
-Jesteśmy- odpowiedziałem wraz ze wszystkimi.
-Ty nie- zwrócił się do mnie. - Ty masz powrócić i złożyć mi relację z przebiegu operacji.
Następnej nocy, na mocnych linach opuszczono Arkę ze wschodniego muru, do doliny Kedronu, a tam czekający już lewici przenieśli ją do domu pewnego cieśli. Człowiek ów w ciągu poprzedzającego dnia przygotował specjalnie skonstruowany, zaprzężony w parę wołów wóz z podwójnym dnem. W tak powstałej skrytce umieściliśmy Arkę, a na wierzchu w różnych pozach ułożyli się, udający martwych trędowaci. Znaczna grupa trędowatych towarzyszyli nam również pieszo. Zaprzęg w towarzystwie zakapturzonych kapłanów i lewitów wyruszył w drogę. Nie uszliśmy daleko, kiedy natknęliśmy się na babiloński patrol.
-Stójcie! Kim jesteście i dokąd o tak późnej porze zmierzacie?
-Nieczyści. Odprowadzamy swoich zmarłych braci za miasto, by oddać ich ziemi.
Jeden z żołnierzy uniósł wyżej pochodnię, by przyjrzeć się lepiej fałszywym zmarłym.
-Jeden się poruszył- oznajmił.
-Tak, naprawdę? Dotknij i sprawdź. Już dawno jest zimny -odpowiedział jeden z kapłanów.
Dowódca wyjął zza pleców szablę.
-Zaraz sprawdzę.
-Sprawdzaj, sprawdzaj. Jeśli krew jego tryśnie na twoją skórę, to już niedługo będziesz mógł przyłączyć się do naszego towarzystwa- zaśmiał się ironicznie kapłan.
-Tfu! Wynoście się stąd!
Nie niepokojeni już przez nikogo zboczyliśmy z gościńca na boczną drogę, a potem lewici wysunęli arkę ze schowka i ująwszy za drążki zaczęli wnosić ją wąską ścieżyną wspinającą się na strome zbocze. Ciężka to była wędrówka, bowiem często brakowało miejsca, by mogły zmieścić się na niej dwa rzędy ludzi. Niekiedy jedni poruszali się po zboczu poniżej, a ci którzy szli ścieżką posuwali się na klęczkach. Słońce stał już w zenicie, kiedy nasza karawana dotarła na miejsce przeznaczenia. Była nim spora jaskinia. Kapłani z lewitami wnieśli doń arkę i w niej pozostali. Grupa trędowatych wspięła się ponad wejście i poczęła wbijać w szczeliny drewniane kliny i polewać je wodą. Przez długi czas nie udało się uzyskać efektu, aż w końcu jeden z pracujących krzyknął:-Nie mamy już wody! Co mamy teraz zrobić? Najbliższe źródło jest o pół dnia drogi.
Nie zastanawiając się długo, odrzekłem: oddawajcie po kolei swój mocz na kliny. Tak uczynili. Nie minęło wiele czasu, gdy nagle dały się słyszeć coraz to głośniejsze trzaski, aż wreszcie, z donośnym hukiem wielka płyta skalna osunęła się ze zbocza unosząc przy tym ogromny tuman kurzu. Gdy pył opadł stwierdziłem, że wejście do jaskini jest prawie zupełnie niewidoczne. Poleciłem jeszcze przysypać wszelkie szczeliny drobnymi odłamkami kamieni i pyłem. Po chwili okazało się, że dla przypadkowego przechodnia wejście do jaskini jest (?). Mogłem więc wraz z ludźmi o czystych sercach, choć nieczystymi na ciele, udać się w drogę powrotną do Jeruzalem.

Od tego miejsca język papirusu zmienia się na aramejski. Przypuszczam, że był to język którego używał na co dzień, więc w związku z pogarszającym się stanem zdrowia łatwiej było mu posługiwać się nim, niż hebrajskim.
Pod wieczór zatrzymaliśmy się na nocleg w jakiejś rozpadlinie skalnej, by następnego poranka ruszyć dalej. W pewnym momencie poleciała w naszym kierunku lawina strzał. Idący na przedzie osunęli się na ścieżkę, a pozostali, wraz ze mną ruszyli biegiem w dół stromego zbocza. (?) Jednakże wszyscy- jeśli nie od strzał, to od upadku- zginęli. Jedynie ja wylądowałem żywy na dnie wąwozu, ze strasznym jednak bólem obu nóg. Przyjrzałem się im bliżej: jedna była potwornie strzaskana- kości sterczały ponad skórą, w drugiej stopa była nienaturalnie skręcona i zaczynał się na niej tworzyć wielki krwiak. Z rozbitej głowy również sączyła się strużka krwi. Wiedziałem, że nic już nie jest w stanie mnie uratować. Postanowiłem opisać całe zajście. Jako skryba, zawsze nosiłem przy sobie pisarskie przybory, więc sięgnąłem po nie do sakwy. (?)
Ocknąłem się z letargu, na jaki zapadłem. Czuję narastającą gorączkę. Połamana noga robi się prawie czarna, ale ból niemal ustąpił. Na niebie pojawiły się pierwsze sępy. Otworzyłem dzbanek i wypiłem ostatni łyk ciepławej wody. Orzeźwiło mnie to nieco. Napisałem już właściwie wszystko. Może jeszcze tylko to, że proszę znalazcę tego papirusu o dostarczenie go Baruchowi, lub arcykapłanowi.(...) Sępy zaczynają lądować w pobliżu. Schowam go teraz do dzbanka i nie pozostaje mi nic innego, jak czekanie na śmierć. Ale może nie... Ktoś schodzi po zboczu. Sępy ponownie wzbiły się w powietrze). (?) Może zdołam się uratować? Nie, to żołnierze Nebuzaradana... Słyszę łoskot. Osuwa się lawina...

Tutaj tekst się urywa...
Wpłaciłem już pieniądze na kolejną wycieczkę do Izraela. Kupiłem sobie nawet kapelusz w stylu Indiany Jonesa . Przymierzyłem go w domu. Pasuje do mojej wyprawy na pustynię, jak ortodoksyjny żyd do kościoła. Spatynowałem go, jak potrafiłem, wrzucając do wanny, zdzierając pumeksem delikatny meszek na jego powierzchni, a także lekko natłuszczając dolną powierzchnię ronda. No, może być...
Z Jerozolimy wyruszyłem tą samą drogą, co uprzednio. Po drodze od jakiegoś człowieka, który budował dom kupiłem za parę szekli poniewierający się na placu budowy liczący około trzech metrów kawałek drutu zbrojeniowego. Gdy minąłem miejsce, w którym dokonałem znaleziska szedłem jeszcze około czterech godzin obserwując uważnie pobliskie skały. Nic jednak nie zwróciło mojej uwagi. Przeszedłem ztem na drugą stronę wąwozu i ponowiłem obserwację za pomocą lornetki. I nagle... Jest! Wyraźnie ciemniejsza od otoczenia powierzchnia skały o wymiarach około trzy na cztery metry. Powróciłem w to miejsce. Z bliska nic nie było widać. Kamuflaż był rzeczywiście znakomity. Kilkakrotnie próbowałem przepchnąć drut pomiędzy płytą, a skałą macierzystą, aż w końcu wszedł na całą długość. Nie ulegało wątpliwości. To jest to miejsce. Do hotelu wróciłem późnym wieczorem. Długo nie mogłem zasnąć, rozmyślając nad tym, czy powinienem wyjawić tajemnicę, czy też zachować ją dla siebie. Czy odnalezienie Arki jest w stanie doprowadzić do pokoju na Bliskim Wschodzie, czy odwrotnie- spowodować eskalację przemocy. Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, postanowiłem więc- przynajmniej na razie- nie nadawać biegu sprawie.
Kiedy wysiadłem z taksówki przed swoim blokiem od razu dostrzegłem puste, osmalone ogniem oczodoły okien w mieszkaniu na trzecim piętrz. Przeskakując po dwa stopnie na raz wbiegłem na drugie piętro. Mieszkanie było całkowicie zalane. W powietrzu nosiła się, zmieszana ze swądem spalenizny woń stęchlizny. Książki tak napęczniały, że niemal rozsadzały półki. Bezsilnie opadłem na fotel, lecz natychmiast zerwałem się na równe nogi, bowiem wyciśnięta moim ciężarem gąbka zmoczyła mnie aż po samo denko kapelusza. Rzuciłem się do mojego papirusu. Rzeczywistość była bardziej dramatyczna, niż się spodziewałem. Pomiędzy szybami znajdowała się mokra breja, pozbawiona wszelkich znaków pisarskich.
Ty idioto-pomyślałem o sobie- dlaczego nie zrobiłeś zdjęć?
Kiedy udało mi się z grubsza uporządkować mieszkanie , włączyłem telewizor. O dziwo, zadziałał. Właśnie pokazywali wiadomości z Izraela. Tym razem mówili o trzęsieniu ziemi. Na zdjęciach satelitarnych pokazali akurat ten region, po którym chodziłem jeszcze dwa dni temu. Pewnie wybiorę się tam po raz trzeci... Ciekawe, czy trzęsieni odsłoniło jaskinię, czy przeciwnie- została pogrzebana na zawsze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tekst równy. Radziłabym popracować nad jego zindywidualizowaniem, nadaniu cech właściwych tylko Pańskiej prozie, to już jest etap, który jest dobrą odskocznią do tworzenia czegoś osobistego, właściwego tylko Panu. Historyjka jest pomimo błyskotliwych momentów (ten z trędowatymi) dosyć pospolita, właściwie przedstawia ograny szablon myślowy, pełno tego w amerykańskim kinie i prozie. Radzę poszukać niebanalnych tematów i zaskakujących rozwiązań. Pozdrawiam serdecznie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        @Rafael Marius :) w sumie...ja też lubię, zwłaszcza w połączeniu z bujną roślinnością lecz... gdyby te wszystkie zwierzęta uciekły z niewoli...strach się bać;) Dzięki:)       @jan_komułzykant  Dziękuję bardzo   (nie chcę napisać gorąco, bo dziś to byłoby niewłaściwe - 35stp.!)           @Marek.zak1 :))) Dzięki i również pozdrowienia      @agfka :)    
    • sympatyczny obraz, z nostalgią w tle… Chętnie się czyta teraz takie migawki. Stylistycznie jeszcze dopracowałabym tekst, bo lirycznie trochę mało się dzieje pomiędzy zdaniami, nie wszystko też jest jasne jeśli chodzi o specyfikację miejsca (jej ( latarni) kamienne schody ), a po zdobyciu schodów - dziewczyna i chłopak nagle : są rozsypani piaskiem (  ?), myślałam, że są już na szczycie latarni… takie nieścisłości troszkę burzą tekst, pozdrawiam miło.
    • @Amberporannie, kanikuła kojarzy z rosyjskim, wakacje jednak polskie są. 
    • Szept bohaterów z przeszłości… Niosąc się znad kart podręczników historii, Dotykał w dzieciństwie naszej wrażliwości, Ucząc miłości do dziejów ojczystych… Gdy w budynkach szkół starych z sypiącym się tynkiem, Młode nauczycielki swej pracy oddane, Tak wielu z nas odmieniły życie, O historii ojczystej ucząc wciąż pięknie…   Gdy pośród radosnego dzieciństwa chwil beztroskich, Serdecznymi słowami ambitnej nauczycielki, Tak bardzo po temu zachęceni, Zatapialiśmy się w świat zamierzchłej przeszłości… A przepięknie wydanych historycznych powieści, Kolejne z zapałem przewracając karty Bacznie śledziliśmy bohaterów ich losy, Odmalowując je pędzlem dziecięcej wyobraźni… By długimi księżycowymi nocami, W bezdennej snu otchłani skrzętnie ukryci, W czytelniczych emocjach wciąż zatopieni, O ukochanych bohaterów przygodach śnić...  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Szept bohaterów z przeszłości… Gdy snem znużone przymkną się powieki, W szaty słów barwnych się przyoblókłszy, Aż po najodleglejsze świata zakątki, Muśnięciem niewidzialnej swej dłoni, Dotyka długimi nocami rozbudzonej podświadomości, Śpiących snem kamiennym milionów ludzi, By snem otulone emocje poruszyć…   By poprzez snów barwne obrazy, Opowiadać o losach partyzantów niezłomnych, Którzy w godzinie życiowej próby, Wzorem swych przodków przenigdy nie zawiedli… Z bezwzględną walką o niepodległość Ojczyzny, Mężnie niegdyś spletli swe losy, Z tlących się z wolna zalążków konspiracji, Tworząc kolejne zwarte oddziały… A pod osłoną rozległych lasów i borów, Gdy zabrzmiał praojców złoty róg I nastał upragniony czas odwetu, Brali zemstę na znienawidzonym wrogu…     Szept bohaterów z przeszłości… Choć ludzkim uchem pozornie niesłyszalny, Zarazem tak poruszający i tajemniczy, Dotyka strun naszej wrażliwości… Każdej smolistej bezchmurnej nocy, Przypominając o tamtych czasach okrutnych, Gdy mroki bezwzględnych dyktatorów duszy, Rozpleniając się glob cały niemal spowiły…   Gdy świat zalała powódź nienawiści, Kolejnych blitzkriegów niszczycielskimi falami, W imię krwi wyższości i postępowej eugeniki, Budząc w ludziach najprymitywniejsze instynkty… W wzniesionym ludzką ręką ziemskim piekle, Odgrodzonym od świata kolczastym drutem, Oni nie wahali się ofiarować swe życie, By w chwili próby ratować cudze… Widząc co dzień upadlanych swych bliźnich, Towarzyszy tamtej okrutnej niedoli, Uczyli ich niestrudzenie chrześcijańskiej miłości, Nie bacząc na doznane od świata krzywdy…     Szept bohaterów z przeszłości… Niosący się znad nadniszczonych obrazków świętych, Między starych modlitewników kartki I stuletnie niekiedy do nabożeństw książeczki, Pomarszczoną dłonią z czcią nabożną wetkniętych, By w smutnej niekiedy życia jesieni, Kierować ku nim rzewne modlitwy, Wypatrując z nadzieją choć nikłej pociechy,   Niejednej schorowanej staruszce, W ostatniej życia już dobie, Nim zakończyło ono długi swój bieg, Upragnioną zesłał pociechę… Gdy w drewnianym kościele spowitym półmrokiem, Pośród pustych odrapanych ławek, Na lat swych młodzieńczych odległe wspomnienie, Otarła ukradkiem gorzką łzę… Wspominając jak z niezłomnych partyzantów oddziałem, W kilkuosobowym zastępie sanitariuszek, Ofiarowywała najpiękniejsze lata Ziemi Ojczystej, W której otulona snem wiecznym spocznie...  
    • Rozległa plaża, opustoszałego wybrzeża z widokiem na morską latarnię, nawołuje. Słoneczny krąg w kolorze pomarańczy przesuwa się na nieukołysanym błękicie. Od strony lądu wyrastają budowle. Pas gorącego piachu odgradza wzburzoną wodę od miasta, prowadzi do latarni. Kamienne schody pokonane w pośpiechu, podwójnie wyczerpują. Fala za falą zalewając plażę okala wyciem starych murów blok. Na miejscu zmęczony oddech rozdziera płuca. Dziewczyna i chłopak, rozsypani piaskiem.   Ona wyczesuje promienie słońca z włosów. On zmysłowo ogarnia ją spojrzeniem kochanka. Patrzą w zdziwieniu na biegnacy dołem pasaż. Szeroki jak autostrada prowadzi donikąd. Droga bez końca utraciła początek.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...