Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

W mojej okolicy panowało przekonanie, że oczy panieńskiego dziecka mają złą moc. Jak ono spojrzy wiosną na pole, to nic nie wyrośnie, jak popatrzy na psa, pies się rozchoruje, musowo na wściekliznę. A najgorzej, jeśli spojrzy człowiekowi prosto w oczy, wtedy taki nieszczęśnik powinien czołgać się ku cmentarzowi. Nie wszyscy w to wierzyli, niektórzy się śmiali, ale dla pewności schodzili z drogi.
W naszej wsi było kilkoro takich dzieci, ale głównym podejrzanym był Pawełek. On i jego matka, przezywana Nóżką, mieszkali na uboczu i rzadko się ich widywało. Dziecko rosło więc spokojnie. Dopiero gdy Pawełek zaczął chodzić do szkoły i uganiał się z kolegami po okolicy, zaczęły się awantury. Wywoływała je pani Klotylda, której duży sad graniczył z małym warzywnikiem otaczającym dom panny Nóżki. Otóż pani Klotylda kazała chłopcu chodzić do szkoły inną drogą, tak, żeby nie przechodził koło jej sadu, bo zauroczy. Nóżka jej na to, że droga jest publiczna i dziecko nie będzie nadrabiało trzech kilometrów. Klotylda szczuła Pawełka psami. Innym razem pobiły go jej dzieci kijami do krwi. Po obdukcji, w obejściu pani Klotyldy pojawiła się policja. Przez jakiś czas był spokój, później wszystko zaczęło się od nowa.
Atakowała Pawełka, gdy coś w jej zagrodzie chorowało. Padło kilkanaście kur, wiadomo, bękart spojrzał. Innym razem zastrajkował koń, wiadomo, panieński syn.
Mijały lata, Paweł już był pełnoletni. Wtedy ciężko zachorował mąż pani Klotyldy. Jakoby kilka dni wcześniej spotkał w lesie Pawła, który na niego dziwnie popatrzył. Wkrótce, nie wiadomo dlaczego, spłonęła stodoła panny Nóżki. Wtedy jej syn wybrał się w odwiedziny do pani Klotyldy, choć nigdy dotąd nie był u niej nawet w ogrodzie. Wszedł do jej domu bez pytania. Nie tknął go po drodze żaden z dwóch groźnych psów, które luzem biegały po obejściu. Młody człowiek szedł, a jego oczy ciskały skry gniewu. Klotylda akurat siedziała przy stole. Złapał ją za ramiona, postawił przed sobą i spojrzał jej w oczy, nieruchomo, bez mrugnięcia. Klotylda próbowała odwracać swoje, wtedy ściskał ją do bólu i mówił; patrz mi w oczy, ty ścierwo!
Po paru minutach takiego mocowania się chłopak zawyrokował. Nie minie tydzień, a ciężko zachorujesz, jeśli nie zostawisz nas w spokoju. A następnym razem umrzesz. I wyszedł. Do dziś nikt nie wie, czy to był przypadek, ale jeszcze tej samej nocy Pogotowie przyjechało po panią Klotyldę.
Pękło jej jelito, jednak przeżyła. Pawłowi już nigdy nie dokuczała, na jego widok uciekała i chowała się w najdziwniejszych miejscach.
Jednym z takich miejsc, było psie lokum(buda)w obejściu sąsiada Serafina. Pół wsi się zleciało i nadziwić nie mogło, jakim sposobem Klotylda, która miała na czym siedzieć i czym oddychać, potrafiła zmieścić się w psim domku. Co prawda, był to domek wilczura, który widząc co się dzieje, zerwał się z łańcucha i dopiero po trzech dniach powrócił do gospodarstwa. Pani Klotyldy nie udało się wyswobodzić z psiego lokum, dopiero Paweł wpadł na pomysł. Rozebrał budę i ledwo żywą Klotyldę na własnych rękach do jej domu zataszczył.
Do cna zdziwaczałą Klotyldą, zaopiekowała się miastowa córka. Pawła powołała armia. A dzieci panieńskie nadal się rodzą.
Czy to coś złego?

  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

Ciekawe, coś z serii "gusła i zabobony wsi spokojnej i wesołej". Jeśli rzeczywiście istnieje taki przesąd, ja się nie znam, to punkty dodatkowe. Trzeba pielęgnować, nie praktykować, takie historie. Tak myślę. Chyba ;) pozdrawiam

Opublikowano

Leoś, pięknie, to wspaniały tekst o AKCEPTACJI, nawet nie o tolerancji, bo tolerancja z góry zakłada - gorszość. KAPITALNE. brawo, Leon! czułam, że powinnaś pisać prozę! wiedziałam to z rozmów.
zachwyciłaś i ściskam Cię najczulej za ten tekst.

PROSZĘ O WIĘCEJ!!!! :****

  • 2 tygodnie później...
  • 1 miesiąc temu...
Opublikowano

W mojej okolicy nie było takiego zabobonu, ponieważ dzieci albo przynosił bocian, albo przywoziło się je ze szpitala :), a ponadto wszyscy znali na pamięć "Ojcze nasz", :).

Ale jest pewien wyraz, który w żywej praktyce językowej usłyszałam tylko raz.

Kiedyś, dawno temu, w wybuchu złości jedna z dostojnych matron powiedziała do mojej koleżanki - ty siubrzyco! - W bardziej odpowiedniej chwili zapytałam ją, co to słowo znaczy, nie wytłumaczyła mi, ale i nigdy już go w mojej obecności nie użyła.
A że byłam upartym dzieckiem, to zrobiłam dochodzenie środowiskowe i inna dostojna matrona powiedziała mi, w wielkiej tajemnicy, że owa kobieta też była siubrzycą.



Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Gosława Jest w tym wierszu autentyczność, szorstkość i piękno. Super.
    • Nie spodziewała się. Nie spodziewała się, i to absolutnie całkowicie - bądź też całkowicie absolutnie - że jej uczucie do niego przetrwa. Pomimo tego, że do chwili, kiedy zyskała pewność odnośnie do swoich doń uczuć, upłynął już długi czas - ponad rok. Ponad dwanaście miesięcy od chwili, kiedy nie dotrzymała danego mu słowa i znikła bez wyjaśnienia - zamiast przyjechać tak, jak obiecała.    Myślała o nim przez cały ten czas, to prawda. I było jej głupio przed samą sobą z powodu wtedy podjętej pod wpływem chwilowego impulsu decyzji. Było głupio nawet pomimo faktu, że przeżyta po aktórych krajach południowo-wschodniej i zachodniej Europy, a dokładniej po Grecji, Holandii, Słowenii, Albanii oraz Włoszech, w jaką wybrała się za namową bliskiej koleżanki i wraz z nią, była ekscytująca.  Chociaż zarazem fizycznie wyczerpująca - szczególnie na Rodos i w Atenach - przy sześciodniowym tygodniu pracy w tamtejszym upale, a jeszcze bardziej przy wylewnej emocjonalności mieszkańców.     - Od wspólnych z nim chwil - pomyślała po raz kolejny, słysząc znów po raz kolejny i znów od wspólnych znajomych - minął już tak długi czas. To naprawdę ponad rok, określiła trzema słowami tę kilkunastomiesieczną prawdę. Może przyjdzie, skoro dowiedział się, że wróciłam do pracy do miejsca, w którym poznaliśmy się, zamienić chociaż kilka słów. Chociaż przywitać się. Chociaż spojrzeć. Chciałabym - nie, nie chciałabym: chcę - go zobaczyć. Chcę usłyszeć. Chcę ujrzeć w jego oczach te chęci i te zamiary, o których wtedy zapewniał. Chcę usłyszeć w jego głosie te uczucia, które wtedy poczułam. I przed którymi...     - Wybaczysz mi? - pomyślałam po raz następny, nadal przepełniona wątpliwościami. - Nie wiem, czy ja sama wybaczyłabym ci, gdybyś to ty mnie zostawił.     Przyszedł.     - Chodź, poprzeszkadzam ci w pracy - powiedział jakby nigdy nic, z tym swoim - ale już nie takim samym - lekkim uśmiechem. Serce zabiło mi dwuznacznie. Z jednej strony radośnie na jego widok, z drugiej aspokojnie na widok tego, że uśmiecha się inaczej niż wtedy. Aspokojnie na tak właśnie odczutą świadomość, że on jest już innym człowiekiem. Że zmienił się, podobnie jak ja.     - Dajcie nam trochę czasu - zakończyłam swoją opowieść szefowej prośbą o dodatkową przerwę. - Odlicz mi ją - poprosiłam wiedząc doskonale, że to zrobi.     Usiedliśmy.     - Chcesz wrócić? - zaczął bez ogródek. - Jeśli tak, to pamiętaj: jeden błąd i po nas - nacisnął mnie spojrzeniem i tonem. Udałam całkowity spokój.     - Pozwól, że opowiem ci, co wydarzyło się u mnie przez ten czas - włożyłam awidocznie wysiłek, aby mój głos zabrzmiał swobodnie. I pierwsze, i drugie udanie wyszło mi łatwiej, niż sądziłam.     - Jestem już inną dziewczyną niż wtedy - uznałam wewnętrznie. - Na pewno mnie chcesz? - spytałam go niemo kolejnym spojrzeniem.     - Kontynuuj opowieść - poprosił, dodawszy "proszę" po krótkim odstępie. Poczułam, że celowo.     Opowiadałam, a on słuchał.    -  Muszę to wszystko poukładać - powiedziałam na zakończenie. - Sam teraz już wiesz, że to skomplikowane.     - Pomogę ci we wszystkim, w czym tylko będę mógł - obiecał.     Spojrzałam na niego, uśmiechając się. Do niego i do swoich uczuć.    - Bardzo cię lubię - zapewniłam go. - Ale małymi kroczkami będzie najlepiej...               *     *     *      Dwa dni później przysłał mi zdjęcie białego anturium w doniczce.      Gdańsk - Warszawa, 25. Października 2025   
    • @Gosława dodam jeszcze, i w taki elektryzujący pierwiastek, kobiecy :))))) 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Dekaos Dondi ...przeczyć nie trzeba, gdyż jako drewno, cal za calem, stanie się wkrótce w piecu opałem.   Pozdrawiam z uśmiechem 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...