Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano



Owce pasły się spokojnie w dolinie, a starzec chodził zwolna po zboczu i szukał miejsca na legowisko. Wreszcie usiadł. Ziemia była wilgotna, przez całą noc padał deszcz, z żółtych kwiatuszków irku zwisały jeszcze kropelki rosy. Starzec kręcił się niespokojnie. Obmacał dokładnie trawę wokół miejsca na którym usiadł, potem podwinął pod siebie poły szynela i znieruchomiał. Zaczęła ogarniać go senność.
Obudził się przejęty chłodem. Podniósł głowę. Owce pasły się niedaleko, deszcz nie padał, szynel jednak przesiąkł wilgocią i stary drżał. Rozejrzał się niepewnie po wzgórzach, po niebie, postawił kołnierz płaszcza, zapiął guziki. W dolinie ktoś się poruszał. To mała Wala Bork. Przyszła ze swoją kozą i teraz łaziła tu i tam zbierając kwiatuszki. Pastuch zawołał - Waaala - ale głos jego ugrzązł schrypnięty i nieswój. Skulił się jeszcze bardziej, wymacał ręką worek za sobą, wyjął z niego kawałek chleba, zaczął jeść, a worek zarzucił na plecy.
Wala chodziła po zboczu, wreszcie podeszła blisko i przystanęła patrząc jak stary je.
- Nie zimno ci? - zapytał pastuch.
- Nie. Tobie zimno?
- Uhm.
- Siedzisz w płaszczu jak w zimie - zdziwiła się - i jeszcze masz worek na plecach.
- To co?
- Nic. Nie masz już więcej chleba?
- Nie.
- Już zjadłeś?
Pastuch nie odpowiedział. Popatrzył na nią z ukosa i zanim odwrócił głowę mruknął coś niewyraźnie.
Wala kucnęła. Kolana przykryła spódnicą i grzebiąc palcami w piasku nuciła coś monotonnie. Starzec nie słuchał. Patrzył przed siebie, gdzieś w przestrzeń, zapewne na owce. Wali się wydawało, że wyglądał teraz inaczej, dziwnie. Wstała i chciała odejść.
Starzec poruszył się gwałtownie, powiedział:
- Zaczekaj.
- Czego chcesz?
Pastuch milczał. Pochylił się bardziej do przodu i dłonią przesuwał po połach płaszcza. Potem poruszył głową i patrząc w bok szepnął:
- Chodź tu, ogrzej starego.
- Gdzie ? - zapytała.
Starzec skrzywił się.
- Dam ci coś - powiedział niepewnie.
Wala znów przykucnęła. Głowę oparła na dłoni i przechyliła ją na bok.
- No?
- Co tam mówisz?
- Chcesz na cukierki?
- Chcę.
Starzec patrzył na Walę niepewny, nastroszony szarawą szczeciną.
- Chodź tu.
Wala zbliżyła się. Stary wyciągnął rękę. Wala krzyknęła, ale umilkła zaraz. Nie opierała się.

Potem przez kilka dni padał deszcz. Okryta płachtą poszła na wzgórza, ale starego nie było. Kiedy rozpogodziło się trochę, znalazła go. Siedział tam gdzie zawsze, pod krzewem na zboczu, a z pleców zwisał mu worek. Nie ruszał się. Pewno spał. Wala podeszła cicho i popatrzyła na niego. Starzec siedział skurczony, obrośnięty siwą szczeciną. Nie spał. Nie podniósł jednak głowy, kiedy Wala stanęła przed nim i nie poruszył się. Trąciła go lekko ręką.
- Idź precz - powiedział bezdźwięcznie.
Troszeczkę się odsunęła i stała z półotwartymi ustami, ale nie odchodziła. Czekała. Pastuch nic więcej nie mówił, patrzył gdzieś tylko poza nią, daleko na wzgórza. Spojrzała tam. Na co on patrzy? Nic tam nie było. Nawet owce się tam nie pasły.
- Józef!
Starzec nieznacznie się skrzywił i milczał, a więc Wala odeszła zwolna. Dla zabawy wybrała stromy kawałek zbocza. Zsuwała się pochylona, rękami czepiając traw.

Po chwili pastuch rozejrzał się ostrożnie i nie zobaczył nikogo. Wstał ociężale, zszedł w dół i usiadł w krzakach, gdzie było zaciszniej.

Opublikowano

Opowiadanie trochę inne niż te do jakich nas Wandziu przyzwyczaiłaś.
Smutne. Nasączone melancholią. Prowadzone jakby jednym ujęciem kamery zamocowanej w jednym miejscu. Ale przeżywanie czytelnika wielopłaszczyznowe.
Świetne!!!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @TylkoJestemOna Dzięki, samo życie niestety. Pozdrawiam
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Niektórzy uważają, iż w tym jest clue poezji, ja się z tym nie zgadzam, ale życzę po prostu, by szukać w dobrym miejscu. Nie zamykać się. Pzdr.
    • Wygnanie z Raju. Albo Cztery wesela i pogrzeb. (szkocka orkiestra) Pzdr :-)  
    • Szedł z nisko pochyloną głową poboczem pola, piaszczystą drogą. Szedł. Idzie obok kartofliska, które okrywa potok wieczornego słońca. Cały w pomarańczowej zorzy. Chłopski malarz. Namalował świat: bydło na rżyskach i pajęczyny babiego lata. Drżące. Sperlone kroplami rosy.   Wiesz…   Jesteś tu jeszcze?   Idę i jestem tutaj. Idę tak, jak szedłem wtedy, pamiętasz? Niczego nie pamiętasz. Już nic nie pamiętasz i nie widzisz, gdyż twoje oczy.   Martwe. I takie zimne zimnem kamienia. Bladego marmuru wyciosanego wieki temu dłutem nieznanego rzeźbiarza…   Ale znowu idziemy razem. Idziemy tak, jak moglibyśmy iść we dwoje. Tak jak moglibyśmy…   Idziemy. Idziemy. I idziemy raz jeszcze…   Stawiamy kroki powolne, jakby w zadumie. Idziemy jak ten sen śniony nagle nad ranem. Jak ta widziadlana korektora zdarzeń, co chwyta za gardło jakimś ciężkim westchnieniem.   Wypiłem trochę, to prawda. I wypiłem raz jeszcze, wznosząc toast za ciebie. Za nas…   Dlaczego milczysz? Spójrz, wznoszę kielich… E, tam, kielich, butelkę całą. Wznoszę ją pod światło wieczornego słońca.   I przez szkło przesącza się światłość pomarańczowa. Nadciągający wieczór. I przez szkło, przez płyn przejrzysty, przez te szkliste turbulencje spienionych majaków…   Napijesz się ze mną? Patrz, jest jeszcze trochę. Widzisz. Nie widzisz. Ale ja, widzę za ciebie.   Nie wypiłem do końca, albowiem chciałem… chcę zostawić tobie.   Stoję w otwartym oknie i patrzę. Wiatr szarpie gałęziami kasztanów. Szeleści liśćmi.   I szepcze. Szepcze. O, mój Boże, jak szepcze…   Na stole leży talerz. Mży cały w pozłocie kryształowy wazon z wetkniętym bukietem czerwonych róż. I te róże. Te róże czerwone…   Choć, napij się ze mną. Na stole lśni butelka. Podnoszę ją, aby wznieść…   Wiesz, był tu przed chwilą mój ojciec. Przyszedł zza grobu, aby się ze mną napić. Nie mówił nic, tylko patrzył. I patrzył tryni swoimi oczami.   Takimi oczami zasklepionymi czarną ziemią jak u trupa. Był i znikł. Nie powiedział ani słowa…   Kielich stoi nadal. Mój i jego. Jego i mój… Był i nie ma, choć przed chwilą jeszcze…   Wiesz, ćwiczę wirtuozerskie szlify chorobliwej fantasmagorii. I próbuję przecisnąć się przez ścianę. Atomy mojego ciała łączą się z atomami tynku, zaprawy murarskiej i cegieł.   Lecz nie mogę. Utykam, gdzieś pomiędzy. Nie potrafię przebrnąć jeszcze tej otchłani czasu. Choć jestem już bliski poznania tajemnicy przemieszania się w czasie.   Wiesz, to jest w zasadzie proste. Bardzo proste… Wystarczy tylko…   Zamykam oczy. Zaciskam szczelnie powieki. I widzę jak idzie ten malarz chłopski i maluje odręcznie dym płynący z łęciny, nad lasem idący...   Mimo że cierpi na bóle głowy i zaniki pamięci.   Ogląda swoje dłonie, palce. Licząc odciski, rdzę z lemieszy zdziera.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-08-10)    
    • Oryginalne, wakacyjne porównanie podróżnicze :-) Głębokich rozmów ze swoim wnętrzem ciąg dalszy :-) Pzdr.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...