Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Samogłoska, spółgłoska, dźwięk, słowo, zdanie, myśl o; moralności lub jej braku, miłości albo nienawiści, kobietach i mężczyznach(jeśli to tylko o kobietach), pieniądzach, prawie, przy kawie. Cały dzień, pół dnia, ranek po nocy przed południem jestem zdefiniowany przez ziemskość lecz nie przez ziemistość jeszcze. Odbić się od siebie i poszybować w górę. Cały dzień, pół dnia, ranek po nocy przed południem. Chciałbym. A potem, w ciągu czasu liniowego zgodnie ze schematem poprzednik –następnik nastąpi ogląd rzeczywistości.Popołudnie. Ale jeszcze nie teraz. Teraz budzę się do traumy bycia ze sobą i innymi. Ohyda.Nie żebym mocno chciał. Tchórzliwie nie mogę nie chcieć być tu i teraz. Niech to szlag trafi.
Idę ulicą pod prąd. Ciągle to samo. Paradoks architektoniczny. Początek i koniec w tym samym miejscu. Idę stojąc, stoję idąc. Nic się nie zmienia.
Widać dym z daleka. Wąska nitka szarości umykająca do nieba. Pustka betonu w tle. Po środku stary jednopiętrowy dom. Stoi tam od wieków. Świadkiem zbrodni był wielu. Okiennice z przerażeniem patrzą przed siebie, drzwi oniemiałe otwarte z trwogi, nie chętnie zapraszają w niegościnne progi. Wchodzę w ten świat nieprzychylności jak nóż gładko w otchłań. Nie było gości. Starość na drewnianych ścianach pokątnie rozczesuje pajęczynę włosów, leniwie leżąc na stołach i szafach. A dym? No cóż, to tylko wrażenie. Marzenie.
Uświadamiam sobie niechęcią do gościa od Dziadów.Prześladuje mnie na rynkach, placach. AM rodacy- widzę na każdym obsranym przez gołębie pomniku. Nawet w śnie mnie prześladuje, chuj jeden. Stoi po uszy w gównie recytując te swoje strofy o Litwie. Bicz obowiązków strzela mi nad uchem.
Zanurzam palec w pozorny ruch świata. Przemieszczam się w kierunku narzuconym przez konieczność. Znowu jestem widzem. Patrzę tępo na swoją trenerkę. Jak zaszczute zwierze w cyrku. Znaczy się, uczyć będzie sztuczek. Nie bardzo mnie interesuję, to co ma do przekazania. Alfa i Omega na dzisiaj. Rusza ustami jak ryba. Nic nie słyszę. Skupiam się raczej na wyobrażaniu sobie jak zachowuje się w sytuacji jeden na jeden, jak wygląda w czarnych, białych, różowych pończochach. Wizualizacja niemożliwości. Tyle mogę. Obiekt kończy niemy bełkot informacyjny. Znika mi z oczu. Konglomerat umysłów wakruk. Fabryka ostatecznego przeznaczenia. Nie wiem, jak się tam znalazłem. Musze wyjść. Tak jak klasyk z filmu. Wstaję i wychodzę na zewnątrz. Stoję w szarości stolycznego popołudnia z tymi cholernymi przeciągami i tłokiem. Jakiś smutny anioł-wysłannik firmy odzieżowej próbuje wcisnąć mi opłatek z siankiem. Niby że już taka maksymalna konsumpcja in saecula saeculorum? Zrewidować swoje emocje względem takich przejawów wspólnoty.Imperatyw. Pogodzić z faktem, że wszystko jest do dupy.
Pogoda się zbiesiła. Pada, nie biały wyobraźnie pobudzający puch, pada w wersji mnogiej przezroczysty deszcz. Ten konkretny opad atmosferyczny związany nijak z poczuciem uczestnictwa w sferze narzuconego sacrum. Po przecież my, to dobro największe. Przywiązanie współczesnego człowieka -JA poległo na całej linii i dogorywa w rynsztoku pod postacią spazmatycznych skurczów wymiotnych z powodu braku śniegu.
-Tego nie można potraktować z przymrużeniem oka-tak mówi mi moja szanowna rodzicielka,kiedy leżę na tym trotuarze wątpliwości pod tabliczką W co wierzyć.
Wstyd oblewa mnie rumieńcem. Dotykam swoim niewyrobionym intelektem przyczyny smutku tradycjonalistów w postaci żeńskiej w liczbie jeden.Iluminacja! Spada na mnie ogromna kula światła powodując zrozumienie.SZCZENIACKI EGOIZM.
Wracam do miejsc dawno zużytych. Podobno dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki? Tak stereotypowo. Tym wszystkim co tak myślą, chce powiedzieć że chuja wiecie. Nie można wejść do tej samej rzeki dwa razy, ponieważ to nie ta sama rzeka. Pukam do drzwi swojego niby sumienia. Tak sobie pomyślałem, że ta personifikacja ducha zrobi mi dobrze. Mieszka w domu z wielkiej płyty, otoczonym przez inne domy z wielkiej płyty. Drzwi otwiera kobieta. Mierząc mnie niechętnym wzrokiem wykonuje gest wywołujący. Wypływa. Moje sumienie wielkości metr sześćdziesiąt z kawałkiem.Chudzina z kępką luźno połączonych źdźbeł włosów na szczycie swoich możliwości. Mówi o Bogu lub też o bogu. Moje sumienie jest świadkiem Jehowy. Taki ma zawód. Hobbystycznie zajmuję się piciem gorzały i wmawianiem sobie depresji. Ustawka za piętnaście minut na dole. Palę papierosa. Słyszę ciężkie kroki. Moje sumienie. Widzę je. Co jest, kurwa? Razy dwa. Ono i jej brat. Idziemy małymi ulicami, małego miasta pozbawionego wściekłego pędu ku szczęśliwości.Pijemy wódkę, gdzieś po za kontekstem codzienności. Zadaje pytania. Odpowiadam szczerze jak na pierwszej spowiedzi. Naiwnie. Wierząc w to, co widzę wewnętrznym oglądem przepuszczonym przez wykrywacz kłamstw zamontowany w krtani. Woda w rzece za plecami płynie zgodne z teorią panta rei. Nic w niej nie jest takie same. Ciągły ruch. Permanentna zmienność.Gapię się tępo w niewidzialny punkt, unikając spojrzenia na swoje sumienie razy dwa. Podwójny świadek. Ono i jej brat. Są tam jak dwa kolosy strzegące bramy wyjścia z obezwładniającej apatii. Mojej?Nie wiem. Palimy ofiarę ze śmieci przeszłości. Nie pomaga. Śpiewa szlagiery o miłości. Mój wyrzut. Jego brat tępo się kiwa szukając bezwładnie pionu. Mam dość tego katharsis. Wyzuty z nadziei na odpuszczenie win oddaje się codziennej rutynie zdań oznajmujących. Tak. Nie . Nie wiem.Słyszę dźwięk palców stukających o suche drzewo. Zostaje chyba rozgrzeszony. Sformlizowana pokuta ma coś z preparatu umieszczonego w formalinie. Nie rozkłada się pod wpływem czasu. Trochę wyblakła przez słońce służy kolejnym pokoleniom.Wybawiony uciekam od przeszłości.
Nie jestem szczęśliwy. Stoję z zadartą głową na ruchliwej ulicy. Tłum gna z lewej na prawą i odwrotnie.Myśl że szczęście, to możliwość kreowania świata tak jak się chce. Według własnego widzi mi się.Nie daję mi spokoju.
Muszę się ciągle naginać do wysokiego mniemania świętych krów z pod znaku Akademii Teoretyczności Niepraktycznej, grubych portfeli panów i złomem obwieszonych pań pijących kawę. Wkurw maksymalny, kiedy doświadczam idiotycznej logiki dwuwartościowej-Może pan albo nie może pan- powtarzanej przez zidiociałe kobiet zza biurka. Powtarzają tą samą mantrę z uporem niewolnika, nie zdjąć sobie sprawy z konsekwencji. Nie śmiąc nawet wnikać. Wysoko w górze na świetlnej tablicy cyfry informują o moim długu.Że niby tyle muszę zapłacić, za to że jestem. Ni chuja!- myślami kontestuję ponurą prawdę.
Widzę ją.Kobietę swoich marzeń. Naturalny obiekt pobudzający wyobraźnię. Skryty za potocznym pośpiechem krzyczę. Nie to, co chcę.Samo się krzyczy, bez mojego udziału.
-Moja Droga, nie czuję abym mógł prowadzić rozmowę dzisiaj. To co widzę, nie jest naturalnych kształtów, kolorów i rozmiarów. Proszę więc abyś dała mi odrobinę przestrzeni oraz czasu na pozbieranie rozsypanki wyrazów, która zalega mi w świadomości. Jest wielce prawdopodobne , że mogę "obrzygać" twoje Ja żrącym płynem luźno połączonych słów, które to fermentowały mi w materii szarej od jakiegoś czasu. Zadzwonię lub napiszę albo też nie.
-Twoja inność, spojrzenie jest cenne- komplementuje nie przekupnie. Może jest tylko dobrze wychowaną.
Odchodzi na zawsze w kierunku innym niż chciałbym. Oświecony zostałem wiedzą empiryczną,zrozumieniem chwili bieżącej. Wiem gdzie jestem. Znajduje się w kupowni, która etymologię swojej nazwy czerpie nie z określenia pobudek konsumpcyjnych jak bym chciał, ale z powodów wydalniczych, jak bym nie chciał.
Każdy taki system służy jednemu celowi. Wydalaniu niepotrzebności. Mój jest zasyfiony odpadkami, które niekontrolowanie wypełniają mi egzystencję, tworząc pejzaż na który sobie nie zasłużyłem. Kto jest więc winny?Brak odpowiedzi.

Strumień świadomych idei zaczyna się rwać. Dziury nicości pojawiają się nieregularnie. Frazy rozkładają się na cząstki pierwsze. Znikają zmęczone, pozostawiając mnie w jednostkowości nocnego odczuwania. Zasypiam.

Jasność wciska się w zawiesinę szarości. Pociąg z tą samą monotonią co zwykle stuka w szyny. Podróżni rozrzuceni po siedzeniach próbują dośnić swoje sny. Tęsknie do przeszłości gapiąc się tępo na lazur śródziemnomorski, ostrą fizjonomię gór, pastele nizin doświadczam tylko ulotnych dotknięć rzeczywistości zapisanych na tęczówce oka.




Opublikowano

Przeczytałam z przyjemnością. Buntownicze, bezwyjściowe, pesymistyczne, humorystyczne, buntownicze, nagłym światłem świadomości świecące, nie mogące wyjść jednak poza pewien skromny murek, buntownicze, buntownicze... A może pociąg zabierze tam bohatera?
Jest dużo literówek.
Pozdrawiam!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc   Wiem :) przecież zawsze podnosimy się…a smak słony karmel pozostaje głęboko w nas, tracąc  swoją słoność…   Jest doskonały

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Twój wiersz ! 
    • Mija już drugi tydzień moich ćwiczeń rezerwy. Zaliczyliśmy różnorakie ćwiczenia taktyczne, także pieszy marsz na czterdzieści cztery kilometry. Na sobotę, niedzielę i poniedziałek udało mi się uzyskać przepustkę. Zadzwoniłem więc do zakładu karnego i zapowiedziałem na niedzielę wizytę u Agnieszki, dodając, że będą na widzeniu u Agnieszki jeszcze dwie osoby ze mną. Myślałem, że pojadą ze mną mój ojciec i ojciec Agnieszki. Kiedy dotarłem jednak w sobotę do domu okazało się, że nie mogą oni, z różnych powodów, jechać ze mną w niedzielę i dlatego muszę jechać sam.   Ponieważ dostałem z więzienia informację, że w niedzielę o godzinie 10.00 zaczyna się msza święta dla więźniarek, w której mogą uczestniczyć także osoby odwiedzające, postanowiłem się wybrać odpowiednio wczesnym autobusem, żeby zdążyć na dziesiątą. Kiedy dotarłem do zakładu karnego, zostałem zaprowadzony do kaplicy, gdzie osadzone, a także odwiedzający czekali już na rozpoczęcie mszy. Od razu zauważyłem Agnieszkę, ona mnie też zauważyła, uśmiechnęliśmy się do siebie i ja usiadłem za nią. Ekscytowało mnie to bardzo mocno, że mogłem moją żonę znowu oglądać w tej więziennej rzeczywistości, ale w takiej więziennej sytuacji, w której jej jeszcze nie widziałem. Myślałem także o tym, czy wpatrując się w czasie mszy w moją żonę, nie naruszę przykazania, że we mszy należy nabożnie uczestniczyć. Ponieważ jednak od czasu, kiedy pierwszy raz ujrzałem Agnieszkę jako więźniarkę, stała się ona dla mnie wzorem skromności, to uwierzyłem, że da się uczestnictwo we mszy świętej pogodzić z gapieniem się na nią. Uczestnicząc we mszy ciągle myślałem jakoś o Agnieszce. Ponieważ dostrzegałem, że pod chustką ma najwyraźniej włosy związane w kok, to ciągle mnie kusiło, żeby ją za ten kok pociągnąć. Raz już nawet trzymałem rękę blisko je głowy, żeby ją pociągnąć za ten kok, ale powaga mszy świętej mnie od tego powstrzymała. Myślałem także o tym, czy trudno jest jej w drewniakach klęczeć i wstawać z klęczek, ale do żadnego wniosku nie doszedłem.   Po mszy wszystkie więźniarki, które miały mieć widzenie, oraz odwiedzający zostali zaprowadzeni do ogrodu więziennego, gdzie się miało to widzenie odbyć. Ja z Agnieszką udaliśmy się do krzeseł wskazanych przez funkcjonariuszkę i po serdecznym przywitaniu się usiedliśmy na nich. Moja żona rozpoczęła rozmowę:   - Jak tam Marcin? Wszystkie dziewczyny tutaj tęsknią za nim. I więźniarki, i funkcjonariuszki.   - Super się ma. - odpowiedziałem z lekką nutą ironii. - Odpoczywa od tego babińca w męskim gronie.   - Bardzo niedobrze, że w tym wieku ciągle jeszcze nie ma, ani żony, ani narzeczonej, ani nawet dziewczyny. Będziemy musiały coś z tym zrobić.   - Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. - odpowiedziałem żonie mrugając przy tym okiem. - Ale wiesz co...Agnieszka. Muszę skoczyć koniecznie do ubikacji…   -Spytaj się pani strażniczki. Ona ci pokaże, gdzie jest ubikacja.   Wstałem z krzesła, podszedłem do nadzorującej widzenia funkcjonariuszki i ona wskazała mi drogę. Szybko udałem się tam, ale nie o potrzebę fizjologiczną głównie mi chodziło, był to raczej pewien pretekst. Kiedy po krótkim czasie wróciłem, zaszedłem siedzącą na krześle Agnieszkę od tyłu, szybkim ruchem pociągnąłem ją za znajdujący się pod chustką kok, oraz dwoma szybkimi ruchami wykopałem jej spod stóp więzienne drewniaki, które poleciały na pobliską roślinność.   - Ale ty jesteś głupi! – usłyszałem zdenerwowany, ale jednak opanowany głos mojej żony. - Dziękuję za komplement, Agnieszko. - odpowiedziałem.   - No to wyobraź sobie, że to nie jest komplement! - usłyszałem jeszcze bardziej zdenerwowany, ale ciągle opanowany głos mojej żony.   Usiadłem znowu naprzeciwko Agnieszki. Teraz widziałem zdenerwowanie na jej twarzy.   - Oczywiście to ty pójdziesz moje chodaki.   Zgodnie z zasadami grzeczności, które od zawsze mi wpajano i według których, jak kobiecie coś upadnie, to mężczyzna powinien się zaraz schylić i jej to podnieść, powinienem teraz natychmiast przynieść Agnieszce jej więzienne drewniaki. Tym bardziej, że to przeze mnie wylądowały one tam, daleko od niej. Ale mi się teraz zachciało być złośliwym wobec żony. Jej pobyt za więziennymi murami, ta cała niezwykłość, ten stan nadzwyczajny w naszym małżeństwie, spowodował u mnie natłok emocji, dodatkowe i narastające zauroczenie moją żoną, któremu w racjonalny sposób nie byłem w stanie dać upust…   - A sama sobie idź po chodaki. - rzuciłem prowokacyjnie w stronę Agnieszki.   Agnieszka wstała z obrażoną miną i boso udała się do pobliskich krzaków, skąd wróciła już w więziennym obuwiu.   - Nie o to chodzi, że musiałam boso przejść te parę kroków. Chodzi o to, że mi tu robisz obciach przed ludźmi. A tak ciebie chwaliłam, że jesteś takim wspaniałym, kochającym mężem. Wszystkie dziewczyny mają tu o tobie takie dobre zdanie, a ty się zachowujesz, jak smarkaty gówniarz.   - Aguś, od kiedy tu się znalazłaś, w naszym małżeństwie zrobiło się jakoś ciekawiej, przez to, że państwo pod postacią wyroku skazującego się niejako wdarło się do naszego małżeństwa. A ponieważ, jak mówi przysłowie, z jedzeniem rośnie apetyt, to mi się zachciało, żeby się między nami zrobiło jeszcze ciekawiej. I dlatego chciałem spowodować taki kontrolowany kryzys w naszym małżeństwie…   Robiąc zrezygnowaną minę Agnieszka postukała się w czoło. Kiedy tak wykładałem Agnieszce te moje aberracje, widziałem, jak na mnie patrzą się ludzie – zarówno więźniarki, jak i odwiedzający je ludzie oraz funkcjonariuszka nadzorująca te widzenia. I jakoś mi wcale to gapienie się na mnie nie przeszkadzało. A nawet wręcz przeciwnie…   - Widzisz Marek, inne osadzone też są tu odwiedzane przez swoich mężów i jakoś ci mężowie umieją się zachowywać normalnie. Może ty byś też spróbował? Może byś to potraktował jako taką normalną rozmowę z twoją żoną? - powiedziała Agnieszka, tym razem już bardziej łagodnym tonem.   Coraz bardziej mi to imponowało, że mnie moja żona traktuje, jako takiego niezrównoważonego gówniarza.   - Widzisz Aguś, na samą myśl, że miałbym to widzenie z tobą w zakładzie karnym, kiedy ciebie widzę w tym stroju Kopciuszka, potraktować jako normalną rozmowę, na samą taką myśl kompletnie głupieję!   Agnieszka znowu zrobiła zrezygnowaną minę.   - Dochodzę do wniosku, że poślubiłam nieuleczalnego wariata. Coraz bardziej mi pochlebiało, jak moja żona mnie ocenia. Ale zamiast jej to wprost powiedzieć, postanowiłem zamiast tego odwzajemnić się pięknym za nadobne.   - A ty nie zgrywaj takiej normalnej. Marcin, wasz strażnik więzienny, mi opowiadał, jak mu groziłaś, że go zbijesz drewniakiem, jak sobie nie znajdzie dziewczyny. Więzienie nie oduczyło ciebie takich szaleństw?   - No może zrobiłam źle. Jeżeli to była groźba karalna, to może powinnam dostać dodatkowy wyrok i posiedzieć dłużej… - powiedziała moja żona, teraz już mniej pewnym głosem.   - W każdym razie to nie powód, żebyś mi tutaj robił taki obciach. - oznajmiła znowu nieco bardziej stanowczym, ale dosyć łagodnym głosem.   - Gdybyś się zachowywał bardziej normalnie, to bym mogła ci opowiedzieć coś ciekawego o życiu tu, w zakładzie karnym.   No, przyznam, że zabrzmiało to ciekawie. Jak najbardziej miałem ochotę dowiedzieć się o tym, w jakim towarzystwie moja małżonka siedzi.   -No to opowiadaj. - odpowiedziałem.   - Ta dziewczyna, która siedzi przed nami ze swoim ojcem. To jest Agata Leszczyńska, a jej ojciec jest sędzią. Dostała wyrok w zasadzie za to samo, co ja, jazda w stanie nietrzeźwości. Tyle samo promili co ja, tyle, że bez stłuczki, jak u mnie. I dostała dziewięć miesięcy bez zawieszenia. Ten sam sędzia, co u mnie, orzekał. No i Agata, skromna i honorowa dziewczyna, nie odwołała się od tego wyroku. Także ze względu na swojego ojca, którego bardzo szanuje i który jasno dał jej do zrozumienia, że u niego nie ma co liczyć na pobłażanie…   W głosie Agnieszki można było słyszeć, że Agata jej imponowała tą swoją skromnością i honorowością. Jeszcze się nasłuchałem różnorakich, ciekawie opowiedzianych historii więźniarek. No i trochę się nasłuchałem o różnych niby to błahostkach życia więziennego. No i w końcu moja żona mi też przypomniała o tym, żeby opowiadać o życiu żołnierza na poligonie. No więc opowiadałem… Aż w końcu nastąpił koniec widzenia, które w naszym przypadku zostało przedłużone, ze względu na moje wyjście do ubikacji.   Kiedy już żegnałem się z Agnieszką i zbliżyłem się do niej, żebyśmy się mogli pocałować, zaraz po całusie poczułem ugryzienie w wargę oraz dwa kopniaki – w jedną i drugą nogę.   - To było za te twoje dzisiejsze wybryki. O dalszych karach pomyślę, jak wyjdę na przepustkę. - oznajmiła małżonka łagodnym i jednocześnie stanowczym głosem. I uśmiechnęła się na pożegnanie.   Kiedy już Aga oddaliła się ode mnie na parę kroków w kierunku funkcjonariuszki, rzuciłem w jej kierunku:   - A tak w ogóle, to jesteś głupia.   Moja żona szybkim ruchem odwróciła się do mnie i pokazała mi język. Potem oddaliła się z funkcjonariuszką.   Opuściłem zakład karny, jakkolwiek przez nikogo nie niepokojony, to jednak w stanie pewnego niepokoju i ekscytacji. Samo zakończenie widzenia powinno przecież zostać uznane za niepokojące. „Małżonkowie rozstali się będąc skłóconymi”- tak pewno rozumowałyby nasze mamy, czyli moja i Agnieszki. I pewno by się bały o przetrwanie naszego małżeństwa. No bo tu kłótnia, a do tego jeszcze dziewczyna siedzi w kryminale, to przecież mąż mógłby sobie znaleźć kochankę. Ale przecież o to chodzi, że mąż jest na punkcie tej siedzącej w kryminale dziewczyny, która jest jego żoną, bez reszty pierdolnięty.   Tak sobie myślałem, czy przez to moje zachowanie na terenie jednostki penitencjarnej, w czasie widzenia, mógłbym dostać zakaz przychodzenia do Agnieszki. Im dłużej bym się nie mógł widzieć z moją najukochańszą, tym bardziej byłoby to romantyczne… A może jednostka penitencjarna doniesie o moim zachowaniu do wojska...W końcu na widzeniu byłem w mundurze. I będę miał raport karny… Ta myśl, że z powodu Agnieszki bym miał mieć nieprzyjemności, cholernie mnie ekscytowała. A może to Agnieszka będzie miała nieprzyjemności, bo powiedziała do mnie, że jestem głupi, a na koniec mi pokazała język. Może będzie miała za to postępowanie dyscyplinarne w zakładzie karnym, a ja będę temu winien i będę musiał ją na kolanach za to przepraszać, bo to w końcu ja ją sprowokowałem…   ***   Ponieważ widzenie z Markiem zakończyłam o dziesięć minut później, niż inne dziewczyny, nie wracałam na oddział z innymi więźniarkami, tylko osobno. Kiedy już byłam na oddziale, to funkcjonariuszka, która zamykała za mną kratę, a wcześniej nadzorowała widzenia – Marzena ma na imię i jest dokładnie w moim wieku – powiedziała do mnie:   - Ten twój mąż to jest chyba trochę… - i zrobiła palcem wskazującym kółko przy skroni.   - No cóż. Zanim tu trafiłam byliśmy normalnym, kochającym się małżeństwem. Ale od kiedy tu trafiłam, mój Marek kompletnie zgłupiał na moim punkcie. Dziwisz się? W końcu takie widzenie z żoną to dla faceta najbardziej szałowa randka, jaką sobie może wyobrazić. A jak jeszcze dziewczyna, z którą randkuje, ma taki szałowy strój więzienny, jak ja…   - Faceta nigdy nie zrozumiesz… - rzekła Marzena.   - Przynajmniej tego mojego. - odpowiedziałam.                      
    • @violetta Cześć na śliwki mam ochotę, to chyba menopauza???
    • @Alicja_Wysocka  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Czaruś …no cóż…nikt nie potrafi tak czarować   pozdrawiam ! 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...