Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pocztówka z bańki mydlanej


pi kok

Rekomendowane odpowiedzi


Samogłoska, spółgłoska, dźwięk, słowo, zdanie, myśl o; moralności lub jej braku, miłości albo nienawiści, kobietach i mężczyznach(jeśli to tylko o kobietach), pieniądzach, prawie, przy kawie. Cały dzień, pół dnia, ranek po nocy przed południem jestem zdefiniowany przez ziemskość lecz nie przez ziemistość jeszcze. Odbić się od siebie i poszybować w górę. Cały dzień, pół dnia, ranek po nocy przed południem. Chciałbym. A potem, w ciągu czasu liniowego zgodnie ze schematem poprzednik –następnik nastąpi ogląd rzeczywistości.Popołudnie. Ale jeszcze nie teraz. Teraz budzę się do traumy bycia ze sobą i innymi. Ohyda.Nie żebym mocno chciał. Tchórzliwie nie mogę nie chcieć być tu i teraz. Niech to szlag trafi.
Idę ulicą pod prąd. Ciągle to samo. Paradoks architektoniczny. Początek i koniec w tym samym miejscu. Idę stojąc, stoję idąc. Nic się nie zmienia.
Widać dym z daleka. Wąska nitka szarości umykająca do nieba. Pustka betonu w tle. Po środku stary jednopiętrowy dom. Stoi tam od wieków. Świadkiem zbrodni był wielu. Okiennice z przerażeniem patrzą przed siebie, drzwi oniemiałe otwarte z trwogi, nie chętnie zapraszają w niegościnne progi. Wchodzę w ten świat nieprzychylności jak nóż gładko w otchłań. Nie było gości. Starość na drewnianych ścianach pokątnie rozczesuje pajęczynę włosów, leniwie leżąc na stołach i szafach. A dym? No cóż, to tylko wrażenie. Marzenie.
Uświadamiam sobie niechęcią do gościa od Dziadów.Prześladuje mnie na rynkach, placach. AM rodacy- widzę na każdym obsranym przez gołębie pomniku. Nawet w śnie mnie prześladuje, chuj jeden. Stoi po uszy w gównie recytując te swoje strofy o Litwie. Bicz obowiązków strzela mi nad uchem.
Zanurzam palec w pozorny ruch świata. Przemieszczam się w kierunku narzuconym przez konieczność. Znowu jestem widzem. Patrzę tępo na swoją trenerkę. Jak zaszczute zwierze w cyrku. Znaczy się, uczyć będzie sztuczek. Nie bardzo mnie interesuję, to co ma do przekazania. Alfa i Omega na dzisiaj. Rusza ustami jak ryba. Nic nie słyszę. Skupiam się raczej na wyobrażaniu sobie jak zachowuje się w sytuacji jeden na jeden, jak wygląda w czarnych, białych, różowych pończochach. Wizualizacja niemożliwości. Tyle mogę. Obiekt kończy niemy bełkot informacyjny. Znika mi z oczu. Konglomerat umysłów wakruk. Fabryka ostatecznego przeznaczenia. Nie wiem, jak się tam znalazłem. Musze wyjść. Tak jak klasyk z filmu. Wstaję i wychodzę na zewnątrz. Stoję w szarości stolycznego popołudnia z tymi cholernymi przeciągami i tłokiem. Jakiś smutny anioł-wysłannik firmy odzieżowej próbuje wcisnąć mi opłatek z siankiem. Niby że już taka maksymalna konsumpcja in saecula saeculorum? Zrewidować swoje emocje względem takich przejawów wspólnoty.Imperatyw. Pogodzić z faktem, że wszystko jest do dupy.
Pogoda się zbiesiła. Pada, nie biały wyobraźnie pobudzający puch, pada w wersji mnogiej przezroczysty deszcz. Ten konkretny opad atmosferyczny związany nijak z poczuciem uczestnictwa w sferze narzuconego sacrum. Po przecież my, to dobro największe. Przywiązanie współczesnego człowieka -JA poległo na całej linii i dogorywa w rynsztoku pod postacią spazmatycznych skurczów wymiotnych z powodu braku śniegu.
-Tego nie można potraktować z przymrużeniem oka-tak mówi mi moja szanowna rodzicielka,kiedy leżę na tym trotuarze wątpliwości pod tabliczką W co wierzyć.
Wstyd oblewa mnie rumieńcem. Dotykam swoim niewyrobionym intelektem przyczyny smutku tradycjonalistów w postaci żeńskiej w liczbie jeden.Iluminacja! Spada na mnie ogromna kula światła powodując zrozumienie.SZCZENIACKI EGOIZM.
Wracam do miejsc dawno zużytych. Podobno dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki? Tak stereotypowo. Tym wszystkim co tak myślą, chce powiedzieć że chuja wiecie. Nie można wejść do tej samej rzeki dwa razy, ponieważ to nie ta sama rzeka. Pukam do drzwi swojego niby sumienia. Tak sobie pomyślałem, że ta personifikacja ducha zrobi mi dobrze. Mieszka w domu z wielkiej płyty, otoczonym przez inne domy z wielkiej płyty. Drzwi otwiera kobieta. Mierząc mnie niechętnym wzrokiem wykonuje gest wywołujący. Wypływa. Moje sumienie wielkości metr sześćdziesiąt z kawałkiem.Chudzina z kępką luźno połączonych źdźbeł włosów na szczycie swoich możliwości. Mówi o Bogu lub też o bogu. Moje sumienie jest świadkiem Jehowy. Taki ma zawód. Hobbystycznie zajmuję się piciem gorzały i wmawianiem sobie depresji. Ustawka za piętnaście minut na dole. Palę papierosa. Słyszę ciężkie kroki. Moje sumienie. Widzę je. Co jest, kurwa? Razy dwa. Ono i jej brat. Idziemy małymi ulicami, małego miasta pozbawionego wściekłego pędu ku szczęśliwości.Pijemy wódkę, gdzieś po za kontekstem codzienności. Zadaje pytania. Odpowiadam szczerze jak na pierwszej spowiedzi. Naiwnie. Wierząc w to, co widzę wewnętrznym oglądem przepuszczonym przez wykrywacz kłamstw zamontowany w krtani. Woda w rzece za plecami płynie zgodne z teorią panta rei. Nic w niej nie jest takie same. Ciągły ruch. Permanentna zmienność.Gapię się tępo w niewidzialny punkt, unikając spojrzenia na swoje sumienie razy dwa. Podwójny świadek. Ono i jej brat. Są tam jak dwa kolosy strzegące bramy wyjścia z obezwładniającej apatii. Mojej?Nie wiem. Palimy ofiarę ze śmieci przeszłości. Nie pomaga. Śpiewa szlagiery o miłości. Mój wyrzut. Jego brat tępo się kiwa szukając bezwładnie pionu. Mam dość tego katharsis. Wyzuty z nadziei na odpuszczenie win oddaje się codziennej rutynie zdań oznajmujących. Tak. Nie . Nie wiem.Słyszę dźwięk palców stukających o suche drzewo. Zostaje chyba rozgrzeszony. Sformlizowana pokuta ma coś z preparatu umieszczonego w formalinie. Nie rozkłada się pod wpływem czasu. Trochę wyblakła przez słońce służy kolejnym pokoleniom.Wybawiony uciekam od przeszłości.
Nie jestem szczęśliwy. Stoję z zadartą głową na ruchliwej ulicy. Tłum gna z lewej na prawą i odwrotnie.Myśl że szczęście, to możliwość kreowania świata tak jak się chce. Według własnego widzi mi się.Nie daję mi spokoju.
Muszę się ciągle naginać do wysokiego mniemania świętych krów z pod znaku Akademii Teoretyczności Niepraktycznej, grubych portfeli panów i złomem obwieszonych pań pijących kawę. Wkurw maksymalny, kiedy doświadczam idiotycznej logiki dwuwartościowej-Może pan albo nie może pan- powtarzanej przez zidiociałe kobiet zza biurka. Powtarzają tą samą mantrę z uporem niewolnika, nie zdjąć sobie sprawy z konsekwencji. Nie śmiąc nawet wnikać. Wysoko w górze na świetlnej tablicy cyfry informują o moim długu.Że niby tyle muszę zapłacić, za to że jestem. Ni chuja!- myślami kontestuję ponurą prawdę.
Widzę ją.Kobietę swoich marzeń. Naturalny obiekt pobudzający wyobraźnię. Skryty za potocznym pośpiechem krzyczę. Nie to, co chcę.Samo się krzyczy, bez mojego udziału.
-Moja Droga, nie czuję abym mógł prowadzić rozmowę dzisiaj. To co widzę, nie jest naturalnych kształtów, kolorów i rozmiarów. Proszę więc abyś dała mi odrobinę przestrzeni oraz czasu na pozbieranie rozsypanki wyrazów, która zalega mi w świadomości. Jest wielce prawdopodobne , że mogę "obrzygać" twoje Ja żrącym płynem luźno połączonych słów, które to fermentowały mi w materii szarej od jakiegoś czasu. Zadzwonię lub napiszę albo też nie.
-Twoja inność, spojrzenie jest cenne- komplementuje nie przekupnie. Może jest tylko dobrze wychowaną.
Odchodzi na zawsze w kierunku innym niż chciałbym. Oświecony zostałem wiedzą empiryczną,zrozumieniem chwili bieżącej. Wiem gdzie jestem. Znajduje się w kupowni, która etymologię swojej nazwy czerpie nie z określenia pobudek konsumpcyjnych jak bym chciał, ale z powodów wydalniczych, jak bym nie chciał.
Każdy taki system służy jednemu celowi. Wydalaniu niepotrzebności. Mój jest zasyfiony odpadkami, które niekontrolowanie wypełniają mi egzystencję, tworząc pejzaż na który sobie nie zasłużyłem. Kto jest więc winny?Brak odpowiedzi.

Strumień świadomych idei zaczyna się rwać. Dziury nicości pojawiają się nieregularnie. Frazy rozkładają się na cząstki pierwsze. Znikają zmęczone, pozostawiając mnie w jednostkowości nocnego odczuwania. Zasypiam.

Jasność wciska się w zawiesinę szarości. Pociąg z tą samą monotonią co zwykle stuka w szyny. Podróżni rozrzuceni po siedzeniach próbują dośnić swoje sny. Tęsknie do przeszłości gapiąc się tępo na lazur śródziemnomorski, ostrą fizjonomię gór, pastele nizin doświadczam tylko ulotnych dotknięć rzeczywistości zapisanych na tęczówce oka.




Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam z przyjemnością. Buntownicze, bezwyjściowe, pesymistyczne, humorystyczne, buntownicze, nagłym światłem świadomości świecące, nie mogące wyjść jednak poza pewien skromny murek, buntownicze, buntownicze... A może pociąg zabierze tam bohatera?
Jest dużo literówek.
Pozdrawiam!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...