Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lombard Pragnień


dytko

Rekomendowane odpowiedzi

Nastał zmrok, ciemność oblała niebo, pozostawiając jasne, wypukłe iskry w czarnej otchłani. Widok z okna wydawał się zmieniać w niespokojną wegetację organizmu sprawnie funkcjonującego każdego dnia. Jedynym chaosem, jaki wprawiał mnie w zamyślenie było chaotyczne pojawianie się i znikanie kolorowych błysków lamp ulicznych, niebieskich płomieni światła wydobywanych z odbiorników telewizyjnych. Szumy samochodów przejeżdżających regularnie co trzydzieści sekund wprawiały monotonnie moje zmysły słuchowe w stan kompletnego osłupienia. Wszystko wokół było takie delikatne, aż nie chciało się tracić tego spokoju, aksamitu podwiniętego pod cały układ nerwowy, wprawiającego go w wolne dryfowanie po problemach mojej codzienności. Włączyłem gramofon, z korzennej szafy wyciągnąłem ulubioną płytę Verviniego Falochrona XII Symfonię Ciszy. Rozpłaszczyłem zmęczone kończyny na płóciennym materacu z wojskowego materiału, który podarował mi sąsiad z naprzeciwka. Materac charakteryzował się pasami na ręce i nogi, naszywkami po bokach z wielkim logo firmy i ogromnym napisem „ Z nami miękko, nawet w Wietnamie”. Każdej nocy przed snem mam zwyczaj przekładania kart z ręki do ręki, zgadując przy tym kolejne ich wizerunki. Wyciszony w rytmie XII Symfonii Ciszy kusiłem los odkrywając całą talię. Stawiałem matkę, ojca, rozdałem rodzeństwo, postawiłem na życie, widząc wygraną napawałem się pustką i bezmyślnością mojej karcianej obsesji. Obleciał mnie sen, zgasiłem silnym podmuchem świeczki, Symfonia nadal brzmiała spokojnie. Położyłem ciężką głowę na puchowej poduszce. Zamknąłem oczy, nagle wielkim następowaniem silnego dźwięku, oddechu obcości, trzask tłuczonego imadła zadudnił i wprowadził mokry strach, moją duszę nawiedził niepokój. Muzyka Ciszy zamilkła. Otworzyłem oczy, wlepiłem je starannie w ciemny kąt, gdzie leżał gramofon. Zapaliłem zapałkę, podążając za światłem, oczy błądziły w ciemności, nagle, naprzeciw mojej twarzy ukazała się głowa świni, zastygłem przerażony. Miała pocięty nos w stanie rozkładu, ze ślimaczym spojrzeniem. Rzekła wysokim zachrypłym tonem:
- Zagraj ze mną w karty.
Uśmiechnąłem się, czując przy tym niezwykły spokój. Zrozumiałem, że otworzę się światu, pokażę, że to ja potrafię wybierać, losować, przekładać, ryzykować, wygrywać. Czułem, jak patrzy cały świat, ale nie ten ludzki, który jest niepojęty, ograniczony ze strony emocjonalnej. Lecz ten, który podąża jedynie za głosem i głębią wartości bodźców w rzeczywistości nieznaczących nic poza materialnym ich skutkiem. Czułem, jak patrzy na mnie wszystko to, co jest moją nieświadomością, czułem ich wielkie rozmiary, ich liczebność nieporównywalną do rzeczywistej liczebności istot na świecie. Patrząc tej odrażającej świni w ryj, czułem w dłoniach smak życia, smak rozkoszy i ryzyka. Widziałem w odbiciu jej ślimaczących się oczu, mój błysk w oku, który rozświetlał całe pomieszczenie, które pozwalało na cząstkowe zidentyfikowanie postaci z głową świni. Świnia powtórzyła swoją propozycje:
- Zagraj ze mną w karty.
Rzucając lekceważące spojrzenie, zapytałem:
- O co chcesz grać zakuty ryju?
Świnia nie zastanawiając się ani chwili, wytrzeszczając oczy i zmieniając ton głosu na poważny, rzuciła:
- O twoje życie, niewdzięczniku !
- A jeśli się nie zgodzę?
- To zniszczę twoją przeszłość, zapomnisz o wszystkim, co robiłeś, kim byłeś, z każdą chwilą, gdy następować będzie przeszłość twego czynu, będziesz zapominał.
Zastanawiając się chwilę zgodziłem się.
- Na czym polega gra ? – zapytałem.
Świnia wyciągnęła ze swojej bursztynowej torebki wielką talię kart. Torebka przyciągnęła moją uwagę, była wysadzana marmurem nabłyszczanym oleistym specyfikiem, co robiło wrażenie małych grudek miedzi.. Zwierzę chrumknęło przeraźliwie, na jego ryju pojawił się ironiczny, parszywy uśmiech, świnia oznajmiła:
- Jest trzydzieści dziewięć kart, co trzecia karta jest niewidzialna, musisz losować je po kolei i nie patrząc na nie, odgadnąć jakie to karty – zaśmiała się szyderczo.
Poczułem dreszcze, a zarazem wielką szansę na odzyskanie swoich wartości, swojej wzniosłości, podwyższenie jakości mojej egzystencji. Wpatrywałem się w tlące błękitem karty z podobizną świni w koronie.
Świński ryj dodał, że mam prawo do jednej pomyłki i każda następna będzie kosztowała mnie utratę jednego zmysłu. Przetarłem mocno oczy i bez wahania wyciągnąłem rękę, chwytając delikatnie kartę i pocierając ją kciukiem. Czułem, jak śliska maź zawładnęła moją ręką, wiedziałem, że już nie mam odwrotu. Zamknąłem oczy, by skupić się nad tą jedyną kartą. Świnia chcąc rozproszyć moje skupienie, rżała przeraźliwie, wydawała okrzyki podniecenia. Czując panowanie nad najbardziej wyczulonym moim zmysłem, który wydawał się być odizolowany od reszty zmysłów, by nie doszło zgrzytów miedzy nimi, odpowiedziałem z zaskoczenia:
– To mój ojciec.
Odwróciłem kartę i zobaczyłem podobiznę ojca w zaszklonym pudełku, wydawał się być czymś zajęty, poczułem wielką ulgę. Zwierzę zaczęło niczym dziecko klaskać i wydawać chichot nie do zniesienia. Moje oczy były wyraźnie spocone, czułem każde koryto zmarszczki, które wypełniało się cieczą zdenerwowania. Świnia pośpieszając mnie, krzyczała:
– Szybciej, szybciej, chcę posiąść twoje marne życie – chichotała coraz okrutniej. Pociągnąłem ostrożnie drugą kartę:
– To moje oczy - powiedziałem pewny siebie.
Świnia zmarszczyła obślizgłe czoło, ja spojrzałem na kartę, rzeczywiście, były to moje oczy, zawieszone na marionetkowych nitkach, podrygujące przy tym. Miałem wrażenie, jakbym patrzył na siebie z pogardą, z ironią w źrenicach wypełniających się czarno – blednącą czernią beztonalną. Reakcja świni na moją poprawną odpowiedź, wydawała się przygnębiająca. Szarpnąłem kolejną kartę, wkładając ją między mokre dłonie. Drżałem, czułem bicie serca w nogach, głowie, w żołądku. Świnia spojrzała pytająco. Wlepiłem oczy w dłonie i odpowiedziałem ostrożnie:
– Lombard pragnień.
Zastygłem, nie chciałem odkrywać tej karty, ręce drżały mi jak opętane, świnia ponaglała mnie ze zdenerwowaniem. Odkryłem kartę. Moim oczom ukazał się neonowy szyld z napisem „lombard pragnień”. Świnia podskoczyła z radości, rzucając mi kartami w twarz. W tym samym momencie straciłem wszelkie pragnienia. Wszystko było mi obojętne, odechciało mi się żyć, spoglądać na twarze, dotykać, myśleć. Moje pragnienia utopione w talii kart upadły na obojętność wszystkiego, co było związane z moim bytem. Uwięzione pragnienia w kartach, kaszlące, dławiące się delikatnym powietrzem płaskiej przestrzeni, zamknięte w metalowych klatkach trawiły samotność, którą tak bardzo odczuwałem. Świński ryj w płonącym świetle zapałki wyszeptał podniecające go słowa:
- A teraz idź do lombardu pragnień. Odkup wszystko, czego pragniesz, a odejdę i zostawię cię w spokoju. Jeśli nie pójdziesz, nie doczekasz się przeszłości, a przyszłość nie nadejdzie.
Nie miałem najmniejszej ochoty gdziekolwiek iść. Szarość za oknem mętniała w źrenicach, świt powoli przeganiał czerń oświetloną iskrami na niebie. Dochodziła czwarta rano. Ubrałem się w szafir i wyszedłem opornym krokiem na poszukiwanie lombardu. Przygnębiająca cisza sprawiała, że słyszałem każdy stukot w żołądku, puchnięcie i kurczenie się serca, słyszałem każdy włos unoszący się pod wpływem delikatnego wiatru. Wszystkie okna były pogaszone, lampy marniały, jakby wypalały swoją ostatnią dawkę energii. Wystawy sklepowe niczym szkielety nagiego ciała usuwały się pod wpływem przyciągania ziemskiego, które znosiłem z nieświadomością i zupełną ignorancją, ponieważ czułem się, jakbym szedł po bawełnianym puchu ulepionym w pięćdziesięciu procentach z kłębiastej, puszystej pary wodnej. Dotarłem pod świetlisty szyld. Faktycznie był to lombard pragnień. Wszedłem bez wahania. Naprzeciwko drzwi stała lada i o nią wsparty człowiek z podkową zamiast ust, na głowie miał świetlistą, rudą perukę. Stał jak manekin, zupełnie nieruchomo. Z gramofonu, który wyglądał zupełnie jak mój, wydobywał się głos:
- Czego sobie życzysz, Obojętny Człowieku?
- Przyszedłem po pragnienia – odparłem.
Oczy manekina spojrzały na mnie podstępnie, gramofon znów się odezwał:
- Co proponujesz w zamian za pragnienia?
Nie wiedziałem, co powiedzieć, nie miałem przy sobie nic, co mogłoby być równie cenne jak moje pragnienia.
- Nie mam nic wartościowego – odpowiedziałem.
- Owszem masz – odparł.
- Co takiego?
- Chcę twoje usta.
Zdziwiony ugryzłem się w wargę, czując, że robię to po raz ostatni. Ale nie zależało mi na ustach. Pragnąłem jedynie pragnień.
- Umowa stoi – powiedziałem.
Odzyskałem swoje pragnienia, ale zostałem niemową, bez wyrazu, bez możliwości wypowiedzi swoich uczuć, kiedy potężne myśli kłębiły się w głowie. Dostałem w prezencie gramofon z posrebrzanym krążkiem. Wróciłem szybko do domu, na ziemi zastałem martwą z nudów świnię z rozdziawionym ryjem i ślimaczymi ślepiami wlepionymi w sufit. Nie miałem nawet jak się zaśmiać, włączyłem gramofon. To był mój śmiech.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczerze mówiąc do mnie ten tekst nie dociera. Może moje możliwości intelektualne są niewystarczające, zaproponuję Ci zatem tylko drobne korekty:
1.jest zmysł słuchu- nie zmysły słuchowe
2.obleciał mnie sen- zaczęł mnie morzyć, lub poczułem senność. Oblatuje to chyba strach?
3.nie wiem co to jest korzenna szafa- nie mam innej propozycji.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Zamknąłem oczy, nagle wielkim następowaniem silnego dźwięku, oddechu obcości, trzask tłuczonego imadła zadudnił i wprowadził mokry strach, moją duszę nawiedził niepokój. Muzyka Ciszy zamilkła". Nic nie łapię... Czasami za dużo chcesz powiedzieć, ozdabiasz zdania, nadymasz je. Ale pisanie masz przednie. Tylko nie wiem, czy chce mi się zagłębiać w sens, bo jak sam twierdzisz, nie zawsze jest potrzebny :))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...