Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pruski Kamień


Rekomendowane odpowiedzi

Wreszcie! Z powrotem tutaj, w domu - pomyślał. Jak to jest, że tu nawet inaczej się oddycha?
Cieszył się na tę wizytę, choć w zasadzie wracał do pustych, zapomnianych ruin. Wiek czy dwa wieki temu okolica tętniła życiem. Ale czas upływa nieubłaganie i rzeka, do której wchodzimy, nigdy nie jest taka sama. Okoliczne wsie systematycznie pustoszały - ludzie wyjeżdzali w poszukiwaniu lepszego życia, zbrojne konflikty oraz morowa zaraza również zrobiły swoje. W niektórych wsiach przy życiu zostało po kilka osob... Dawniej szeroka i uczęszczana droga zarosła, zmieniła się w krętą ścieżkę, którą teraz kroczył. Już za czasów jego dzieciństwa nie mieszkało tu zbyt wiele dzieci. Lata mijały - nauka, studia, praca w mieście. Nie było tutaj za bardzo do czego wracać - no, może oprócz wspomnień. Teraz właśnie, wiedziony wspomnieniami, zmierzał do tego miejsca, gdzie jako dziecko włóczył się i bawił prawie każdego dnia.

Okolica była niesamowita. W jakiś niepojęty sposób przepełniała go głęboką czcią. Ten znajomy strumień, las, to jezioro... Zdawało się jakby chciały mu coś powiedzieć, wręcz cieszyły się na jego widok. Tak właśnie było wiele lat temu i zdziwił się, ale też ucieszył widząc, że jego odczucia co do tej ziemi nie zmieniły się, że dalej istniała między nią a nim ta subtelna więź, której tak dawno już nie odczuwał. Wypełniło go uniesienie wręcz mistyczne, łzy napłynęły do oczu. Tyle lat, tyle lat...
Nawet nazwy miejsc z jego dzieciństwa naznaczone były świętością... Tak więc las był przez okolicznych określany jako Święty Gaj i większość mieszkańców nie wycinała tam drzew ani nie zastawiała wnyków. Strumień płynący przez ten gaj Żywą Wodą zwano - i choć ryb w nim w bród było, za jego dzieciństwa ludzie raczej unikali łowienia tam. A jezioro - Świętajno - samą nazwą wzbudzało szacunek. Ale najmocniej w pamięć zapadła mu postać wyciosana w kamieniu. Po nocach śniły mu się czasem rysy tej twarzy zatarte przez czas, ręce złożone w geście jakby jakimś tajemniczym - jedna na brzuchu, druga na sercu - w niej róg.
No i jeszcze była dziewczyna, w tamtych latach chyba jedyna jego rówieśniczka w opustoszałej okolicy. Spotykali się prawie codziennie, przemierzali wspólnie las, odpoczywali nad jeziorem i strumieniem. Zaś postaci wykutej w kamieniu, sami nie wiedząc czemu, składali rozmaite dary. Dziewczyna wiła wianki i ozdabiała nimi oblicze kamiennej postaci. Czasem zostawiali w glinianej misie trochę pożywienia. Innym znów razem zbierali gałęzie i liście w nieładzie zalegające wokół kamienia. Wiele razy śpiewali lub tańczyli wokół głazu. Było w nim coś niesamowitego, przyciągającego, magia jakaś pradawna.

Kto otwiera bramy?
My je otwieramy!
Bracia, przyjaciele
Dni minęło wiele.
A któż to nas wzywa?
To my was wołamy!
Bracia, przyjaciele
Dni minęło wiele.
A cóż to za dary?
My je wam składamy!
Bracia, przyjaciele
Dni minęło wiele...

Uświadomił sobie, że jego usta bezwiednie poruszały się przypominając mu słowa sprzed lat. Pieśni tej nauczył chłopca dziadek, gdy pewnego wieczora dał się namówić na opowieść o kamiennej postaci i o niezwykłości rodzinnych okolic.
- Dawne lata nie do końca zapomniane, zaś dawni ludzie nie do końca przeminęli - tymi słowami zakończyła się opowieść.
Ze swojej wsi musiał wyjechać właściwie z dnia na dzień i nie było nawet czasu, by pożegnać się z dziewczyną. Wiele, wiele razy myślał o niej przez te wszystkie lata, myślał o tym, jaką kobietą jest dzisiaj, czym się zajmuje, jak się jej powodzi, czy z kimś się związała... Trudno było to nazwać tęsknotą - minęło w końcu tyle lat - może to po prostu zwykła ciekawość?

Okolica wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał i bez problemu dotarł do polany, na której od wieków stał tajemniczy posąg - kamienną babą przez ludzi zwany. Zamarł. Zdezorientowany, rozejrzał się po okolicy... Wszystko się zgadzało, był tam gdzie powinien, to na pewno ta polana... Więc gdzie podział się kamienny olbrzym?

...

Zbudziła się w środku nocy. Znowu ten sen. Mogłaby przysiąc, że dzieje się naprawdę. Ale naprawdę jest przecież tutaj. W sercu miasta, które nigdy nie pogrąża się w ciszy, nigdy nie zamyka oczu. Nawet teraz blask latarni rozlewa się wokół domu i wciska w szpary okien. Nawet teraz gdzieś w oddali słychać wycie jakiejś syreny. Po co są miasta? - pyta i uśmiecha się sama do siebie. Co za banalne pytanie! Wiadomo - dobre szkoły, dobra praca... Po co są dobre szkoły? I dobra praca po co? Nieee!... Co to za pytania?! Zasnąć i nie myśleć więcej. Nie myśleć w ten sposób. Do niczego dobrego to nie prowadzi. A więc jeszcze raz - po co są miasta? No, niech jakaś mądra myśl przyjdzie... Już, w tej chwili, zanim znowu zasnę... Miasta są po to, by złote kaczki miały gdzie mieszkać, bazyliszki mogły się skryć przed ludzkim okiem, i by w zakamarkach starych kamienic, na promykach słońca wpadających przez złamane witraże, mogły huśtać się dobre wróżki...

To sen czy jawa? Coś wyrywa ją z ciała. Co za prędkość! Już za miastem? Już las? Stare sosny, świerki... Znowu jej się śni, że leci nad drzewami, w pewnej chwili zniża lot, zwalnia, wlatuje między drzewa. Rozstępują się... Polana? Pagórek? Na nim - brzozy. Jej ulubione, chociaż kocha wszystkie drzewa. A może lepiej powiedzieć - kochała?... Zawisa nad ziemią. Patrzy na brzozy. Przychodzi mgła. Zasnuwa białe drzewa, ale widać je nadal, choć nie tak wyraźnie. Nie leci dalej. To chyba cel podróży. Wpatruje się we mgłę. Coś zaczyna do niej docierać. Tak, to nie jest zupełnie nieznajome miejsce. To tutaj spędzała dzieciństwo – przez chwilę poczuła tę więź, która na zawsze splata człowieka i ziemię jego Ojców. Gaj, strumień, jezioro… I ta postać, przed wiekami czyjąś dłonią w pradawnym wyciosana kamieniu. Właśnie, gdzie ona? Przez chwilę wydaje jej się, że dostrzega ją pod prastarym dębem, ale nie – to sylwetka jakiegoś mężczyzny, który – podobnie jak ona – stoi na polanie i w zdziwieniu rozgląda się dookoła. W zdziwieniu bo… coś tu jest nie tak jak powinno, czegoś brakuje. Lecz nie ma czasu, by przyjrzeć się lepiej. Szalony jakiś pęd porywa ją z powrotem i słyszy własny krzyk…
- Kamień?! - ze snu - nie-snu budzi ją własny głos - Mój kamień!

To irracjonalne. A więc sen wystarczy, by rzucić wszystko i w jednej niemal chwili wyjechać? Jednostajny stukot kół pociągu kołysze myśli. Ileż to lat minęło, odkąd ostatni raz tam była? Za dużo. A może tamtego świata już nie ma? Może wyprowadził się do miasta jak ona? Uśmiecha się do głupiutkich myśli. A może miasto przeniknęło po cichu do miejsca z dziecięcych lat? A może wtargnęło z całym swoim chaosem? Nie. Odrzuca tę myśl. Miasto to miasto. Ma swoje tajemnice, złote kaczki, bazyliszki... Po co mu kaczki szaropióre? Po co zwykłe jaszczurki i uśpione kamienie z ludzką twarzą ukryte wśród traw i poziomek?... Poziomki. Ciekawe czy jeszcze tam są... Ciekawe czy zielone wzgórze skryte wśród brzóz jeszcze czeka. Ciekawe czy czeka tam on... Co za śmieszne przemyślenia. Nie ma tamtych poziomek, nie ma już tamtego wzgórza... Nie ma niczego.

Brukowana droga w ciemnościach. To dziwne. Czyżby stopy pamiętały każdy kamień? Nie potykają się o wystające kocie łby. A przecież świt jeszcze nie wstał. Blednące światło księżyca ledwo co przenika przez gnane wiatrem szaro-granatowe chmury. O, jest i dzika grusza niosąca na swych barkach wszystkie zgryzoty tej ziemi. I tylko gruszki dają pociechę - dzikie jak ich matka i jak ta ziemia słodko-cierpkie. To dziwne - mijając drzewo słyszy ciche - "witaj". Rozgląda się. Nikogo nie ma. Tylko grusza popiskuje uginanymi przez wiatr konarami. Tylko grusza...
Dalej, dalej! Kiedy wreszcie droga łagodnym łukiem spadnie do jeziora? Kiedy stary dom skrzypnie drzwiami i zapachnie zielem rozwieszonym u powały? A może domu już nie ma? I może piec rozsypał się z żalu, kiedy umarł ogień zabierając ze sobą ostatni szaro-zielony listek goryczy?
Domu nie było. Pozostały tylko fundamenty kreślące zarys dawnych ścian. Stanęła u progu, który istniał tylko w nikłej pamięci. Tu były drzwi; przeszła przez nie i stanęła w miejscu, w którym niegdyś stał duży piec, tam, gdzie o każdej porze dnia i nocy płonął ogień. Szaro-granatowe chmury mocą wstającego słońca odgarnięte zostały z nieba. Raz jeszcze w górze zapłonął ogień znacząc ślad na jeziorze rozlewającym się u stóp nieistniejącego domu. Czy i tutaj zapłonąć może? Czy możliwym jest wskrzesić to, co umarło, odeszło w zapomnienie? I znów zdaje jej się, że słyszy wyraźnie: "nie odeszło...". Rozgląda się wokół. Żywej duszy nie ma, tylko skowronek - szary jak gruda ziemi porwał się w górę i śpiewa słońcu. Tylko skowronek...
Stare fundamenty znaczą dalszą drogę. Kto pamięta, co było, tego inna ścieżka nie zwiedzie. A nawet jeśli zwiedzie na chwilę, dość mocy jest, by zawrócić i podążyć pierwotnym traktem... Tu pod oknem był stół. Siadaliśmy wkoło i zwykły chleb nam smakował, i miód co spływał złociście, i ciepłe jeszcze, pachnące śliwkami powidła. Zza okna malwy zaglądały do domu i słyszało się ciszę. Cóż pozostało? Niebo, słońce, szara ziemia, jezioro i stare fundamenty...

Droga wiodła do lasu. I w drodze tej jedna myśl powracała. Dziecinna i natrętna, niedająca się odegnać. Poziomki. Ciekawe czy jeszcze tam są... Ciekawe czy zielone wzgórze skryte wśród brzóz jeszcze czeka. Ciekawe czy czeka tam on... Co za myśli! Nie ma tamtych poziomek, nie ma już tamtego wzgórza... Nie ma niczego...
W pierwszej chwili zdumiała się, bo brzozowe wzgórze było! I trawy zielone jak wtedy, i... poziomki! Echo powtórzyło jej radość, śmiało się i wraz z nią witało mieszkańców borów. I nie wiadomo czy tylko echo odpowiadało, czy i oni. "Hop-hop!", "hej!", "bywaj!" niosło się po lesie jak wtedy. Kiedy bór ucichł, a czerwona słodycz obeschła na palcach, rozejrzała się jeszcze raz. A jednak... Czegoś brakowało.

- Nie ma go. Nie ma naszego kamienia - usłyszała zza drzew.
Rozpoznała jego sylwetkę i oczy, kiedy stanął nieopodal. To mężczyzna z tamtego snu. Ale nie tylko we śnie widziała te oczy. Tak! To przecież towarzysz jej dziecięcych zabaw! Nie widziała go od czasu, gdy wraz z rodzicami pośpiesznie opuścił wioskę. Dziwne spotkanie. Przypadkowe zupełnie, chociaż tak często słyszała, że podobno nie ma przypadków.
Niedowierzanie, bo skąd wziął się tutaj? Dlaczego dziś właśnie? Niepewność, bo przecież nie wiadomo, kim dzisiaj jest. Milczenie i pierwsze słowa, proste pytania, odpowiedzi przeplatane ciszą. I zwykła radość ze spotkania dawno niewidzianego przyjaciela. Czy i dziś okaże się przyjacielem?
Dlaczego w ogóle tu przyjechałeś? A ty skąd się tutaj wzięłaś? Bywałeś tu często? Wiesz co się tutaj działo? Też miewałeś takie sny o naszej polanie? A w końcu – nieśmiałe – myślałaś o mnie? I śmiech, swobodny i niewymuszony, zupełnie jakby tych kilkunastu lat nie było. A potem – chwila ciszy, powaga w oczach… Już wie, że on też myśli o tym samym – o ich kamieniu… Nie ma go. Nie ma. Chaotyczna wymiana myśli. Jak to – nie ma? Przecież w snach to właśnie ta tajemnicza postać wzywała ich tutaj… Czy jest ktoś, kto może wiedzieć więcej o jej losie?
- Tak! Pamiętasz? Zarzekał się, że nigdy stąd nie wyjedzie, że ta ziemia to jego ciało, że ta rzeka to jego krew...
- Lecz czy jeszcze żyje? Już wtedy był starcem.
- Pamiętasz gdzie mieszkał? Chodźmy. Zobaczmy. To jedyna szansa, żeby dowiedzieć się prawdy.

...

Sponad drzew rosnących tuż przy chacie poderwał się szaro-brązowy ptak. Zatoczył koło nad ich głowami, obniżył lot jakby sprawdzał, z jakimi zamiarami przybywają. Z krzykiem radosnym, jakby poznał przybywających, powrócił do starca siedzącego na ławie przed chatą opartą plecami o ścianę lasu. Zbliżyli się, a wtedy siwobrody powstał wyciągając ręce w ich stronę. Mimo sędziwego wieku, postawy mógłby mu pozazdrościć niejeden młodzieniec. Miał w sobie coś, co onieśmielało; może to była właśnie ta królewska nieugięta czasem i troskami postawa? Może oczy - młodzieńcze i bystre, rozumne i przenikające człowieka na wskroś? Może jeszcze coś, co dane jest nielicznym?... Jednak to, co onieśmieliłoby innych, ich nie przerażało. Zapomnieli chyba, że przez te kilkanaście lat z dzieci zmienili się w dorosłych, bo tak jak wtedy podbiegli do niego, a on jak dawniej przytulił ich głowy do serca, jak to czyni najlepszy ojciec. I jak przed laty, tak i teraz znaczył jakieś ślady na ich czołach. I nie było nic niezwykłego w tym, że klęknąwszy całowali dłonie starca, że sokół kreślił swym lotem znaki na niebie, że spod progu chaty wysunął się wąż przyglądając się temu powitaniu i sam jakby witał gości kiwając głową.
- A więc powróciliście - przemówił starzec - wiedziałem, że wrócicie do domu.
O tak, Kriwe mógł to wiedzieć. Wydawało się, że wystarczy, iż spojrzy na człowieka, by wiedzieć skąd ten przychodzi i dokąd zmierza. Gdy przekroczyli próg chaty, zrozumieli, że czas jeśli tylko zechce, potrafi się zatrzymać. Wnętrze izby było takie, jakim je zapamiętali. Bielone, z ciepłym piecem w rogu, na nim garnki, warzące strawę albo coś innego, czego recepturę znał tylko on. Na ścianach porozwieszane pęczki ziół. Pod oknem stół, kilka drewnianych krzeseł, na oparciach których ktoś wyrzeźbił kołomiry. Przy najdalszej ścianie stała ława służąca za łoże, a obok niej w ciemnym kącie - stara skrzynia skrywająca nie wiadomo jakie skarby.
Gdy siedzieli za stołem, starzec na bochnie chleba nożem znak słońca uczynił, a potem jedli strawę, którą bogowie tej ziemi od wieków dają człowiekowi. Były więc na stole dary bóstw lasu, jezior i łąk. Dary proste i zwykłe jak ta ziemia. I dlatego właśnie człowiekowi tej ziemi najbliższe. Dlaczego więc tak często człowiek gardzi nimi, wstydzi się ich, pragnąc strawy z dalekich krain, obcej, wymyślnej, mamiącej zmysły, sprawiającej, że ciału sił ubywa? A jeśli ciało szwankuje, i rozum, i dusza nie takie jakimi by mogły być. Czyż bogom dalekich krain zależy na dzieciach tej ziemi?
- Nie odszedłeś, Kriwe...
- Nie odejdę, choć przeminę. Ludzie mijają, ale Bogi nasze nigdy nie miną. Ziemia wraz z jej historią nigdy nie odejdzie w niepamięć. I wasz kamień też w zapomnienie nie odejdzie. Wezwał was tutaj. Wasze sny...
- Więc wiesz? Co z nim?
- Lata temu znaleźli go, wyrwali borowi, upokorzyli… Wlekli do miejsca, gdzie stanął znak obcego boga i gdzie obcy bóg z dalekich ziem ostoję dla siebie znalazł. Panuje tu teraz, ale czyż wiecznie panować będzie? W was nadzieja, w was pamięć i trwanie. Pamiętajcie o mateczce kamiennej, co dłońmi swymi wskazuje, że co wyszło z jej łona, na zawsze sercu bliskie pozostanie. Nie zapomniała o was nigdy, tak jak nigdy nie zapomniała o tamtym, co rysy jej w kamieniu rzeźbił. I nie zapomniała o żadnym z jej dzieci tańczących w barwnym korowodzie na polanie schowanej wśród brzóz. Pamięta dłonie, które dla niej sypały kaszę i miody lały, dłonie, które wieńce splatały wśród pieśni. Pamięta i gruszę pozdrawiającą wędrowca, i skowronka budzącego ziemię, gdy słońce odgarnia mrok. Pamięta bicie każdego serca, które biło dla tej ziemi, zanim bić przestało. I mnie pamiętać będzie. Widzę, że dla was życie się zaczyna. Idźcie razem – i pamiętajcie, że na mocnych fundamentach od nowa można postawić dom. Dla was zaczyna się nowa droga, a ja stary, stoję na jej drugim krańcu. I tęskno mi, by pójść dalej. Lecz odejdę spokojny, bo wiem, że nie zapomnicie swoich korzeni, swojej ziemi i krwi.

Odchodząc obejrzeli się jeszcze raz. Kriwe wsparty o swój kostur, wzniesioną dłonią kreślił za nimi słoneczne znaki szczęścia. Nad jego głową kołował sokół.
- Stary mędrzec ma rację. Wszystko i tak jest w nas - mężczyzna spojrzał w jej oczy. Zadrżała, gdy ujął jej dłoń w swoją - Chodźmy. Czeka na nas ta ziemia. A na kamiennych fundamentach może przecież stanąć jeszcze jeden dom...
- A co z naszym kamieniem?
- Właśnie po to nas tu wezwał. Żeby to wszystko trwało - w nas i w naszej krwi.
Powoli ruszyli przez las, trzymając się za ręce, śmiejąc się, rozmawiając i jak wtedy powtarzając czyjeś słowa:

Kto otwiera bramy?
My je otwieramy!
Bracia, przyjaciele
Dni minęło wiele.
A któż to nas wzywa?
To my was wołamy!
Bracia, przyjaciele
Dni minęło wiele.
A cóż to za dary?
My je wam składamy!
Bracia, przyjaciele
Dni minęło wiele...

W oddali zagrzmiało.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż powiedzieć, bardzo dojrzały tekst. Od strony językowej mam tylko kilka zastrzeżeń dotyczących interpunkcji oraz zdania:
"Wiele razy śpiewali lub tańczyli wokół głazu. Było w nim coś niesamowitego, przyciągającego, magia jakaś pradawna."
W pierwszym zdaniu podmiot jest domyślny (oni). W następnym używasz zaimka "nim" zamiast "głazu". Powinno być: Wiele razy śpiewali lub tańczylki wokół głazu, w którym było coś...".
Tak mi się przynajmniej wydaje.
Poza tym, w mojej ocenie, bardzo dobre opowiadania.
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...