Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pędzlem malowane


Rekomendowane odpowiedzi

I


-Nigdy cię nie zostawię.
-Obiecujesz?
-Oczywiście. Nie mogłabym cię zostawić. Nie potrafię bez ciebie żyć. Jesteś moim powietrzem, moim słońcem, moją nadzieją, moim najwspanialszym skarbem. Chcę się przy tobie zestarzeć, patrzeć, jak dorastają nasze dzieci, jak rodzą się wnuki. Widzieć pierwsze zmarszczki pojawiające się na twojej twarzy, pierwsze siwe włosy. Chcę całe życie trzymać cię za rękę i pewnego dnia siąść razem z tobą przy kominku, wziąć do ręki album rodzinny i przeżyć to wszystko jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz. NIGDY Cię nie zostawię.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.

-Kocham cię.
-I ja kocham ciebie. Kocham cię. I nigdy nie przestanę. Kocham cię!



Życie lubi płatać różne figle. Jedną z tych wielu życiowych prawd, której z całą pewnością możemy wierzyć, jest ta, że zawsze może być gorzej. Ale żeby przekonać się o tym nie należy z napięciem czekać nieszczęść, które mogą na nas spaść, które spadną na pewno. Nie należy nieustannie patrzeć w lustro poszukując kolejnych rys na nieskończenie doskonałej myśli. Patrząc w lustro zatracamy się w krzywozwierciadłowej rzeczywistości, którą sami sobie tworzymy, by sami sobie sprawiać cierpienie. Z biegiem lat lustro szarzeje, pokrywa je kurz, pajęczyny, aż w końcu jedyne co widzimy to szary, brudny świat, każdego dnia błagający o zlitowanie i ukrócenie jego mąk. Lustra są kajdanami ludzkości, bo jeśli nie nosimy ich tuż przed twarzą, by w każdej sekundzie egzystencji mieć baczenie na swoje fizyczne ja, jeśli nie nosimy ich nieco z boku, czy pod kątem, by nie musieć patrzeć na ludzi wzrokiem prawdziwym, sercem, lecz przez pryzmat własnych oczekiwań i ambicji, czy co gorsza przez pryzmat oczekiwań społeczeństw, to okalamy się lustrami odbijając spojrzenia innych ludzi, nawet tych pomocnych, wszyscy, sami lub nawzajem, skazując się na szarą, brzydką, ekonomiczną, polityczną, matematyczną rzeczywistość, na zastój, na wieki oczekiwań, na śmierć myśli, na śmierć duszy. Zawsze może być gorzej, ale jedynym, prawdziwym, niepodważalnym dowodem na to, może być wzrok prawdziwy, nie majaki lustra. A więc ni wzrok wbity w moje własne ja, ni też świat oglądany przez pryzmat mojego własnego ja. Moje własne ja nie istnieje, lustra kłamią, nikt nie żyje na prawdę dla swoich własnych oczu, swoich własnych potrzeb. Lustrzane odbicie to tylko złudzenie, świat, którego nie ma naprawdę, kłamstwo.
Zawsze może być gorzej, ale żeby o tym wiedzieć czuć musimy i patrzeć w serca ludzi. Innych ludzi.

-Nie możemy być razem.
-Co? Ale... jak to?
-Wyjeżdżam do Stanów, tata dostał propozycję świetnej pracy.
-Cc... cco?
-...
-Ale, to... na ile?
-Nie wiem, może na zawsze.
-A... ale mówiłaś, że mnie nigdy nie zostawisz... To... jak . . . To już koniec?
-Zaczekasz na mnie?
-Ale przecież są te, no, internet, Skype i... GG.
-Nie wiem. Zaczekasz na mnie?
-Aaa kiedy wyjeżdżasz?
-Zaczekasz na mnie?
-Oczywiście. Kiedy wyjeżdżasz?
-Za miesiąc.


Szczyt szczęścia charakteryzuje przede wszystkim to, że łatwo z niego spaść na samo dno rozpaczy. Wystarczy jeden telefon, jedno spotkanie, jedna rozmowa, jedna krótka informacja. Śmierć kogoś bliskiego, utrata majątku, śmiertelna choroba; Zabawne jest to, że ześliznąwszy się parę metrów z góry często mamy poczucie beznadziejności, mimo, że znajdujemy się w punkcie, który byłby dla kogoś innego upragnionym szczytem szczęścia. Niewdzięczność? Obłuda? Naturalna ludzka reakcja? Jeśli Piekło i Niebo to faktycznie nie miejsce, tylko stan ducha, to oczywistym jest czemu "wielbłądowi łatwiej przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do Królestwa Niebieskiego". Im większe wymagania stawiamy światu, im wyżej leży nasz szczyt szczęścia, tym więcej czeka nas nieszczęścia, kiedy będziemy poniżej jego poziomu. Czymże jest nie widzieć ukochanej dwa, czy trzy lata, skoro inni tracą miłość swojego życia na zawsze? Którym umiera matka, ojciec, albo dziecko? Którzy stają się kalekami na całe życie? Zawsze może być gorzej. To my, w duszy, tworzymy swoje małe nieba i małe piekła. Życie malujemy farbami swojej duszy. Wszyscy mamy do dyspozycji takie same farby, choć różne pędzle. To jedyne czym się różnimy. Mamy różne pędzle.

-Najdroższa... przez te trzy tygodnie, zamiast cieszyć się ostatnimi chwilami z sobą, zamiast napajać się swoim widokiem, swoją obecnością, zamiast zbliżać jeszcze bardziej, oddychać tą miłością, tak by starczyło nam jej na te kilka lat oddalamy się od siebie, kłócimy się, gryziemy... Co się z nami dzieje? Jeśli to moja wina, to przepraszam, wybacz mi proszę, zapomnijmy o tym co było i cieszmy się tymi ostatnimi chwilami. Już niedużo zostało. Ja już za tobą tęsknię, ale nie chcę, by ostatnim wspomnieniem w jakim będę cię pamiętał i w jakim ty będziesz pamiętała mnie była kłótnia z tobą. Zbyt wiele dla mnie znaczysz.
-Dobrze...
-A więc?
-Dobrze.


Czas mija niepostrzeżenie. Choć czasami wlecze się okrutnie. Czas jest czymś tak nieokreślonym, tak płynnym, tak zmiennym i subiektywnym, że trudno o nim nawet mówić. A nie sposób wręcz szukać jakichś wyraźnych powiązań między czasem a myślami. Myśl pojawia się i znika. To jeden mały punkt. Lecz czasem to nieskończone morze, które płynie wciąż przed siebie towarzysząc nam przez dziesiątki lat. Myśli to jedna z najciekawszych zagadek, zdecydowanie ciekawsza niż dylatacja czasu, czy teoria nieskończoności wszechświata. Myśli tworzą obrazy, dźwięki, sytuacje. Myśli wpływają na to jak postrzegamy świat. To od nich zależy, czy dysk to dla nas spłaszczona kula, czy rozepchane koło. To w myślach toczy się połowa naszego życia. I po śmierci ciała tylko one nam pozostaną. Uśmiercać więc myśli za życia to wieczna śmierć naszej duszy. Choć czasami taka bywa zbawieniem, jeśli pozostają nam tylko złe wspomnienia. Choć wartość naszych wspomnień również zależy od naszych myśli. Pierwszy dzień w szkole może być najbrzydszym dniem jaki pamiętamy, któremu towarzyszył silny wiatr, deszcz przycinający prosto w oczy, błotniste kałuże i szemrzący na siebie kierowcy stojący w korku na światłach przed szkołą. Ale równie dobrze może być ciepłym dniem, urozmaiconym letnim jeszcze deszczykiem, łagodnym południowym zefirkiem i słońcem mieniącym się wszystkimi kolorami tęczy w kryształowo czystych kałużach na wilgotnym, kamienistym chodniku. To tylko nasze myśli, które tworzą i o wiele piękniejsze, i brzydsze krajobrazy. To nasz świat, który malujemy własnymi farbami, mając do dyspozycji pędzle podsuwane nam przez środowisko zewnętrzne. Te pędzle...

-Kocham Cię. Przepraszam,
-Nie, nie, nie przepraszaj. To nie twoja wina. Ja cię przepraszam. Kocham cię.
-Za co ty mnie przepraszasz?
-Za te nasze kłótnie, spory, sprzeczki. Za to, że nie zawsze patrzyliśmy sobie w oczy.
-Żegnaj.
-Nie... Do zobaczenia. Już niedługo.
-Niedługo.
-Kocham Cię.
-...
-Czekam na maila.
-...
-Nie płacz, nie... Nie płacz najdroższa. Nic nie zmienimy. Dzieje się jak chciał los. Ale jak bardzo by chciał, jak bardzo by się starał, nas przecież nie rozdzieli. Prawda? Nie płacz, słońce, nie płacz.
-Kocham cię. Boże, kocham cię.
-I ja cię kocham. No już, nie płacz, już. Niedługo się zobaczymy, tak? Już niedługo.
-Tak, niedługo. Będę tęsknić.
-I ja będę.
-Kocham Cię.
-Kocham Cię.


Czasy się zmieniają. Ale ludzie ani trochę. Zawsze są nadwrażliwi. I zupełnie niewrażliwi też są. Przezorni. I zupełnie nieroztropni. Obłudni, zakłamani i w stu procentach szczerzy, prawdomówni i kłamliwi, często nawet zakłamani, wierni i przekupni, nieufni i naiwni. Zawsze znajdziesz kogoś komu będziesz mógł zaufać, ale stokroć częściej spotkasz kogoś, komu nie będziesz mógł zaufać w żadnym calu. Wciąż po ziemi chodzą ludzie empatyczni, ale nigdy nie zabraknie też całkowicie egotycznych. Ale niech nie przyjdzie Ci do głowy usiąść i ubolewać nad niesprawiedliwością świata. Jedyną osobą, która może coś zmienić jesteś Ty.
Lekki i ciepły letni wietrzyk, szczególnie wieczorami, zawsze niesie ze sobą słodki zapach. Słodki zapach spokoju, wolności, wygrywający najwspanialsze melodie na zielonych skrzypcach traw, które w połączeniu z harmonijnym brzmieniem wodnych fortepianów, czerwonych harf polnych maków, wiolonczel, dud, puzonów i werbli najwspanialszych drzew, motyli i gwiazd tworzą najmilsze w świecie koncerty dla duszy. To nie powietrze, to chwile te pachną słodyczą, to czas i myśli, które zlewają się w jedno i opuszczając duszę zostawiają ją samopas na największej sali koncertowej, malowanej siedem dni przez pierwszego Budowniczego. To piękne górskie jezioro, nieskalane ludzką ręką, to piękne górskie łąki, nieskalane ludzką stopą, to takie miejsce, których jest milion i które jest tylko jedno. Tylko jedno. Dla was dwojga.


II


Kochany

Wiele dziwnych rzeczy dzieje się w moim życiu. Jak już pisałam w szkole idzie mi świetnie, tak dobrze, że w domu właściwie nie muszę długo siedzieć przy lekcjach, dlatego też pomyślałam, że znajdę sobie jakieś dodatkowe zajęcie. Szukałam w internecie co ciekawego można robić w Richmond. Rodzice na kurs tańca nie chcieli się zgodzić. Nie chciało mi się o to kłócić. Wiem, wiem, czego innego mnie uczyłeś, ale... wybacz. Chodzę za to na siłownię. Jak mnie następnym razem zobaczysz będę szczupła i seksowna. :P Wiem, wiem... wybacz.
Ostatnio mam dziwne sny. Takie strasznie smutne. Chodzę po jakiejś łące i wszędzie Cię szukam, ale nigdzie Cię nie ma. Wtedy się strasznie boję. I to wszystko. Nic więcej mi się nie śni, ale to strasznie smutny sen.
Tęsknię za Tobą :( Ja nie mogę bez Ciebie żyć. Nie potrafię. Kocham Cię. Chcę Cię przytulić. Przepraszam.

Twoja na zawsze



W naszym małym świecie słońce nigdy nie zachodzi. Czasem tylko chowa się za chmurami. Chłopak kolejny dzień siedział na brzegu jeziorka opierając się plecami o pień wierzby, której żółknące liście co jakiś czas spadały na zarzuconą na ramiona wiatrówkę. Kolejny dzień utrzymywała się gęsta mgła, tak, iż nie sposób było ujrzeć drugi brzeg, odległy raptem o nieco ponad piętnaście metrów. Dzieciak podniósł kamyk i puścił kolejną zgrabną kaczkę, która kolejny raz zatrzymała się dopiero na drugim brzegu jeziora, co, po raz kolejny, stwierdził, usłyszawszy dźwięk żwiru. Doskonale zdawał sobie sprawę, że chyba wypadałoby ruszyć dupę z miejsca i zrobić cokolwiek pożytecznego, co jednak można robić w taką pogodę, poza moknięciem i marznięciem pod wierzbą zrzucającą żółte liście? Nigdy nie umiał puszczać kaczek, ale jakie to miało znaczenie? Nigdy nie siedziałby nastu dni pod wierzbą.
Ponad jego głową rozległy się łagodne, liryczne dźwięki "Tears in heaven", które jak wierzbowe listki niesione wiatrem brzmiały już słodko w całej dolinie, na każdym wzgórzu, osiadły na każdym, najmniejszym źdźble trawy, poruszyły każdy, najtwardszy kamień i kamyczek. Dźwięki brzmiały a wtórowały im słowa, które wzruszały ciepłe, a drażniły zgorzkniałe dusze. Tu, w niebie. Chłopak wstał. Odwrócił się i szedł przed siebie. Nic dla niego nie miało znaczenia. Ani to, że zupełnie nie wie gdzie idzie, ani to, że nawet nie wie, gdzie jest. W duszy grało mu tylko jedno. "Would you know my name if I saw you in heaven?" Szedł więc przed siebie z pustymi rękoma i głową pełną smutku. Ale mimo wszystko i nadziei.
Mgła nagle opadła. Co prawda na niebie nie zagościło słońce, do tego było daleko, ale mgła ustąpiła. Przed nim i za nim rozciągały się wspaniałe wzgórze pełne kwiatów, traw, krzewów, a wyżej, dużo wyżej, także i drzew. Wszystkie zachwycały kształtem, ruchem i zachwycałyby kolorem, na pewno by zachwycały, gdyby tylko nie były szare. Ale to nic. Mgła opadła, a chłopak żwawo szedł przed siebie. Jeziorko, przy którym siedział ostatnie kilkanaście dni znajdowało się w dużym zagłębieniu, stąd też, dużo wysiłku włożył w to, by wdrapać się na górę. Nie chodzi o to, że było stromo. Po prostu ślisko i daleko, a wiatr wciąż wiał zimny, teraz nawet silniejszy. Z pagórka było widać wiele, choć nie wszystko. Tuż obok wznosiła się wysoka, lekko łechtająca wysokie teraz chmury, choć zielona na szczycie góra. Chmury łechtała właściwie jedynym, wysokim dębem o rozłożystej koronie. To będzie najlepszy punkt obserwacyjny. Cóż, że niemal niemożliwy do osiągnięcia. To nie ma znaczenia. "if I saw you in heaven"...


Słońce moje

Opowiadaj proszę więcej co u Ciebie. Brakuje mi Ciebie, więc próbuj proszę chociaż przybliżać mi siebie. Miś od Ciebie stracił oko. Przepraszam. Przytulam go tak mocno i tak często, że nie wytrzymał ciśnienia :P Ale tak ogólnie się trzyma.
Chodzę na tą siłownię, jest świetnie :) Poznałam tu świetnych ludzi, wariaci z nich, ale przyzwyczaiłam się do towarzystwa wariatów :P Wiesz, że straciłam 2 cm? :D wreszcie będę piękna, zobaczysz. :D:D Nie wiem co napisać. Moje życie tu właściwie toczy się wokół szkoły i wokół siłowni. O szkole nie będę Ci opowiadać, bo po co miałabym Cię zanudzać, a co można opowiadać o siłowni? Fajnie tu, mają bieżnie, rowery, wibratory, te takie sztangi (ja do nich nawet nie podchodzę, bo się boję :P) siedzę tu po godzince - dwie dziennie i jest fajnie.
A, Mark i Lucy (też tu ćwiczą) zaprosili mnie na house party w piątek, spytam mamy, jak się zgodzi to pójdę :D Poznam jakichś fajnych ludzi, nie będę się nudzić. Tylko szkoda, że Ciebie tam nie będzie. I love you, wiesz? :P :* Bardzo Cię kocham.
Odpisz szybko

Twoja na zawsze



Kiedy do celu jest bardzo daleko, to nawet wyimaginowane buty zaczynają uwierać. Kto by pomyślał... Na szczęście to już tylko paręset metrów. Już stąd rozciągają się piękne widoki, choć patrząc w dół, chłopak na pewno ma wątpliwości, czy wchodzenie tu było najlepszym pomysłem. Wszak to nie wspinaczka wysokogórska, ale pośliznąć się tu i spaść byłoby nieprzyjemnie. Nawet z wyimaginowanej góry. A co czeka na szczycie takiej góry? Drzewo z czubkiem korony ukrytym w chmurach, dwa krzaki i mężczyzna pod czterdziestkę leżący na mokrej trawie. Niecodzienny widok. Nawet na takiej górze. A może zwłaszcza na takiej górze. Dżinsowe spodnie, beżowa koszula w brązowe paski, białe skarpetki, sandały. Chłopaka zauważył od razu, lecz nie wywarło ta na nim większego wrażenia. Nie wywarło to na nim żadnego wrażenia. Podrapał się sandałem po kostce ukrytej pod białą, wełnianą skarpetą i ciemnoniebieskimi dżinsami. Ziewnął zdrowo. Chłopakiem zainteresował się dopiero teraz. Choć żaden z nich nie postanowił się odezwać obaj patrzyli sobie w oczy. Minutę, dwie, godzinę, a może i dwie, nie wiem. Tu nikt nie nosi zegarków. Aż wreszcie chłopak:
-Co ty robisz w moim...?
-W twoim?
-W mojej...?
-Ha, w twojej! - Tylko odwrócił się, jakby niechętny do kontynuowania rozmowy.
-Nie odwracaj się tylko mi powiedz.
I nie odwrócił się. Patrząc w zupełnie przeciwnym kierunku zapytał.
-Co mam ci powiedzieć?
-Co ty tu robisz?
-Leżę, kolego, leżę. Chyba wolno mi?
-Nie sądzę. Myślę, że raczej nie.
-A czemuż to nie?
-Bo to moje - powiedział wskazując ręką na wszystko wokoło.
-Chcesz powiedzieć, że te gigametry kwadratowe są twoje? Na jakiej podstawie?
-No bo... to przecież... moja...
-Nic nie należy do ciebie i pogódź się z tym. Mogę tu sobie leżeć ile mi się żywnie podoba i nie zmienisz tego. Bo jak to zmienisz?
-E... No... Jeszcze nie wiem.
-Ha. Jeszcze nie wiesz!
-Puknij się w głowę. Jesteś chory. Leżysz na mokrej trawie, na szczycie góry, w białych, wełnianych skarpetach i sandałach.
-I mówi to gość, który wlazł na sam szczyt tylko po to, by się na mnie pogapić. Żadnego 'cześć', 'dzień dobry', 'jestem Jan Kowalski'. Zero kultury, zero gustu.
-E... wybacz, po prostu... Nie spodziewałem się.
-Czego się nie spodziewałeś? Tego, że nie jesteś sam na świecie? Spadaj.
-Bo ja... szukam kogoś.
-A co mnie to obchodzi?
-Może go widziałeś?
-Tysiące ludzi widziałem, idź se poszukaj.
-Gdzie?
-Coś ty, gościu, z choinki się urwałeś? A gdzie się pyta, gdzie kogoś ulokowali, stary? Na recepcji.
-Jakiej recepcji?
-Chryste Panie. Naprawdę z choinki się urwałeś. Gdzieś ty był, jak instrukcje rozdawali? Palcem mam Ci wskazać? Idź na górę, przez bramę i za bramą po prawej.
-Na górę?
-No toć chyba nie na dół! Po drzewie! Idź bo mnie wkurzasz.
Po drzewie. Na górę. Schodami. Przez bramę i po prawej. Recepcja. Pewnie. Pewnie.


III


Miły

To już pół roku od kiedy się nie widzieliśmy. Niedługo wakacje. Mieliśmy się spotkać w wakacje, ale chyba nie będziemy mogli. Znalazłam pracę. Wszystko jest dobrze. Jestem trochę wykończona. Nie mogę spać. Pamietasz jak Ci mówiłam, że szukam Cię i nie mogę Cię znaleźć? Wciaż mi się to śni, tylko że teraz znajduję jakieś martwe ciało. Ale nie martw się, to tylko sen. Zaraz muszę wychodzić na trening. Więc kończę. Pa.

Twoja



Nie sądził, że chodzenie w chmurach może być takie przyjemne. Od bieli bolały aż oczy, ale czuł się tak lekki, tak wolny, tak czysty jak tylko tam mógł się czuć. Do owej, wspomnianej bramy prowadziła dość duża kolejka, od kiedy parędziesiąt wieków temu postanowiono sporządzić statystyki mieszkańców Raju. Brama była trzymetrowym, dwóskrzydłowym portalem z brązu. Przy wejściu za ławką siedziała dość puszysta kobieta w starszym wieku i spisywała zeznania ludzi przez przekroczeniem wrót Raju. Chłopak stał w kolejce conajmniej kilka godzin, mimo to w długim, ludzkim wężyku nikt nie narzekał, nie wzdychał, nie mamrotał pod nosem, właściwie nikt się nawet nie odwracał, ani się nie kręcił. No oprócz właśnie niego.
-Imię. Nazwisko. Data i miejsce urodzenia. Data i miejsce zgonu. Albo indentyfikator.
-Zgonu?
-No kiedy i gdzie pan umarł. Z choinki się pan urwał?
-Umarł?! Ale... ale ja nie umarłem.
-Niech se pan jaj nie robi. Myśli pan, że mi żarty w głowie? Od czterech wieków nie miałam godziny przerwy. Albo pan mówisz i nie blokujesz kolejki, albo do widzenia.
-Ale ja chciałem tylko do recepcji...
-Imię. Nazwisko. Data i miejsce urodzenia. Data i miejsce zgonu. Albo identyfikator.
-Ale ja nie umarłem!
-Wróć pan jak się przestaniesz wygłupiać. Następny!
Głupia stara baba. Miejsce zgonu, ha. Dobre sobie. Kiedy on wcale nie umarł. Ale kim są do cholery ci ludzie, przecież w swoich myślach zawsze był sam, albo z Nią. Nikogo więcej tam nigdy nie było. A teraz? Kim do cholery był ten człowiek na szczycie góry? Chyba chce się tego dowiedzieć. Chyba, bo po tych niespełna dziewięciu miesiącach dobrze wie, że czasem lepiej nie wiedzieć, nie widzieć, nie znać. Mimo to... to chyba jedyny sposób, by ją odnaleźć. A wiec schodami w dół, zejść ze drzewa i spytać. Tak... no przecież. Schody były kamienne. Nie było ich dużo, może ze dwadzieścia. Ostatni stykał się z potężnym dębowym konarem, który wyrastał z pnia jakieś 4 metry nad ziemią. Chłopak musiał więc przełożyć nogę na konar wyrastający z drugiej strony, jakiś metr niżej, później znów na następny niżej, aż wreszcie złapał się rękami - tego ostatniego - i zeskoczył na ziemię, tuż obok kolana wypoczywającego tam mężczyzny, który, mimo tego, kolejny raz nie przejął się obecnością chłopaka.


chyba Cie pojechało... zazdrość o nie, o Kinge o TWOJA MAME????????????? myslisze ze co to ze ja bede o Ciebie zazdrosna? chyba Cie coś boli albo nie wiem co..... kurna uwierz nie nie jestem zazdrosna... myslisz ze jak juz za elektrona robisz to bede za Toba szalala jak one i bede zazdrosna nawet o to ze pies z Toba spi??? otworz oczy czlowieku... zrozum to co chce Ci powiedzieć a nie odnoś wszystkiego do siebie


Nagle w sercu złapał chopaka straszny ból a z piersi wydarł mu się krzyk. Zachwiał się i równowagę odzyskał dopiero na kolanach podpierając się rękami. Coś w nim pękło. Spod powieki wypłynęła łza. Tylko jedna, słona łza, która prostą ścieżką spłynęła po poliku i spadając na ziemię zmieniła całe jego życie. W takich właśnie chwilach życie staje się ciężarem. Cholernym, zbędnym ciężarem. Długo tak tkwił. Za długo. Nie zauważył, że od kilku godzin około czterdziestoletnia postać w białych, wełnianych skarpetach i sandałach klęczy obok niego i usilnie stara się dowiedzieć co się z nim dzieje. Co się z nim dzieje? Jak to kurna co się z nim dzieje?! A właściwie... co się z nim dzieje? Czuł gorąco palące go od środka i strach mrożący krew w żyłach. Czuł ból dotykający każdą komórkę jego ciała i, co gorsza, każdą, najmniejszą cząstkę jego duszy, czuł, że krew sączy mu się z nosa. I z ust. I z oczu. Czuł że ręce drżą pod ciężarem ciała, a ciało drży dotknięte gorączką, czuł się słaby, czuł się mały, czuł się głupi, czuł się zły, czuł się pusty, czuł że się boi, czuł, że się martwi, czuł, że się nienawidzi, czuł, że nic już nie będzie tak jak dawniej, czuł, że chce z tym skończyć. Chce z tym skończyć. Z tym wszystkim. Ze sobą. Czuł, że nie ma już dlaczego żyć. To już koniec.
-Ejj, kolo!
Czuł że jego życie dobiegło końca. Czuł, że stało się to, co działo sięod dawna, czuł że złamała to najważniejsze dane słowo, czuł że jest już sam, już sam na zawsze. Czuł, że chce być zły, czuł, że to jedyny sposób, by pozbyć się tego bólu, czuł jak narasta w nim nienawiść, czuł jak wzrasta w nim ogień, czuł, czuł tak wiele. Bić, bić! Głową w ścianę! I jeszcze raz i raz, i raz, i jeszcze, i krew, i krew, i ból, i ciemność.

I ciemność.

I ciemność...

-Ejj... Koleś! Gościu! Cholera jasna, no co jest?! Stary, weź Ty się obudź, bo się boję. Co Ci jest?
-...
-Co jest, stary?
-Boli
-Co boli, kurna mać?
-Wszystko.
-Boże, wiesz, że krew ci leci? Z ust, z nosa? Kurna, z oczu! Boże!
-Boli
-Kurna! Nic dziwnego. Ja pierdole...
-Nie... w środku
-Co w środku? Co się stało? Nigdy nic takiego nie widziałem. Dobrze że już sie ruszasz chociaż.
-To koniec.
-Co koniec? Czego koniec? Weź mów normalnie, weź stary, boję się. Nigdy się nie bałem od śmierci, teraz się boję.
-Ja nie umarłem.
-Co takiego?
-Ja nie umarłem.
-Co?
-Ja żyję...
-Chyba cię pogrzało, nie żartuj
-Ale niedługo
-Znaczy, że co, że ty jesteś żywy?
-Jeszcze
-Ale przecież żywi nas nie widzą. Znaczy martwych. Łażą sobie w kółko tam na dole, w swojej wyoraźni, albo siedzą bez ruchu, przecież żywi nas nie widzą...
-Może dlatego, że... że moje serce już umarło...
-Ta... Jedno ci powiem, nikt tu nie widział żywych co widzieli martwych... No dobra, ja ich nie widziałem, czasem -podobno- się zdarzają.
-Czyli ty nie żyjesz, tak?
-Tak. Ale nie proś, żebym ci opowiadał, to długa historia.
-...
-No dobra. Jechałem z pracy służbowym
-Muszę ją znaleźć
-Vanem... Kogo?
-Ją
-A... rozumiem... to z jej powodu... Umarła, tak?
-Nie, coś ty.
-Nie? To co się stało?
-Wyjechała.
-A... Ile się nie widzieliście?
-8 miesięcy, ale nie o to chodzi, że się nie widzieliśmy
-A o co?
-Straciłem ją
-Skąd wiesz?
-Czuję.


IV


ale będzie>>>

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niby to wszystko już wiele razy było, ale jest w tym tekście jakaś taka bezpretensjonalna prostota i szczerość, że chwyta za serce. Udane balansowanie na granicy banału to duża sztuka. Bylebyś tylko - w zapowiedzianej części drugiej - nie wpadł w pułapkę nadmiernego sentymentalizmu i uniknął dydaktycznego smrodku :) Trzymam kciuki i pozdrawiam - Ania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...