Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



starałem się dostosować do twojego poziomu - mógłbyś czuć się nadmiernie skonfundowany, ucztując z człowiekiem o wyższej niż twoja kultura :)
tak postępowali zawsze krzewiciele kultury wśród dzikich plemion


ps. a skoro twój post nie kipi ironia - mogę podziękować - na zaczepki odpowiadam zawsze podobnym
Bye, ban.
  • Odpowiedzi 46
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



starałem się dostosować do twojego poziomu - mógłbyś czuć się nadmiernie skonfundowany, ucztując z człowiekiem o wyższej niż twoja kultura :)
tak postępowali zawsze krzewiciele kultury wśród dzikich plemion


ps. a skoro twój post nie kipi ironia - mogę podziękować - na zaczepki odpowiadam zawsze podobnym
Bye, ban.

z czego sie cieszysz "szanowny" donosicielu - sam odchodzę i gdybyś kolanami płakał twój donos nie spowoduje bana - to tak jakbyś chciał zjeść bułke którą juz dawno przetrawiłeś dawniejbezet.
bye
Opublikowano

ostatnio widziałem w empiku taki komiks pod tytułem" jerzy jeż"
zajrzałem do środka i aż nie mogłem uwierzyć ile krwi, ile bluzgów. I z jednej strony jak ktoś lubi to przejrzy , a jak kogoś to obrzydza, to czym prędzej odłoży na szafkę. I podobnie jest z twoim tekstem dla mnie w takiej tonacji jest infantylnie krzykliwy, ale może znajdzie się drugi taki co krzyczy i jęczy i ów wiersz pokocha
ja nie kochać się w gnojówce, ja się kochać w czymś innym(((-:
pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




a jednak tu jesteś Macieju i ci nie przeszkadza
troche jesteś śmieszny Macieju - nie tak dawno jeszcze chwaliłeś moje pisanie - nawet przesuwałeś wiersz do Z . Czyżbyś jeszcze nie miał wtedy uzgodnionych z resztą warunków, a teraz strach cie obleciał i zapisałeś się do chóru obszczywających mnie. Ja Cię rozumiem - zawsze łatwiej być tchórzem.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


To pani kłamie - ja mam dowody


"To jest już ostatni wpis w tym serwisie z mojej strony "

Dnia: Dzisiaj 08:26:36, napisał(a): kamil rousseau
Komentarzy: 103

To pan kłamie - oto dowód ;)
Gdzie szukać pańskiego honoru, doprawdy nie wiem...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


To pani kłamie - ja mam dowody


"To jest już ostatni wpis w tym serwisie z mojej strony "

Dnia: Dzisiaj 08:26:36, napisał(a): kamil rousseau
Komentarzy: 103

To pan kłamie - oto dowód ;)
Gdzie szukać pańskiego honoru, doprawdy nie wiem...


koleś, ale na to co napisałem mam dowody - co? - usta byście mi zamknęli i steki kłamstw pisali jak owa Bernadetta1
O to ci koleś chodzi? Walczyć na ubitej glebie nie potrafisz??
Sojan jaki jest , taki jest, ale walki się nie boi - pewnie , że walczy z waszym handicapem , ale walczy.
A wy?
Myślicie , że kto czyta to wszystko nie widzi , że sforą atakujecie. Odwagi sam na sam brakuje? A może lepiej zakneblować komuś usta i wtedy atakować boChaterzy. Ośmieszacie się.
Wolicie wazelinkę za wazelinkę poeci. Nikt tu nowy nie moze być , bo może krytykowac te wasze pasztety. Wychylcie sie na inne forum poetyckie , a będziecie niczym, poza małymi wyjątkami.
Zapraszam na niezależne forum was - boCHaterów tego serwisu


Zapomniałem dodać , że paniusia podpisująca sie Bernadetta1 zagłosowała , az 2wa razy za przesunieciem tego wiersza do działu P. Spróbowałem podobnie - ja nie mogę . Widocznie paniusia ma specjalne tutaj możliwości.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




"To jest już ostatni wpis w tym serwisie z mojej strony "

Dnia: Dzisiaj 08:26:36, napisał(a): kamil rousseau
Komentarzy: 103

To pan kłamie - oto dowód ;)
Gdzie szukać pańskiego honoru, doprawdy nie wiem...


koleś, ale na to co napisałem mam dowody - co? - usta byście mi zamknęli i steki kłamstw pisali jak owa Bernadetta1
O to ci koleś chodzi? Walczyć na ubitej glebie nie potrafisz??
Sojan jaki jest , taki jest, ale walki się nie boi - pewnie , że walczy z waszym handicapem , ale walczy.
A wy?
Myślicie , że kto czyta to wszystko nie widzi , że sforą atakujecie. Odwagi sam na sam brakuje? A może lepiej zakneblować komuś usta i wtedy atakować boChaterzy. Ośmieszacie się.
Wolicie wazelinkę za wazelinkę poeci. Nikt tu nowy nie moze być , bo może krytykowac te wasze pasztety. Wychylcie sie na inne forum poetyckie , a będziecie niczym, poza małymi wyjątkami.
Zapraszam na niezależne forum was - boCHaterów tego serwisu


Zapomniałem dodać , że paniusia podpisująca sie Bernadetta1 zagłosowała , az 2wa razy za przesunieciem tego wiersza do działu P. Spróbowałem podobnie - ja nie mogę . Widocznie paniusia ma specjalne tutaj możliwości.

Zaparzyć rumianku... ?
:)))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




a jednak tu jesteś Macieju i ci nie przeszkadza
troche jesteś śmieszny Macieju - nie tak dawno jeszcze chwaliłeś moje pisanie - nawet przesuwałeś wiersz do Z . Czyżbyś jeszcze nie miał wtedy uzgodnionych z resztą warunków, a teraz strach cie obleciał i zapisałeś się do chóru obszczywających mnie. Ja Cię rozumiem - zawsze łatwiej być tchórzem.

chwale jak mi się coś podoba, a jak mi się nie podoba to nie chwalę
czyż to nie logiczne, tamten tekst był o niebo lepszy, ten jest kiepski, ale to tylko moje subiektywizmy

tchórzem to fakt byłem w dzieciństwie bałem się ciemności, ale teraz to wypraszam sobie(((-:
pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




a jednak tu jesteś Macieju i ci nie przeszkadza
troche jesteś śmieszny Macieju - nie tak dawno jeszcze chwaliłeś moje pisanie - nawet przesuwałeś wiersz do Z . Czyżbyś jeszcze nie miał wtedy uzgodnionych z resztą warunków, a teraz strach cie obleciał i zapisałeś się do chóru obszczywających mnie. Ja Cię rozumiem - zawsze łatwiej być tchórzem.

chwale jak mi się coś podoba, a jak mi się nie podoba to nie chwalę
czyż to nie logiczne, tamten tekst był o niebo lepszy, ten jest kiepski, ale to tylko moje subiektywizmy

tchórzem to fakt byłem w dzieciństwie bałem się ciemności, ale teraz to wypraszam sobie(((-:
pozdrawiam

zostało ci to do teraz
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




koleś, ale na to co napisałem mam dowody - co? - usta byście mi zamknęli i steki kłamstw pisali jak owa Bernadetta1
O to ci koleś chodzi? Walczyć na ubitej glebie nie potrafisz??
Sojan jaki jest , taki jest, ale walki się nie boi - pewnie , że walczy z waszym handicapem , ale walczy.
A wy?
Myślicie , że kto czyta to wszystko nie widzi , że sforą atakujecie. Odwagi sam na sam brakuje? A może lepiej zakneblować komuś usta i wtedy atakować boChaterzy. Ośmieszacie się.
Wolicie wazelinkę za wazelinkę poeci. Nikt tu nowy nie moze być , bo może krytykowac te wasze pasztety. Wychylcie sie na inne forum poetyckie , a będziecie niczym, poza małymi wyjątkami.
Zapraszam na niezależne forum was - boCHaterów tego serwisu


Zapomniałem dodać , że paniusia podpisująca sie Bernadetta1 zagłosowała , az 2wa razy za przesunieciem tego wiersza do działu P. Spróbowałem podobnie - ja nie mogę . Widocznie paniusia ma specjalne tutaj możliwości.

Zaparzyć rumianku... ?
:)))



polecam Hydroxyzinum
:)))

A gdyby ktoś nie wierzył , że nijaka Bernadetta głosowała dwa razy - takich mozliwości nikt tu nie ma- robię wklejkę spod spodu:

Głosy za przesunięciem wiersza do działu P (5):
JacekSojan, H.Lecter, Bernadetta1, Bernadetta1, Tali Maciej,


jacek sojan i h.lecter są pod każdym moim wierszem - bernadetta1 i tali maciej dopisali się do tej gromadki :))))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Zaparzyć rumianku... ?
:)))



polecam Hydroxyzinum
:)))

A gdyby ktoś nie wierzył , że nijaka Bernadetta głosowała dwa razy - takich mozliwości nikt tu nie ma- robię wklejkę spod spodu:

Głosy za przesunięciem wiersza do działu P (5):
JacekSojan, H.Lecter, Bernadetta1, Bernadetta1, Tali Maciej,


jacek sojan i h.lecter są pod każdym moim wierszem - bernadetta1 i tali maciej dopisali się do tej gromadki :))))

Dzisiaj 08:26:36 napisał Pan:
"
To ja Panie Krzywak opuszczam ten portal z WŁASNEJ woli , a nie z Pańskiego nadania.
To jest właśnie moje zwycięstwo nad Panem.
Rozumiem, że chamskich wybryków sojana pan nie dostrzega."

Jest godzina 13:56.
Zwycięstwa Pan nie odniósł, za to oficjalnie kończę te popisy. Na tym portalu nie ma miejsca na takie figle migle ;)
Na miesiąc się żegnamy.

P.S. - ciekawe co pan na to, że ten publicznie opluwany przez sz. pana J.S. jeszcze pana bronił?
Opublikowano

Trochę się boję odzywać w sprawie wiersza z powodu "toczącej się wokół jego autora dyskusji" w różnych miejscach tego forum - mam nadzieję jednak, że ujdę z życiem, po tym jak tekst pochwalę.


Uważam, że jest to bardzo dobry wiersz.
Podoba mi się szczególnie druga jego część: gorzka, ironiczna, (zwłaszcza autoironiczna - co w moim odczuciu jest jej największym atutem), prawdziwa, gniewna. Potrafię się utożsamić z emocjami peela, mam wrażenie, że rozumiem jego gniew, a może tylko swój własny - nie wiem, ale podziwiam trafność słów i obserwacji

Część pierwsza natomiast nie wywołuje we mnie podobnych odczuć, tam peel sprawia na mnie wrażenie pieniacza, który nie wiedzieć czemu czuje się lepszy (w wierszu wyjasnien nie ma) tu nie gniew jest dominujacy a frustracja.

Ciekawa jestem, co się stało pomiędzy zwrotkami, co przemieniło peela z "mordopracza" słusznej srawy w "mordopracza" sprawy, w której sam bierze udział?

pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




"....
nastanie czas opłatka - połamię się i będę bliźnim
przebaczycielem czego nie zapomnę
podstępnym przyjacielem antagonisty
przyczaję się zmrużę oczy zaniecham słów i
uderzę jak boga kocham uderzę w twarz
zatopię w sercu nóż za wczoraj

..."

- nieszczerość, odwet i zemsta jest właściwym tłem dla "czasu opłatka"?!
tego już nie rozumiem....
i czy tylko ja tak czytam?!

J.S
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




"To jest już ostatni wpis w tym serwisie z mojej strony "

Dnia: Dzisiaj 08:26:36, napisał(a): kamil rousseau
Komentarzy: 103

To pan kłamie - oto dowód ;)
Gdzie szukać pańskiego honoru, doprawdy nie wiem...


koleś, ale na to co napisałem mam dowody - co? - usta byście mi zamknęli i steki kłamstw pisali jak owa Bernadetta1
O to ci koleś chodzi? Walczyć na ubitej glebie nie potrafisz??
Sojan jaki jest , taki jest, ale walki się nie boi - pewnie , że walczy z waszym handicapem , ale walczy.
A wy?
Myślicie , że kto czyta to wszystko nie widzi , że sforą atakujecie. Odwagi sam na sam brakuje? A może lepiej zakneblować komuś usta i wtedy atakować boChaterzy. Ośmieszacie się.
Wolicie wazelinkę za wazelinkę poeci. Nikt tu nowy nie moze być , bo może krytykowac te wasze pasztety. Wychylcie sie na inne forum poetyckie , a będziecie niczym, poza małymi wyjątkami.
Zapraszam na niezależne forum was - boCHaterów tego serwisu


Zapomniałem dodać , że paniusia podpisująca sie Bernadetta1 zagłosowała , az 2wa razy za przesunieciem tego wiersza do działu P. Spróbowałem podobnie - ja nie mogę . Widocznie paniusia ma specjalne tutaj możliwości. lekarz sie klania;]
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Chyba ostatnią rzeczą o jaką podejrzewałbym peela, jest "słuszność sprawy" i autoironia."Sprawa", jest poddana/ oddana bez walki (msza żałobna za jutro), peel to frustrat i nieudacznik, który ma pretensje do całego świata i brak odwagi by coś zmienić. Zostaje mu tylko obłuda (połamię się i będę bliźnim...podstępnym przyjacielem), wrzody żołądka i napędzająca go ślepa nienawiść, bezrozumna chęć odwetu, odwetu szczurzego, zza węgła (obsmarowywanie afiszy). To typ z sąsiedztwa, pracy, szkoły, o cechach "niewidzialnej ręki" ;). Napisze anonim, zarysuje gwoździem karoserię, obmówi, będzie zacierał ręce, gdy spali się nam mieszkanie...Swoją "misję" traktuje śmiertelnie poważnie, jest wręcz obrzydliwie pozbawiony poczucia humoru...
Czy to zdystansowana, "trafna obserwacja", diagnoza zjawiska ?
Nie, to kapiący żółcią manifeścik, niekontrolowane "opadnięcie spodni"... ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie twierdzę, że właściwym, lecz możliwym.


Wrażenie autoironii odnoszę jedynie w drugiej cześci utworu, być może przez fakt zmiany formy wypowiedzi peela z wczesniejszego" może warto..." na późniejsze"połamię i będę..."



Wprawdzie z życiem uszłam, ale nie bez szwanku, jak widać.

Panowie macie nade mną przewagę liczebną, fachową (kompetencje krytyczno-literackie) i kto wie, może nawet moralną.

Nie podejmę z Wami rzeczowej dyskusji, bo brak mi argumentów i sił do obrony prawa do własnego odbioru.

Nie umiem też uzasadnić słuszności mojego odbioru, pozostaje mi więc przyznać, że Wasz odbiór jest najsłuszniejszy, no bo ktoś słuszność mieć musi - czyż się mylę? (zapytałam retorycznie)

pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...