Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Czekanie, pamięć, szczęście i inne sofizmaty


Birczin

Rekomendowane odpowiedzi

Dom i kochająca żona, kochająca żona, wiedząca czego ma od ciebie wymagać i kiedy może się obrażać, remont, przygotowywanie razem przekąsek na parapetową imprezę, wcześniej powrót z pracy i szybkie zakupy po drodze, kłótnia drobiazgów, o to który jest bardziej drobiazgowy. Upadki i powstania...czy jak już jest się starym (i mniej się stara) są trudniejsze do ogarnięcia? Jak ma garba i upadnie na plecy, to może mieć problemy z powstaniem, a jeszcze jak zacznie się bujać to i zasnąć może w takiej pozycji. Kompromis, dobra maniera i mina do złej gry, krzywy uśmiech w bladym, prostym świetle. Wódka na stole i rozmowy międzyludzkie. Bla, bla, czasami jeszcze bla, bla i bla, i nie należy wspomnieć tu przypadkiem o tym jak bla, bla i wiadomo, że bla na koniec opowieści, a słuchacz nie dodaje już bla jako przytaknięcie i dopowiedzenie do ostatecznego bla opowiadacza, ale pozoruje wrażenie wyraźnego nim zaskoczenia i mówi bla? I tak zyskujesz w oczach miano wspaniałego rozmówcy. Nie trzeba mówić nic, przecież mamy sobą tyle do powiedzenia(i te niedopowiedzenia), smaczna mina do niesmacznej gry. Czy każdy jest nadętym bufonem, balonem (BLAonem!!! prawie jak EONEM, eony samotności,sobie, sobą, samo sobą, sam osobą) myślącym, że nic nie jest w stanie go przebić? Że świat nie posiada zakrzywień? Kozich rogów, kantów i kątów za nieodpowiednie zachowanie w przedszkolu i kątów ostrych i tych słów w kącikach ust. Tam gdzie ciasno. Że sylwetki rozpoznaje się bez cienia wątpliwości. Że nawet naczynia krwionośne w mózgu nie muszą się rozszerzać.
Siedzenie,kojarzenie, rozpatrywanie, wpatrywanie się, znów... w ten punkt, a z bliska? Nie no, też punkt. . Nuda. Zachowaj ostateczności, (jak kobieta z szaleństwem czeka na menopauzę) żeby mieć okazję opowiedzieć o nich początkowi. Nowy początek? Ooo tak...gdzie ten smród jesienny. Czekam w przedsionku nosowych otworków. A jednak, w krzywe przegrody węszenie jakoś śmielej wkracza...

Więc według niego to jakiś niebywały, pierdolony oniryzm. Nie był z Nią już długi czas, a sny, w których obsadzana była przez chory żart w roli pierwszoplanowej wciąż go nękały. Męczyła go jej osoba, majacząca jeszcze gdzieś na skraju podświadomości postać, charakter i sposób bycia, który nawet między myślami rozkładał mu przestrzeń na czynniki pierwsze, panoszył się i rozklejał z lubością po ścianach jego chwilowego zastanowienia. Jakby jego myśli nie mogły przystanąć przy czymś innym, nie, bo zaraz to znów powracało. Chociaż nie spotkał jej od tak dawna. A ile czasu można uznać za tak dawno? Czas oszukańczy, diabeł podły, nawet jak śmieje się z ciebie szyderczo, gubiąc zęby minut, to i tak nie wygląda na szczerbatego, ale jeszcze mocniej, zaciska ciebie całego w pełnym zgryzie. Nie wierzył w czas. Pamiętał. Nie musiał sięgać do pudełka po butach, w którym trzymał wszystkie związane z Nią drobiazgi – jakby żyły, w których zakrzepła krew już się nie przetacza, ale wciąż jeszcze pulsowieje. Pamięta wciąż. Sny powracają. Budzi się, jej bliskość tak realna, że wyławia go z powodzi snów w siódmych potach, i wyjaławia jego rzeczywistość. Potem znowu się budzi. Smutny i przygnębiony, chociaż wie, że nie wytrzymałby z Nią dnia dłużej, ani chwili, mrugnięcia, czy muśnięcia sekundą o cień powiek, gdyby tego nie zaprzestał. To jednak, pamięta. Nie ważne który dzień był którym. Pamięta momenty, i ich zapachy. Spojrzenia, wszystkie konfiguracje, ustawienie mebli w pokoju, barwy bawełnianych bluzek i niechlujnie porozrzucane sandały. Jej sposób siadania i mówienia. Poprawiania włosów niepewnym gestem ręki, to był jej jedyny niepewny gest, cała reszta wahania była wpisana w jej jestestwo w tak banalny sposób, że aż trudno było wyobrazić sobie kobietę bardziej pewną siebie i zdecydowaną. Tak chciała zmienić jego sposób bycia, że musiał sam Ją zmienić, na inną partnerkę i życiową towarzyszkę: samotność. I przechodził jak co dzień.
Przechodzień.
Przechodzony dzień.
Szczęścia szukał.
W mieście onirycznym, przelewającym się majakami, z głowami, twarzami socjotypów w miejskiej tkance. Gdzie niby każda inna, w formie swojej zamknięta, z odrębną fryzurą, frywolna płcią, tu męska pociągła, tam damski owal, brwi zrośnięte, wypielęgnowane, ciekawe i zdziwione, miejsce na brwi wymazane henną, zielone oczy jak trawa co dawno tu nie szumiała, niebieskie niebem odbite, piwne upite i kaprawe, mądre i głupie, kulawe i klawe, loki, koki, grzybki, jeże, irokezy i tupety, usta pełne, wąskie, gadatliwe, spękane, suche usta narkomana, nakarmione różową szminką, okrągłe kolczyki w małych uszach, uszy odstające, przylegające i brudne, różowe płatki uszu, gniewne zmarszczki na czole, kurze łapki mile rozdrapujące łagodny uśmiech staruszka, prawie niedostrzegalny, a na pewno niedostrzeżony, łysy czubek, grzywka, trwała, policzki zapadnięte, wargi nadęte, dwa podbródki, trzy i cztery, jak pulpety, okulary, mimiki mimikry jak czary mary, czarne marne oprawki, przenikliwości i tępoty, rozbity łuk brwiowy, kanty żuchw i subtelności, złośliwości.. Wszystkie razem jak fala szarej masy przewalały się przez beton i szkło, biły na oślep jakimś niewypowiedzianym smutkiem, milczącym, niemówionym.
Omijał te spojrzenia, miny, wyglądy, cisze, aparycje, bezskutecznie, bo każde zadawały się wklejać mu pod czaszkę, tapetować jego zbłąkane myśli.
odnalazł tylko siebie samego, ale już dawno był nieszczęśliwy,
więc nie znalazł tego, czego szukał.
No a skoro szukał szczęścia..to kiedyś już gdzieś musiał je zgubić, albo chociaż rozminąć się z nim, a po momencie dusić już tą winę w sobie, że się nie zawróciło i nie porwało tego szczęścia ze sobą albo chociaż na kawałki, więc chyba wiedział jak smakuje, ale może teraz jest już za stary, na te zabawy ze szczęściem, na te wygłupy i choć teraz to samo szczęście co kiedyś, mijając go, zahacza o jego ramię, on go nie rozpoznaje, bo to szczęście ma ubiór na miarę dzisiejszych, a nie tamtejszych dni. I mogło by go szarpać i nim potrząsać, a on by się nie zorientował. Bo on też..tonie już w pieczęciach zmarszczek, niedowidzi, tym łatwiej nienawidzi tego szczęścia, którego nie jest w stanie oszukać, albo chociaż odszukać, chociaż czuł je kiedyś i to nim kiedyś był do szpiku przesiąknięty, ale teraz to już nie to samo, ten sweter sprzed lat pokurczył się, zmechacił i wyblakł, to szczęście już nie wygląda w nim tak zachwycająco, zachęcająco, stare plamy krwi i rdzy nie chcą zejść, wolą stać jak pomnik mimo woli, szczęścia mają różne swe oblicza, i obliczają którędy najtrudniej, najgorsze z oblicz to twarz do mdłości zakurzonej młodości, wkurzonej na wszystko wokół, w swetrze z tamtejszych lat, jak on sam, jak łachmyta, święty dureń i żebrak. Łaty na dziurach tej szmaty, dziur wiele na dyszącym ciele, chciało by się, chciało by wprawić to ciało w euforyczne drgania, choćby jeszcze przez moment, ale jedyne drgania jakie może ono wywołać wynikają z braku sił witalnych. I szukał tak tego szczęścia...ale to samo szczęście w nowym, niezniszczonym, nieznoszonym, nieznośnym swetrze, nie byłoby już tym samym szczęściem, wiedział o tym, więc szukał, szukał dalej i już nie wiedział, czy przypadkiem nie omija tego właściwego...szczęścia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze, szkoda, że nie można tego tekstu posłuchać w interpretacji profesjonalnego lektora, z dobrą dykcją, właściwą intonacją i pauzami tam, gdzie trzeba. Wydaje się stworzony pod taką formę przekazu właśnie. W wersji czytanej oczami odbiór jest znacznie trudniejszy, najeżony pułapkami bardzo długich zdań, w których łatwo zagubić sens i intencje autora. Zwłaszcza, że w niektórych, intencje te są dla przeciętnego odbiorcy (za jakiego się uważam), w ogóle niezrozumiałe. Np. do poniższego fragmentu wracałam kilka razy, próbując go rozszyfrować; i oddzielnie i w kontekście, i nic – porażka.
„Zachowaj ostateczności, (jak kobieta z szaleństwem czeka na menopauzę) żeby mieć okazję opowiedzieć o nich początkowi. Nowy początek? Ooo tak...gdzie ten smród jesienny. Czekam w przedsionku nosowych otworków. A jednak, w krzywe przegrody węszenie jakoś śmielej wkracza...”.
Jeśli można, proszę mi w prosty sposób wytłumaczyć, o co tu miało chodzić?

Po drugie, sądzę, że nie można kierować się tylko fonetycznym kryterium doboru określeń, ale trzeba respektować ich znaczenie. Z tego względu dla mnie przekombinowane są na przykład te fragmenty: „ ale to samo szczęście w nowym, niezniszczonym, nieznoszonym, nieznośnym swetrze” albo: „najgorsze z oblicz to twarz do mdłości zakurzonej młodości” (tu dodatkowo nie jestem pewna, czy poprawną formą jest „oblicz”, czy raczej „obliczy”?), albo: „krzywy uśmiech w bladym, prostym świetle”.

Po trzecie, w niektórych zdaniach są użyte wyrażenia, które mają swój „normalnie” stosowany zamiennik językowy – nie rozumiem, dlaczego nie został wykorzystany? Np. dlaczego nie zostało użyte „pulsuje” we fragmencie: „jakby żyły, w których zakrzepła krew już się nie przetacza, ale wciąż jeszcze pulsowieje”, albo „skurczył się” w fragmencie: „ten sweter sprzed lat pokurczył się, zmechacił i wyblakł”?

Po czwarte wreszcie, są w tekście takie zdania, gdzie moim zdaniem, nie ma co się doszukiwać sensu lub intencji, bo występują w nich zwyczajne błędy językowe. Np. „jak ma garba i upadnie na plecy”, „Wódka na stole i rozmowy międzyludzkie”, „a po momencie dusić już tą winę w sobie”, „w swetrze z tamtejszych lat” – poza tym trafiają się błędy literowe np. „bo każde zadawały się wklejać mu pod czaszkę” i w większej liczbie - interpunkcyjne.

I po piąte, najważniejsze - poza tym, co wyżej, wyrażam szczery podziw dla wyobraźni i umiejętności Autora. Pozdrawiam - Ania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybacz mi Aniu moją ignorancę jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju usterki językowe, czy elementy pozwabione sensu.
Wiem że nie zwalnia mnie to w żadnym względzie z obowiązku przestrzegania ogólnie przyjętych zasad, ale z wykszatłcenia jestem architektem i na codzień nie mam do czynienia z nauką języka, profesjonalnym tekstem (no chyba że poprzez jego czytanie).

Jeśli chodzi o to zdanie: Zachowaj ostateczności..no to już próbuję w miarę moich skromnych możliwości przedstawić o co mi chodziło..
Ostateczności o których mowa, wychodzą od człowieka, którego nic już nie dziwi, dla którego wszystko jest oczywiste..(jeśli chodzi o tą kobietę w nawiasie
odsyłam do cytatu W.Allena), nowy początek, to tytuł pewnej piosenki (Hurt), która opowiada o miłości, bohater nakazuje sam sobie wstrzymanie się z ostatecznymi podsumowaniami, bo zbliża się jesień (romantyczna pora zakochanych), która może rozbudzi jego zmysły, a on ma cichą nadzieję na to że może w końcu pozna kogoś, komu mógłby o tym wszystkim
(ostatecznościach)opowiedzieć, co do krzywych przegród...hmm szeroko pojęty pesymizm, jako mocny środek wyrazu. No, jakoś poszło, a może ja sam siebie do końca nie rozumiem, i jednak forma przerosła treść..? ;)

Pozdrawiam gorąco, i dziękuję za krytykę!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...