Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Taro,
gotuj makaron
nie bądź fujarą
ludzie chcą jeść

rety
lubię spaghetti
łykam kobiety
a ty mnie pieść

inne
tu białogłowy
klepią schabowy
- nie da się jeść

Tara
trze parmezany
ugotowany
już nawet teść

lekkie
do tego sosy
podnosi głosy
zgłodniały lud

Taro
ugotuj śmiało
dodaj kakao
i lub mnie lub

dla mnie
nikt nie gotuje
ups, ja żartuję
bo nie chcę jeść

Taro
choć wolę zupy
ot, nawet z krupy
to jednak pieśń

wolę
od strawy
mogę do kawy
łzy same jeść

Twój Par

Opublikowano

jak Ci podziękować...?
a tak!
:*


Parze Mój
takie spaghetti
to dziś niestetti
dla Syna
który
przybył w konkury

nie gorszysz się?

jest piękny młody
smagłej urody
niemal torreo

pożarł makaron
popił tequilą
zerwał pareo
a dalej....chwilą, tak chwilą...



:))))))))
cdn.astąpił

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


........rymować - das ich NIcht Versehen = ja być ciemna masa w temat :))) lecz znać inny przepis :)))

Przepis na wiersz ( tzw biały )
Przygotować z jeden ugotowany aforyzm, zmieszany z minimum jedną alegorią z posmakiem satyry, dodając jedno lub dwa lakoniczne i niekoniecznie przegniłe porównania. Następnie przemieszać na kompie ucierając własne puzzle, złożone z kratków i ciapek.
...pozdro:))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ja nie latam, proszę pani, już nie. A looz mam wrodzony. Żart żartem, a pisać trzeba i warto - jak najlepiej.
Pozdrawiam
PS. Moich wierszy pani nie poczyta, przykro mi, ale to żadna strata. Są takie sytuacje, że czytelnik nie ma racji - albo odwrotnie. Miłej nocy - ciepło!
Opublikowano

Panie Dawniejbezet! Według portalowego zwyczaju mówimy tu sobie po imieniu. Skoro się Pan upiera - proszę bardzo! Poza tym - wobec sarkazmu i ironii Pana, może rzeczywiście? A Czytelnicy nie zawsze mają rację, wiem. Konstruktywna uwaga, zwłaszcza sprawniejszych ode mnie, zawsze mi służy. Złośliwych "kluch" nie łykam. I na pewno nie będę się z Panem kłócić. Proszę to sobie uprzejmie wybić z głowy.
Para:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witaj - miło że rekompensuje - cieszy mnie to - dziękuje -                                                                                                        Pzdr. Witam - cieszy mnie że bardzo dobra - dzięki -                                                                                     Pzdr.serdecznie. @Lidia Maria Concertina - dziękuje - 
    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
    • @Naram-sin  zmieniłam. Po powtórnym czytaniu- druga strofa coś mi nie tak, czasem nie widzi się po sobie. Dziękuję
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...