Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

12 września gościem w "Cieplarni" będzie Eryk Ostrowski, autor nowego tomu wierszy: "Chłopiec, którego pokochali bogowie". Jest to postać, która już weszła na stałe do naszej literatury, tym bardziej jest mi miło zaprezentować wiersze wybrane przez Autora dla tych, co przyjechać nie mogą, a twórczości Eryka nie znają. A wg mnie warto poznać, kupić, przyjechać, a jeszcze lepiej - zrobić to wszystko naraz :)

ERYK OSTROWSKI
Poeta, prozaik, eseista. Stypendysta Miasta Krakowa (2002) i Ministra Kultury (2008). Nagroda literacka na festiwalu FAMA (2005, 2006). Krakowska Książka Miesiąca za tom Muzyka na wzgórzu (2006). 5 zbiorów wierszy, 2 wybory, 3 książki eseistyczne, ponad 20 opracowań. Stale obecny w czasopismach polskich („Odra”, „Lampa”, „Rita Baum”, „Arterie”, „Fraza”, „Fragile”, „Nowa Okolica Poetów”, „Pobocza”, „Więź”, „Zeszyty Literackie”, „Tygiel Kultury”, „Kraków”), serbskich (w przekładach Biserki Rajcić) i węgierskich (w przekładach Geza Cseby). W 2005 roku serbski PEN Club ogłosił jego arkusz poetycki, a rok później obszerny wybór poezji. W 2006 roku opublikował popularnonaukowe studium Szymborska: Odyseja kosmiczna poświęcone najnowszym wierszom Noblistki. W opracowaniu i z przedmową Eryka Ostrowskiego ukazał się pierwszy od jedenastu lat polski wybór poezji Mariny Cwietajewej (2006). Obecnie ukończył pracę nad monografią Neil Tennant: Angielski sen – pierwszą na świecie książką poświęconą liderowi Pet Shop Boys.
Ostatnio ukazał się polsko-angielski e-book Daremne piękna / Beauties In Vain oraz dwujęzyczny wybór 50 wierszy Chłopiec, którego pokochali bogowie / The Boy the Gods Came to Love. W 2010 roku, po blisko sześcioletniej przerwie, wyjdzie nowa książka poetycka, z której wiersze publikowane były w ostatnich latach m.in. na łamach „Odry” (pięciokrotnie). Eryk Ostrowski jest opiekunem spuścizny literackiej kontrowersyjnej eseistki i poetki Joanny Salamon.

Oficjalna strona
www.e-eryk.com


„Niepodrabiany, własny styl, oparty na przeżyciu.”
JULIA HARTWIG

„Czysta, zagadkowa liryczność. Te wiersze nie mają dna, jak muzyka, której można słuchać bez końca. Jest wyjątkiem na tle współczesnej poezji – chropowatej i bez uczuć.”
JÓZEF KURYLAK

„Gdy się czyta tego typu dokumenty „nawiedzenia i szlachetnej naiwności”, patrzy się na życie jak na odzyskany skarb.”
KAROL MALISZEWSKI

„Taka poezja jest próbą zrozumienia tego, na co nie można nic poradzić i z czym nie można się pogodzić, jest drogą i rozwiązaniem.”
BEATA SZYMAŃSKA

OISIN WRACA Z KRAINY MŁODOŚCI

Harry! – to mój najlepszy kumpel – Harry czekaj! Kretyn wcale tak o nim nie myślę wiesz
tylko teraz jestem nawalony
Sorry czy nie mógłbyś odstąpić jeszcze jednego szluga to dla niego zapal mi nie mogę kurwa
przepraszam
Wiesz on ma dwieście złotych nie wiem jak ciągnie
Pracuję od dwóch tygodni a ona wiesz chce alimenty
Trzysta rozumiesz na rozprawie sędzina a ona w płacz „ja nie mam gdzie mieszkać!” i
sędzina trzysta pięćdziesiąt Dobra Ale nie jest dobrze
Wiesz teraz jestem nawalony ale do dziecka to nigdy tak
Asia jedenaście miesięcy
Bo wiesz ożeniłem się już z dzieckiem jej córka ma teraz sześć lat i płacę co robić na troje
ostatnio to kupiłem mojej córce wózek i taką parasolkę za stówkę rozumiesz stówkę
a ona dalej swoje alimenty no to jej mówię „wózek albo pieniądze”
Ale kocham ją i dlatego to wszystko Naprawdę cokolwiek bym tu teraz o niej nie mówił
wiesz jestem nawalony
ale przy dziecku nigdy Teraz pierwszego czerwca jestem umówiony tu nad Wisłą o szesnastej
Dzień Dziecka wycieczka na Bielany statkiem (dziesięć złotych kurwa) z córkami to
wszystko dla niej
wiesz jej córka ma sześć lat a moja jedenaście miesięcy to ona chuj z tego będzie wiedzieć
Pracuję od dwóch tygodni w służbie zdrowia sześćset brutto na rękę pięćset z tego stówka dla
komornika plus alimenty
Rok temu w zimie rzucałem się do Rudawy Tak rozumiesz do Rudawy Nie za tym z tamtego
mostu
Ale kurwa takie zimno że od razu wyskoczyłem i tylko szukałem czegoś żeby się okryć
i ten gość do mnie „masz tu pięć złotych” Wyrzuciłem bo ja nie dlatego Ja przy dziecku nigdy
Wyrzuciła mnie z mieszkania Bo piję
I potem wszystko zabrała po kolei wiesz dywany karnisze no wszystko czego dorobiliśmy się
„Dorobiliśmy” to znaczy czego ja się dorobiłem kiedy ona z tymi dziećmi – wszystko dywany
karnisze
Zabrała do drugiego pokoju A ja jej kupiłem ten wózek. Asia
I teraz kiedy wchodzę do tego pokoju żeby się przebrać tylko po to
wiesz ja tam pod tym sufitem takie misie przyczepiłem dla dziecka
to smutno mi po prostu

Przypieprzyłem mu mojemu teściowi bo wiesz przy moich kumplach w tym mieszkaniu on do
mnie „spierdalaj stąd”
I jak ja po mordzie teścia to kumpela mnie z tyłu za włosy a kumpel pod szyję o tak
Gadają że nie bije się teściów fakt byłem wtedy pijany
Moja matka nie widzi ojciec nie żyje miałem piętnaście lat Nie bije się teścia! Stary
komandos kurwa czterdzieści pięć lat
I ona to widziała i potem za tatusiem jemu prędzej da niż mnie Ale przy dziecku nigdy
Wiesz ostatnio zabrałem ją na mecz no i ona nagle w tym słońcu „tata am” (mówi już „am”)
no to ja do baru i taki soczek jej sto procent marchwi czy coś takiego
patrzę mam dwa dwadzieścia i mówię „wal stary” a on „co na piwo?” a ja „nie na sok dla
dziecka”
Gorąco było już więcej nie zabiorę jej na mecz Taka moja fantazja
Nie chce się żyć Cogito ergo sum To Sokrates?
Wiem że nic nie wiem – to Sokrates
Czy wszystkie baby są takie same On na ulicę uciekał przed Ksantypą żeby z obcymi ludźmi
gadać
a zresztą kto je tam wie Ale kocham ją
Sorry może to ty cierpisz teraz słuchając mnie kiedy ja tu o sobie od Adama i Ewy ale
cokolwiek nie powiem tu o niej kocham ją i nawet kiedy ona
Mam dwadzieścia dziewięć lat Nie, dwadzieścia osiem
Dwadzieścia osiem czy dwadzieścia dziewięć? A kurwa czuję się jak mamut
Poszedł? Czekaj! Harry –

Pomóżcie mi wstać

(pierwodruk „Odra” nr 5 / 2010)



MĘŻCZYZNA, KTÓRY NOCĄ SPRZEDAJE KEBABY

Wodą różaną jest wino
dla winem napiętnowanych,
zapachem rajskich wonności
są wonne opary kebabu

Manuczehri z Damganu (um. ok. 1040), przeł. Władysław Dulęba

O czym myśli ten mężczyzna, który nocą sprzedaje kebaby
Łza
jego łza, która się nie stacza
jego łza, która się staje
księżycem dla pociemniałej po nocy twarzy
i z wolna wspina się własną strugą
na bezchmurne niebo jego oczu powraca

Tej nocy uciekam się do Szeherezady
by rozwarła swój życiodajny sezam
by weń wstąpił jak w zmęczone morze
by się zwarły w granitowych rzęsach
oliwkowe brzegi powiek
mężczyzny i Szeherezady nocą

Gdzie teraz jest zaprzęgnięty w chaos
na której pustyni nicuje rozszalały piach
Ból skrapla się w pot i na niebo grudniowe
wprowadza konstelację wielbłąda
tę siłę woli o wierzących oczach –
fatamorgana, fatamorgana nocą

Rzednie niebo, horyzont oddala się od czoła
w kałuży na podłodze majaczą minarety
tylko zamiast muezzina wzywają tutejsze wieże
Więc bić czołem o skutą lodem ziemię –
Oto jest wiatr, twój wiatr, więc wiej
tańcz… bez stóp… abyś mnie dogonił –
jednym żywym oddechem
w dusznej wnęce ze ślepym oknem

Świtem zasnuwa się niebo
z tysiąca i jednej niespanych nocy
hantlami stają się ręce
ociemniałe od podawania
Jest takie zmęczenie, że nadzieja zachodzi bielmem
Serce wędruje zupełnie obce między dwiema samotnościami
noc… nie przestaje się błąkać między dwiema gwiazdami –

La hadaf al-hayat illa al-maut.
Celem życia jest śmierć. Tak
Szansa w tym, co po drodze
Więc obdarz mnie proszę
rosą twoich dłoni
ciepłem twoich oczu –
bo odchodzimy na palcach
w stronę portów bez morza

– powtarzaj to sobie
powtarzaj w powrotnej
powtarzaj w drodze:
Droga jest jak ludzie…
nie wie dokąd zmierza…
i kiedy dobiegnie końca… –
myśli mężczyzna nocą

A jeśli nie ma czasu
przeszłego, przyszłego, teraźniejszości –
wszystkie bóle, które dręczą wszechświat
to ból narodzenia
I może nie ma ludzi innych, niż ludzie za oknem
i wargi tylko w oczekiwaniu się rozchylają
i dłonie –

O czym myśli ten mężczyzna, który sprzedaje kebaby nocą
O gwiazdy trąca cała dumna postać
gwiezdny pył osiada na skroniach
na koniuszkach jego włosów
Czy patrzy jak odchodzisz –
przypieka papierosem milczenie…
bo milczenia na surowo się nie je!

Nie, to przecież nie są łzy
wiatr tylko masz w oczach


(pierwodruk „Kraków” nr 5 / 2010)



Wiersze z tomu Chłopiec którego pokochali bogowie / The Boy The Gods Came To Love (Wydawnictwo Miniatura 2010):


BŁĘKIT ZIMORODKA

Zabito człowieka.
Odnajdę siłę, by odgarnąć włosy. Teraz, między nami, zaistniało światło. Połączyło uśmiech, słowo i milczenie. Daleko jest łąka, rzeka, a śmierć – ta zawsze odległa – przysiadła w pobliżu.
Patrzy zamkniętymi oczami. Były niebieskie. Ale brak pewności.


POGODA ŚWIATA

Dzisiaj miłość jest spokojna
żadnego cudu
możesz stąpać

Czemu miłość tłumaczyć
na język ludzki skoro nie jest
ludzka

Stąpasz
Po całym morzu
Stąpasz

Tylko te chwile
ciemności chwile
Blask je rozpoznaje, obce są nocom
Jak je oddać
Co zrobię z tą raną
którą mi zachodzisz?
Na krew zachodu znaleźć jedną postać
kochać

Aż dnia jednego, kiedy umiera nadzieja
przychodzi ten dzień grudniowy
To światło ta mżawka te łzy
Boga nad tobą już tylko nad tobą ledwie nad tobą
„O nędzny, o słaby dla niego obrońco!
To jest wszystko a to moje serce
Niech zabrzmi twoja muzyka w moim kościele”

Nie utraciłem tego, którego mi dałeś
Wiem, nie na śmierć jest ocalenie
Nie na śmierć otrzymane zostało odrodzenie
Nie na śmierć jest poezja lecz pomoc
Nie na śmierć nie na śmierć nie na śmierć
Na życie jest przejście przez najdłuższą noc

I potem mówią
To jego ostatnie słowa
Ale ostatnie słowa nigdy nie są zapisane
Na kartce jest wołanie jest dążenie
I zamknięta odpowiedź ciszy ostatniej

Nie utraciłem tego, którego mi dałeś


OPUSZCZONY POKÓJ

Zobaczyłem ten opuszczony pokój.
Człowiek, który tu mieszkał
codziennie po południu gościł słońce, a rankiem
rankiem rozwierał trzy okna
posyłał uśmiech
zatrzymywał czas.

Kładł dłonie pełne pszenicy
na parapecie
i czuł – Bóg podaje mu rękę
skrzydło gołębie.

Wiatr go odwiedzał
przynosił listy
składał na podłodze.
Człowiek, który tu mieszkał
nie mógł chodzić.
Dziś wózek obrasta w geranium.

Wszedłem.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...