Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Non omnis moria, nisi obliviscor de mori


andrejchc5

Rekomendowane odpowiedzi

Deszcz mżył delikatnie, uderzając rytmicznie o rzeczy, z którymi się tylko spotkał. Subtelnie i z taktem dawał znać, iż jest już obecny- spóźnił się. Przyszedł po burzy bo nie chciał mieć zwykłego prostego wejścia. Chyba pragnął być dziś czymś niezwykłym, czymś co zapisze się choć na chwilę, na ustach ludzi. Jego gustowne spóźnienie się na przyjęcie, a raczej, przyjście po nim. Było czymś niesamowitym, istotnie nonszalancja z jaką to uczynił, nadała mu szlachetnego charakteru. Arystokracja mogła by się śmiało od niego uczyć, gdyby jeszcze żyła.
Ale czy aby na pewno o to mu chodziło, może po prostu przyszedł zmyć z ziemi brud, grzech. Chcąc ją oczyścić, zapowiedzieć nowy etap drogi, powiedzieć ludziom: Spokojnie, spokojnie ja przyszedłem tu tylko posprzątać… Nie bójcie się, po mnie zawsze przychodzi świt.
W tę letnią pogodę, którą co chwile przecinał promyk rześkiego światła. Mała postać widziana z lotu ptaka przedzierała się bez parasola. Idąc szybkim krokiem, nie zwracała nawet uwagi na deszcz. Wpatrzona w ziemię kiwała się na boki. Długie ciemne włosy opadające na plecy zlepiły się ze sobą pod wpływem wody, tworząc małe strużki czerni. Które idealnie kontrastowały z wielkimi niebieskimi oczami pełnymi smutku. Pozbawione radości czy jakichkolwiek emocji patrzyły smętnie przed siebie. Widząc coś co w rzeczywistości się tutaj nie znajdowało, było gdzieś daleko.
Dłonie ukryte w kieszeniach kurtki jak zakute w kajdany, oraz krok więźnia, nasuwał tylko jedną myśl.
-Ona chyba cierpi, lecz to nie jest choroba ciała. To wina ducha.- bezgłośnie wypowiedziane słowa przez nikogo, a może przez ciebie. Spowodowały, iż nasza więźniarka zatrzymała się na chwilę. Równie dobrze szelest liści, który odezwał się w lasku po jej prawej stronie, mógł zwrócić jej uwagę. Czyżby ktoś ją obserwował, stojąc tak pośród płaczu chmur, wpatrzyła się z żalem w niebo. Wypowiadając cicho słowa modlitwy:
-Ojcze nasz, któryś jest w niebie…święte imię twoje…przyjdź królestwo…- resztę do szeptała w myślach spuszczając tylko głowę, ale nie przestając poruszać swoimi pięknymi czerwonymi ustami. Poszła dalej skazańczym krokiem nie zważając wciąż na pogodę.
Może to jej modlitwa, a może po prostu pogoda ulitowała się w końcu nad nią. Rozganiając deszcz i chmury, przywołując ciepły letni wietrzyk, by osuszył jej ubrania i ją samą. Nasza mała, zmoczona bohaterka szła dalej nawet nie zauważając zmian, myślami będąc już daleko, myśląc tylko o tym co stanie się za godzinę.
Tym czasem słońce układało się już do snu, barwiąc na fioletowo niebo, rzucając gdzie niegdzie plamy czerwieni. Mały wróbel korzystając z dobrej pogody i jeszcze jakiej takiej widoczności wzbił się gwałtownie z konara drzewa. Wzlatując nad wszystkim obserwował nowy, świeży świat, może szukał drogi powrotnej do swojego gniazda. Zrobił już dwa kółka, przypominając anioła czuwającego nad dobrem. Czujnym okiem oceniając straty i zyski, jak dobry gospodarz hołdujący zasadzie. „Pańskie oko konia tuczy.”, a gdy zabierał się do zrobienia trzeciego i ostatniego już okrążenia. Nagle z nieba spadł na niego jak grom, szybko i niespodziewanie czarny sokół. Przygważdżając do ziemi swoją ofiarę odebrał mu najcenniejszy dar. Podarunek dnia szóstego, o który trzeba dbać, który czasem jest przekleństwem, lecz zawsze jest nasz.
Sokół podniósł triumfalnie głowę spojrzał swoim dumnym wzrokiem przepełnionym władzą i siłą. Na wszystko co znalazło się w zasięgu jego widnokręgu, a gdy upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu zabrał się za ucztę. Łapczywie zaczął rozszarpywać swoją zdobycz wyrywając z niej kawałek po kawałku. A z każdym ułamkiem ciała zabierał drogocenne życie, dając ucztę nie tylko sobie, ale i śmierci.
Kości łamały się jak zapałki, krew wypływała jak woda, ciało targało się jak kartka, a życie? Życie ulatywało, jak wspomnienia. Wszystko wydało się takie małe. W ciało wstąpiła śmierć, a w świadka strach. Tyle uczuć, emocji, porównań, a to był tylko mały wróbel.
Dziewczyna na szczęście nie widziała tego zdarzenia, to by była zła wróżba, stała wyniośle na drodze prowadzącej w las. Dawno już zeszła z głównej drogi, właśnie w tym miejscu mieli się spotkać, po tylu latach.
Ona sama zaangażowała to spotkanie, gdy się zgodził nadzieja na nowo zakiełkowała w sercu. Lecz smutku nie jest łatwo się pozbyć samą nadzieją, do tego potrzebne są czyny.
Zmrok zakrył okolicę, wszystko stało się nienaturalnie głośne. Liście wydawały dźwięk startującego samolotu, wiatr krzyczał jak przerażony tłum.
-A co jeśli nie przyjdzie, może ze mnie zakpił, nie widziałam go od roku. Nie wiem jak się zmienił.
- Nie bój się o to jestem już. Stoję za tobą.
Odwróciła się ton jego głosu, tak dobrze jej znanego, właśnie to było potrzebne by na nowo rozpalić płomień radości w jej oczach. Jednakże jedno spojrzenie w jego wielkie czarne oczy wystarczyło, by go zagasić, bez najmniejszej choćby walki. Jego oczy zimne i puste działały jak kubeł zimnej wody, to się w nim na pewno nie zmieniło.
-Ja chciałam cię prze… przeprosić…- Wymamrotała wpatrując się we własne stopy nie mając nawet siły by spojrzeć na niego jeszcze raz. Zmienił się, jego oczy wcześniej takie nie były. Nigdy też nie roznosił wokół siebie tej dziwnej aury. Która paraliżowała i mroziła krew w żyłach, czym się teraz stał, czy to przez tą zdradę.
-Niby za co!- odburknął niegrzecznie.- Teraz wszystko zrozumiałem, też nie byłem wspaniały, koniec naszego związku to była tylko i wyłącznie moja wina. Poddałem się nie wierzyłem Ci już. Odszedłem myśląc, że za mną pobiegniesz, pomyliłem się, a potem nie miałem już ochoty wracać…
-Nie!- Wykrzyknęła, jego słowa były jak nóż, raniły tylko gorzej.- To była też moja wina… zawsze mnie usprawiedliwiałeś, a ja nigdy nie usprawiedliwiłam ciebie, nigdy Cię nie wspierałam…
-Musze iść.
Głośny chlast przerwał akompaniament natury, rozdzierając wszystkie bariery. Nasza mała bohaterka uderzyła prosto w twarz chłopaka, z którym się kłóciła. Lecz to nie było, aż tak dziwne jak słowa, które nastąpiły potem.
-Masz przy mnie zostać… potrzebuję cię… nawet nie waż się odchodzić…
Reakcje pobitego była jeszcze dziwniejsza, nie poruszył się nawet o milimetr jakby nie czując uderzenia. Delikatny uśmiech wypłynął na jego usta, a oczy zmieniły kolor z czarnego na czysto brązowy. Powiedział tylko jedno.
-Za późno. Muszę iść.- i odwrócił się. Zaczynając powoli zmierzać w ciemność, z której wyszedł.
-To choć powiedz mi co się z tobą stało? Nigdy taki nie byłeś, czy to przeze mnie?- wykrztusiła już przez łzy. Na to nie był jednak odporny zatrzymał się gwałtownie i…
- Życie to najgorsza rzecz z możliwych, lecz jak dotąd lepszej nie znamy, bo po co komu miłość, sny dusza. Po co to wszystko, skoro na pewno odejdzie.
Nie zależnie od wieku ludzie są ciągle dziećmi, muszą się sparzyć by się nauczyć, tak samo należy najpierw napić się czegoś gorzkiego by potem wiedzieć jak smakuje słodycz bez wybrzydzania.
Śmierć? Jest kilka jej rodzajów, każdy umiera inaczej. Można by śmiało rzec, że jest nam przypisana wraz z naszym DNA. Unikatowa, a jednak uniwersalna.
Ten jej metaliczny posmak zmieszany z rdzą, gorzkością, lecz czasem i wyczekanym ciężko ukojeniem.
Rozróżniamy parę jej rodzajów, przepraszam niewiele ponad kilka tysięcy, lecz wymienię tylko trochę.
Przestarzała śmierć: bez ekscesów, infamii, immanentna, wyczekana.
Upragniona: po czasie tortur nie tylko tych cielesnych, bowiem scyzoryk słów często kroi delikatnie duszę, rozcinając blizny, wypuszczając czerwone jeszcze parujące i tętniące wspomnienia.
Nowoczesna: szczególnie w Wielkich krajach, na życzenie, bo tak lepiej, bo zawadza, i w ogóle.
Duchowa: Chyba najważniejsza… To wtedy czujemy, że czegoś w nas brak, nie jesteśmy już tacy jak na tych starych zdjęciach. Ten ktoś znał życie tylko z gazet, teraz po tym gorzkim napoju, rozumie czym był ten niby szary strumień codzienności.
Nagła: motocykl rozpędzony do stu kilometrów na godzinę, dwie osoby, a tylko jeden kask. I koniec jest już chyba oczywisty…
Dużo by można mówić o czymś tak błahym jak śmierć. Niby takie to złe, a ilu- przynosi radość.
Tylko jedno stworzenie ją pokonało, bez większej walki i ofiar, po prostu pamiętało stare sposoby. Ale pamiętaj, nie przekupisz tej wiernej kochanki, nie przebłagasz, nie będziesz nawet wiedziała kiedy przyjdzie by jako jedyna pozostać z tobą do samego końca.
Stworzona przez jedno słowo, a tyle zdań nas uczy.
Próbowano o niej wciąż mówić by zapomnieć, że istnieje. Potem zakopano ją bo tak było łatwiej. Lecz ten specyfik to dopiero coś. Nie dość, że podniesie największy głaz by dopaść, może nawet i ciebie. To jeszcze z jaką gracją to zrobi.- powiedział nie odwracając się. –Jeśli chcesz to idź za mną, ale nie mogę Ci obiecać, że spotka Cię tam coś miłego. Choć cząstka mnie wciąż cię kocha, to nie wiem jak zareaguje ta druga.
I zniknął skryty przez noc, dziewczyna nie zważając nawet na jego słowa pobiegła bez namysłu za nim. Wskakując śmiało w paszczę nocy. Zawsze pozostaje śmierć lub nadzieja…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
  • 3 tygodnie później...


×
×
  • Dodaj nową pozycję...