Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Kiedy opisywane tutaj wydarzenia miały miejsce skończyłem akurat 19 lat. Zdałem egzaminy na uniwersytet i miałem przed sobą trzy miesiące wolności. Z braku forsy moje wakacje wyglądały trochę inaczej niż u kolegów. Nigdzie nie wyjechałem również dlatego, że z przyjaciółmi z liceum zerwały się więzy wspólnych celów i każdy układał sobie życie inaczej. Nie miałem też dziewczyny, która by mnie stymulowała do wysiłku aby jednak gdzieś wyjechać.
Posiadałem natomiast świetny rowerek marki bodajże (o ile coś nie pokręciłem), HELYETT - francuską wyścigówkę.
Lato tamtego roku było piękne i upalne.
Każdego poranka napełniałem dwa bidony wodą zaprawioną sokiem porzeczkowym z zimowych zapasów babci i wyruszałem na całodzienne wycieczki.
Tego dnia wyjechałem w trochę dzikie tereny Jury Krakowsko - Częstochowskiej.
Koło południa pragnienie kazało mi szukać chociaż namiastki napoju. Były to czasy kiedy sklepów na wsiach było jak na lekarstwo, i jeśli już, na pewno nie były otwarte w południe.
W pewnym momencie, przez prześwitujące drzewa rachitycznego lasu dostrzegłem w oddali jakiś dom. Zatrzymałem się, zsiadłem z roweru, przez polną dróżkę pełną piachu i wystających korzeni pomaszerowałem do ciemniejącego w oddali domu. Trwało to dosyć długo ponieważ musiałem bardzo uważać na delikatne szytki szosowe kółek mojego jednośladu.
Kiedy doszedłem do płotu rozszczekał się kundelek przywiązany łańcuchem do budy. Pomyślałem, że skoro jest gospodarstwo to pewnie kupię sobie zsiadłego mleka, a wodę ze studni wezmę do bidonów.
Szczekanie psa nie spowodowało pojawienia się kogokolwiek z domowników. Oparłem więc rower o drewnianą chałupę, zapukałem i wszedłem. Znalazłem się w ciemnej sieni. Naprzeciwko wejścia był piec do pieczenia chleba, a po lewej i prawej stronie wąskie drzwi. Zapukałem do tych po lewej, a kiedy nikt mnie nie zaprosił do środka, wprosiłem się sam. Przez dobrą chwilę musiałem przyzwyczaić oczy do panujących tu ciemności. Wreszcie zobaczyłem w wielkim łożu kobietę z ciekawością wpatrującą się we mnie. Grzecznie kłaniając, zapytałem:
- Czy mógłbym kupić zsiadłego mleka?
- Panie, a gdzie tam u mnie krowa? Córka zabrała - powiedziała tak jakoś smutno.
- No tak, czy wobec tego mogę zaczerpnąć wody ze studni? zapytałem.
- Niech bierze - powiedziała mrugając oczami.
Mogłem wtedy, idiota jeden wyjść, uciągnąć wody, napić się i pojechać w siną dal. Ale to moje dobre wychowanie i przekazana mi w genach empatia... Zapytałem dlaczego w upalny letni dzień starsza kobieta leży w łóżku pod wielką, puchatą pierzyną. Odpowiedziała, że jest sama bo córka ze swoim chłopem wyjechała na ziemie odzyskane, a ona jest chora i lada dzień umrze. Jej słowa zagotowały lepszą połowę mnie.
- Jak to chora, co pani jest, gdzie lekarz? - rozgorączkowany dopytywałem.
Dowiedziałem się, że kobieta jest już stara, chociaż nie usłyszałem ile lat ma dokładnie, ale chyba coś pod osiemdziesiątkę i choruje od kilku dni.
- Proszę pani, zaraz sprowadzę pani lekarza, oznajmiłem, jednak natychmiast dowiedziałem się od nieszczęsnej, że oni /nie wiem kogo miała na myśli/ nie są ubezpieczeni, a lekarz jest w ośrodku zdrowia we wsi.
- Daleko? - dociekałem.
- Nie, ze trzy kilometry na skróty.
- Wie pani co, ja panią zawiozę do lekarza!
Nie wiem czy się ucieszyła, ale zaraz odpowiedziała, że musi się ubrać.
- Poczekam przed domem - szybko odpowiedziałem.
Wyszedłem. Pomyślałem tak: rany boskie, jak ja ją tam zawiozę, bo chyba nie swoim rowerem? I wtedy go zobaczyłem. Stał oparty o stodołę. Stary, zardzewiały wehikuł pamiętający jeszcze lata towarzysza Wiesława. Powietrze było w oponkach, więc zadowolony podprowadziłem znaleziony sprzęt pod drzwi.
Wtedy też dokładnie zobaczyłem tę kobietę: była bardzo, bardzo maleńka i niezwykle krucha. Mimo ciężkiego upału ubrana od stóp do głów w czarne grube szaty. Przez głowę przeleciała mi myśl, że ten strój zwiastuje coś złego.
Mogłem się jeszcze odwrócić i w spokoju ducha odjechać bo przecież nie aspiruje do roli jakiegoś świętego, jednak powiedziałem tak:
- Proszę siadać na siodełko swojego roweru i trzymać się mnie, a ja poprowadzę jedną ręką pani rower - drugą swój.
A dziwne było jeszcze to, że zabrałem swój rower zamiast go tu zostawić, bo przecież musiałem tu z tą kobietą wrócić.
Z powodu niezwykłości tej sytuacji nie napiłem się nawet wody studziennej.
Nie wiem jaką część drogi pokonaliśmy, ale postanowiłem się zatrzymać na parę chwil.
Prowadziliście kiedyś po piachu dwa rowery, gdy na jednym z nich siedzi chora staruszka kurczowo obejmując waszą głowę? Nie? To nie zrozumiecie, że miałem już dość i musiałem natychmiast odpocząć. Akurat znaleźliśmy się na jakiejś piaszczystej górce z resztkami ruin małego domku i tu również była studnia przykryta sczerniałymi deskami. Napiję się wreszcie wody, pomyślałem, nie rozważając czym ją nabiorę bo wiadra nigdzie nie było.
Podjechałem pod studnię i podpowiedziałem aby moja pasażerka rowerowa zeszła na deski studni, bo będzie jej po prostu wygodniej. Sam odprowadziłem swój rower pod krzak bzu, aby nie zapiaszczyć przerzutek.
Nagle usłyszałem za sobą jakiś hałas. Odwróciłem się szybko. Kobiety nie było, ale coś wciąż dudniło. Dopadłem do studni i zobaczyłem jeszcze lecące spróchniałe deski. I ten piekielny dźwięk. Echo śmierci.
Nogi ugięły się pode mną. Osłupiałem.
Jak idiota patrzyłem z niedowierzaniem w czerń bardzo głębokiej studni. Wreszcie wszystko ucichło.
- Kurwa, co robić?!
Z wrodzonego tchórzostwa złapałem swój rower i biegiem puściłem się w kierunku asfaltowej drogi. A tam, co sił w nogach do domu

  • Odpowiedzi 87
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

po pierwsze primo - nie kumam, jak się ma 'przekazana w genach empatia' do 'wrodzonego tchórzostwa',
po drugie primo - raczej powstrzymam się od skomentowania 'całokształtu'

- fi

Opublikowano

f.isia,
nie kumasz?
jakiś pan ma wrodzoną zdolność do przyswajania języków obcych
i jednocześnie dysponuje odziedziczoną po tatusiu miłością do lenistwa,
kumasz?
nie?
trudno,
a że się nie wypowiadasz na temat całości,
dzięki Panu Bogu!
jacek.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


zwłaszcza nie kumam jak się owo 'wrodzenie' (tchórzliwie empatyczne) ma mieć do śmiertelnej historii,
-chyba tyle, że śmiertelnie nudne;
empatyczne tchórzostwo w galopie... ;)

a z podziękowaniami jeszcze się wstrzymaj, być może będę miała fantazję 'przeanalizować' ci całokształt ;)
Opublikowano

f.isia,
tak już na tym świecie bywa, że nie wszyscy wszystko potrafią zrozumieć,
a co do komentowania?
komentuj ile wlezie,
ile sił ci starczy,
i baw się dobrze będąc miejscami śmiertelnie poważna,
kumaj, nie kumaj i tak w koło macieju aż do samego końca,
w galopie, w stępie, w cwale, w kłusie,
na oklep i w siodle,
w fotelu, na krześle, taborecie,
pisz czy już kumasz czy jeszcze chwili potrzebujesz,

ale nie czekam,
jacek.

Opublikowano

Opowiadanie jest interesujące, z nutą czarnego humoru, zakończone świetnie! Gratuluję pomysłu. Troska o rowerek /cenny skarb młodego chłopaka/ rozbroiła mnie zupełnie. Wiarygodnie i z tym czymś, co w zupełności rekompensuje pewne niedociągnięcia.
Jacku, w Twoich opowiadaniach coś mnie zastanawia, coś przyciąga i nie umiem tego nazwać. Jeszcze nie umiem, ale to kwestia czasu :))

Najserdeczniej pozdrawiam :)

Opublikowano

Dorotko,
też Cię pozdrawiam sercem całym,
a to co Cię przyciąga przemożnie nazywa się ..............
martwią mnie te niedociągnięcia,
a rowerek był kapitalny,
dziękuję Dorotko,
jacek.

Opublikowano

ała, ała,
gratuluję pamięci,
napisałem ten tekst bodajże trzy lata temu
pod nickiem jacek 22,
ówczesny tytuł: po co to piszę!,
proza, strona bodajże 80,
po modyfikacji tekstu wstrzeliłem go na konkurs,
jacek.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...