Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Hac urget lupus, hac canis


Rekomendowane odpowiedzi

przez ludzi zatapiam się
w otchłań gwiazd
już nie istnieję na ziemi
bezkresy mnie przytuliły

osamotniony lecz uśmiechnięty
nie widzę przemocy świata
gwiezdne wrota nie chcą przepuścić
więc jak mizantrop muszę tu trwać

większość ideałów zniszczonych
w człowieka wiara przestała istnieć
jestem bo tylko jestem jeszcze jestem
i tak miażdżąca podła przegrana

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od razu przypomina się powiedzenie, że jeśli nie wiadomo, co z skąd pochodzi (kogo to cytat), to najprawdopodobniej z Horacego. Zresztą, nawet w Horacym tkwią korzenie polskiej literatury, a szczególnie więc liryki, a przynajmniej są to głębsze korzenie, niż np. literatury niemieckiej. Polacy jakby mieli szczególne upodobanie vel słabość do wszystkiego, co się wiąże z basenem Morza Śródziemnego i to właśnie vel właściwie z wieku na wiek. Ale co najważniejsze, przynajmniej dla autora wiersza, ale też dla prawdziwych miłośników poezji, ten wiersz jest, przynajmniej ja to tak odczuwam, w klimacie vel nastroju twórczości Horacego. Powiem szczersze, że już z kilkanaście lat [wiek robi swoje i nie do wszystkiego dobrego się wraca, a szkoda] nie zaglądałem do Horacego, ale coś zawsze się pamięta, i dobrze pamiętam, jakże szerokie spektrum zainteresowań Horacego, co przedstawił w swojej twórczości, ale przede wszystkim niejako poetycki kronikarz tamtej epoki – szczególnie cenny, że wartościowy (utalentowany, dobry /jak dla kogo/) wówczas i wartościowy dzisiaj. Gdy tylko zaczynam mówić o tym wierszu, to zaraz mi się nasuwa Horacy, acz nie przeczę, że tylko i wyłącznie dzięki sugestywnemu tytułowi. Ale natarczywie nasuwa mi się jeszcze porównanie ostatnich perypetii (na tym forum) autora, z perypetiami życiowymi Horacego, ale przecież szczęśliwie zakończonymi; to dlaczego więc te wszystkie niesnaski (na tych forach) nie miały by również zakończyć się szczęśliwie, tak dla bestii be, jak i dla wszystkich zainteresowanych. O tym wierszu muszę jednak powiedzieć, że zapewne jest to najlepszy wiersz bestii be, jaki ostatnio (w ciągu kilku miesięcy) tutaj czytałem. Jest to wiersz – jakże urocza mieszanka egzystencjonalno-metafizyczna, i w tym połączeniu jego siła i tym jego piękno. Koniec. Pozdrawiam autora

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Skoro nie ma "twe", to i nie powinno być "lecz".

Wiesz, czym są sample w muzyce? To fragmenty muzyczne wykonane już wcześniej przez kogoś, a potem wykorzystywane przez innych "artystów". Ja mam wrażenie, że twój wiersz składa się z takich "poetyckich sampli". Nie zarzucam plagiatu, ale zarzucam wtórność (banalność, o której pisał M. Krzywak).

Weźmy pierwszą strofę: "zatapiam się w otchłań gwiazd", "bezkresy mnie przytuliły" - czuję się, jakbym wszedł na blog jakiejś emo i czytał jej pamiętniczek. Zero inicjatywy własnej, bo dorosły mężczyzna, gdyby tylko zechciał, nigdy nie napisałby czegoś równie niewymyślnego.

Ostatnia strofa - golusieńka, łopatologiczna. Traktujesz czytającego jak idiotę. Bez ostatniej zwrotki wszystko było aż nazbyt oczywiste (ostatnia strofa jest w dużej mierze powtórzeniem pierwszej; bo czy dowiedzieliśmy się czegoś nowego?).

Jeszcze inna rzecz: w pierwszej zwrotce peel "ucieka" od rzeczywistości, która go rozczarowała. Czy ucieka w świat własnych fantazji, czy może w bezkresny świat książek - nie ma znaczenia. Tego zresztą i tak dociec się nie da, bo pod "bezkresy" można przypiąć cokolwiek. W następnej zwrotce czuje się nieco samotny, ale jednak uśmiecha się, a nawet więcej: "nie widzi przemocy świata". Zastanawiam się więc, skąd nagle w ostatniej strofie wolta: "i tak miażdżąca podła przegrana", "jeszcze jestem", "większość ideałów zniszczonych"? To w końcu "bezkresy" przyniosły ukojenie, jak sugeruje peel w drugiej strofie, czy nie?

Co do tytułu: nie lubię popisywania się łaciną (ani greką). Sentencja sama w sobie ładna, ale zbyt dobra na tak marny utwór. Mam pytanie: dobrze znasz łacinę?

Minus jak stąd od Japonii.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



to sianie propagandy w stylu iście niegodnym wobec czytelników orga. za sam ten podpisany pod wierszem bełkot mam ochotę wstawić minusa. za dzieła Horacego dajcie plusa bestii?? tania próba manipulacji?? fuj.

/b

PS.
ponoć trzeba powtórzyć 7 razy. no, wzorcowo :))
gratulacje. fuj.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



dzięki WIjA NIE MA SENSU I NIE BRAŃ WIERSZA , BO SOBIE WROGÓW NAROBISZ POWSTAŁ Z INICJATYWY OBSERWACJI TEGO PORTALU I JAK DOBRZE ZAUWAŻYŁEŚ, JAK BRUTUS MINUS WSTAWIA CESARZ TEN PORTAL DZIAŁA NA ZASADZIE POPLECZNICTWA BEBEBBEBEBEBEBE I DO CZEGO ZMIERZAMY DO GŁUPOTY.
SAMI STWORZYLI TEN WIERSZ, JA TYLKO GO NAPISAŁEM I SAMI SOBIE WSTAWIAJĄ MINUSY HAHAHHAH ALE JAZDA
JAK MAWIAŁ HORACY ,, WYBUDOWAŁEM POMNIK TWARDSZY NIŻ ZE SPIŻU" , TO JEST POEZJA KTÓRA ZOSTANIE , A ICH MINUSY TO TYLKO BŁOTO I DOWÓD NIEWIEDZY LITERACKIEJ, BO BANAŁ TO ONI I TEN WIERSZ JEST O NICH , JAK POTRAFIĄ DZIAŁAĆ WBREW WSZYSTKIM NORMOM LITERATURY HAHAHAHAHAH


POZDRAWIAM OSTATNI WALECZNY

BESTIA
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Skoro nie ma "twe", to i nie powinno być "lecz".

Wiesz, czym są sample w muzyce? To fragmenty muzyczne wykonane już wcześniej przez kogoś, a potem wykorzystywane przez innych "artystów". Ja mam wrażenie, że twój wiersz składa się z takich "poetyckich sampli". Nie zarzucam plagiatu, ale zarzucam wtórność (banalność, o której pisał M. Krzywak).

Weźmy pierwszą strofę: "zatapiam się w otchłań gwiazd", "bezkresy mnie przytuliły" - czuję się, jakbym wszedł na blog jakiejś emo i czytał jej pamiętniczek. Zero inicjatywy własnej, bo dorosły mężczyzna, gdyby tylko zechciał, nigdy nie napisałby czegoś równie niewymyślnego.

Ostatnia strofa - golusieńka, łopatologiczna. Traktujesz czytającego jak idiotę. Bez ostatniej zwrotki wszystko było aż nazbyt oczywiste (ostatnia strofa jest w dużej mierze powtórzeniem pierwszej; bo czy dowiedzieliśmy się czegoś nowego?).

Jeszcze inna rzecz: w pierwszej zwrotce peel "ucieka" od rzeczywistości, która go rozczarowała. Czy ucieka w świat własnych fantazji, czy może w bezkresny świat książek - nie ma znaczenia. Tego zresztą i tak dociec się nie da, bo pod "bezkresy" można przypiąć cokolwiek. W następnej zwrotce czuje się nieco samotny, ale jednak uśmiecha się, a nawet więcej: "nie widzi przemocy świata". Zastanawiam się więc, skąd nagle w ostatniej strofie wolta: "i tak miażdżąca podła przegrana", "jeszcze jestem", "większość ideałów zniszczonych"? To w końcu "bezkresy" przyniosły ukojenie, jak sugeruje peel w drugiej strofie, czy nie?

Co do tytułu: nie lubię popisywania się łaciną (ani greką). Sentencja sama w sobie ładna, ale zbyt dobra na tak marny utwór. Mam pytanie: dobrze znasz łacinę?

Minus jak stąd od Japonii.

Twój komentarz jest dla mnie banałem a bezkres to V rzeczywistość może poczytaj o Syriuszu a łacina hahhahahah ,,Mala herba cito crestis"?
Twój minus to Twoja nalepka wiedzy

żegnam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



to sianie propagandy w stylu iście niegodnym wobec czytelników orga. za sam ten podpisany pod wierszem bełkot mam ochotę wstawić minusa. za dzieła Horacego dajcie plusa bestii?? tania próba manipulacji?? fuj.

/b

PS.
ponoć trzeba powtórzyć 7 razy. no, wzorcowo :))
gratulacje. fuj.

Widzisz Bea nie musisz wstawiać plusów ale nie mów takich bzdur, że jest to dzieło Horacego, bo o tym człowieku starożytności nie masz pojęcia zadam Ci 2 pytania i leżysz na łopatkach i nie znajdziesz tego w przeglądarce:):):):):):) sama jesteś dowodem inspiracji tego wiersza

żegnam

zobacz ludzi, co znają literaturę to też dowód na Wasze brednie

Bestia be wróciła!!! Witam! :-)))
Strasznie zdołowany ten wiersz. Ale skoro w ogóle piszesz, to już nie jest najgorzej.
Tak, jak napisała Krysia - życie, nawet jeśli "przegrane", tak naprawdę nie jest przegrane, bo istnieje - to wystarczy, żeby się nim cieszyć. Ale rozumiem, że czasami trafiają się nastroje beznadziejności. Mnie w takich sytuacjach ratują dłuuugie spacery. A teraz taka piękna zima! Marzenie! Bajka!
Zresztą w drugiej strofie widzę uśmiech. W gwiazdach można być myślami, marzeniami, twórczością, nadzieją, miłością... W sumie nie taki smutny ten wiersz. :-)
Pozdrawiam noworocznie i śnieżnie!
Oxy.



"Z tej strony grozi wilk, z tej pies" - Horacy
nie masz wyboru i tkwisz tutaj
osamotniona otchłanią gwiazd
zdeptana w tłumie zmuszona upaść
spożywać pokarm ten z mediamas
by dostrzec bezsens myśli wciskanych
z nadzieją szukaj tam gdzie nieznane

pozdrawiam Jacek


teraz porównajcie i się zastanówcie czy oceniacie wiersz , czy mój nick, bo ja w Waszych wierszach uzasadnię Wasze szkopuły

POWTARZAM JESZCZE RAZ NIGDY NIE PODAM REKI GŁUPOCIE I NIE ZRÓWNAM SIĘ Z WAMI Z PROSTYCH PRZYCZYN , BO JESTEM CZŁOWIEKIEM , A WAM POZOSTAJE SPOJRZEĆ W LUSTRO
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Skoro nie ma "twe", to i nie powinno być "lecz".

Wiesz, czym są sample w muzyce? To fragmenty muzyczne wykonane już wcześniej przez kogoś, a potem wykorzystywane przez innych "artystów". Ja mam wrażenie, że twój wiersz składa się z takich "poetyckich sampli". Nie zarzucam plagiatu, ale zarzucam wtórność (banalność, o której pisał M. Krzywak).

Weźmy pierwszą strofę: "zatapiam się w otchłań gwiazd", "bezkresy mnie przytuliły" - czuję się, jakbym wszedł na blog jakiejś emo i czytał jej pamiętniczek. Zero inicjatywy własnej, bo dorosły mężczyzna, gdyby tylko zechciał, nigdy nie napisałby czegoś równie niewymyślnego.

Ostatnia strofa - golusieńka, łopatologiczna. Traktujesz czytającego jak idiotę. Bez ostatniej zwrotki wszystko było aż nazbyt oczywiste (ostatnia strofa jest w dużej mierze powtórzeniem pierwszej; bo czy dowiedzieliśmy się czegoś nowego?).

Jeszcze inna rzecz: w pierwszej zwrotce peel "ucieka" od rzeczywistości, która go rozczarowała. Czy ucieka w świat własnych fantazji, czy może w bezkresny świat książek - nie ma znaczenia. Tego zresztą i tak dociec się nie da, bo pod "bezkresy" można przypiąć cokolwiek. W następnej zwrotce czuje się nieco samotny, ale jednak uśmiecha się, a nawet więcej: "nie widzi przemocy świata". Zastanawiam się więc, skąd nagle w ostatniej strofie wolta: "i tak miażdżąca podła przegrana", "jeszcze jestem", "większość ideałów zniszczonych"? To w końcu "bezkresy" przyniosły ukojenie, jak sugeruje peel w drugiej strofie, czy nie?

Co do tytułu: nie lubię popisywania się łaciną (ani greką). Sentencja sama w sobie ładna, ale zbyt dobra na tak marny utwór. Mam pytanie: dobrze znasz łacinę?

Minus jak stąd od Japonii.



aha ja dowiedziałem sie tego, że nie masz pojecia o muzyce i poezji zaczynamy grać
może od C albo F , co Ty na to jakie potem będą dźwięki aby płynęła melodia hahahhahaha

pappaatki
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



dobrze ,ze chociaż tytuł zastanawia mnie P Rewiński , jak można za chały wstawiać plusy, a za poezje minusy:)
:):):):):)

żegnam
Dlaczego jesteś tak nerwowa i opryskliwa? Przecież mozna inaczej. CCC.

wszystko można jasne i doprowadzic nawet do tego , aby ludzie bali się wstawiac plusy przykład
Emil Grabicz ban za prawdę dlaczego? Jeden ze znających się na poezji i dobrze piszących ludzi, gdzie znaleźć sprawiedliwość , tutaj juz nie chodzi o minusy tylko fakty, które są żałosne i mnie bolą nastepna osoba J Graczyk dlaczego?
Odpowiedz jest prosta albo siedzisz cicho , albo cię nie ma . Jednak nie należę do ludzi bojażliwych i twardo stąpam po ziemi i nie mam zamiaru dotykać kliki, która mnie mdli jako człowieka

pozdrawiam aha i kazdy tego jest świadomy ale? Tutaj tkwi problem że ludzie przestają być sobą , tak działa ten portal i tak wspomniana elita doprowadza do takiej sytuacji, co

,,widać , słychać i czuć"

pozdrawiam ja nie mam już żalu ani nie czuję urazy, bo jestem myślacym człowiekiem, co potwierdza powiedzenie

jak wejdziesz miedzy wrony .................

ba i jeszcze np

chcesz być szczery,
masz wariackie papiery i takich polonistycznych cytatów można mnożyć bez liku

Z punktu widzenia filozofii

Zło którym rzucasz w ludzi
do ciebie powróci

Ja mam czyste sumienie i ono mnie nie gnębi i nie będzie gnębiło, a prawda zawsze kiedys wyjdzie i jeszcze jedno ani plus , ani minus nie zmieni wartości literackiej wiersza i jednak zastanawia dlaczego, tak może działac na ludzi portal i to jest chore , ale znów dlaczego?
Ludzie są niespełnieni, nie radzą sobie w życiu, nie mogą zdobyć sławy itp i tutaj tkwi meritum tego ,,zboczenia"
Jednak mi niczego nie brakuje, bo moje zycie to ,,bajka" ale kazdy je sobie ułożył jak umiał


Ja nie narzekam
na brak ptasiego mleka

pozdrawiam

zresztą inaczej to zrobię pojadę sobie na spotkanie literackie ogłaszane w tutejszym portalu i poznam tych ludzi chyba takie najlepsze rozwiązanie, stanąć twarzą w twarz i wtedy możemy polemizować odnośnie sztuki , nie tylko poezji , bo moje zainteresowania są szerokie.

bestia
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dlaczego jesteś tak nerwowa i opryskliwa? Przecież mozna inaczej. CCC.

wszystko można jasne i doprowadzic nawet do tego , aby ludzie bali się wstawiac plusy przykład
Emil Grabicz ban za prawdę dlaczego? Jeden ze znających się na poezji i dobrze piszących ludzi, gdzie znaleźć sprawiedliwość , tutaj juz nie chodzi o minusy tylko fakty, które są żałosne i mnie bolą nastepna osoba J Graczyk dlaczego?
Odpowiedz jest prosta albo siedzisz cicho , albo cię nie ma . Jednak nie należę do ludzi bojażliwych i twardo stąpam po ziemi i nie mam zamiaru dotykać kliki, która mnie mdli jako człowieka

pozdrawiam aha i kazdy tego jest świadomy ale? Tutaj tkwi problem że ludzie przestają być sobą , tak działa ten portal i tak wspomniana elita doprowadza do takiej sytuacji, co

,,widać , słychać i czuć"

pozdrawiam ja nie mam już żalu ani nie czuję urazy, bo jestem myślacym człowiekiem, co potwierdza powiedzenie

jak wejdziesz miedzy wrony .................

ba i jeszcze np

chcesz być szczery,
masz wariackie papiery i takich polonistycznych cytatów można mnożyć bez liku

Z punktu widzenia filozofii

Zło którym rzucasz w ludzi
do ciebie powróci

Ja mam czyste sumienie i ono mnie nie gnębi i nie będzie gnębiło, a prawda zawsze kiedys wyjdzie i jeszcze jedno ani plus , ani minus nie zmieni wartości literackiej wiersza i jednak zastanawia dlaczego, tak może działac na ludzi portal i to jest chore , ale znów dlaczego?
Ludzie są niespełnieni, nie radzą sobie w życiu, nie mogą zdobyć sławy itp i tutaj tkwi meritum tego ,,zboczenia"
Jednak mi niczego nie brakuje, bo moje zycie to ,,bajka" ale kazdy je sobie ułożył jak umiał


Ja nie narzekam
na brak ptasiego mleka

pozdrawiam

zresztą inaczej to zrobię pojadę sobie na spotkanie literackie ogłaszane w tutejszym portalu i poznam tych ludzi chyba takie najlepsze rozwiązanie, stanąć twarzą w twarz i wtedy możemy polemizować odnośnie sztuki , nie tylko poezji , bo moje zainteresowania są szerokie.

bestia
Kto to jest Emil Grabisz? Dziecino.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przemijamy Często zastanawiam się Czy to dobrze, czy może źle Odchodzimy Zazwyczaj nie zostawiając zbyt wiele Kilka książek, samochód, gitarę Znikamy Niby na stale zapisani w pamięci ludzi Tak naprawdę żyjąc w ich głowach tylko krótką chwilę Ustępujemy Tym żywszym i tym co pojawią się po nas Głupio wierzącym, że żyć będą wiecznie Gaśniemy Bo nawet największy pożar musi Wyruszamy Gdzieś dalej Nie, tego akurat nie jestem pewien
    • Śmierć? Chyba żywot wieczny jak u Lenina

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @graf omam Dziękuję :)
    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
    • @violetta   Czeska komedia na podstawie scenariusza tego samego reżysera, wcześniej była wystawiana jako sztuka teatralna, teraz z innej beczki: sędzia, który uciekł na Białoruś i poprosił o azyl polityczny - nie jest Słowianinem (patrz: niemieckie nazwisko) - Słowianie na Białorusi są prześladowani za próbę obalenia dyktatury, a sam prezydent Białorusi ma żydowskie pochodzenie jak prezydent Ukrainy, prezydent Rosji: ma chazarskie pochodzenie, dlaczego to mówię? Kolejny pajac zaczyna pieprzyć o zjednoczonej słowiańszczyznie, niech pani uważa i niech pani nie da się nabrać, Słowianinem to był car Aleksander I - miał szacunek dla polskich żołnierzy walczących po stronie cesarza Napoleona I i pozwolił im pozostać w Królestwie Polskim (Kongresowym), nomen omen: wyżej wymieniony car był masonem, kończąc: Poganie, Słowianie i Masoni mają dużo wspólnego ze sobą jak kulturę osobistą, higieniczną i seksualną...   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...