Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

chaos wyczekiwania i periodyczne awiza
spopielam od dzisiaj

chimera rachitycznych nocy i pór bez kolorów
zamrze w nieczekaniu

pokocham nawet wbrew sobie
lustrzane odbicie jednogarbnego wielbłąda
z zapasem wody we własnym bukłaku
poprowadzę przez Saharę

nie powstrzymasz piaskowej burzy
ze mną czy beze mnie

Opublikowano

nie jest prosty ten wiersz

pokocham nawet wbrew sobie
lustrzane odbicie jednogarbnego wielbłąda
z zapasem wody we własnym bukłaku
poprowadzę przez Saharę

nie powstrzymasz piaskowej burzy
ze mną czy beze mnie

ten urywek mi się bardzo podoba, może nie rozumiem początku, albo nie lubię w poezji tak wyuzdanych wyrazów, to moje , tylko zdanie, więc proszę o zrozumienie

serdecznie

13

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


takie kochanie, wbrew sobie
nie nastraja zbyt entuzjastycznie, chociaż,
być może Twój wiersz Krysiu to jakaś parafraza
"Matki Joanny od Aniołów" Wszystko zależy
od tego lustrzanego odbicia, które w Tym momencie
może się różnie kojarzyć.
Dobra puenta.
I nawiązując do niej - zawsze znajdą się ci, którzy będą próbować
powstrzymać pustynię.
Pozdrawiam.
Opublikowano

To lustrzane odbicie - może być również naszym, własnym garbem,
naszymi wadami; prawdziwymi lub urojonymi. Wielu ludziom najtrudniej
pokochać siebie, brak im wiary we własne zalety. Jeśli pokochamy
kogoś (a nie ma człowieka bez wad), to tym bardziej, należy próbować
zrozumieć i polubić siebie.
Tak sobie pomyślałam po przeczytaniu tego wiersza.
Serdecznie pozdrawiam
- baba

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Zgadza się, to jest pierwsza myśl, najważniejsza.
Ale jakoś, mimo woli, jest jeszcze (w związku z Dzisiaj)
ten drugi motyw... albo coś bredzę :)
Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


"wyuzdane wyrazy"????? jestem cokolwiek zdziwiona, ale cieszę się, że "pokaźny" urywek Ci się podoba :) przyznaję, że wiersz nie jest łatwy, ponieważ "wydarty" z serca autora...
dziękuję
:)
serdecznie pozdrawiam -
Krysia
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


takie kochanie, wbrew sobie
nie nastraja zbyt entuzjastycznie, chociaż,
być może Twój wiersz Krysiu to jakaś parafraza
"Matki Joanny od Aniołów" Wszystko zależy
od tego lustrzanego odbicia, które w Tym momencie
może się różnie kojarzyć.
Dobra puenta.
I nawiązując do niej - zawsze znajdą się ci, którzy będą próbować
powstrzymać pustynię.
Pozdrawiam.
HAYQ, może i parafraza, lecz nie z "Matki Joanny od Aniołów",
raczej z życia.
Natomiast lustrzane odbicie ma tu wielorakie znaczenie,
więc dobrze, że różnie się kojarzy...o to chodziło.
Masz rację, znajdą się tacy, którzy zechcą powstrzymać
ruchome piaski, peelka zdaje sobie z tego sprawę
rzucając "wyzwanie"...b. zdecydowanie :)
Dziękuję.
Serdecznie pozdrawiam -
Krysia
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Twoja interpretacja niezwykle ciekawa. Rozszerzyła mój zamysł. Tak też można rozumieć lustrzane odbicie, bo w końcu w nim...jesteśmy my sami. Jednak tu jednogarbny wielbłąd ma nieco inne znaczenie, raczej pozytywne, wszak ...ma zapas wody, bez której nie sposób przejść pustynię. Ojej, niechcacy za dużo powiedziałam...gryzę się w język i zmykam :)
Dziękuję Izo.
Cieplutko pozdrawiam -
Krysia
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Zgadza się, to jest pierwsza myśl, najważniejsza.
Ale jakoś, mimo woli, jest jeszcze (w związku z Dzisiaj)
ten drugi motyw... albo coś bredzę :)
Pozdrawiam
Tak HAYO. dzisiaj ma znaczenie i to niebagatelne.
Lubię Twoje dociekania, bardzo lubię :)
Dziękuję.
Ciepło pozdrawiam -
Krysia
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Widzisz, tym razem...bardzo głębokie jest to drugie dno, które może być trudne do zbadania jak podwodne wiry, ale zapewniam Cię, peelka wie, czego chce i stawia sprawę jasno...w poincie :)
Dziękuję i zapraszam jeszcze.
Cieplutko pozdrawiam -
Krysia
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie wiem, jakiś taki jest ten wiersz zbyt skomplikowany, jak na Twoje utwory Krysiu. Interesujący jest pomysł "piaskowej burzy". A pokochać wbrew sobie, to już zupełnie nie jest Twoje, Krysiu. Nie mówiąc już o tym, że i nie moje. Mało chyba zrozumiałem, gdybyś mogła coś więcej. Zdrówka!
Opublikowano

Krysiu,
Dorota ma rację bo to jest świetny wiersz,
inny niż te ciepłe, kochane - te z Twojej wierszy kolekcji,
ja w nim widzę jakąś analogię z Alicją w krainie czarów,
jakieś przenikanie przez lustro,
bo tam jest inaczej,
bardzo mi się podoba,
uśmiechy dla Ciebie Krysiu,
jacek.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Bardzo ciepła Twoja interpretacja, można i tak,
choć to lustro tutaj jest ...e, gryzę się w język:))
nie mogę zdradzić, bo wtedy już nie będzie
dociekania Czytelników.
Dziękuję Jacku za uśmiechy, są przesympatyczne
:)))
Serdecznie pozdrawiam -
Krysia

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...