Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Narodziny mężczyzny


Oluśka

Rekomendowane odpowiedzi

Kupa śmiechu, mroźne powietrze i gorące usta. To są ostatnie rzeczy, które zapamiętała z wczorajszego wieczoru. Gdzieś po drodze było morze piwa, jakieś tańce. Ktoś chyba nawet dostał w twarz. Nieważne. Nikt i tak tego nie będzie pamiętał dłużej niż tydzień.
A teraz budzi się rano, z lekkim kacem, nie mordercą. Spokojnie, szklanka wody zabije parszywe skutki cudownych nocnych uciech. No, może dwie, a na poranną kawę nawet nie spojrzy. A potem on i ubrania, które leżą dosłownie wszędzie: w korytarzu, na butach, na podłodze, koło łóżka. Nawet z łazience. Krajobraz jak po bitwie, ale pasuje do jej codzienności, do jej sposobu walki z życiem Lekki chaos nikogo jeszcze nie zabił. Czujmy się jak studenci i żyjmy beztrosko jak oni!
Jak to się stało? Pomysł godny szaleńca. A on chyba też już nie śpi.
- Tylko po co się na niego tak gapię? – brzęczy jej w głowie. – Trzeba wstać, iść do pracy i szybko zapomnieć.
To normalne. Takie rzeczy się zdarzają. A może właściwie nigdy nie mają miejsca?
No i ten wzrok. Po co się obudził? Teraz znowu się zacznie. Będą temat przerabiać od początku: silne ramiona, napięte ciała, gorące pocałunki, pełne nieziemskiego pożądania. Cała cudowna magia, o której istnieniu już zdążyła zapomnieć. I to, co dzieje się niepotrzebnie:
- Nikt mnie nigdy tak nie całował. – Ciekawe, czy było to szczere. Przecież ma żonę, prawie byłą. Może to był jeden z powodów? Głupia.
- Jak?
- No tak, nie mam za bardzo porównania..
- Uwielbiam jak mnie dotykasz. – wyszeptane w uniesieniu (prawdziwe na pewno)..
Totalna katastrofa. To wszystko jest jak ze złego snu, niebezpieczne, ze złymi czarami unoszącymi się nad gorącymi ciałami nowo narodzonych kochanków. A na koniec najgorsze:
- Dobrze mi. – powiedział i położył swoją ciepłą głowę na jej mokrej piersi.
Nie robi się takich rzeczy, kiedy koniec jest oczywisty… Zapomnieć… Nie można nawet zaczynać czegoś co nie ma przyszłości i z góry skazane jest na niepowodzenie. On jest żonaty, ciągle, ona szczęśliwa z innym, pozornie. Zupełne nieporozumienie. Które pierwsze z nich postanowi to przerwać?
Dzień w pracy mija im prawie normalnie. Nikt nic nie wie, o nic nie pyta. Zupełny luz. Bo kogo to obchodzi? Wszyscy mają swoje sprawy. Zaganiani przez cały dzień, zaabsorbowani pracą. Wszystkie trybiki muszą działać idealnie.
- Miałem ochotę zadać Ci pytanie, czy mogę Cię odwiedzić?
- Nie mogę Ci niczego zabronić.
- Przyjechać?
- Przyjedź.
Gorąca herbata, jakieś bzdurne opowiastki. W pokoju nic się nie zmieniło: ksiązki na podłodze, zestaw filmów różnej kategorii leżący obok, mnóstwo płyt. I materac – przedmiot na pewno nie z jego świata. Sceneria ta sama, tylko, że tym razem oni zachowują się inaczej, jak nastolatki: wyczekują z bijącymi, jak oszalałe, sercami na cud, który w końcu nadchodzi.
Najpiękniejsza, najbardziej niewinna i najczystsza rzecz, jaka mogła się zdarzyć (z tych, co to do niewinnych nie należą). Jak pierwszy raz z młodzieńczych lat, taki nieśmiały. Nieudolnie rozpięta koszula, drżąca ręka szukająca zapięcia stanika i rumieniec wstydu na dorosłych twarzach. Nie zdarzają się takie emocje. Nie powinny były zaistnieć. Nie tyle razy. To w takim razie, co się tak naprawdę stało? Dlaczego oni? Czy byli aż tak stęsknieni, głodni i spragnieni, żeby zapomnieć o świecie na parę chwil? Zdecydowanie zbyt długich i zbyt namiętnych? Oszaleli i szaleli. Tak czysto i pierwotnie.
- Dobrej nocy. Za chwilę wstajemy do pracy.
- Zostań. Obiecuję, że Cię nie zjem.
- Ale ja tego obiecać nie mogę.
Kolejny dzień, nudny, bez wzruszeń, w stosie papierów. Dochodzi jeszcze tylko egzamin na prawo jazdy – w końcu jakieś emocje. Było cudownie: plac – super, wyjazd na miasto, skrzyżowania, parkowanie, rondo itd. Wszystko szło dobrze. Egzamin zdany, aż do pewnego momentu.
- O czym myślałaś? – pyta zaskoczony.
- Taka retrospekcja, dziwna. Następnym razem się nie zamyślę.
- Jak można myśleć o seksie na egzaminie?
- No można, jak widać. Zwłaszcza o takim. Ale mniejsza o to.
- Skup się następnym razem. – odzywa się racjonalny głos.
- Zobaczymy, do trzech razy sztuka.
Znowu wieczór. O mały włos, a nie usłyszałaby dzwonka telefonu, tak głośno słucha muzyki. Sąsiadom chyba jeszcze to nie przeszkadza, bo nikt nie ośmielił się walnąć w ścianę.
- Może tym razem spotkamy się u mnie?
- Z przyjemnością.
- Przyjdziesz, czy mam przyjechać?
- Jak możesz, to przyjedź po mnie.
- Ok. Będę za 5 minut.
Pogoda cudowna: strasznie zimno i pada śnieg. Ale dom całkiem-całkiem. Tylko smutny bardzo. Widać, że wybudowany dla kogoś.
A wewnątrz? Chociaż przez chwilę pozorne szczęście smuga ich ciała, zmęczone, w błogostanie śpiące, marzące. Aż dziwne, że potrzebują tego samego, że tęsknią za podobnym stanem świadomości.
Czasem brakuje dłoni, która pogłaszcze ze zrozumieniem. Tej, która powoli spadnie na głowę i zabierze niepokój, kryjący się wewnątrz. I tej drugiej, która pogłaszcze rany, zasklepi blizny i ukołysze rozdarte marzenia. Ogrzeje zmarznięte oddechy, utuli zmierzwione myśli. Potrzebne są obie, jak woda i powietrze.
„Milcz do mnie” – nie trzeba tłumaczyć, naciskać, wymuszać. Spokój. Cisza. Miłość.
Niech trwa, razem z oczami, które nigdy się nie zestarzeją. Niech nie mija, niech zostanie.
„Otulaj mnie sobą powoli. Wypełniaj, jak ciepło z kominka w pokoju. Zatrzymaj. Nie pozwól zniknąć w kącie własnego smutku.” – snuje się po domu jak zjawa, mamrocząc.
Gorąca herbata na ławie, mruczący kot w kącie, zaspa pod domem i szum wiatru za oknem. Tym była. Tym jest. Tym będzie.
Łagodny wzrok cierpliwie muska włosy i zatapia się w pięknie bezruchu. „Dobra noc” – wyszeptane, jak najczulsze słowa kochanka.
Za tym się tęskni najbardziej. Za tym, co się zgubiło samo, zatarło między dniem a dniem. Za tym, co nie reanimowane umarło. Za wspólnym smutkiem i śmiechem. I grzechem, bezdechem.
- Odwieziesz mnie do domu?
- Tak. Daj buziaka.
- Albo sto.

Jest noc, ciągle zimna, po niej nadchodzi dzień, równie nieciekawy. Nocny kochanek się budzi. Otwiera oczy, siada na brzegu łóżka i patrzy. Prosto przed sobą nie ma nic o czym mógłby myśleć, ale on uparcie patrzy. Nie zauważa nawet pożółkłej bieli ściany. Oczy tkwią nieruchomo w punkcie, o którym nic nie wie. Żadna myśl nie przemyka po głowie. Nie zastanawia się nawet dlaczego tak patrzy, tylko to robi. Odwraca później wzrok, kładzie się z powrotem do łóżka i zasypia.
- Ona nie wróci, już nigdy – słyszy natrętny głos w głowie. Jak to się stało, że zapomnieli o sobie? Przez tyle lat. „Jesteś dla mnie obcym człowiekiem”. Tego zdania nie zapomni do końca życia.
I wyszła z jego życia jak z szaletu, trzaskając drzwiami. I nie ma już życia. Już nie ma nic.
I jeszcze ten mały wyrzyg. Cholera, trzeba było uważać. A co potem właściwie usłyszał?
- Zachowanie typowe dla mężczyzny, zero odwagi, ziemska powłoka podszyta strachem. – I jeszcze – Jesteś zwyczajną świnią.
- Jestem tchórzem? – patrzą na niego oczy w lustrze. – Nie chcę tych wspomnień, ale żeby od razu tak z grubej rury? To jest niesprawiedliwe. A może się jednak tego boję? Nie jest to łatwe do zrozumienia, kiedy świata nie ma, nie ma nic.
I bach, kolejna butelka spada na podłogę i, brzęcząc, toczy się w stronę pozostałych, już upadłych. Ziarnko do ziarnka i można iść do skupu.

Po upojnych nocach i tamtym, jedynym, szalonym poranku ślad zaginął. Nastał przepowiadany koniec. Mimo tego, że znali się dość długo, nigdy za sobą nie przepadali, nie mieli o czym ze sobą rozmawiać. Inne towarzystwo, inne zainteresowania. Ewentualnie zwykłe „cześć”, „co słychać”. Zupełnie normalne zachowanie. Ludzie z dwóch diametralnie różniących się światów, ze swoimi własnymi problemami, codziennymi sprawami, małymi tajemnicami.
Nie rozmawiali ze sobą zbyt często. Ten aspekt komunikacji w ich przypadku nie był do zrealizowania. Dialog? Tylko ich ciała wiedziały co to jest. A konwersacja odbywała się na szczeblu, o którym już dawno ludzie zapomnieli, a powinni pamiętać..
Już nigdy nie było im dane obudzić się koło siebie. On co wieczór wracał do pustego, smutnego domu. Ona do siebie, do swojej wielkiej miłości, do ojca swoich nienarodzonych bliźniaków. Wracali pod bezpieczny dach swych domów, do gorących łóżek, ale jakże innych, obcych, tęskniących.
A ona? Nie zapomniała. Już nigdy nie będzie mogła skupić się na ukochanym, bo kilkudniowy kochanek obdarzył ją tym, czym nikt nigdy nie potrafił.
A on? Stał się prawdziwym mężczyzną, dorósł, odpalił motor i zniknął.
Wszystko jest tak jak być powinno. Przynajmniej tak powinno być.


.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Aha . Faktycznie, pewnie napisałam ten tekst dla samej siebie :) Nie ma tu Moniko żadnych szczególnych znawców, niektórzy tylko cierpią na znaczny przyrost ego. To amatorski portal, a poezja jest dla ludzi i nie ma większego komplementu już ten, że podoba się coś komuś, kto nikogo tu nazbyt jeszcze nie zna ani nie ma jakiejś rutyny i po prostu sobie czyta dla przyjemności.  Pozdrawiam
    • @Sylwester_Lasota Mam jeszcze jedno na ten temat przemyślątko. W czasach niewolnictwa właściciel niewolnika,nawet gdy nie miał dla niego aktualnie pracy, zapewniał mu dach nad głową i jedzenie. W dzisiejszym niewolnictwie pracy, pracodawca zwalnia pracownika i nie interesuje go czy biedak ma co jeść i gdzie mieszkać. Zdaje się, że pochwały naszej wspaniałej cywilizacji są ciut na wyrost. Pozdrawiam.
    • Wśród nocy haftowanej mozaiką kolorów, Różem,  oranżem, żółcią – rzeczna toń migocze, Mnogość w niej błyszczy dziwna ażurowych wzorów Uplecionych z fotonów  przez piekielne moce.   Bujne wieńce, korony  i girlandy iskier, Złotolite diademy – na smukłych wież głowach, Zwiewne szale, zasłony – z jedwabi świetlistych, Wokół zamkowych  murów – poświata różowa.   I katedra w  płomienno pąsowym welonie W sukni  z blasków błękitnych, rudych, żółtych tkanej W jej objęciach – zbyt liczne losy przemienione   Tchnieniem piekła w garsteczkę kości rozsypanych. Rankiem niebo w pokutną chustę obłóczone Opłacze drobnym pyłem – warkocze i dłonie.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Modern Times, to pod wieloma względami film genialny i proroczy. Myślę, że Charlie Chaplin prezentując pracę w fabryce, wyprzedził epokę o całe dziesięciolecia. A jeśli chodzi o to czy coś się zmieniło, to tak. Nawet powiedziałbym, że bardzo dużo. Specjaliści od zarządzania mają teraz takie narzędzia normowania czasu pracy, monitorowania i kontrlingu, o jakich się nawet Chaplinowi nie śniło. Niestety, wygląda na to, że człowiek w tym wszystkim schodzi na coraz dalszy plan, liczy się przedewszystkim ekonomoczna efektywność. Nawet takie dziedziny jak Bezpieczeństwo Pracy i Ergonomia służą przede wszystkim temu, żeby zabezpieczyć pracodawcę przed nieoczekiwanymi kosztami lub wyciśnąć jak najwięcej z pracowników. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Dziękuję, myślę że branie życia na wyrywki, to tak jak zjadanie z delicji wszystkiego - oprócz galaretki. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...