Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

- Dasz mi wody? – Do jej uszu dobiegł męski głos. Odwróciła się i spojrzała na przybysza. Był stary, lekko pochylony, ubrany w poszarpane łachmany. Jego szare oczy wpatrywały się w nią prosząco. Uśmiechnęła się pod nosem i skinęła głową. Wrzucone do studni wiadro uderzyło z trzaskiem o taflę wody. Chwyciła sznur, który był do niego przywiązany i zaczęła ciągnąć. Już nie sprawiało jej to takiej trudności jak niegdyś. Postawiła wiadro na brzegu studni i nabrała z niego wody do cynowego kubka, podała go mężczyźnie. Wypił wszystko zachłannie i zapragnął jeszcze. W końcu dziewczyna się odezwała.
- Wiem, kim jesteś – powiedziała beznamiętnie.
- Wiesz? – Starzec popatrzył nań uważnie ocierając wierzchem dłoni mokre usta. – I dlatego dałaś mi pić, tak? Liczysz na nagrodę? – zapytał, lecz w odpowiedzi usłyszał jej drwiący śmiech.
- To moja praca…
- Dziwna praca. – mruknął siadając na kamiennym murku.
- Twoja jest dziwniejsza, dajesz ludziom nadzieję, owszem, potrzebują jej, jednak nią nie ugaszą pragnienia, czy głodu. Ja ich poję, gdy tylko tego pragną. – Rzekła zajmując miejsce obok niego. – Ciekawi mnie, którym z nich jesteś?
- Jedynym…
- Chodź, coś ci pokażę – powiedziała nagle. Chwyciła go za rękę i ruszyła ścieżką prowadzącą do wioski. Szli w milczeniu, aż do czasu, gdy po ich lewej stronie nie pojawił się duży, kamienny posąg. Zatrzymali się przy nim.
- Oto Apollo, bóg piękna i życia. Przypatrz się mu, co widzisz?
- Widzę… Widzę zwykłą rzeźbę. – W głosie mężczyzny nie słychać było żadnych emocji, był obojętny, jakby zimny.
- Mylisz się, to nie jest zwykła rzeźba. – Dziewczyna zbliżyła się go kamiennego popiersia. Mówiła dalej, nie odwracając się do swego towarzysza. – To czyjaś wiara, czyjaś nadzieja, czyjś bóg. – Opuszkami palców przejechała po zimnym policzku w górę, aż do pustych oczodołów. – Codziennie przyjmuje błagalne modły i co? Nigdy żadna z nich nie jest spełniona. – Z całej siły pchnęła rzeźbę, a ona spadła z hukiem na kamienie. Odłamał się szlachetny nos, piękne loki skruszyły. – Patrz, umarł bóg. Czy razem z nim zginie każde żywe stworzenie?
Mężczyzna milczał, gdy posąg spadł, jego twarz jakby postarzała się o kilka lat, pojawiły się nowe zmarszczki, wzrok jeszcze bardziej zmętniał. Ruszyli dalej, znów złapała go za rękę prowadząc w tylko jej znanym kierunku. Weszli do lasu, bajkowego wręcz. Wszędzie rosły kwiaty, słońce przedzierało się przez gałęzie drzew. Wszystko było tak niedorzecznie idealne, że trochę przerażało. Nagle zatrzymała się przed ogromnym drzewem, musiało być bardzo stare.
- Oto Amaterasu - odezwała się wskazując dłonią na wielki pień. Dopiero teraz zauważył, że wydrążono w nim wnękę, a w niej ustawiono posąg kobiety w dziwacznych szatach, stało za nią lustro w połowie przykryte płótnem. – Bogini słońca. Ludzie, którzy ją czczą uważają, że to dzięki niej słońce wschodzi każdego dnia, a gdy zachodzi, znaczy to, że bogini udaje się na spoczynek. – W jej głosie słychać było drwinę, zbliżyła się do posągu, najpierw jednak wzięła w ręce lustro i rozbiła je o pień. Drewniany posąg podzielił jego los. Pruchno roztrzaskało się na kawałki pozostawiając w powietrzu obłok pyłu. – Czy jutro słońce nie wzejdzie? – zapytała z drwiną. Odwróciła się, chwyciła za rękę swego towarzysza i ruszyła leśną drogą, po kilku krokach znaleźli się na zupełnym pustkowiu, dookoła nich był tylko piasek, ona jednak nie przestawała iść, jakby nie dostrzegała tego, że krajobraz wkoło tak radykalnie się zmienia. Gdy wspięli się na wzniesienie, u swych stóp zobaczyli posąg ptaka, sokoła. Nie był duży, lecz miał w sobie jakiś majestat, jakąś przedwieczną dumę, która zapewne zostanie mu za chwilę odebrana. Nie mylił się, dziewczyna szybkim krokiem zeszła ze wzgórza. Powiedziała coś do starca i zepchnęła posąg z kamiennego cokołu, wpadł w piasek, a on zaczął go pochłaniać, aż w końcu zniknął w jego odmętach.
- Tak skoczyła się wiara w Horusa. – Rzekła i ruszyła przed siebie.
Szli tak długo, co chwila znajdowali się w innych miejscach. Pokazywała mu upadek ziemskich bóstw, ludzkiej wiary w coś, co tak na prawdę jest tylko rzeczą. Nie dostrzegał, że z każdym zniszczonym posągiem uchodzi z niego życie, że każdy obalony bożek zabiera ze sobą jakąś jego część. W końcu dotarli do wioski, do której zmierzali, odkąd w podróż. To jednak nie była wioska, bo za kilkoma rozpadającymi się chatami wyrosło ogromne miasto. Wieżowce pięły się w górę, a ich szczyty niknęły w obłokach chmur. Dokoła rozlegał się hałas przejeżdżających samochodów i pociągów. Miasto bombardowało ich milionami kolorów i świateł. Setkami uśmiechów i łez. Dziesiątkami twarzy…
Stali przy płocie odgradzającym drewniane domu od drapaczy chmur.
- Dalej nie wejdziesz – powiedziała odwracając się do niego. Już nie miała przed sobą mężczyzny, którego spotkała przy studni. Teraz stał przed nią zgarbiony, siwy, pomarszczony staruszek. Wzięła go pod rękę i zaprowadziła do jednego z domostw. W środku była tylko ślepa i głucha staruszka, w dłoni ściskała różaniec. Bełkotliwie odmawiała kolejne zdrowaśki w nadziei, że to w czymś jej pomoże. Dziewczyna poprowadziła mężczyznę do przykrytego derką łóżka i położyła go w nim. Oczy miał zamknięte, a zapadnięta klatka piersiowa prawie się nie poruszała.
- A więc jesteś Jedynym, tak? – Zapytała patrząc na niego z góry.
- Tak… - odpowiedział słabym, drżącym głosem. Miał w sobie jeszcze nadzieję i boską dumę. I gdyby nie był jedynym Bogiem zacząłby się modlić, lecz był tylko on. Ona zniszczyła wszystkich innych, a oni, do podziemia zabrali ze sobą jego boskie cząstki, odbierając mu tym samym nieśmiertelność. I oto On, Bóg, najpotężniejszy ze wszystkich, leży na sienniku i umiera.
- Widziałeś świat za płotem, to świat bez boga. Tutaj króluje wiara, tam nauka. Widzisz, do czego prowadzisz ludzi? – zadrwiła. – Wy, bogowie jesteście słabi, jesteście tylko posagami, które są puste, które z taką łatwością można zniszczyć. Wiara w was jest krucha. Nie znaczy nic w obliczu nauki. Popatrz, co wy daliście ludziom. – Wskazała na ułomną kobietę. – Dajecie im tylko ból i cierpienie, a nauka ich uzdrawia, daje im życie, świat, daje im wieczność.
- Nie daje odpoczynku – powiedział patrząc jej w oczy. - Nie daje nadziei.
- A po co to im? Odpoczną, gdy już umrą, gdy wrzuci się ich do masowego grobu i zasypie ziemią. Wtedy będą mieli, jak to się mówi, „święty spokój”.
- Kim ty jesteś? – zapytał z trudem wydobywając z siebie głos, bowiem każde słowo dziewczyny zadawało mu ból, odbierało siły.
- Kim jestem? Jestem Nauką, jestem każdym wynalazcą, każdym myślicielem tej ziemi. To dzięki mnie powstały miasta i wszelkie wynalazki. Ja jestem wiarą współczesnej ludzkości. To ja spełniam ich prośby, ja jestem najpotężniejsza. – Gdy wypowiedziała te słowa oczy Boga zamknęły się na zawsze. Uleciała z niego ostatnia iskra życia, jaka się w nim tliła. Wyszła powoli z chaty i ruszyła w stronę granicy między wiarą a nauką, po drodze wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę. Podpaliła słomiany dach jednego z domów. Zaczął się szybko palić, od niego zajęły się także ściany. Już po chwili wszystkie chałupy trawił pożar. Zaśmiała się, spełniła powiem żarliwe prośby starej kobiety i zesłała jej śmierć. Umarła wraz z bogiem, którego tak czciła, a po którym nikt nie zapłakał. Obaliła ostatni pomnik zacofania ludzkości. Teraz spokojnie mogła wejść do miasta. Tak też zrobiła, przedostała się przez płot i ruszyła ulicą. Każdy, kto ją mijał otrzymywał od niej jakiś dar. Ulepszała świat, tak jak powinien robić to bóg…

Opublikowano

w drugim zdaniu popraw 'uszy' na 'uszu'. tekst bardzo ciekawy, szczerze mówiąc myślałam, że zakończenie mimo wszystko będzie inne. jest w nim jakiś młodzieńczy bunt, chęć chłonięcia nauki, drwina, ambicja... jednak wiedza to nie wszystko.
bardzo fajnie się czyta, proste zwyczajne słowa - mają swój urok.

serdecznie - Jola

Opublikowano

Napisałaś - "To dzięki mnie powstały miasta i wszelkie wynalazki" - to jednak cholernie mało, nie uważasz?
Teraz te Twoje "dzieci' - odkopują archeolodzy.
Wystarczy poczekać - nas też przysypie piach.

Ten tekst wydał mi się bardzo - arogancki - w stosunku do innych, słabszych.


Pozdrawiam - Marek

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To się cieszę, że wydał się arogancki, bo taki miał być. temat pojedynkowy jego interpretacja trochę sprawiła mi trudność, na początku myślałam o fantastyce, jednak nie wyszło, potem narodził się ten pomysł i tak jakoś się napisało ;)
Dziękuję za komentarz.
Opublikowano

No tak taka Wena nie przychodzi na zawołanie - ale można ją najłatwiej spotkać nocą - jak wokół cisza. Ona chyba śpi w dzień :)

Z Twojego bloga wiem, że pasjonujesz się Japonią. A znasz książkę Marcina Bruczkowskiego - "Bezsenność w Tokio"? Naprawdę fajnie się czyta.

A właśnie - i ja popełniłem kiedyś wiersz o Musashim - wielkim japońskim Mistrzu dwóch mieczy. Znajdziesz go tutaj:
h ttp://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=89429

Fajnie, że tu jesteś - bo z Nowym Rokiem - potrzeba nam tu świeżej krrrwi :))

Pozdrawiam - Marek

Opublikowano

A ja Dziękuję:) Taki pocałunek na dobranoc - na pewno przeniesie mnie (nas? ;)) pod Fujijamę.

Popatrzymy sobie jak Tubylcy skaczą do jej krateru - popełniając samobójstwo.

A potem My skoczymy prosto ze szczytu do morza (we śnie fajnie się lata:) - gdzie znajdę dla Ciebie piękną perłę, która następnie wykąpiemy w ... szampanie. OK?

No to szybko lulu - bo czas ucieka - Dobrejnocki i do zobaczenia na szczycie :)) - M.

Opublikowano

Dzień Dobry Asiu:))
Jak się spało? Odwiedzałaś nocą Cesarstwo Wschodzącego Słońca?
Latałaś nad Fuji-san?

Bo ja latałem – ale nad Vancouver! Te transmisje – męczą mnie nawet w nocy!
Leciałem wzdłuż stoku, pode mną ktoś jechał slalomem – a na koniec wpadłem w wielką zaspę mokrego śniegu.
Dusiłem się – bo oblepiał mi twarz – ale kiedy otworzyłem oczy – zrozumiałem, że to radośnie liże mnie mój pies.
Znaczy – pora wstać i iść na spacerek.
No niestety – poniedziałek – ale zaglądnę tu później – Pa!

Marek

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Słuchaj no, amancie z trzepaka! Ona ma dopiero siedemnaście lat i to jest moje podwórko I TRZEPAK, jasne? Monoke, po przeczytaniu czuję się lżejszy. Co jest...się pytam?
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Słuchaj no, amancie z trzepaka! Ona ma dopiero siedemnaście lat i to jest moje podwórko I TRZEPAK, jasne? Monoke, po przeczytaniu czuję się lżejszy. Co jest...się pytam?


Sialalalalaaaa!
A co ma być? ;>
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Już poprawiłam te "uszy" ^ ^
Ach, inne zakończenie? A jakieee, jeśli można wiedzieć? ;>

Dziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko :)

nie mam pojęcia jakie...

serdecznie - Jola

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @APM Lubię gdy poezja nie zawiera zbyt wiele wielkich słów. I gdy operuje obrazem, gestem, albo bierze konkretne ludzkie doświadczenie i pokazuje mi na jak wiele sposobów można widzieć świat.
    • @hollow man @hollow man dobrze, przekaze  
    • @Deonix_ Dzięki. Podoba mi sie to co napsiałaś: "wiersz, ukazujący przedświąteczną zawieruchę z innej perspektywy,  bez nadmiernego biadolenia ale i bez lukru i "dobro(ś)ci" :) ". Wiersz był bez tytułu, dodałam potem. Czyli można zmienić, albo wytłuścić. Aktualnie wybieram to ostatnie. Nie chcę nic więcej dodać. Zastanawiałam się, czy nie pwinien się kończyć na przedostatim wersie, czyli na "potulne jak baranki", ale chba też nie. A tak ogólnie to faktycznie pasuje na każde święta oraz inne okazje/wydarzenia życiowe być może. Pozdrawiam 
    • "Jedyną rzeczą, która ma jeszcze moc sprawczą w świecie po sensie, jest obsesja."   Noc przełomu. Ostatnia a zarazem pierwsza. Stary rok odszedł przed dwiema godzinami a nowy narodził się  jak zawsze ślepy i w ułudzie nadziei  na poprawę bytu jednostek doczesnych. Jakaż to okrutna  a zarazem prześmiewcza farsa. Święta i nowy rok. Bajeczki dla małych dzieci  o jedności, pokoju, zgodzie i miłości. O cieple ognia rodzinnego i atmosfery wzajemnej godności i szacunku. Ja nie życzę nikomu dobrze, nie życzę jednakże też źle. Ale cóż mi przyjdzie  z czyjegoś szczęścia i sukcesu  nawet jeśli miałby się on  magicznie zyścić pod wpływem  słów, gestów czy guseł tych przeklętych dni? Nic się nie zmieni.     Sukcesy innych nie motywują one ranią i jątrzą  uczucie wstydu, hańby i zawiści. Ludzkiej, podłej i małostkowej zazdrości. A ja najadłem się w życiu  dość hańby i wstydu. A zazdrość. Czego miałbym im zazdrościć? Uciesznych, grzesznych igier, tańców i hulaszczego pijaństwa do odcięcia się od ludzkiej myśli poznawczej? Grania w karty, kuligów  czy zabaw na świeżym śniegu? Czasami widzę przez okno salonu, jak zdać by się mogło  dorosłe i solidnie wykształcone jednostki zachowują się jak dzieci  i to te rozwrzeszczane  i rozpieszczone do granic.     Patrzę jak bałwany  lepią jeszcze większe bałwany. Swoje autobiograficzne pomniki. Mienią się w słońcu i iskrzą dumnie. Scala je mróz i ulotność. A potem idzie wiosna zielona  a z nią ocieplenie. Patrzę z tego samego okna  jak bałwany z każdą godziną marnieją,  topią się aż wreszcie kruszeją  i rozpadają się na części. A potem widzę ich twórców. Jak wracają z pracy lub uniwersytetu. Marni, w rozsypce,  upadku pod ciężarem jestestwa. Widzę jak czas ich kruszy. Żadne z ich życzeń nigdy się nie spełni. Bo życzenia nie są do spełniania  a do pustego karmienia skrzywdzonego ego.     Błędne koło. Cierpią cały rok  by w święta życzyć sobie oddechu. Choć wiedzą że to tylko słowa nie czyny. Bo codzienność wymusza na nich  czyny podłe i niegodne losu  i struktury człowieka. Walka o byt. Człowiek w centrum wszechświata. Człowiek jest kowalem swojego losu. Brednie humanizmu. Wszechświat kręci człowiekiem. I nijak nie ma na to lekarstwa. Jest tylko przekleństwo klatki codzienności.     Część spotkań towarzyskich jeszcze trwała, inne dogasały powoli  a goście na nie sproszeni,  przenieśli się w dużej mierze na zewnątrz. Jedni by zaczerpnąć tchu i odsapnąć, inni by zapalić w spokoju  a jeszcze inni  by dać upust erotycznemu napięciu. Za oknem posłyszałem ściszone głosy  grupki młodych osób najpewniej studentów  lub uczniów gimnazjum. Weszli widać do przedsionka bramy mojej kamienicy a potem do dolnego hallu. Ciężkie dębowe drzwi stuknęły z impetem  a głos kroków  objął stukotem marmurowe schody. Słyszałem przytłumione, lekko podpite głosy. Żegnali się najpewniej,  życząc sobie ostatni raz wszelkiego dobra. Jeszcze tylko odgłos kluczy w zamku drzwi, znów kroki, teraz mniej liczne.  I znów błoga cisza. Koniec tych bachanaliów. Teraz tylko cierpienie i udręka.     A dla mnie czas na zbawczy sen. Na stoliczku leżał kłębek czarnej wełny. Rzuciłem go mojego kotu  by i on miał trochę radości i zabawy tej nocy. Oczywiście momentalnie  wyskoczył spod stołu i rzucił się na ofiarę. Maltretując ją  niemiłosiernie pazurami i zębami. Kominek dogasał z wolna. Sięgnąłem po lampę, podkręciłem płomyk  i ruszyłem do sypialni. Będąc obok drzwi wejściowych dosłyszałem nieopodal odgłos lekkich, kobiecych kroków. Zdziwiłem się bo ostatnie piętro kamienicy, zajmowali raczej samotni i posunięci już znacznie w latach mężczyźni jak ja. Zanim to do mnie otwarcie dotarło,  kroki znalazły się pod moimi drzwiami  a kołatka zasygnalizowała nieśmiałe pukanie. Mam nadzieję, że to nie gość w dom  o tak nie towarzyskiej porze  a to że jakaś pijana latorośl  zmyliła drogę do domu lub piętro. Rad nie rad  zrobiłem kilka kroków i otworzyłem…   Mówią że marzyć to nie grzech. U mnie to proste  bo nie wierzę w marzenia ani grzech. Ale tej nocy nowego roku  odwiedził mnie gość  o którego postaci marzyłem  i życzyłem sobie jego powrotu. A więc czyżby  marzenie może się urzeczywistnić? Dostałem na to namacalny i najlepszy dowód. Choćby przerażający w swej istocie  i metafizycznej głębi.   Otworzyłem drzwi  a w progu zastałem jej postać. Taką o jakiej dziś marzyłem, jakiej pragnąłem. Jaką kochałem i wspominałem co dzień  od dnia jej rychłego zgonu. Była wręcz zwiewna i blada. Ledwie zaróżowione policzki  wygięty się pod wpływem  szerokiego uśmiechu. Jej kasztanowe, ułożone w dorodne fale włosy spływały jak wodospad  na alabastrowe ramiona i piersi. Ubrana była w ukochaną,  malachitową suknię wieczorową. Kolczyki i kolia z pereł oraz makijaż  uczyniły z niej bezsprzeczne  artemidowskie bóstwo pożądania. Zielone oczęta tak niewinne,   miały w sobie niezgłębione pokłady miłości.     Długo syciliśmy się nawzajem tą chwilą. Nie mogąc wydusić słów ani poruszyć zastygłych w nagłym szoku ciał. Wreszcie przemogła się  i mogłem usłyszeć jej głos. Za nim było mi tęskno najbardziej. Polały się łzy. Chciałam przyjść osobiście i życzyć Ci szczęśliwego nowego roku i zapytać czy wszystko u Ciebie w porządku?  To było Twoje życzenie. Czy chciałbyś nadal abym mogła spędzić z Tobą resztę tej nocy Simon? Rzuciłem się na nią  i tuliłem jak największy skarb.  Płakałem jak dziecko i nie mogłem przestać. Wreszcie osunąłem się na kolana przed nią i tuląc się do idealnej talii  wyskomlałem wręcz Tak! Z Tobą chcę być już na wieczność. Och Natalie…   Poddźwignęła mnie z kolan  i ucałowała gorąco. A ja postanowiłem śnić i marzyć  jedynie o niej już do końca swoich dni.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...