Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

- Nie widziałem jej od trzech lat. Trzech długich lat. Jak ona teraz wygląda? Gdzie jest? Bo przecież jest, prawda Marcel? Musi być. Na pewno żyje, może gdzieś pracuje, może gniewa się na ojca, że tak pił, że nie miał czasu. Ale Marcel, zrozum, matka była taka... Taka, mówię ci. Ona nic nie rozumiała. Ona, wiesz... Gdybym był chory, gdybym umierał, ona nie podałaby mi nawet szklanki wody. Musiałem, po prostu musiałem odreagować. Ona była taka zimna, rozumiesz? Mówiłem wiele razy: „Marysiu, proszę zrozum. Ja się dźwignę, wyjdę na prostą, tylko ty mnie zrozum, ty mnie teraz wspomóż”. A ona co? Myślisz, przejęła się? Nic z tego Marcel. Ona jak ten głaz. Zaciśnięte usta, martwe oczy. Oczy! Czy ty widziałeś kiedyś jej oczy? Musiałeś widzieć, od dziecka tu mieszkasz. Pamiętam jeszcze jak się w błocie pod chałupą bawiłeś. I widziałeś te jej oczy? Ach, nie tyle same oczy, co kolor tych oczu. Niebieski, jasny, taki wodnisty wręcz. Taki bezbarwny aż. Marcel, jak ona patrzyła, jak wlepiała te ślepia we mnie, jak zaciskała te wargi, mnie dreszcz po plecach chodził. Była taka zimna! Musiałem pić, musiałem coś od czasu do czasu chlapnąć. Rozumiesz mnie Marcel? Nie. Nie rozumiesz, młody jeszcze jesteś, mało widziałeś. Ale Ania? Co się stało z Anią? Pal licho matkę, niech robi co chce, zawsze gdzieś ją ciągnęło. Pal licho. Z resztą Marcel zobaczysz, jak wyjdę na prostą, jak tylko załatwię sprawy, ona wróci. One już takie są, masz kasę, masz babę, masz problemy jesteś sam. Zobaczysz, jeszcze się w życiu nieraz o tym przekonasz. Ona wróci, z resztą już słyszałem, że żałuje. Ale czy Ania wróci? Moja kochana córeczka. Moja córeczka.
Pożałowałem, że wyszedłem z domu, że usiadłem na chwilę, że powiedziałem mu „dzień dobry”.
- A Marcelek! Dzień dobry chłopaku, miło cię widzieć – zaczął, przysiadł się i bez ostrzeżenia walnął monolog.
- Marcelku, pamiętasz moją Anię?
- Pamiętam. Dawno jej nie widziałem – odpowiadam z czystej uprzejmości, bo nie potrafię inaczej, nie potrafię odpowiedzieć zdawkowo i po prostu odejść, mój charakter skazuje mnie na wysłuchanie całej opowieści o przegranym życiu.
- Trzy lata mijają dzisiaj jak widziałem ją ostatni raz. Mój Boże, przecież ona miał wtedy piętnaście lat. Spakowała się, napisała kartkę i siu, poszła. I słuch po niej zaginął. Ale ja wierzę, że jest jej dobrze, gdziekolwiek jest.

Pewnie, że pamiętam Anię. Mało tego, wiem, że ma się dobrze. Zaprosiła mnie na Naszej Klasie, mam ją w profilu. Sam nie wiem po co mnie zaprosiła i sam nie wiem po co ją przyjąłem. Mieszkałem trzy domy obok, pamiętam małą, zawsze usmarowaną błotem dziewczynkę, czasem głodną, czasem przestraszoną, ale zawsze zawadiacko patrzącą na świat, pamiętam wrzaski jej ojca na podwórku, wyskoki matki, o których trąbiła okolica. Oj nie! Nie była to spokojna rodzina. Dzisiaj pozostało puste podwórko, skomlący pięćdziesięciolatek, przekrzywiony dach, zniszczony płot i żal. Żal po zmarnowanym życiu, żal do tych, którym się powiodło. I tylko czasem trafi się ktoś, komu można ten żal wlać za kołnierz, wyrzucić z siebie te pomyje, umazać czyjąś twarz, tors, brzuch. I zalać pałę! By znów urwać film, by umrzeć po raz kolejny i zmartwychwstać we własnych rzygach, przytulić się do nich, zapłakać nad swym losem i wyjść, by znaleźć kolejną ofiarę.

Nie powiedziałem mu o córce. Po co? I tak jej nie szuka. Gdybym powiedział mu, że wiem gdzie mieszka, (a mieszka ledwie sto kilometrów stąd, ma chłopaka, a chłopak ma na imię Sylwek i ma fajny samochód i bez przerwy pręży muskuły przed lustrem), wyrwałbym go z jego rozpaczy, którą tak bardzo kocha. Przeraziłby się, przestraszył, że oto Ania jest i można ją znaleźć, że to słowo, jej imię nagle zmaterializuje się i stanie się jak kość w gardle, jak niewygodna przeszkoda na drodze. Jak wszystko w życiu, jak całe życie z resztą, przerażające, paraliżujące, przeszkadzające w marzeniach niewiadomo o czym.
Teraz jest lepiej, żyje złudzeniami o miłości do córki, o tym jaki byłby dla niej dobry, gdyby tu była, że wziąłby się w garść, zarobił i wysłał do najlepszej szkoły, by zdobyła zawód, by była kimś, by miała szacunek, by nikt, nią nie pomiatał.
Gdyby ona nagle stanęła w jego drzwiach, w jego życiu, ta iluzja by pękła, a on nie udźwignąłby ciężaru tego pęknięcia, nie wytrzymałby, musiałby się napić, by sobie z tym poradzić. Później znów musiałby się napić, i tak w kółko.
„Aniu, córeczko” - mówiłby do niej - „jeszcze trochę, daj mi szansę. Zrozum tatusia, musisz mi teraz pomóc. Jeszcze trochę i będzie dobrze, zobaczysz mój skarbie. Tak jak kiedyś, kiedy byłaś malutka” - i uśmiechnąłby się do siebie - „Pamiętasz? Jak chodziłaś nad rzekę i jak poszczypały cię gęsi? A ty się nie przestraszyłaś. Jaka ty byłaś dzielna! Wzięłaś kij i pogoniłaś te gęsi. One się ciebie przestraszyły. Pamiętasz kochana? Już niedługo będzie tak jak kiedyś.”
„Jakie kiedyś” - pomyślałaby Ania - „zawsze było do dupy” - i trzasnęłaby drzwiami.
I wiem, że nigdy mu nie powiem. Nie chcę burzyć ich światów. Mówię tylko na odczepnego:
- Jest taki program w telewizji, można się tam zgłosić, pokazać zdjęcie zaginionej, opowiedzieć historię i jest nadzieja, że ktoś ją zna, ktoś jej powie, albo zadzwoni do, że ją widział. Próbował pan?
- Ech, Marcel. Życie nie jest takie proste – i wlepia wzrok w ciemność, w jakąś niewidzialną mgłę, która znowu go wzywa. Oblepia duszę, oplata ciało, obezwładnia go, paraliżuje. To w tej mgle żyją demony, to one tak bardzo komplikują życie, wypijają krew, zabierają siłę. Zawsze, gdy wyłażą, trzeba umrzeć. Śmierć potrwa do rana, czasem kilka dni, czasem miesiąc. I śmierć ma wyzwolić go od strachu, od tej mgły, ale nie wyzwala. Mgła budzi ze snu, z maligny i trzęsie nim, telepie, chwyta za serce, dusi. Rzuca jego wątłym ciałem o podłogę, ciąga po dywanie, zabiera życie. Poniewiera tak mocno, że nie można wstać, nie można się ruszyć, nie można wytrzeć gówna, które od kilku dni spływa po nogach, nie można zmienić spodni przesiąkniętych moczem, nie można nic zjeść i już widzi się anioły. Piękne, ciepłe, jasne anioły.
Ale anioły też są złe, są samolubne, nie chcą go zabrać, nie chcą wyrwać go z pułapki życia. Patrzą tylko z potulnym wyrazem twarzy, z tym swoim zakichanym współczuciem, nie potrafią nic zrobić, nie chcą nic zrobić. Nie podadzą wody, nie wytrą spoconego czoła, nie uspokoją skołatanej duszy. Popatrzą, zadumają się i odchodzą. A później trzeba się podnieść, trzeba wyjść z domu, kupić chleb, masło, jajka, pół kurczaka, piwo. Trzeba coś zjeść, napić się ot, choćby piwa. Skoro jeszcze Pan Bóg nie zabrał do siebie, trzeba jeszcze zatęsknić za córką.

Pierwsze płatki śniegu giną w ciepłym oddechu sąsiada, łza szuka ujścia z przepełnionego oka, ciemność powoli oplata świat. Nie można pomóc, nie można nic powiedzieć, nic poradzić. Można tylko wziąć smycz w dłoń, poderwać psa i ruszyć w stronę domu. Poklepać człowieka po ramieniu, skłamać, że wszystko będzie dobrze i pożegnać się.
- Dobranoc.
- Dobranoc Marcel, dobry z ciebie człowiek.

W domu trzeba jeszcze włączyć komputer, wybrać Naszą – Klasę, zalogować się i popatrzeć.
„Zdjęcia dodane przez Twoich znajomych”. Magda i jej dzidziuś. Jaka ona szczęśliwa. Kazik i jego tuning, wiocha na maksa, ale każdy ma jakieś hobby. Przerzucam wzrokiem kolejne zdjęcia, jest! ****@nia W.****. Sprytnie. Tak zaszyfrowanej na pewno nikt nie znajdzie i nie zaprosi. To ona zaprasza, ona decyduje kogo wpuścić do swojego świata. Dlaczego mnie wybrała? Nie wiem. Ma osiemnaście lat, ja mam dziesięć więcej, kiedy zniknęła miała piętnaście i choć żyliśmy tuż obok siebie, nigdy nie mieliśmy kontaktu. Nieważne, przeglądam nowe zdjęcia.
Biało – czarna, posągowa twarz, policzki schowane w mocnym cieniu, głowa lekko spuszczona, duże, czarne oczy wbite wyzywająco w obiektyw. Do włosów przypięta delikatna, niemalże niedostrzegalna woalka, za głową melanż cieni odbija się w szarym tle. W prawym, dolnym rogu podpis: „photo by Stanislaw Zbirski”. Kolejne, w podobnym tonie, w podobnej scenerii, ale już w sepii i większe o nagie obojczyki. Wzrok spuszczony, jakby zawstydzony tym, że nagły poryw wiatru lubieżnie rozwiązał stanik i zabrał go ze sobą.
Wszystkie zdjęcia są w podobnym stylu, wszystkie kończą się ledwie poniżej szyi i na żadnym z nich, na nagich ramionach nie ma nawet najcieńszego sznureczka, najdrobniejszej oznaki, najmniejszego dowodu na to, że dalej, poniżej zawadiackich kości obojczyka, jest jakikolwiek szczępek ubrania.
Czyżby pozowała mu nago? Chwaliła się tylko grzecznymi zdjęciami, a resztę upychała w szufladzie?
Odczytuję jej spojrzenie, jej malutki fragmencik oka, którego na pierwszy rzut nie widać, którego nie da się opisać, ale który mówi wszystko. Jakiś mikroskopijny wszechświat, który czai się pod powieką i czeka na odkrywcę. Odkrywcę, który wypatrzy świecącą gwiazdę, przyjrzy się jej i wyślę prom kosmiczny w jej kierunku. A później dopadnie nowego świata, wyląduje, zmierzy, zbada, przejrzy wszystkie zakamarki. Rzuci wyzwanie wiatrom i burzom, które panują na nowej, nieznanej jeszcze planecie, wykorzysta ją, splądruje, rozświetli niebo i przyniesie rozkosz.
Ania pragnie rozkoszy, Ania nie odmawia rozkoszy ani sobie, ani przypadkowym odkrywcom błysku w jej oku. To widać. I widać jeszcze więcej: jeśli nie pozowała jeszcze nago, to już wkrótce to zrobi.
Zatańczy przed obiektywem, zrzuci materiały, położy się, owinie kocem, później koc zrzuci na podłogę, nie będzie już potrzebny. Delikatnie muśnie pierś, drugą ukryje w dłoni, położy bokiem, wyeksponuje biodro i jeszcze wszystko co najdroższe będzie zasłonięte. Później dłoń odsłoni jędrną pierś, fotograf, pełen ekscytacji wykrzyknie kolejne polecenie, poprawi światło, nerwowym ruchem odgarnie kosmyk włosów z czoła,
„tak, tak jest dobrze” - powie - „lewą rękę lekko w górę, o tak, właśnie. Teraz odgarnij włosy, załóż je za ucho. Dobrze. Tak właśnie. Bądź seksy, o tak, teraz dobrze, główka bardziej w bok, rączki bliżej brzuszka, o właśnie, o to chodziło. Nóżki lekko ugnij, nie trzymaj ich tak sztywno” - mężczyźni w takich sytuacjach zawsze nadużywają zdrobnień.
I w końcu, rozpalona, rozmarzona, rozchyli uda, zakryje cieniutki paseczek włosów dłonią, po to, by je powoli odsłaniać. I widzę jak delikatnie, palcami rozsuwa różową skórę, jak waginą uśmiecha się do fotografa, jak drugą dłonią leciutko ugniata własną pierś, jak zatraca się w tym co robi i daje się całkowicie pochłonąć tej pracy.
Co będzie dalej? Marzenia o wielkim świecie, o luksusie, którego nigdy nie miała, pieniądzach, które tak bardzo ją podniecają, poprowadzą ją za rękę. Spotka mężczyzn, którzy na jej gorącym brzuchu, jak na ołtarzu składać będą obietnice, pozwoli im się rozbierać, dotykać, spijać jej soki. Wpuści pod bluzkę obleśne łapska facetów przerażonych nadchodzącą starością, takich, którzy z żonami od wieków żyją w osobnych światach, wysłucha ich żalów, przytuli do piersi rozżalone głowy, weźmie w usta ich męskości i wyssie do końca.
Zrobi wszystko, by nie wrócić do starej, walącej się chaty, do ojca alkoholika i matki, która wiecznie się jej wstydziła, szturchała, szarpała za włosy, rzucała wyzwiskami, aż któregoś dnia po prostu zniknęła.

Wyłączam komputer, nie chcę wiedzieć co będzie dalej. Za oknem huczy wiatr, mroźne powietrze wygina gałęzie drzew, unosi śnieg i tworzy z niego białe duchy, duchy tańczą na wąskiej uliczce. Pośród kurzawy sąsiad chwiejnym krokiem prowadzi rower, wraca do domu. Śniegowe duchy łapią go za uszy, oplatają głowę, wkręcają się w szprychy, szarpią rower, za wszelką cenę próbują go przewrócić. Przed samym domem, pokonany ich wariactwem, ich dzikim uporem, przewraca się. Na czworakach podchodzi do płotu, wspina się po starym, przekrzywionym słupku i chwilę na nim zawisa. Próbuje się pozbierać, przegonić puchate diabliki, które tak z niego zakpiły. Tuli stary słupek jak kochankę, szepcze jej swój żal, głaszcze wystający gwóźdź i mówi do niego jak do ucha.
Opowiada jak bardzo tęskni za córką.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Magdo, z tego wnoszę , że maxa dobrze go znasz, albo jest ci nadwyraz bliski :)

szkoda, też chciałabym go znać :P

MARCEPANA?
toż to najlepszy prozaik na orgu, zresztą nie muszę chyba nikogo przekonywać, to widać :D
a właściwie - czytać
:))
Opublikowano

Zewnętrzne narządy płciowe kobiety, to srom który się składa z warg sromowych większych (zewnętrznych), i warg sromowych mniejszych (wewnętrznych), oraz łechtaczki. Zatem uśmiech dotyczy raczej tych elementów.
Wagina (właść. vagina) ma piękną polską nazwę "pochwa' i tego bym się trzymał.
Na marginesie zwracam twoją uwagę na fakt, że słowo srom oznaczało niegdyś wstyd.
Do dziś zachowało się w zwrotach sromotna porażka itp., jak również w nazwie grzyba sromotnik bezwstydny,.

  • 2 miesiące temu...
Opublikowano

oczywiście maks. czytałem na doku, czytałem teraz na orgu, wrażenie nie zmalało ani trochę. Ktoś mądry napisał, że jesteś tu najlepszym prozaikiem, podzielam opinię.

A Don Corleone dlaczego się nie odzywał przez te stulecia?

zdrówko,
Jimmy

  • 2 tygodnie później...
  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

A zatem: opowiadanko sprawnie poprowadzone, autor wykazał szerokie horyzonty

intelektualne, które jednak wydają się być prostolinijne i ograniczają się do wspomnienia

i Naszej-Klasy. Temat nie zachwyca, a szkoda, bo niezłe rzemiosło zostało niewykorzystane.

Oceniając:

Kompozycja (styl, spójność tekstu i tede) - 1/2

Narracja (dialogi, monologi i tede) - 0,5/1

Poprawność języka - 1/1

Temat - 0,5/1

Razem: 3,0

Bardzo dobry wynik, gratuluję.
:::)



×
×
  • Dodaj nową pozycję...